ARTYKUŁY
WIADOMOŚCI Z MAGLA
Witamy serdecznie naszych czytelników!
Ze względu na bardzo wolny dostęp do naszej strony przez czytelników z kraju, do których przecież w szczególności nasz magazyn jest skierowany, otworzyliśmy "mirror site" w Polsce na serwerze ONET.PL pod adresem: http://republika.pl/ardabur
Chcemy również poinformować naszych czytelników, że eksperymentalnie już od lipca tego roku nasz magazyn będzie wychodził co miesiąc. Mamy nadzieje, że uda nam się utrzymać "Horyzont" jako miesięcznik. Zobaczymy.
A więc do usłyszenia 15 lipca.
Redakcja "Horyzontu"
Ten grecki filozof ateńskiego pochodzenia żyjący w latach 341-270 p.n.e. urodził się na wyspie Samos. W Atenach zamieszkał w wieku 18 lat. Słuchał różnych filozofów, m.in. demokrytejczyka Nauzyfanesa dzięki, któremu poznał atomizm, oraz sceptyka Pirrona. W roku 306 założył własną szkołę w ogrodzie (stąd zresztą "ogród Epikura"), którą prowadził aż do śmierci. Wbrew opiniom wrogów, był człowiekiem szlachetnym, o wysokim poziomie moralnym i o prostym rybie życia. Szkoła Epikura przetrwała do IV w. n.e. Ale tylko nieznacznie rozwinęła naukę mistrza. Najpełniejszym pomnikiem epikureizmu stał się poemat Lukrecjusza (Lucretius Carus 95-55 r. p.n.e.) De rerum natura (O naturze wszechrzeczy). Epikur stworzył system, który bardzo radykalnie odbiegał od modnego podówczas idealizmu i był wyrazem krańcowo trzeźwego i pozytywnego sposobu myślenia. W etyce głosił hedonizm przejęty, i twórczo zmodyfikowany, od Arystypa, w fizyce materializm Demokryta, w logice sensualizm. Filozofię teoretyczną podporządkował całkowicie praktycznym celom życia.
Podobnie jak cała filozofia starożytna Epikur wychodził założenia, że szczęście jest najwyższym dobrem, a celem filozofii jest wyjaśnienie na czym szczęście polega i jak je osiągnąć. Podstawową myślą Epikura było to, że do szczęścia wystarczy brak cierpienia (jest to tzw. przyjemność negatywna). Brak cierpienia odczuwamy już jako przyjemność. Wynika to z faktu, że człowiekowi z natury jest już dobrze, byle tylko nie unieszczęśliwiło go cierpienie. Bowiem już sam proces życia jest przyjemnością. Stąd tak silny kult życia w szkole Epikura. Ponieważ zaś życie ludzkie jest tylko epizodem, krótką chwilą, podobnie jak każde dobro, należy je ocenić i użyć od razu; trzeba go użyć docześnie, bo na przyszłe bytowanie liczyć nie należy. Oprócz radości życia Epikur uznawał istnienie przyjemności powodowanych czynnikami zewnętrznymi. Są to tzw. przyjemności pozytywne ponieważ do ich występienia potrzebna jest przyczyna. Radości życia nosimy w sobie, te zaś przyjemności zależne są od okoliczności., a przez to zdane na los szczęścia i niepewności. Przyjemności pozytywne wymagają istnienia potrzeb oraz konieczności ich zaspokojenia. Właściwym celem życia są jednak przyjemności "negatywne". Tylko bowiem w tej przyjemności człowiek jest naprawdę wolny od cierpień. Tam bowiem gdzie są potrzeby zawsze grozi niebezpieczeństwo ich niezaspokojenia; a i zaspokojenie przynosi często cierpienie. Tak więc Epikur twierdzi, jak Budda, że "najwięcej przyjemności, ma ten kto ma najmniej potrzeb".
Na szczęście istnieją dwa sposoby: cnota i rozum. Nie ma życia przyjemnego, które nie byłoby rozumne, moralnie podniosłe i sprawiedliwe, ani też życia rozumnego, moralnie podniosłego i sprawiedliwego, które nie byłoby przyjemne.
Według Epikura cnotę należy pielęgnować dlatego, że jest ona środkiem szczęścia, a nie dla niej samej. Przyjaźń jest cenna, bo nie można żyć bezpiecznie i spokojnie nie będąc w przyjaźni z ludźmi, a nie można żyć przyjemnie, nie żyjąc spokojnie i bezpiecznie. Wszystkie wzniosłe maksymy Epikura były oparte na egoizmie. Społeczeństwo nie potrzebuje nawiedzonych altruistów, ale interesownych egoistów, o ile naturalnie są rozumni.
Rozum zaś jest potrzebny do szczęścia, aby trafnie wybierać między przyjemnościami oraz by kierować myślami. Nic bowiem nie niszczy ludzkiego szczęścia jak lęk. Nie ma zaś większego lęku od tego, który wywołuje myśl o bogach i o nieuchronnej śmierci. I z tym poradził sobie Epikur. Sięgając do materializmu Demokryta, jako jedynego przyczynowego systemu (o Demokrycie pisałem w numerze 10), i rozwijając mechanistyczną koncepcję świata, w którym ruch atomów tłumaczy się tylko ich mechanicznym ciężarem, doszedł do wniosku, że przyroda tłumaczy się sama, bez udziału bóstw. Nie był on jednak ateistą sensu stricto: bogowie istnieją; są szczęśliwi, wieczni, wolni od zła, ale bytują w poza-światach, nie wtrącając się w losy światów. Nie ma więc sensu się ich bać ponieważ nie ingerują w żaden sposób w losy ludzi. To wszak kłóciło by się z niezmąconym i błogim życiem bóstw. Również i starach przed śmiercią jest nieuzasadniony. Dusza jest bytem materialnym, innej natury niż ciało, ale podobnie do niego ulega zniszczeniu z chwilą śmierci. śmierć nic nas nie obchodzi, bo zło jest tylko tam gdzie można odczuwać zmysłami, śmierć zaś jest końcem zmysłowego odczuwania. i największe zło, śmierć, nie dotyka nas ani trochę, gdyż póki jesteśmy nie ma śmierci, a odkąd jest śmierć nie ma nas.
Uczniowie sławili Epikura jako pierwszego człowieka, który poznał, że nie dzięki pomyślnym warunkom człowiek jest szczęśliwy; że szczęście leży nie w warunkach, lecz w samym człowieku. Nie ma sił, który by się nami zajmowały, nie ma nikogo kto by nam pomagał, ale też nikt nam nie przeszkadza, a to czy jesteśmy szczęśliwi, czy nie zależy tylko od nas. Epikur był nie tylko uczonym, ale również "apostołem szczęśliwego życia" i szkoła jego miała charakter bardziej sekty niż związku naukowego, sekty, która pragnęła wieść życie bez przesądów, w przekonaniu, że będzie ono pogodne i szczęśliwe, pielęgnując mądrość i przyjaźń.
Epikureizm stał się symbolem życia wysublimowanego i szlachetnego, w przyjaźni z ludźmi i w zabieganiu o radości duchowe. Życia wolnego od przesądów, lęków i smutku. I oby takie życia stało się udziałem nas wszystkich.
A oto słowa Epikura, które każdy ateista może uczynić swoim życiowym mottem:
Nie uczty i pochody świąteczne, rozkosze miłości i rozkosze podniebienia przy zastawionych stołach czynią życie słodszym, lecz trzeźwy rozum, który odrzuca błędne mniemania, najwięcej niepokoju sprawiając duszy.
Jakub Kozielec
Kraków, maj 2000
Ludzie świeccy nie mogą posiadać ksiąg Starego i Nowego Testamentu
Postanowienie synodu w Tuluzie, rok 1229 (kanon 14).
W numerze 10 Horyzontu pojawiła się pierwsza część Katalogów błędów Księgi Rodzaju. Dzisiaj czas na kontynuację. Przypomnę tylko, że chodzi o wszelkie sprzeczności tekstu Biblii z nią samą, naukami Kościoła, oraz prawami przyrody. Będę wdzięczny za wszelkie uwagi na temat tej serii, a w szczególności za wszelkie informacje o nieuwzględnionych przeze mnie sprzecznościach dotyczących zarówno Księgi Rodzaju jak też innych ksiąg. Tekstem źródłowym jest oczywiście Biblia Tysišclecia wydana w Poznaniu w 1980 roku przez Wydawnictwo Pallottinum (Wydanie III poprawione).
Wybrani przez Boga potomkowie Adama.
Rozdz. 5, 1-32: Rozdział ten zawiera szczegółowe wyliczenie wszystkich męskich przodków Noego począwszy od Adama. Trudno jest się spierać o istnienie wszystkich tych ludzi. Intrygującą jest tutaj o przeciętna długość życia każdego z tych ludzi sięgająca czasem 900 lat. Jak łatwo wyliczyć od stworzenia świata dzieli Noego zaledwie 9 pokoleń i aż 1053 lata. Daje to przeciętnie 117 lat na jedno pokolenie. Można by się zapytać w jaki sposób ci mężczyźni dożywali tak sędziwego wieku w czasach gdy jak twierdzi nauka ludzie żyli około 20-30 lat. Drugie nasuwające się pytanie dotyczy prokreacji. Zadziwiające bowiem jest, że pierworodnych synów mieli oni w wieku 70-100 lat. Nawet obecnie pomimo niezwykłego postępu nauki, ciężarnych emerytek, jurnych staruszków, mężczyzna w wieku 100 lat nie ma szans na posiadanie dzieci. Po prostu nie da rady. Ewidentne bzdury jakie są zawarte w tym rozdziale nie przeszkadzają jednak chrześcijanom czcić tej księgi jako źródła wszelkiej mądrości i prawdy.
Rozdz. 6, 1-2: Dowiadujemy się, że "Synowie Boga" brali sobie człowiecze córki za żony,
Rozdz. 6, 3: Bóg ogranicza długość ludzkiego życia w następujących słowach "Nie może pozostawać duch mój w człowieku na zawsze, gdyż człowiek jest istotą cielesną: niechaj więc żyje tylko 120 lat". Ale przecież człowiek przed tym nakazem nie żył wiecznie. Wszak w raju bóg pozbawił go nieśmiertelności i to z innego ponoć powodu. Co więcej w rozdziale poprzednim wyraźnie jest powiedziane, że ludzie umierali. Ta sprzeczność może świadczyć o tym, że fragment ten jest albo wcześniejszy, albo też pochodzi od innego autora i nie stanowi naturalnej kontynuacji fragmentu z rozdziału 5. Ponadto ograniczenie to okazuje się być mało skuteczne. Wszak żyją obecnie ludzi, którzy mają więcej niż 120 lat. A bóg nie zawarł w tym nakazie żadnych wyłączeń, co powoduje, iż należy domniemywać, że dotyczy on wszystkich ludzi.
Dzieje Noego potop
Rozdz. 6, 5-8: Bóg pożałował, że stworzył ludzi i postanowił zgładzić ich wszystkich za wyjątkiem Noego. Oto bóg, który rzekomo człowieka kochał i właśnie dla tej bezgranicznej miłości go stworzył teraz pożałował tego i postanowił go wygubić. Czy to jest prawdziwa miłość? Toż to czyste zboczenie pragnąć zniszczyć kogoś kogo się kocha. Ale przecież bóg nie może być zboczony. Wszak jest to odchylenie od normy in minus, a bóg może odchylać się tylko in plus. Albo więc bóg jest lekko mówiąc zboczony, albo też wcale nie kocha człowieka. Stworzył sobie go jako zabawkę, coś co pozwala oderwać się od szarej nudy wieczności. Można się z niego pośmiać, dokuczyć mu, odrobinę uszkodzić, od czasu do czasu zabić.
Al. Wszystkie dzieci nudzą się szybko swoimi zabawkami, szczególnie gdy te nie spełniają wszystkich ich zachcianek i oczekiwań. Cóż więc prostszego niż taką lalę, czy ludzkość wyrzucić do śmieci. Tylko czy z powodu "bezeceństw" człowieka "dobry i sprawiedliwy" bóg musiał zabijać wszelki istoty żywe? Pozostaje jeszcze zapytać czemu bóstwo postanowiło ocalić Noego? Wazelina jak widać popłaca w każdym czasie.
Rozdz. 6, 19-21: Bóg nakazuje zabrać Noemu na arkę po jednej parze każdego gatunku zwierząt, aby nie wyginęły. Z jakiegoś powodu bóg postanowił jednak nie wytępiać całkowicie ani człowieka, ani też zwierząt. Będąc jednak biegły w genetyce, a bóg wie przecież wszystko, musiał sobie zdawać sprawę, że jedna para dla odtworzenie całego gatunku to zdecydowanie za mało. Wszak ciągłe krzyżowanie się osobników w obrębie tej samej rodziny musi doprowadzić do licznych wynaturzeń oraz nieodwracalnych mutacji w obrębie genotypu nie pozwalających na normalne funkcjonowanie osobników takiego gatunku i prowadzących do jego wymarcia. Na świecie istnieje kilkaset tysięcy gatunków zwierząt, nie licząc miliona gatunków owadów. W tym takie giganty jak słonie, nosorożce, niedźwiedzie, itd. Gdzie biedny Noe miałby pomieścić wszystkie te stworzenia (razy 2) w swojej mikroskopijnej przecież bareczce? Chyba, że jako instant animal. Potem dodał tylko wody i słonik lub wiewiórka gotowa. Spróbujmy sobie jeszcze wyobrazić ile musiałby zabrać żywności aby to wszystko wykarmić, a łatwo dojdziemy do wniosku, że autor tego fragmentu Biblii był albo totalnie głupi, albo też był obłąkany. A może sądził, że znajdą się tacy frajerzy, że w to uwierzą? Jeśli tak, to się nie mylił.
Rozdz. 7, 2-3: I oto mamy do czynienia z kolejną sprzecznością między samą biblią. Bóg nakazuje Noemu wprowadzić do arki po siedem par każdego stworzenia czystego i jednej parze każdego nieczystego. Jednak w wersach 19-20 rozdziału 6 bóg nie czyni takiego rozróżnienia i dla wszelkich stworzeń ustala limit na jedną parę. Skąd taka rozbieżność? Chyba bóg nie zapomniał swych wcześniejszych słów? A może to nie on był ich autorem? Ktoś niezbyt rozgarnięty umieścił w jednym tekście dwie różne wersje mitu o Noem. I na to wszystko dał Noemu bóg tylko 7 dni. To trochę za mało czasu jak dla pięciusetlatka na skompletowanie takiej masy zwierząt ze wszystkich kontynentów świata. Można mu tylko pozazdrościć siły i wytrzymałości.
Rozdz. 7, 7-9: I znowu powrót do poprzedniej wersji mitu. Do arki Noe wprowadza po jednej parze każdego gatunku. Autor mógłby się wreszcie zdecydować.
Rozdz. 7, 17-20: Potop trwał 40 dni, a wody pokryły całš ziemię łącznie z najwyższymi górami. Szybkie obliczenia. Promień Ziemi to ok. 6378 km, przyjmijmy, że najwyższa góra ma 8 km. To oznacza, że do całkowitego zakrycia Ziemi wodą potrzeba by jej 4 094 619 200 km. sześciennych. Na Ziemi zaś, jak się szacuje, w postacie ciekłej, gazowej i stałej jest "zaledwie" 1 390 000 000 km. Sześciennych wody, a więc ok. 2,9 razy mniej niż potrzeba do potopu. Pytam więc skąd się wzięła reszta? Z nieba? A może to kolejny cud? Ponieważ trwało to 40 dni tzn., ze dziennie na każdy metr kwadratowy powierzchni ziemi musiało spadać dwieście metrów wody, czyli 200 ton. Jak dla mnie to przesada. Fakty naukowe, oraz obserwacje warstw geologicznych zaprzeczają wystąpieniu w przeszłości katastrofalnej powodzi, która zalałaby cały świat i to w takim zakresie. Faktów naukowych zaś żadna wiara nie jest wstanie obalić. Nawet tak dziwna jak chrześcijaństwo.
Rozdz. 8, 21-22: Pod wpływem przyjemnej woni ofiary całopalnej bóg postanowił już więcej nie wytępić ludzkości wodą. Wszak człowiek jest skażony złem. Czy dobry bóg nie mógł dojść do tej odkrywczej konkluzji zanim nie wymordował wszystkich prawie istot żywych na ziemi? Za trudne to było. Wciąż zastanawia mnie ta jego rzekoma miłość do człowieka. W czym u diabła się ona przejawia? Albo jestem mało spostrzegawczy i "nie widzę choć patrzę", albo jest to jeden wielki kant. Kto zgadnie, do której koncepcji się przychylam?
Rozdz. 9, 20-27: Noe upił się, Cham się z niego śmiał, więc Noe przeklął ... syna Chama, Kanaana. Czy tak czyni bohater pozytywny. Cóż zawinił Noemu Kanaan? To nie on przecież wyśmiewał nagość swego dziadka, tylko jego ojciec. Ale widać to taki "cywilizowany" obyczaj karać dzieci za grzechy ojców. Tak czyni bóg, to nie może Noe? Wszak przykład idzie z góry.
I tym optymistycznym akcentem kończę odcinek drugi naszej fascynującej bajeczki. Ponieważ zaś głupota w połączeniu z wybujałą wyobraźnią nie mają granic mogę obiecać, że dalsza lektura Księgi Rodzaju dostarczy nam wielu niezapomnianych wrażeń. Niech żyją autorzy Biblii. Z czego śmialibyśmy się bez nich?
Jakub Kozielec
Salamalejkum,
Halo Piotrku! Czuję, że nadal trudno jest nam się porozumieć - i to chyba dlatego, że nauka i wiedza to realia, materia; a wiara to ułuda i niewiedza, niespełnialna nadzieja. To już sobie wytłumaczyliśmy, że albo wiedza (wtedy wiara jest zbędna, bo się WIE) albo wiara (wtedy nauka jest zbędna, bo nigdy - jak sam piszesz- nauka nie może udowodnić czegoś, co realnie nie istnieje). Nauka tym rożni się od wiary, że fakty naukowe są realnie sprawdzalne. Lubisz biblijny styl obrazowych przenośni i alegorii, wiec przykład: jeśli ktoś odkrył, ze ziemia jest okrągła i opisał na to dowody, to Ty możesz zawsze to powtórzyć (w takiej czy innej formie) i sam się o tym przekonać. I dalej: jeśli udowodniona jest ewolucja - i człowiek znajduje się w tym zakresie - to Ty również możesz (naturalnie zakładając Twoja pilność i inteligencje) SAM powtórzyć te doświadczenia i przekonać się powątpiewać w ewolucje, ale to powinno Cię zdopingować do własnych badań, które może trwać będą bardzo długo, ale w końcu możesz się sam o tym przekonać. Do czasu jednak póki "sam nie włożysz palca w rany" -
nie wolno Ci głosić, ze ewolucja to bzdura. Problem w tym, ze za obierasz głos na tematy, na których się mało znasz, i to od strony doktrynalnej niezdawania "wiary" w to, co ci "głupi i ograniczeni" naukowcy wymyślają. Dla siebie znalazłeś absolutny klucz do wszystkiego, którym posługujesz się zamiast doświadczenia. A przecież wystarczy poczytać i przemyśleć - i to miałem na myśli podejmując z Tobą dyskusje. Krytykować naukę i jej metody można - i ja sam to często robię. W nauce, tak jak w każdej dziedzinie
życia, zdaża się bardzo dużo błędów, pojawiają się "tradycje", rutyna i "pobożne życzenia badacza". Ale w nauce, która stale się rozwija, błędy są korygowane i poprawiane. Następują kolejne rewolucje, powstają całkiem nowe nauki, jak obecnie biochemia lub elektronika. Tego doktryna nie posiada i zawsze zostaje "skostniała" Dlaczego mamy błędy? Ano, nie łatwo jest przy pomocy naszych zmysłów -którymi "natura nas obdarzyła", zresztą do zupełnie innego celu - uświadomić sobie otaczającą nas materie. Znów przykład: mamy tak niedoskonale oczy, ze nie możemy zobaczyć atomu i jego części składowych. A jednak już wiemy (w przybliżeniu) jak jest zbudowany, i zgadza się to nam z innymi jego cechami i wartościami. Potwierdzają to tysiące eksperymentów i obserwacji. Tutaj już widzę Twoje pytanie: a skąd wiesz? Przecież ty go nie widzisz? Tak, ale nasze aparaty, czyli "przedłużenie naszego oka" to widzą. Inaczej jest z wiara. Nawet jeśli coś czujesz (np. obecność jakiegoś ducha - nazwij to Boga) to nigdy nie można tego w żaden sposób sprawdzić. Tu też kryje się poważny zgryz: jak można czuć cos niematerialnego przy pomocy naszego na wskroś materialnego mózgu!? Dlatego chciałem od Ciebie odpowiedzi- próby definicji - ducha i materii. Ponieważ to są aksjomaty - nie mogą miec definicji. Można sobie przybliżyć
te pojęcia przez wymienienie ich cech podstawowych. Chyba masz trudności z
uporządkowanie tych pojęć, wiec zacznę:
MATERIA Popularne przybliżenie, to wszystko co nas otacza, łącznie z nami,
naszymi myślami. Tak, myśl jest tez materialna, i przebiega w tkance nerwowej. Można ja manipulować np. przez wykształcenie (czyli przez rozwój tej tkanki nerwowej) lub przez narkotyki lub narkozę. Materia ma swoje postacie : masę i energie. Z masy może powstać energia i odwrotnie. Energia dawniej uważana była za niematerialna - czyli za ducha. Stale rozwija się nasza wiedza o materii i jej budowie, wiele rzeczy jeszcze nie wiemy i być może niektóre rzeczy są poza nasz pojmowaniem - trudno to teraz wyrokować. Materia ma swoje "ulubione cechy". Jest nieciągła, to znaczy. ma struktury
(czyli skupiska materii) jak np. atom, czy komórka roślinna. Oprócz tego jest w ciągłym ruchu i zmienia się z jednych skupisk w inne. Tworzy chętnie "kosmosy" czyli ogromna masę skupisk np. makrokosmos, mikrokosmos, życie (kosmos, składający się z komórek żywych) itd. Ale te kosmosy tez są w stałej zmianie (położenia i kształtu). Jedna cecha materii jest najważniejsza : jest niezniszczalna. Nie można materii "wyczerpać", "wetrzeć w parapet" - zrobić z niej NIC. Nawiasem mówiąc nie możemy sobie nawet wyobrazić co to jest Nicość! Bo ona jest bez materii - czyli niematerialna. Bez materii nie ma tez wymiarów (objętości) i czasu, a wiec początków jakiegoś materialnego procesu lub jego końca. Niezniszczalność materii wyrokuje jej bezkresność. Materia nie ma końca! A jeśli nie ma końca to nie może miec i początku! Materia jest wiec "obiektywna rzeczywistością", która była jest i będzie. Pytanie kto "stworzył" materie jest wiec bezprzedmiotowe, a podając irracjonalnie jakiegoś "stwórcę" materii otwieramy następne pytanie: a kto stworzył "stwórcę"? itd. Tu się nikt nie "stwarzał", porostu jest jak jest. Jest wiele jeszcze cech materii, ale to możesz już sam dopisać.
DUCH. (=BÓG). Ten wg. definicji jest "niematerialny". To "Wielki Kwantyfikator" - (pozytywny). Wszechpotężny, Wszystkowiedzący, Wszystkowidzacy, Najmiłosierniejszy, naj...naj... To on (albo ON) "stworzył niebo i ziemie, i człowieka, i nawet o bakterii nie zapomniał". Wygląda na to, ze obdarzony jest ogromna siłą lub mocą ,lub energią ...ale to już absurd, bo to są rzeczy materialne. Jak duch "kieruje" materia - niewiadomo. Nie może miec zmysłów - bo jest niematerialny - a "widzi, słyszy i rozumuje". Ale jak to! Co to znaczy, ze nie może on czegoś mieć? On ma wszystko! Inaczej byłby ograniczony! To znaczy ma też materie - a wiec jest MATERIALNY!!!???
Ponieważ jest nieskończenie dobry, miłosierny, kochający - ergo- nie może się gniewać, bo gniew powstaje zawsze z zawiedzionych nadziei. Duch nie może mieć nadziei - tzn. wierzyć, bo on jest wszystkowiedzący, on (On) WIE wszystko. Dam Ci przykład "biblijny": jeśli Ty grasz w Totolotka, i nie wygrasz - możesz być "zagniewany". Inaczej duch - ten wie od początku, że wygra lub nie i to go nie może zdenerwować. Jeśli "stworzył" cos materialnego, takiego chłystka Adama - rzekomo na swoje podobieństwo- to wiedział od początku, ze to nicpoń i grzesznik. Dał mu nawet tzw. "Wolną wolę", ale i tak wiedział, ze mu się sprzeciwi. Nielogiczne co? Stworzył też bezwiednie aniołów, którzy mu się sprzeciwili -i w gniewie "strącił ich do piekieł" Nielogiczne co? Szatan nawet czasami siedzi sobie OBOK Boga i oskarża człowieka (znajdź to sam to w Biblii). Nielogiczne co? Piszesz, że my mamy dusze. Na jakiej podstawie? Nigdy nigdzie nie zostało powiedziane, ze Bóg dał nam "dusze". A jeśli w to wierzysz - to napisz mi prosze jaka jest zależność Twojej duszy od Twojego ciała i przytocz mi kanony, na których w tym zakresie polegasz. Pitagoras twierdził, że nasza "dusza" jest naszym więźniem: nie może wpłynąć na nasze postępowanie, ale będzie odpowiadać za nasze uczynki. To musiało odpowiadać naszym braciom, gdy wymyślali "dusze". Dlatego Esseńczycy - z których wyszedł jak wiesz nasz Genialny Nauczyciel - uważali, ze tylko umartwianie się, głęboka asceza, może uchronić naszą duszę przed wiecznym potępieniem. Ale może być właśnie odwrotnie! Może właśnie dusza przyzwyczajana do ziemskich rozkoszy będzie szukała takich w zaświatach również? Nikt z nas nie wie, bo to jest właśnie wiara.
Całuje Twoja kosmata brodę i napisz, jak już cos będziesz wiedział.
Twój Tomasz
Wojciech Gruszecki,
Badając historie ewangelii i wertując rożne źródła historyczne, czuje się często jak archeolog lub poszukiwacz złota trzymający w ręku sito przez które przecedza glebę składającą się z trzech składników - prawdy, legendy i kłamstwa, lub jak rolnik młócący zboże aby oddzielić plewę od pszenicy. Ale ta żmudna praca przynosi jednak rezultaty, którymi podzielę się niniejszym z czytelnikami.
Ewangelie są to teksty które powstały w szczególnych okolicznościach. Był to okres ucisku politycznego, powszechnego niezadowolenia społecznego, zamieszek politycznych, nieustannych prześladowań politycznych nonkonformistów i buntów zbrojnych powtarzających się co pewien czas. Była to również rzeczywistość nacechowana ciągłymi złudnymi obietnicami, nadziejami i wierzeniami, że pojawi się właściwy król duchowy i polityczny przywódca, który oswobodzi swój wybrany naród. Jeśli chodzi o sferę polityczną, nadzieje te były bestialsko wręcz niszczone przez Rzymian podczas wojny trwającej od 66 do 74 roku n.e.
Współcześni naukowcy, niemal wszyscy, są zgodni co do tego, ze ewangelie nie datują się z okresu życia Jezusa na ziemi. Większość tych tekstów została napisana w okresie dzielącym dwa główne powstania żydowskie, to jest w latach od 74 do 132 n.e.chociaż najprawdopodobniej oparte są na jakichś wcześniejszych źródłach. Tych wcześniejszych źródeł mogło być wiele, i wiadomo że w czasie powstań żydowskich poniszczono ich całą masę. Ale była oczywiście i tradycja ustna. Pewna jej cześć była niewątpliwie mocno przesadzona i/lub zniekształcona, przekazywana z drugiej, trzeciej lub czwartej ręki. Istniała również tradycja autentyczna ludzi którzy pamiętali jeszcze Jezusa-Żyda palestyńskiego.
Za najstarsza ewangelie uważa się dość powszechnie ewangelie Marka. Została ona napisana w czasie lub wkrótce po pierwszym powstaniu żydowskim w latach 66-74 n.e., no może z wyjątkiem części opisu zmartwychwstania. Ów Marek nie był jednym z uczniów Jezusa, choć wydaje się prawdopodobne ze pochodził z Jerozolimy. Wydaje się również, ze był to ten sam Marek który był bliskim współpracownikiem Pawła, jako ze w jego ewangelii da się zauważyć pauliński styl nauczania. Ale chociaż Marek był obywatelem Jerozolimy, jego ewangeliajak pisze np. Klemens z Aleksandriizostała zredagowana w Rzymie i zaadresowana do grecko-rzymskich czytelników. Fakt ten wiele mówi za siebie. W tym to właśnie czasie Judea toczyła otwarta walkę zbrojna i tysiące Żydów zostało ukrzyżowanych za ten bunt przeciwko rzymskiej władzy. Chcąc, aby jego
ewangelia przetrwała i znalazła posłuch w świecie grecko-rzymskim, Marek nie mógł przedstawić Jezusa jako antyrzymianiana. Co gorsza, sytuacja nie pozwalała mu na przedstawienie Jezusa jako polityka jakiejkolwiek maści.
Musiał wiec jakoś rozgrzeszyć Rzymian za śmierć Jezusa, wybielić ówczesną silną władzę rzymską, i zwalić winę za tę śmierć na pewnych Żydów. Wiadomo przecież, że prosty rybak Piotr nie dla fantazji tylko nosił miecz, podobnie zresztą jak i inni uczniowie Jezusa. Tylko naiwni ludzie wierzą w to, ze Jezus został ukrzyżowany za to, iż zwiastował ewangelie ubogim i podtrzymywał złamanych na duchu. Zachowanie się Rzymian podczas procesu Jezusa wskazuje na to, ze mieli do niego pretensje polityczne, ze została mu udowodniona jakaś wina polityczna. Napis umieszczony na krzyżu Jezusa z rozkazu Piłata mówił również, ze został on ukrzyżowany za przestępstwo polityczne jako "Król Żydowski", a myślę ze Piłat jednak wiedział co kazał napisać. Triumfalny wjazd Jezusa do Jerozolimy na ośle (tak jak biblijny król Dawid), który miał miejsce kilka dni wcześniej, gdy mieszkańcy tego miasta chcieli obwołać go królem, to przecież wydarzenie czysto polityczne. Jest wiec niemal pewne, ze proces Jezusa miał charakter polityczny, a nie religijny.
Ten pogląd o roli Żydów w procesie Jezusa rozpowszechnił się szybko. Przyjęli go nie tylko autorzy innych ewangelii, lecz również wczesne chrześcijaństwo rozwijające się w Rzymie. Warto również zaznaczyć, ze był to okres, gdy morale mieszkańców Rzymu spadły do bardzo niskiego poziomu. Rzymski historyk Tacyt (lata 55 - 117 n.e.) pisał, że chrześcijanie byli "grupą znienawidzona za ich rozwiązłość moralną" i że "ten fatalny zabobon, stłumiony nieco na krótki czas, znów wybuchł i rozpanoszył się, nie tylko w Judei, miejscu narodzin tej choroby, lecz nawet i w Rzymie, samej stolicy imperium, gdzie mnożą się jak zaraza wszelkie okrutne i haniebne obyczaje."
Jezus-ortodoksyjny Żyd nie bardzo pasował do takiej rzeczywistości. Natomiast nieźle pasował do ówczesnego rzymskiego modelu życia Jezus "pijanica wina i przyjaciel celników i grzeszników", choć bardzo wątpliwe czy Jezus historyczny naprawdę taki był, biorąc pod uwagę przywiązanie do zakonu mojżeszowego jego bezpośrednich uczniów i naśladowców. Myślę, że ta przeredagowana na pro-rzymski sposób ewangelia bardzo podobała się cesarzom Konstantynowi i Teodozjuszowi. Sadzę także, że nie było wręcz wyboru dla ówczesnego chrześcijaństwa; w przeciwnym razie kościół nie miałby racji bytu w cesarstwie rzymskim. Do sprawy tej powrócę nieco później.
Ewangelia Łukasza powstała około roku 80 n.e. Łukasz był najprawdopodobniej greckim lekarzem, który zaadresował swoja ewangelie, nie do szerokiego ogółu odbiorców, co warto podkreślić, lecz do pewnego wysokiej rangi urzędnika rzymskiego żyjącego w Cezarei, która była wówczas rzymska stolica Palestyny. Łukasz niewątpliwie chciał przypodobać się jakoś Rzymianom, znaleźć jakiegoś kozła ofiarnego którego by można było obarczyć wina za śmierć Jezusa moralnego przywódcę chrześcijan.
Około roku 85 n.e. napisana została trzecia ewangelia, Mateusza, i wydaje się, że w tym czasie nikt już nie kwestionował podań autorów ewangelii co do okoliczności śmierci Jezusa i roli jaka Żydzi odegrali w jego procesie.
Podobieństwa tej ewangelii do ewangelii Marka są tak liczne, iż wydaje się, że około polowa tego tekstu została ściągnięta od Marka, tyle że ma ona jeszcze bardziej grecki charakter. Jej autor wydaje się być Żydem, prawdopodobnie jednym z uchodźców palestyńskich. Nie należy mylić go z Mateuszem, uczniem Jezusa, który żył znacznie wcześniej i prawdopodobnie znał tylko język aramejski.
Tak wygląda w skrócie historia tekstów zwanych "ewangeliami synoptycznymi." Nazwa "synoptyczne" miała oznaczała, że autorzy na własne oczy, lub przynajmniej jednym okiem, oglądali wydarzenia które opisywali, co oczywiście jest nieprawdą. Niemniej, jest w nich sporo podobieństw tekstowych, co wskazywałoby, ze pochodzą one z jednego źródła, z jakiejś ustnie przekazywanej tradycji bądź wcześniejszych dokumentów lub dokumentu który zaginął. Na tym głownie polega ich odmienność od ewangelii Jana, która powstała w całkiem odmiennych okolicznościach.
Na temat autora tejże ewangelii nic zupełnie nie wiemy. Nie ma nawet podstaw aby wierzyć, ze na imię było mu Jan. Przypisywanie jej autorstwa Janowi to pomysł, który zrodził się znacznie później. Jest to najmłodsza ewangelia z czterech jakie włączono do kanonu Nowego Testamentu. Napisana została około roku 100 n.e. w okolicach miasta Efez należącego obecnie do Turcji. Ma ona dość specyficzny charakter. Nie ma w niej opisu narodzin Jezusa, a jej wstęp ma gnostyczny charakter. Jest z natury bardziej mistyczna i odmienna w treści od pozostałych. Pozostałe ewangelie mowią sporo o działalności Jezusa w Galilei i wydają się być oparte na przekazach pochodzących z drugiej lub trzeciej ręki. Ale ta ewangelia mówi dość mało o Galilei, lecz głownie o
wydarzeniach w Judei i Jerozolimie. Jest w niej również sporo opisów wydarzeń których nie ma w innych ewangeliach, jak wesele w Kanie Galilejskiej, wskrzeszenie Łazarza, sylwetka Nikodema, Józefa z Arymatei, itd. Jej autor dość dokładnie znal Jerozolimę, wygląd tego miasta przed powstaniem w roku 66 n.e.
Warto zwrócić uwagę na to co stało się w okresie późniejszym, dzięki dużej aktywności cesarza Konstantyna. W 303 roku, to jest dwie dekady przed soborem nicejskim, cesarz Dioklecjan poniszczył mnóstwo ważnych pism chrześcijańskich. Niewiele z nich ocalało, zwłaszcza w Rzymie. Kiedy Konstanty zlecił później ojcom kościoła zadanie sporządzenia nowych kopii tych zniszczonych dokumentów, dało to znakomita okazje wielu stróżom nowego porządku do przeredagowania ich na swój sposób, naniesienia w nich rożnych zmian, skreśleń lub zwykłych przeinaczeń i fałszerstw. Pisarze ci niewątpliwie zadbali o to, aby w tych nowych ewangeliach i w nowej rzymskiej rzeczywistości Jezus zajął szczególne miejsce. Warto podkreślić, że spośród 5000 nowotestamentowych manuskryptów jakie mamy obecnie do dyspozycji, żaden nie datuje się z okresu poprzedzajšcego wiek IV naszej ery. Nowy Testament jaki znamy dzisiaj, to praktycznie dzieło pisarzy z IV wieku. Ich obiektywizm i bezinteresowność budzą jednak poważne i uzasadnione wątpliwości. W pierwszych czterech wiekach ery chrześcijańskiej, to jest zanim rozpoczął się prymat kościoła rzymsko-katolickiego, w imperium rzymskim istniało i działało wiele frakcji chrześcijańskich, między innymi ebionici, arianie, gnostycy, nestorianie, marcjonici. Warto podkreślić, ze pierwsze wieki ery chrześcijańskiej to okres gdy nie było żadnej jednolitej nauki chrześcijańskiej. Było wiele form chrześcijaństwa, wiele dróg i interpretacji pierwotnego przesłania nauki Jezusa i apostołów. Ale nie były to na ogół grupy składające się z potulnych owieczek, lecz agresywnych działaczy walczących o dominacje religijną w rzymskim świecie. Większość tych frakcji i ruchów chrześcijańskich została stłumiona dzięki dużej aktywności "ojców kościoła", i tylko te które wyszły zwycięsko z tej walki maja do dzisiaj "monopol na prawdę", czyli prawo do decydowania o tym, co jest czystą nauką
kościoła, a co herezją.
Na koniec przytoczę słowa profesora Lawrence Schiffmana: Działalność Jezusa miała charakter żydowski, lecz niejako wewnątrz -zakonny. Należał on do wspólnoty żydowskiej, ale wspólnoty która nie zgadzała się z wieloma praktykami ówczesnych warstw dominujących. W pewnym momencie odłączył się, lub jego uczniowie odłączyli go od tych warstw. Niemniej, w początkowym okresie jego działalności widzimy go jako typowego, tradycyjnego Żyda. Lawrence Schiffman nie wymyslił tego sam. Jest on dobrym znawca Zwojów Morza Martwego i autorem kilku książek na ten temat, a dokumenty te wskazują na to dość wyraźnie.
Historia ewangelii to dziedzina która jest już w co najmniej 90 procentach odkryta, lecz tylko ze źródeł historyczno-naukowych można dowiedzieć się o niej najwięcej.
Jerzy Sedziak,
Podczas pewnego spotkania towarzyskiego miałem okazję uczestniczyć w dyskusji dotyczącej stanu zdrowie papieża. Nie wchodząc w szczegóły podczas rozmowy wypłynęła kwestia wyboru następcy Karola Wojtyły. Jedna z dyskutantek poruszyła wtedy "armagedonowy" temat rzekomej przepowiedni Malachiasza. Oczywiście pani ta nie wiedziała kim był Malachiasz, przepowiedni nie czytała a słyszała o niej od "jednej pani". Jak podaje "jedna pani" ów Malachiasz przewidział papieża z Polski, po nim ma nastąpić murzyn, następnie Piotr rzymianin a zaraz potem będzie koniec świata. Straszne rzeczy - Jezus ! Maria ! Argumenty, które użyłem przedstawiam poniżej. Z przykrością muszę jednak stwierdzić, że nie przyniosły one opamiętania się mojej dyskutantki.
Malachiasz urodził sić w Irlandii w roku 1094. Przez pewien okres czasu sprawował funkcję arcybiskupa w Armagh a następnie był papieskim legatem w Irlandii. Zmarł w roku 1148 a w roku 1190 był kanonizowany jako pierwszy irlandzki święty. Istnienie jakichkolwiek pism jego autorstwa nie jest potwierdzone przez inne niezależne źródła.
W roku 1590 pojawiło się w Europie współczesne dzieło zatytułowane "Przepowiednia papieży", której autorstwo przypisano Malachiaszowi. Jest to lista papieży od Celestyna II, wybranego papieżem w roku 1130, do "końca świata". Listę tą trudno nazwać jakąkolwiek wskazówką dotyczącą poszczególnych papieży bowiem są oni określeni tam iluzorycznymi epitetami, których interpretacja może być najdowolniejsza. Jeśli nie będziemy liczyć anty-papieży Karol Wojtyła plasowałby się na trzeciej od końca pozycji z przydomkiem ab labore solis co można przetłumaczyć "Z dzieła słonecznego". Twierdzenie mojej dyskutantki, że Malachiasz przepowiedział papieża pochodzącego ze wschodu jest tu oczywiście bezpodstawne. Ab laboris solis można sobie interpretować na wszystkie dowolne sposoby. Dla przykładu papież z Afryki bo jego karnacja mogła by być zinterpretowana jako "dzieło Słońca", jak zresztą każdego innego faceta z ciepłego kraju. Syn właściciela winnicy również pasuje bo winorośl dojrzewa w promieniach słońca, miłośnik dobrych win także, na tej samej zasadzie, itd., itd. Dla rozrywki czytelnicy mogą sobie powstawiać osoby z najprzeróżniejszych krajów i miejscowości i zauważą, że przy odrobinie fantazji każdy i każde miejsce będzie tu doskonale pasować. Podobnie ma się rzecz z następcą Karola Wojtyły, któremu według listy powinien przypaść tytuł: Gloria Olivae - "Chwała oliwna". Tutaj również pasuje oliwkowy murzyn, lub mieszkaniec Ameryki łacińskiej, smakosz oliwek, ktoś z kraju gdzie one rosną, miłośnik potraw na oleju lub oliwie,kierownik McDonalda itd., itd., Ostatnim z papieży ma być ponoć Petrus Romanus "Piotr Rzymianin", za którego kadencji ma nastąpić koniec świata i Sąd Ostateczny.
Jak widać z XVI wiecznych przepowiedni przypisywanych Malachiaszowi nic nie wynika, podobnie jak z równie mglistych przepowiedni Nostrodamusa. Z interpretacji listy i powtarzania bredni wynika natomiast, że ogromna jest siła zabobonu w społeczeństwie i sš wciąż ludzie lubiący powtarzać niesprawdzone plotki i brednie. Zadziwiające jest, że mojej dyskutantce jakoś nie przyszło do głowy, że najprostszym rozwiązaniem byłoby tu oczywiście nigdy nie wybierać papieża w jakikolwiek sposób związanego poprzednio z Rzymem i nie dopuścić aby przyjął imię Piotra II.
Roman Zaroff,
Mało który czytelnik zdaje sobie sprawę z tego, jak wiele mitów krąży w naszym współczesnym świecie i jak łatwo dać się na nie nabrać, zwłaszcza gdy prezentują je ludzie na pozór inteligentni, uważani za naukowe lub moralne autorytety. A i takie przypadki zdarzają się, i to wcale nierzadko. Dotyczy to wielu dziedzin, między innymi historii Indian północnoamerykańskich i chrześcijaństwa.
Tym razem zajmę się mitami często spotykanymi w świecie religii. Od dawna interesuje się religia w szerokim znaczeniu tego słowa. Wiele ciekawych rzeczy dowiedziałem się na ten temat z książek dostępnych w tutejszych angielskich bibliotekach oraz programów telewizyjnych z udziałem rożnych naukowców i historyków. Bardzo ciekawy był na przykład film-serial Michaela Wooda "The Legacy" (Dziedzictwo)-swoisty przewodnik po rożnych krajach, religiach i kulturach opublikowany potem w formie książki. Dzięki niemu zrozumiałem wreszcie jakie miejsce zajmuje chrześcijaństwo w historii świata, jak prezentuje się ono naprawdę w zestawieniu z innymi religiami i kulturami. To moje zainteresowanie religia było spontaniczne. Nigdy nie czytałem publikacji na ten temat z góry założonym planem. Nigdy tez nie czytałem z ołówkiem w ręku. Może to był mój błąd, bo miałbym dzisiaj gotową listę źródeł i cytatów tak potrzebnych często do dyskusji. Nie czytałem również z nastawieniem żeby komuś "dołożyć" lub obalić czyjeś teorie czy pglądy. Uważam ze teorie same się obalają lub potwierdzają przez konfrontowanie ich z prawdą naukową i historyczną dostepną w różnych źródłach. Co gorsza, nie mam dobrej pamięci do nazwisk i tytułów. Czasami ktoś pyta mnie "Gdzie to wyczytałeś?" i miewam kłopoty z przypomnieniem sobie źródła, zwłaszcza gdy dana książka napisana była przez myśliciela o trudnym do zapamiętania nazwisku, jak na przykład Albert Schweitzer, a ja miałem ja w ręku ostatnio w roku 1981. Natomiast świetną pamięć mam do spraw merytorycznych. Nigdy nie ujdzie mojej uwadze to co jest istotne. Zauważyłem zresztą, ze poważni naukowcy mieli zwyczaj wyrzucać za okno sentymenty lub animozje do wszelkich religii lub ideologii, i prezentowali swoje poglądy z chłodną naukową logika. Pisali jednak najlepsze, najwartościowsze dzieła, które otworzyły mi oczy na wiele istotnych kwestii.
Każdy z nas słysząc słowa "Ziemia Święta", wie od razu o co chodzi. Ale dla kogoś kto zna trochę historie Palestyny, trudno byłoby wyobrazić sobie na planecie na której żyjemy skrawek ziemi bardziej nieświętej aniżeli ta której nadano to właśnie imię (w której nota bene rozgrywają się obecnie ważne wydarzenia polityczne przyciągające uwagę całego świata; pisze te słowa w marcu 2000 roku). Pewien historyk (ortodoksyjny Żyd sądząc po jego ubiorze) przyznał otwarcie w pewnym telewizyjnym programie: Jerozolima nigdy nie była i nie jest spokojnym miastem. Od wielu wieków mocno ścierają się w nim 3 wielkie religie świata i każda z nich inaczej pojmuje świętość tego miasta. Góra Moria, na której stoi obecnie wielki meczet, to miejsce z którego ponoć Mahomet został wzięty żywcem do nieba, Abraham miał złożyć na ofiarę swojego syna Izaaka, a w I wieku stała wielka odbudowana przez Rzymian świątynia Salomona do której sam Jezus uczęszczał. Warto również dodać, że owa "Ziemia Obiecana" jest jedynym obszarem w tym rejonie świata gdzie nie ma ropy naftowej, zaś cala pustynia Judejska na której rozgrywały się ważne wydarzenia historyczne dla Żydów i chrześcijan, jest pustynią bynajmniej nie tylko z nazwy. Rzymski historyk Tacyt w 109 roku n.e. pisał: Niektórzy mówiš, ze Żydzi SA zbiegami z wyspy Krety którzy osiedlili się na wybrzeżu Afryki kiedy to tron Saturna został obalony mocą Jupitera. Wskazuje na to pewna nazwa. Na Krecie jest sławna góra Idda, w okolicy której mieszkało niegdyś plemię Idaei którym potem nadano imię Jude (po polsku Żyd - dop. tlum.) przez powszechny wśród barbarzyńców zwyczaj wydłużania imion...Inni znów mówią, że są oni plemieniem etiopskiego pochodzenia.
Trasy wędrówek narodu żydowskiego pod wodza Mojżesza, które według Biblii trwały aż 40 lat, były również obiektem badań naukowców, aby sprawdzić czy istnieją jakieś ślady ich obecności w miejscach w których przebywali. Założenie było proste. Skoro kilkaset tysięcy ludzi wędrowało po tych terenach tak długo, wiec musieli pozostawić po sobie jakieś przedmioty w miejscach w których rozbijali obozy, jak na przykład garnki, noże, jakieś przedmioty osobiste, zwłaszcza w pieczarach skalnych które mogły im służyć często za tymczasowe schronienie. Niestety, żadnych takich śladów nie znaleziono, nawet na półwyspie Synaj w okolicy Góry Mojżesza. Podczas dyskusji na ten temat w programie telewizyjnym, pewien historyk żydowski (!!!) powiedział: Wiele wskazuje na to ze Żydzi byli typowym narodem koczowniczym który przywędrował z wyspy Krety lub Mezopotamii aby osiedlić się w Kanaanie. Wynikałoby z tego, że sceptycyzm Tacyta co do pochodzenia Żydów był uzasadniony.
Czytamy również w Biblii, ze Żydzi mieszkali przez dłuższy czas w Egipcie zanim wyruszyli do owej ziemi "Obiecanej" pod wodzą Mojżesza. Próbowano wiec znaleźć jakieś ślady ich obecności w Egipcie. Niestety, takich śladów również nie znaleziono tam, a wiemy że badania archeologiczne w Egipcie prowadzone były w XX wieku na szeroka skalę. Warto dodać, ze o tym wszystkim mówią i piszą śmiało, bez ogródek, współcześni naukowcy.
Na specjalną uwagę zasługują mity wpojone chrześcijanom, które starałem się wykazać w kilku moich poprzednich artykułach, zwłaszcza na temat Zwojów Morza Martwego. Zawsze w kwestiach spornych interesuje mnie argumentacja strony przeciwnej. Myślę że ta ciekawość jest moja zaletą bo dzięki niej dowiedziałem się wielu ważnych rzeczy. Szczególnie zainteresowało mnie podejście Żydów do chrześcijaństwa, zwłaszcza ich pretensje do tej religii, nie tylko natury politycznej, lecz przede wszystkim teologicznej i naukowej. Postanowiłem więc zapoznać się z ich argumentacją. Aby móc korzystać z ich bogatych zbiorów zapisałem się do biblioteki żydowskiej. Podczas tej lektury odkryłem fakty które skłoniły mnie do głębszej refleksji. Jak to jest zastanawiałem się, że faryzeusze, którzy byli dla Jezusa wrogami numer jeden, odegrali tak pozytywna rolę w historii judaizmu. "Im właśnie", piszą Żydzi, "głownie zawdzięczamy przetrwanie naszej religii przez cały okres diaspory trwającej od II wieku n.e. aż do 1948 roku". Faryzeizm to dla nich najświętszy nurt jaki pojawił się dotąd w historii ich religii. Inny fakt, to sylwetka prokuratora rzymskiego Piłata. Jest to postać historyczna którą udało się zweryfikować na podstawie źródeł historycznych. Okazało się, ze Piłat był despotycznym namiestnikiem władzy rzymskiej w Judei, który nigdy nie zabiegał o popularność wśród Żydów, i nigdy by się nie ugiął pod presja tłumu, ich okrzykami typu: "Ukrzyżuj Jezusa, wypuść Barabasza!" Źródła podają, że miał on na sumieniu tyle przelanej krwi żydowskiej, ze w końcu został odwołany z urzędu przez samego cesarza. Na pewno nie był on chwiejnym zabiegającym o sympatie tłumów przedstawicielem władzy rzymskiej, jak próbują nam wmówić autorzy ewangelii. Na uwagę zasługują również dwaj cesarze rzymscy-Konstanty i Teodozjusz, których wielu chrześcijan, o dziwo, uważa niemal za świętych i bohaterów. Oczywiście dzięki ich despotycznym metodom rządzenia chrześcijaństwo stało się religią imperium i przetrwało do dnia dzisiejszego. Stad wziął się ten podziw dla ich "wielkości"; ale jakim kosztem to się stało, mało kogo to dzisiaj obchodzi. Konstanty w ogóle nie znał nauki Chrystusa, a mimo to uważał się przez pewien czas za drugie jego wcielenie i zbudował Kościół
Świętego Grobu w Jerozolimie. Ale źródła podają, że przez całe życie był wyznawcą irańskiej religii Mitry - "boga światła", a chrzest chrześcijański przyjął dopiero na łożu śmierci (co rownie dobrze może też być nieprawdą a wymysłem jego bigrafa Euzebiusza). Nie przeszkadzało mu to jednak decydować w sprawach wiary, stanąć na czele soboru w Nicei w 326 roku na którym zrównano Jezusa z Bogiem. Jako cesarz, przelał on wiele niewinnej krwi, zabił swoja żonę, swojego syna i teścia. Cesarz Teodozjusz który "sfinalizował" później sprawę Trójcy jako przywódca soboru konstantynopolitańskiego, nie był wcale lepszy. W barbarzyński sposób, z pomocą biskupa Limanu, poniszczył wspaniale budowle na terenie imperium rzymskiego, tylko dlatego ze nie były one chrześcijańskie, i kazał wymordować w cyrku miasta Tesaloniki 7 tysięcy niewinnych ludzi podczas jakiejś odbywającej się tam imprezy. Na ironie Kościół nadal mu przydomek "Wielki".
W książce "Historia Islamu" pióra pewnego muzułmanina wyczytałem, że muzułmanie nie są mahometanami i twierdzą z całą mocą, że nigdy nimi nie byli. Mówią, że to chrześcijanie nadali im ten przydomek aby rozpowszechnić w świecie mit o ich wierze w proroka Mahometa jako Boga. -Nigdy nie uważaliśmy Mahometa za Boga, mówią muzułmanie, wiec nie jesteśmy "mahometanami". Następnie, chrześcijanie wierzą w to, że biblia hebrajska jest Starym Testamentem, a Jezus jest założycielem chrześcijaństwa. Pragnę was zapewnić ze jedno i drugie jest nieprawdą. Esseńczycy, podobnie jak Jezus i jego uczniowie, również zawierali Nowe Przymierze. Ale nie było to bynajmniej przymierze oznaczające rozstanie się ze starym, obalające lub unieważniające w jakimś stopniu zakon mojżeszowy, lecz wprost przeciwnie-przymierze odnawiające je i jeszcze bardziej mobilizujące tych którzy w nie wstępowali do respektowania i przestrzegania go. Pisałem o tym bardziej szczegółowo w artykule "Qumran - przedsionek chrześcijaństwa". W artykule "Odkłamywanie pierwszych ewangelii" przytoczyłem argumenty na to, ze Jezus nie był założycielem nowej religii i nigdy nie zamierzał takowej założyć. Czas abyśmy wyzbywali się mitów, a nie padali ich ofiarą. Mam nadzieje, że wreszcie zrozumiemy, że biblia hebrajska nie jest Starym Testamentem, współczesny Izrael nie jest częścią "Ziemi Świętej" bo nic świętego nie dzieje się w niej od wieków, Jerozolima nie jest miastem świętym, lecz rozdartym od wieków przez walki religijne i polityczne, muzułmanie nie są mahometanami, Jezus nie jest założycielem chrześcijaństwa a jego religia za życia był judaizm. Żydzi najprawdopodobniej nigdy nie byli w Egipcie i nie wędrowali przez 40 lat po pustyni (w końcu oni sami w to wątpią), a Święto Bożego Narodzenia nie ma nic wspólnego z prawdziwą datą narodzin Jezusa. Zwróciłem uwagę tylko na parę mitów, które uważam za najbardziej rażące. Nie odkrywam rzeczy nowych; ci którzy znają trochę historię wiedzą zapewne o co mi chodzi. Ale z uwagi na powszechność tych mitów powinniśmy powtarzać nieustannie te oczywiste prawdy. Są bowiem na tym świecie tacy którzy lubią żerować na ludzkiej ignorancji lub wręcz wykorzystywać ją w haniebny sposób.
Jerzy Sedziak,
Kościół rzymskokatolicki chcąc udowodnić, że klątwa jest nakazem boskim, ewangelicznym i apostolskim, cytuję ustępy z Biblii. Oto niektóre z nich:
"Jeśliby zaś zgrzeszył przeciwko tobie brat twój, idź, a upomnij go w cztery oczy. I gdyby cię usłuchał, pozyskasz brata twego. Ale jeżeli ciebie nie usłucha, weźmij z sobą jeszcze jednego albo dwóch, aby na zeznaniu dwóch albo trzech świadków opierała się wszelka sprawa. A jeśliby ich nie usłuchał, powiedz kościołowi. A jeżeliby i kościoła nie usłuchał, niech ci będzie jako poganin i celnik" (Mt. 18.15-17).
"Kto nie będzie tkwił we mnie, odrzucony będzie precz niby latorośl i uschnie; zbiorą ją, do ognia wrzucą i zgorzeje" (Jan 16. 6).
Kościół w początkowym okresie swojego istnienia stosował karę ekskomuniki do tych wiernych, którzy wypaczali jego naukę, na własny sposób tłumaczyli sobie Pismo święte, poddawali w wątpliwość niektóre z głoszonych "prawd religijnych". Począwszy od V wieku pole działania klątwy rozszerza się na osoby nie będące członkami kościoła, obejmuje zagadnienia polityczne i gospodarcze, zawsze jednak pod spreparowanymi
hasłami obrony religii i moralności. Kościół zdobywając sobie pozycję religii państwowej i - co za tym idzie - wielu ówczesnych panujących, zaczyna głosić swój ą niezależność i wyższość nad wszystkimi monarchami, prawami i ustrojami. Zgodnie z paragrafem pierwszym kanonu 2214 prawa kanonicznego:
"Kościół ma wrodzone, własne, od żadnej władzy ludzkiej niezależne prawo karania przestępców sobie podległych karami tak duchownymi, jak i doczesnymi"*.(Ks. Fr. Bączkowicz: Prawo kanoniczne., Wyd. II, 1958; t. III, s. 346)
Prawo kościoła do wyklinania nie było początkowo oparte na żadnych pisanych kodeksach. Po prostu kościół powoływał się na Pismo święte i na ustną tradycję. Dopiero w wieku IV, po soborze nicejskim (325), pojawiają się w formie pisemnej pierwsze uchwały i zarządzenia władzy kościelnej. Z biegiem czasu ilość tych dekretów wzrasta i zachodzi konieczność zebrania ich i uporządkowania. Robi to w latach 1189-1150 mnich boloński Gracjan. Dzieło Gracjana można uważać na podstawę prawodawstwa kanonicznego. W 1542 roku zostaje powołana do życia przez papieża Pawła III - jako pierwsza zorganizowana komórka aparatu rzymskiego - Święta Kongregacja Inkwizycji; nazwana-później Świętym Oficium. W roku 1580 papież Grzegorz XIII zatwierdził jednolity tekst prawa kościelnego i nadał mu nazwę Korpusu Prawa Kanonicznego,
nazwanego później przez Benedykta XV Kodeksem. Następne zasadnicze zmiany wprowadził do Kodeksu dopiero tenże papież Benedykt XV w roku 1917.
W Kodeksie tym ostatnia, piąta księga obejmuje przepisy karne i tam również znajdujemy formułki dla interesujących nas kar: klątwy i interdyktu. Np. kanon 2257 paragraf 1 tegoż Kodeksu mówi: "Ekskomunika jest cenzurą (karą), która ochrzczonego wyklucza ze współuczestnictwa z wiernymi"**.( Ks. Fr. Bączkowicz: Prawo kanoniczne., Wyd. II, 1958; t. III, s. 435.)
Prawo kanoniczne rozróżnia wprawdzie różne stopnie ekskomuniki, w zależności od rozmiarów przestępstwa, ale - jak postaramy się wykazać na przykładach - podział ten był tylko teoretyczny, gdyż klątwą szafowali wszyscy, klątwą szafowano wobec wszystkich i na zasadach całkowitej dowolności z punktu widzenia rozmiarów przestępstwa" oraz
okoliczności jego popełnienia. Jakie skutki pociągała za sobą klątwa? Wspomniane prawo wylicza ich kilka. Jest tu i zakaz brania udziału w obrzędach religijnych, i zakaz przyjmowania sakramentów, odmowa pogrzebu chrześcijańskiego aż do wyrzucenia z cmentarza, niedopuszczenie do odpustów, pozbawienie wszelkich administracyjnych
stanowisk przy kościele, zakaz świadczenia w sądzie, trzymania do chrztu, korzystania ze źródeł dochodowych, stykania się z wiernymi itp. Dziś oczywiście z uśmiechem podchodzimy do tych kar i gróźb. Ale przed wiekami klątwa była ogromnym nieszczęściem, straszliwym narzędziem. Tym bardziej że niewinny dziś punkt zakazujący obcowania z wyklętymi wtedy był na ogół wyrokiem śmierci.
Kanon 2267 tak mówi o tej sprawie: "Wierni powinni unikać obcowania z nietolerowanym (imiennie wyklętym) także w sprawach świeckich... Nie wolno więc z ekskomunikowanyrn rozmawiać, do niego pisać, z nim się modlić, razem mieszkać, pracować, zapraszać go do stołu"*.(" Ks. Fr. Bączkowicz: Prawo kanoniczne, jw., s. 445.)
Biada również tym, którzy litują się nad wyklętym i pomagają mu: "Ci, którzy ekskomunikowanemu w jakikolwiek sposób pomagają lub sprzyjają w przestępstwie, z powodu którego został ekskomunikowany, popadają tym samym w ekskomunikę zastrzeżoną Stolicy Apostolskiej w zwykły sposób. Pomaga ekskomunikowanemu, kto mu dostarcza środków materialnych, np. przyjmuje go lub ukrywa, daje mu pieniądze lub utrzymanie itd.; sprzyja, kto mu udziela poparcia moralnego, np. wstawia się za nim, broni go, pochwala popełnione przestępstwo itd."*.(Ks. Fr. Bączkowicz: Prawo kanoniczne, jw., s. 513.)
Tu również, aby usprawiedliwić tak straszliwą karę, niezgodną przecież z przykazaniem o miłowaniu bliźniego i "nieprzyjaciół waszych", kościół powoływał się na głosy świętych i największych swych ojców. Przytaczało się i jeszcze dziś się przytacza fragment z Pierwszego Listu św. Pawła do Koryntian:
"Jeśli ten, który się bratem waszym mieni, jest rozpustnikiem albo skąpcem, albo bałwochwalcą, oszczercą, opojem lub grabieżcą, abyście z takim nawet pokarmu nie spożywali". (5.11).
Czy z Listu św. Pawła do Rzymian:
"A proszę was, bracia, abyście się strzegli tych, którzy wywołują zwady i zgorszenia wbrew pouczeniom; któreście otrzymali. Strońcie od nich". (16.17)
Wreszcie z Drugiego Listu św. Jana: "Jeśli kto przychodzi do was, a nauki tej nie przynosi, nie. przyjmujcie go do domu, ani też pozdrawiajcie". (10)
Te słowa wystarczały, aby kilka wieków później byle pleban czy biskup każdego, kto nie chciał dać dziesięciny - mógł nazwać skąpcem, każdego, kto ożenił się z ukochaną proboszcza - rozpustnikiem, każdego kto usiłował odebrać zabraną nieprawnie przez klasztor ziemię - grabieżcą. Stąd już krok do klątwy. Jeżeli wyklęty miał odwagę
lekceważyć sobie klątwę, wyklinający mógł rozciągnąć ją na całą jego rodzinę i przyjaciół. Jeżeli właściciel wsi przez sześć miesięcy nie kupił sobie rozgrzeszenia od klątwy, w klątwę wpada i wszyscy jego poddani. Również i sądy odmawiały wyklętemu drogi do szukania sprawiedliwości. Mówiono: klęty nie jest przypuszczon do prawa".
Przez dłuższy czas, szczególnie w XV wieku, podporą klątwy są prawa świeckie. W Polsce według edyktu wieluńskiego z 1424 roku, wyklęty za "herezję" otrzymywał przydomek infamisa, czyli człowieka bez czci. Karę niesławy i pozbawienia czci obywatelskiej (infamia iuris) przewidywało również prawo kanoniczne. Od kary tej, jednej z najcięższych, nie mógł zwolnić ani biskup, ani sędzia. Kanon 2295 brzmi: "Infamia prawna ustaje tylko przez dyspensę papieską". W rejestrze przyczyn ściągających tę karę był i paragraf, który mówił o "znieważeniu papieża, kardynałów, legatów papieskich". Nietrudno sobie wyobrazić, jakie szerokie pole do wszelkich nadużyć dawała tak elastyczna definicja. Infamisowi odbierano majątek, wszystkie godności i urzędy i skazywano go na banicję, czyli na wygnanie poza granicę własnego kraju. Jeżeli banita dobrowolnie nie opuścił kraju, mógł być uwięziony, a następnie skazany na śmierć. Banita pozbawiony był opieki prawnej, każdy więc mógł go bezkarnie pozbawić życia. Sprawców zamordowania banity nawet nagradzano. W roku 1458 wydane zostało w Polsce nowe prawo, które pozwalało starostom sekwestrować majątek
tego, który pozostaje pod klątwą ponad rok.
Zgodnie z prawem kościelnym wyklinać mógł tylko papież oraz biskupi na terenie swoich diecezji. Wykażemy na przykładach, że "prawo" to w praktyce wyglądało inaczej: po prostu wyklinał, kto chciał.
Prawo kościelne mówiło również, kogo i za co należy wyklinać. Decydował oczywiście moment interesu politycznego lub gospodarczego. Ale znane są także fakty rzucania klątwy za zranienie konia należącego do klasztoru, za nałożenie cła na piwo przeznaczone dla kanoników. Klątwa spadała nawet na zwierzęta i owady dokuczliwe dla dostojników.
Gdy św. Bernard poświęcał w upalne lato kaplicę w opactwie Foigny, przeszkadzały mu roje natarczywych much. Zdenerwowany, powiedział: Excomunico eas"(wyklinam je) i... muchy ponoć odleciały. Znane są także wydane przez konsystorze biskupie w Troyes (1506) i w Langres (1564) dekrety: ekskomunikujące szkodliwe owady.
Wstydliwe fakty wyklinania przez kościół owadów, gryzoni, przeróżnych zwierząt, skrzętnie ukrywane, mają swoją bogatą historię, dokumentację, prawne i teologiczne uzasadnienia. Dość wspomnieć św. Tomasza z Akwinu, który w "sposób naukowy" głosił: "...jeśli plagą zwierzęcą posługują się moce piekielne, właściwe jest ją wykląć". "Uczony", aż z pięciu obszernych części składający się traktat O ekskomunice stworzeń w kształcie owadów" napisał w r. 1530 w Lyonie niejaki Bartłomiej de Chassenee, wychowanek francuskich i włoskich uniwersytetów...
Znacznie jednak wcześniej, bez podstaw "naukowych", spadała klątwa na owady i inne nieludzkie stworzenia. Wiadomo np., że już w r. 864, na synodzie w Wormacji, jego świątobliwi uczestnicy wydali oficjalny wyrok śmierci na pszczoły, które zakłuły człowieka. A w r. 1120 w Laou miejscowy rząd biskupi rzucił klątwę na gąsienice, które odważyły się zaatakować diecezjalne pola. Rozprawy sądowe przeciwko owadom i
zwierzętom, prowadzone przed trybunałami duchownymi, odbywały się zawsze zgodnie z obowiązującym prawem, ceremoniałami, ustalonymi terminami, z udziałem obrońców, oskarżycieli i, oczywiście, schwytanych szkodników. Warunkiem jednak rozpisania rozprawy było zawsze odbycie pokuty i uiszczenie odpowiednich opłat przez poddanych
biskupich czy zakonnych.
W zapiskach szwajcarskiego kronikarza Schilinga znajdujemy tekst klątwy rzuconej w r. 1478 na żuki, zwane "inger". Oto on: "My, Benedykt z Montferrand, biskup Lozanny, wysłuchawszy skarg szlachetnych i potężnych panów z Berna na ingera oraz
nieprzekonywującej, niegodnej uwagi odpowiedzi onegoż ingera, i wzmocniwszy się mocą Krzyża św., ze strachem Boga w sercu, od którego jedynie pochodzą wszystkie sądy sprawiedliwe, za poradą mężów uczonych w prawie przyznajemy i stwierdzamy niniejszym pismem, że skarga na podłego szkodnika, ingera, psującego zioła, winnice, łąki i zboża, i inne płody ziemi, jest słuszna i że wobec tego ma on być w sobie swego
obrońcy, Jeana Perrodet, poddany egzorcyzmom. Zgodnie z wyrokiem rzucamy na ciebie klątwę, nakazujemy posłuszeństwo i wyklinamy cię w imię Ojca i Syna, i Ducha św., każąc ci odejść. Mocą powyższego wyroku ogłaszam i stwierdzam, żeś wyklętym banitą i przez Boga Wszechmogącego zwać się będziesz przeklętym i z dnia na dzień będziesz wymierał, dokąd byś się nie udał, aż nic z ciebie nie zostanie..."
Surowo według prawa kanonicznego traktowani są ci, którzy ośmielają się apelować od zarządzeń papieskich do innej władzy, kościelnej czy świeckiej, a także ci, którzy dybią na własność kościoła. Podlegają oni klątwie papieskiej:
"Wszyscy razem i każdy z osobna bez względu na stan, stopień i stanowisko, nawet królewskie, biskupie czy kardynalskie, którzy od ustaw, dekretów lub rozporządzeń rządzącego papieża apelują do soboru powszechnego... popadają tym samym w ekskomunikę zastrzeżoną Stolicy Apostolskiej*. (kanon 2332) (Ks. Fr. Bączkowicz: Prawo kanoniczne, jw., s. 508.)
"Ci, którzy odwołują się do władzy świeckiej, aby spowodować zakaz pism lub jakichkolwiek innych akt wydanych przez Stolicę Apostolską lub jej legatów; ci, którzy bezpośrednio lub pośrednio zabraniają ogłoszenia albo wykonania tych pism lub akt... tym samym popadają w ekskomunikę zastrzeżoną Stolicy Apostolskiej"* (kanon 2333). (Ks. Fr. Bączkowicz: Prawo kanonoczne, jw., 508-509.)
"Kto przywłaszcza sobie lub zatrzymuje osobiście lub przez innych dobra lub prawa należące do Kościoła rzymskiego, popada w ekskomunikę zastrzeżoną Stolicy Apostolskiej"** (kanon 2345). (Ks. Fr. Bączkowicz: Prawo kanonoczne, j.w. str. 526-527.)
Anatema wykluczając człowieka ze społeczeństwa kościelnego i świeckiego nie wykluczała go jednak nigdy z budżetu kościelnego. Wyklęty nie miał do nikogo dostępu, z wyjątkiem osób duchownych, o ile do nich przychodził z gotówką. Prawo kościelne wyraźnie to stwierdza w paragrafie 2 kanonu 2262: "Duchowni mogą jedynie odprawić za niego mszę św. prywatnie, tak jednak, by nie wywołać zgorszenia... Również wierni mogą tylko prywatnie... ofiarować za niego swoje prywatne wstawiennictwo, np. posty i jałmużnę itp."***. (Ks. Fr. Bączkowicz: Prawo kanoniczne, jw. str. 441.)
Takie to sa prawa w Kościele katolickim he, he, he !
tekst udostepnil
Lucyfer - "Niosący Światło"
Otóż jakis czas temu pan X pochwalił się tu publicznie (na grupie dyskusyjnej RELIGIA), ze otrzymał "od Boga" pól bańki w gotówce (banknot o nominale 500 000 starych złotych - gdyż było to jeszcze przed ich wymiana na nowe), a znalazł go w kieszeniu swojego dawno nie używanego ubrania.
Rozważmy bracia i siostry w nawiedzeniu owe gołe fakty. Na początek przyjmując wersje pana X za prawdziwą (ja optuje raczej za sklerozą pana X - gdyż był to jego własny banknot o którym zapomniał) zadajmy sobie proste pytanie; skąd Jahwe wziął ów banknot ???
Do wyboru mamy TYLKO dwie wersje.
1. Banknot jest oryginalny bo Jahwe komuś go zwędził. (Znalezienie go
na ulicy nie wchodzi w rachubę, bo Jahwe - jako wszechwiedzący - wiedziałby kto go zgubił i powinien oddać właścicielowi jeżeli wiedział do kogo należy i nie oddał, to tak jakby ukradł !!!).
2. Banknot pochodzi z "niebiańskiej" Wytworni Papierów Wartościowych. Jasnym wiec jest, ze jest on tu na Ziemi fałszywy.
wersja a: banknot posiada używany już numer serii (w takim razie istnieją dwa banknoty o takich samych numerach).
- wersja b: banknot ma sufitowy numer.
Jeżeli Jahwe nie ukradł komuś owego banknotu by następnie darować go panu X, to jasnym jest, ze pan X dostał fałszywy banknot.
Postępowanie Jahwego jest wiec w obydwu przypadkach KARYGODNE i grozi mu kryminałem !!!
Uzbrojeni wyżej wymienioną wiedzę możemy teraz rozpatrzyć działania naszego
"szczęśliwego" pana X.
1. pan X jest paserem gdyż przyjmuje od złodziei gotówkę i ja "pierze".(albo wspólnikiem złodzieja). Jego postępowanie jest wiec moralnie niegodne i jest to również przestępstwo !!!
2. Pan X wprowadza do obiegu fałszywe banknoty. To jeszcze gorsze działanie pana X, gdyż - nawet jak mu się udało okpić pierwszego naiwnego sprzedawcę i wcisnąć mu ten lewy banknot to pozostaje sprawa, ze zapewne komuś się jednak NIE UDAŁO i banknot - razem z owa osoba - trafił na policje. Może to była jakaś biedna staruszka, która właśnie miała ostatni grosz na życie???? Jak by nie było straciła owe pól bańki, miała sporo nieprzyjemności i przechodziła przez niemile procedury !!!
Komu wiec bożek Jahwe zrobił dobrze???
1. czy temu któremu buchnął banknot???
Co natychmiast powinien zrobić pan X z banknotem otrzymanym od "dobrego" Jahwe ???
Jedynie słuszna odpowiedz: Spalić, albo podetrzeć sobie nim tyłek !!!
Czy ktoś ma na ten temat inne zdanie?
Lucyfer - "Niosacy Swiatlo "
Subject: Ocena Horyzontu
Myślę, że artykuły tutaj zamieszczone można określić jako pseudointelekualny bełkot.
z wyrazami szacunku - Kazimierz Mościcki
Zadziwiające jest, że nasi przeciwnicy ideologiczni w swym nawiedzeniu nie potrafią wyartykułować żadnej konkretnej krytyki, przedstawić jakichkolwiek argumentów a jedynie w kleszym stylu zarzucają nas pustosłowiem. Nie ma się zresztą co dziwić Kazimierzowi Mościckiemu. Z jego emailowego adresu wynika, że musi być związany z OPOKĄ, a jest to przecież "tuba propagandowa" Kościoła Katolickiego w Polsce. OPOKA ma nawet swoją stronę internetową. Widać nawet w kościele "idzie nowe". Internautom polecam zajrzeć na ten internetowy "intelektualny bunkier katolicyzmu".
Poprosiłem Kazimierza Mościckiego o jakieś konkrety. W odpowiedzi otrzymałem coś takiego:
Subject: Pozdrowienia
Mamy z powodu lektury Waszego czasopisma niezłą zabawę. Jest to doskonały przykład, jak myślą ci, którzy nazywają siebie "racjonalistami." Być może będzie coraz więcej takich racjonalistów, co oznacza, że wiek globalnej ciemnoty dopiero nastąpi. I
chyba głupoty. Omawiamy na wykładach artykuły z Waszego pisma i trzeba przyznać,
mamy wiele powodów do radości. Serdeczne wyrazy współczucia.
Kazimierz Mościcki
Jak widać przedstawienie konkretnych zarzutów i argumentów przekracza możliwości Kazimierza Mościckiego. Wygląda również, że prośba o wybiegniecie poza pustosłowie wprawiła go w irytację. Cieszy przynajmniej to, że w jakies bliżej nieokreślonej "opokowej kuźni intelektów" rozbrzmiewa wesoły śmiech dziatwy.
Ponowiłem więc swoją prośbę o przedstawienie jakichś konkretnych zarzutów. Na tym korespondencja nasza się urwała. Może i lepiej.
Roman Zaroff
Józef Wybicki, autor polskiego hymnu narodowego, w swoich Pamiętnikach tak charakteryzuje program działalności jezuickiej:
Barbarzyńcy! chcieli mieć z młodzieży cienie i mary, z ludzi wolnych zwierzęta w jarzmie, z obywateli przeznaczonych do służenia ojczyźnie orężem i radą nieczułe i ciemne stwory. Oni to rzucili nasienie zguby naszej politycznej, które nam wydało owoc hańby i niedoli
(Źródło: Pamiętniki Józefa Wybickiego, senatora, wojewody Królestwa
Polskiego": Warszawa 1905, s. 39)
udostepnił
Lucyfer "Niosący Światło"
Polska, kwiecień 2000
Powrót do spisu tre¶ci strony
Berlin, marzec 2000
Powrót do spisu treści strony
czerwiec, 2000
Powrót do spisu treści strony
Brisbane, maj 2000
Powrót do spisu treści strony
marzec, 2000
A M B O N A
Powrót do spisu treści
Klechistan, marzec 2000
WIADOMOŚCI Z MAGLA
Powrót do spisu treści
2. czy temu który w finale stracił pól bańki po wpadce z fałszywym
banknotem???
3. czy wreszcie panu X, z którego Jahwe zrobił nieświadomego swojego czynu przestępcę???
Klechistan, kwiecień 2000
Powrót do spisu treści
Date: Tue, 25 Apr 2000 22:56:53 +0200
From: "moscicki"
To:
Date: Wed, 26 Apr 2000 13:51:45 +0200
From: "moscicki"
To:
Powrót do spisu treści