ARTYKUŁY
WIADOMOŚCI Z MAGLA
Witamy serdecznie naszych czytelników!
Zgodnie z zapowiedzią "Horyzont" ukazuje się po raz pierwszy jako miesięcznik.
Czytelnicy jak rownież członkowie redakcji zasugerowali ostatnio dokonanie zmian i ulepszeń na stronie "Horyzontu". Niektóre drobne zmiany zostały już wprowadzone. Planujemy prawie całkowite "przemeblowanie" pierwszej strony jak rownież "Spisu Treści". Oczywiście będziemy starać się jak poprzednio uniknąć "graficznego przeładowania" naszego magazynu. Przerost formy nad treścią jest w naszej opinii plagą Internetu utrudniającą i spowolniającą dostęp do informacji. Sugestie i pomoc czytelników będą mile widziany. Kuba Kozielec zasugerował rownież zmianę logo" Horyzontu". A może raczej jego stworzenie bo mówiąc szczerze "Horyzont" go nie posiada. Niecierpliwie czekamy na pomysły i propozycje.
Redakcja "Horyzontu"
Sir Bertrand Arthur Russell urodził się w roku 1872 roku w jednej z najdumniejszych i najbogatszych rodzin arystokracji Wigów. Będąc synem księcia Bedfordu, był z definicji przeznaczony na członka angielskiej elity. Przesądziło to w znacznej mierze o wychowaniu i edukacji, jakie odebrał. W ciągu ćwierćwiecza, od roku 1890, kiedy to przybył do Cambridge jako student, do wybuchu I Wojny Światowej, Russell zyskał sławę nadzwyczaj płodnego i uzdolnionego logika. Dzięki swoim książkom (The Principles of Mathematics, Principia Mathematica), licznym artykułom oraz swoim uczniom ( T.S. Eliot, Ludwig Wittgenstein) stał się najbardziej poważanym i wpływowym filozofem anglojęzycznym. Będąc myślicielem wszechstronnym i niezmordowanie czynnym, wykazał olbrzymią skalę zainteresowań i możliwości; od podstaw matematyki do publicystyki. Pisał o nowej filozofii, nowej matematyce, nowej fizyce, nowych prądach społecznych, nowej gospodarce, nowym przemyśle, nowej pedagogice.
Jako intelektualny spadkobierca Johna Stuarta Milla, Oświecenia i liberalizmu nie mógł pozostać obojętny na poważne problemy społeczne. Żarliwy obrońca praw człowieka, równouprawnienia kobiet i pokoju naraził się licznym siłom politycznym. I Wojna Światowa nadszarpnęła jego reputację. Russell przekonany, że udział Wielkiej Brytanii w wojnie jest aktem zbrodniczego szaleństwa zaangażował się wówczas w działalność niewielkiego i bardzo wówczas niepopularnego ruchu pacyfistycznego. Doprowadziło to do utraty posady wykładowcy w Kolegium Świętej Trójcy, a wiosną 1918 roku do aresztowania. Po I Wojnie Światowej Russell był postrzegany przez jednych jako polityczny renegat, przez innych jako intelektualny bohater. On sam chciał uchodzić za Woltera XX wieku i sumienie Europy. Rozgoryczony meandrami brytyjskiej polityki zagranicznej i obronnej, wyemigrował w 1938 roku do USA.
Zaangażowany w działalność pokojową chciał stworzyć świat, w którym nie byłoby bodźców i środków do prowadzenia wojny. Doprowadziło go to, po II Wojnie Światowej, do koncepcji rządu światowego, który skupiał by w sobie całą władzę polityczną i wojskową. Nadzieję na stworzenie takiego rządu pokładał w Stanach Zjednoczonych. Nie widząc żadnych szans na stworzenie takiego rządu na drodze traktatów i międzynarodowych organizacji (Liga Narodów i ONZ okazały się całkowicie niezdolne do tej funkcji), był skłonny zaakceptować nawet przejęcie panowania siłą. Groźba zagłady cywilizacji człowieka przy pomocy broni atomowej upewniła go w tych przekonaniach.
Wybuch II Wojny Światowej zastał Russell na dobrowolnym wygnaniu w Ameryce. Chciał wrócić do ojczyzny, ale brytyjskie władze pamiętające jego pacyfistyczną działalność w trakcie I Wojny nie chciały mu na to pozwolić. Jednak Ameryka również nie spełniła jego oczekiwań. Jego wystąpienia dotyczące małżeństwa i seksualności wywołały falę oburzenia. Latem 1944 nadarzyła się okazja powrotu. Został wtedy wybrany na kierownika Kolegium Świętej Trójcy w Cambridge. Po wojnie znalazł się centrum uwagi jako wybitna osobistość. Zawdzięczał to zwycięstwu Partii Pracy oraz niezwykłemu sukcesowi jego książki History of Western Philosophy. W latach 1945-1955 Znalazł się u szczytu sławy. Został uznany za najwybitniejszego z brytyjskich intelektualistów. Stał się też ulubionym prelegentem British Council oraz MSZ. Wygłaszał wykłady na takie tematy jak "Kultura a państwo", " Etyka a władza" na całym świecie. Russell stał się rzecznikiem liberalnych zasad i demokratycznych wartości. W roku 1949 otrzymał zaszczytne brytyjskie odznaczenie Order of Merit, a w roku 1950 otrzymał literacką Nagrodę Nobla. Zmarł w roku 1970.
Poglądy Russella jako liberała i obrońcy rozumu najlepiej przedstawia jego Dekalog Liberała, który warto tu przytoczyć:
1. Nie będę niczego w stu procentach pewien.
2. Nie wyobrażaj sobie, że opłaca się ukrywać fakty. Pewnego
dnia z pewnością wyjdą na jaw.
3. Nigdy nie próbuj zniechęcać bliźnich do myślenia, bo z pewnością
ci się to powiedzie.
4. Kiedy napotykasz sprzeciw, choćby ze strony małżonka czy
dzieci, staraj się przekonać do
własnych racji za pomocą argumentów, a nie autorytetu,
bo zwycięstwo oparte na
autorytecie jest nieprawdziwe i złudne.
5. Nie przejmuj się autorytetami. Zawsze znajdą się autorytety
głoszące coś przeciwnego.
6. Nie staraj się tłumić siłą szkodliwych w twoim mniemaniu
poglšdów, bo jeśli to zrobisz,
poglądy te przytłoczą ciebie.
7. Nie obawiaj się wygłaszać ekscentrycznych opinii. Każda uznana
dziś opinia była kiedyś
ekscentryczna.
8. Znajduj większe upodobanie w inteligentnym sporze niż w biernej
zgodzie, jeśli bowiem
cenisz inteligencję tak, jak należy, spór może zakładać
głębsze porozumienie niż bierne
przytakiwanie.
9. Bądź zawsze wierny prawdzie, nawet kiedy jest dla ciebie
niewygodna, bo
stanie się jeszcze bardziej niewygodna, gdy ją spróbujesz
ukryć.
10. Nie zazdrość szczęścia mieszkańcom raju głupców, bo tylko
głupiec może coś takiego
uważać za szczęście.
Tych zasad może przestrzegać każdy. W szczególności dotyczy to ateistów, dla których mogą one stać się ochroną przed atakującą zewsząd głupotą i arogancką pewnością religijnych peudoautorytetów. Nie bądźmy jednak bezkrytyczni w przyjmowaniu czegokolwiek na wiarę. Nie autorytet Russell powinien zadecydować o przyjęci określonych zasad, ale wewnętrzne i głębokie przekonanie o ich słuszności poparte racjonalnymi argumentami.
Jakub Kozielec
Kraków, maj 2000
W dość oryginalny sposób, na podstawie obszernej lektury książek na temat historii chrześcijaństwa oraz własnych przemyśleń, prezentuję niniejszym mój pogląd na temat losów pierwszej ewangelii głoszonej przez pierwszych apostołów znających Jezusa osobiście. Ewangelia ta nie przetrwała, być może zaginęła, w każdym razie nie dotarła do nas w formie dokumentu, a może nawet nigdy nie została spisana. Rożni się ona zasadniczo od późniejszych wersji, zwłaszcza tych, które znamy obecnie.
Mało który chrześcijanin, zwłaszcza nieoczytany, wie o tym ze takie przekłamanie nastąpiło i ze współczesna kopia niewiele przypomina swoim wyglądem oryginał. Trudno dziwić się temu. Jeśli historia polskiego ruchu "Solidarność" została przekłamana na naszych oczach w ciągu minionych kilku lat, głównie przez rożnych zachodnich specjalistów od reklamy, to tym łatwiej można było przekłamać historie z okresu początków naszej ery. Jest to historia okresu gdy nie było radia, telewizji, a Palestyna była terenem ciągłych zamieszek politycznych, buntów ludności miejscowej przeciwko władzy okupacyjnej. Wielu działaczy "Solidarności", którzy stali na czele strajków w sierpniu 1980 roku mówi nam dzisiaj, ze "Solidarność" została zmitologizowana, że nieodpowiednie osoby wywodzące się z tego ruchu wyniesiono do rangi bohaterów, podczas gdy prawdziwi bohaterowie zostali zapomniani, uznani za ekstremę, zepchnięci na margines życia politycznego, i że już od dawna "Solidarność" nie jest tym, czym miała być pierwotnie. Ci, którzy przeżyli w Polsce okres narodzin "Solidarności" i stan wojenny, jak na przykład ja, byli często zdumieni, wręcz zaszokowani tym, co mówili i mówią o tym ruchu i Wałęsie ludzie, którzy tych wydarzeń i zmian zachodzących w Polsce po 1980 roku nie widzieli z bliska, lecz tylko o nich słyszeli i oglądali w telewizji, zwłaszcza starsza polska imigracja. Różnice pomiędzy "Solidarnością" zmitologizowana a "Solidarnością" prawdziwą, dość trafnie potrafił, moim zdaniem, wykazać Włodzimierz Suleja w artykule "Rewolucja Solidarnościmit czy rzeczywistość?" opublikowanyrn w świątecznym wydaniu torontońskiej "Gazety" w 1997 roku.
W każdym razie, czytając wiele publikacji religijnych, tak zwani "znawcy przedmiotu" widzą efekty wyjątkowej sztuki szerzenia mitów. A dlaczego tak myślę, postaram się wyjaśnić. Wróćmy do sprawy rodowodu chrześcijaństwa. Od razu pojawiają się pewne problemy. Wyliczę niektóre z nich:
1. Potęga kościoła (zwłaszcza katolickiego).
2. Emocjonalny stosunek ludzi wierzących do Jezusa, kościoła
i Biblii.
3. Zwyczaj stosowania przez wielu księży zawiłej retoryki teologicznej
przy omawianiu
prostych spraw.
4. Dość powszechny wśród księży zwyczaj unikania rzeczowej dyskusji
teologicznej z
osobami świeckimi.
5. Ogromna ilość publikacji zwłaszcza kościelnych, przedstawiających
rodowód
chrześcijaństwa zgoła inaczej, czyli w sposób zmitologizowany,
oparty na współczesnym,
"Pawłowym" modelu chrześcijaństwa.
W związku z tym, zdaje sobie sprawę, ze czeka mnie niełatwe zadanie. Nie zgadzam się z wieloma naukami kościoła i znając historię chrześcijaństwa, nie mogę zaakceptować go w jego obecnym kształcie, całkiem podobnie jak wielu działaczy "Solidarności" nie może zaakceptować tego ruchu w jego obecnej formie, która wiele zmieniła się od czasu strajków sierpniowych. Jak wspomniałem, trudno jest polemizować z ludźmi emocjonalnie nastawionymi do kościoła lub Jezusa, czyli jak ktoś się wyraził: "odmitologizowywac świat ludzi zmitologizowanych". Ale przetłumaczenie profesorskiej mądrości na język powszechnie zrozumiały nie jest, wbrew temu co się powszechnie myśli, trudne. Wiele zależy tutaj od nastawienia czytelnika, obiektywnego spojrzenia na sprawę, czy potrafi on lub ona myśleć logicznie i analizować tego rodzaju opinie osób świeckich, do jakich ja należę.
Spoglądając na współczesne chrześcijaństwo z punktu widzenia świeckiego badacza jego rodowodu, najbardziej dziwi mnie to, że wielu chrześcijan ma bardzo mętne pojęcie, lub w ogóle nie wie, co to są Zwoje Morza Martwego uważane dość powszechnie za największe odkrycie archeologiczne naszego stulecia. Odkrycie ich było swego czasu wydarzeniem nie mniej sensacyjnym niż, na przykład, lot Gagarina w kosmos. Kto nie zna treści Zwojów Morza Martwego, których znaczna cześć została już opublikowana w wielu językach, również polskim, ten słabo zna rodowód chrześcijaństwa. Temat ten dość obszernie omówiłem w moich trzech artykułach, zamieszczonych w poprzednich numerach "Horyzontu". Niemniej, w skrócie przypomnę na czym polega wartość tych dokumentów.
Analiza porównawcza tekstów nowotestamentowych, zwłaszcza ewangelii synoptycznych ze Zwojami Morza Martwego wykazała uderzające podobieństwa pomiędzy nimi, co świadczy o tym, że pisma te maja ze sobą wiele wspólnego, zarówno w pod względem historycznym jak i teologicznym, o czym teolodzy na ogól nie lubią mówić. Historia esseńczykówascetycznej gminy żydowskiej, mieszkającej w I wieku na odludziu, miejscowości Qumran nad brzegiem Morza Martwego, w klasztorze usytuowanym w bezpośrednim sąsiedztwie pieczar, w których znaleziono Zwoje Morza Martwegoma ścisłe powiązania z historią chrześcijaństwa, a nawet samym Jezusem, którego nauki, przynajmniej pewna ich cześć, zdaja się być wyniesione bezpośrednio z ich, tj. esseńskiej szkoły, założonej co najmniej 150 lat przed jego urodzeniem. Im właśnie, to jest esseńczykom, przypisuje się dość powszechnie autorstwo znalezionych Zwojów. Arcyważnym faktem ze znaczenia, którego mało kto zdaje sobie sprawę są judaistyczne korzenie chrześcijaństwa. Chodzi o to, ze apostołom i uczniom Jezusa, tym bezpośrednim, a także wielu ich naśladowcom, żyjącym w I wieku naszej ery, nigdy nie śniło się, że chrześcijaństwo może istnieć jako dziecko, które wyparło się swojego ojca, lub starszego brata, jak nazywają judaizm niektórzy eksperci. Musimy zgodzić się z tym, że chrześcijaństwo jest dzieckiem judaizmu, i nigdy nie wyprze się tego. Kto nie zrozumie tego, ten niczego nie zrozumie. Bowiem właśnie Qumran i Jerozolima są kolebką chrześcijaństwa, a nie Rzym.
A jednak dziecko wyparło się swojego ojca. Walnie przyczynił się do tego apostoł Paweł, Żyd z Tarasu, który przygotował grunt do tej operacji, która miała miejsce później. Pozbawił on Jezusa nie tyle żydowskich, co ziemskich, człowieczych cech. Uczynił on z niego mistycznego, niebiańskiego Chrystusa, którego ziemskie życie nie ma praktycznie żadnego znaczenia. Sam zresztą przyznaje się do tego: "Jeśli znaliśmy Chrystusa według ciała, teraz już nie znamy" (2 Kor. 5, 16). Właśnie on, a nie Jezus, uważany jest dość powszechnie, zwłaszcza przez Żydów, słusznie moim zdaniem, za prawdziwego założyciela chrześcijaństwa. Dopiero na Drugim Soborze Watykańskim, zwołanym przez papieża Jana XXIII, zwrócono oficjalnie większa uwagę na historyczne powiązania chrześcijaństwa z judaizmem. Źródła podają, że papież ów przyjął kiedyś u siebie na audiencji amerykańskich przywódców Zjednoczonego Apelu Żydowskiego. Kiedy Żydzi ci stanęli przed nim, Jan XXIII na znak powitania wyciągnął do nich ręce i z promiennym uśmiechem na twarzy powiedział: "Nie poznajecie mnie? Jam jest Józef, brat wasz". (Z Biblii wiemy, ze Józef był najmłodszym, dwunastym synem Jakuba, który pod koniec życia przybrał imię "Izrael"). Rożnie można interpretować te scenę, ale jedno jest pewne, papież ów, w odróżnieniu od wielu swoich poprzedników na urzędzie, a także następców, niewątpliwie znał rodowód chrześcijaństwa. Poza tym, Jan XXIII bolał nad tym, jak chyba żaden inny papież, ze na kartach historii kościoła jest tyle plam, i widział potrzebę nawiązania i kontynuowania dialogu z Żydami i protestantami. Nieprzypadkowo wiec zwołany przez niego sobór przeszedł do historii jako sobór ekumeniczny.
Ale największą odpowiedzialność za oderwanie chrześcijaństwa od judaizmu i nadania mu niezydowskiego kształtu i charakteru ponoszą dwaj pogańscy cesarze rzymscy, przywódcy katolickich soborówKonstantyn i Teodozjusz, którzy w sprawowaniu władzy gorliwie przestrzegali zasad politycznych i kościelnych, lecz zapomnieli zupełnie o najprostszych zasadach etyczno-moralnych, zwłaszcza ten drugi. Mając zapewne na myśli ich, między innymi, ktoś wyraził się: "Nigdy nie sporządzono listy niechrześcijańskich świętych męczenników, a byłaby ona bardzo długa". Jak wspomniałem, cesarze ci przewodniczyli soboromKonstantyn soborowi nicejskiemu (rok 325), na którym zrównano Jezusa z Bogiem, a Teodozjusz konstantynopolitańskiemu (rok 381) na którym przyjęto obowiązujący do dzisiaj dogmat Trójcy Przenajświętszej w jego ostatecznej formie.
Pojecie Trójcy od początku budziło wstręt i zgorszenie Żydów ponieważ zaprzeczało monoteizmowi ich religii. Uwierzyć w Trójce, oznaczało dla niejednego Żyda wyprzeć się swojej wiary i przestać być Żydem. Kamieniem węgielnym żydowskiej religii były słowa Mojżesza: "Słuchaj Izraelu, Pan Bóg Twój jest jeden." Jeśli nie od zarania swoich dziejów, to przynajmniej od ładnych paru wieków Żydzi znali tylko Jahwemiłosiernego, a zarazem zawistnego, mściwego Boga, który z nikim nie dzieli swojego tronu i domaga się od swojego wybranego narodu posłuszeństwa jego zakonowi. Dogmat Trójcy spowodował wiec ostateczny rozbrat obu religii, to jest chrześcijaństwa i judaizmu.
A czy Jezus lub jego uczniowie mówili o Trójcy? Oczywiście nie. Takie pojęcie nie istniało w owym czasie, nikomu nawet nie przychodziło do głowy. Wszystko wskazuje na to, że pierwszy "papież" Piotr był monoteistą nie znającym pojęcia Trójcy. Wspominając o Jezusie, warto zastanowić się, czy ewangelie rzetelnie i obiektywnie przedstawiają jego sylwetkę, drogę życia, styl życia i nauczania. Niestety, pod tym względem ewangelie słabo spełniają swoje zadanie. Nie można ich nawet zaliczyć do kategorii biografii. Czas powstania tych pism, chronologia opisanych w nich wydarzeń, szczegóły kluczowych wydarzeń (ukrzyżowania, zmartwychwstania), imiona występujących w nich postaci, treści niektórych naukwszystko to budzi wątpliwości bardziej wybrednych intelektualnie czytelników Biblii. Są wiec poważne obiektywne trudności z ustaleniem tego, co Jezus mówił naprawdę, a co włożyli w jego usta jacyś pseudokronikarze wiele lat po jego śmierci. Trudno też odtworzyć szczegóły wielu wydarzeń na podstawie tego, co mamy do dyspozycji. Opierając się na tym co wiemy o Jezusie, można jednak spróbować odpowiedzieć na pytanie: Czy Jezus zainteresowany był ewangelizacja świata, aż do krańców ziemi, jak misjonarze późniejszych wieków, i czy zamierzał w związku z tym odstąpić od zakonu mojżeszowego, to jest religii, w której był wychowany? Jest pewien epizod opisany w ewangelii, który mocno przeczy temu. Pewna niewiasta kananejska przyszła do Jezusa z prośbą o uzdrowienie jej córki. Ponieważ nie była Żydówka, Jezus odpowiedział jej "Niedobrze jest brać chleb dzieciom, a rzucać psom" (Mat. 15, 26). Są to chyba bardzo twarde słowa adresowane do kogoś, kto prosi o zmiłowanie, czyż nie tak? Czy Jezus naprawdę zachował się w ten sposób, czy nie, to druga sprawa, ale jest to tylko jeden z przykładów na to, ze Żyd Jezus zainteresowany był za życia narodem żydowskim, a nie światem, i że nieprzypadkowo wybrał na uczniów Żydów. W rozmowie z Samarytanką, (Ew. Jana 4, 12) również wyraził się podobno, że "zbawienie jest z Żydów". Chociaż głosił, ze "ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w zakonie" (Mat. 5,17-19), próbował ten zakon reformować, zmieniać niektóre jego przepisy, ku zgorszeniu Żydów, podobnie jak Marcin Luter reformował później katolicyzm, ku zgorszeniu ówczesnego kleru i papieża. W każdym razie, jedno jest pewneJezus nigdy nie wyparł się swojego pochodzenia i zakonu mojżeszowego. Pierwsi chrześcijanie nieprzypadkowo wiec zbierali się w synagogach i uważani byli za jedna z żydowskich sekt.
Ale zanim wymarło pokolenie współczesne Jezusowi pojawił się Paweł, apostoł narodów, i zaczął głosić: "okazała się łaska Boża, zbawienna wszystkim ludziom" (Tyt. 2, 11) i niezależna od zakonu mojżeszowego. Co gorsza, głosił on, iż są pewni "wielcy apostołowie", znacznie mniej pracowici niż on, którzy głoszą innego niż on Jezusa, i apeluje do swoich uczniów, aby nie szli za ich głosem. W Nowym Testamencie jest jeden ustęp mówiący o tym, ze pomiędzy apostołami Pawłem i Piotrem istniała braterska zgoda i miłość (2 Piotra 3, 15), ale kilka innych miejsc wyraźnie temu przeczy, na przykład List do Galatian lub 2 Kor. 11, 5. Znów nie wiadomo w co Wierzyć, a w co nie Wierzyć. Więcej jednak wskazuje na to, ze takiej zgody i jedności miedzy nimi nie było. To, że Paweł każdorazowo nazywa Piotra Kefasem, nie Piotrem, wskazywałoby na to, ze nie był skłonny uznać jego wyższości i "papieskiego" autorytetu. (Imię Kefas oznacza Piotr po hebrajsku. To mniej więcej tak, jakby ktoś zwracał się dzisiaj do papieża: "Księże Karolu" lub "Księże Wojtylo"). Nie ulega wątpliwości, że głównym powodem braku jedności pomiędzy Pawłem, a innymi apostołami, miedzy innymi Piotrem i Jakubem Sprawiedliwym-bratem Jezusa, był stosunek do zakonu mojżeszowego. Paweł widzi te przepaść pomiędzy nim a tymi apostołami. W związku z tym stara się uwiarygodnić w ich oczach i w oczach ich zborów. Czyni duże ustępstwagoli głowę, przechodzi oczyszczenia rytualne zgodnie z przepisami zakonu, ale nie trwa to długo. Wkrótce znów zmienia kurs, znów zajadle atakuje zakon, jak na przykład w liście do Galatian, ucieka w grecki świat i kulturę, znów głosi Grekom, nie Jezusa-Żyda z Nazaretu (bo cóż taki Jezus mógł Greków obchodzić?), lecz Chrystusa, który podobnie jak bogowie ich religii, przyszedł z nieba, czynił za życia cuda, umarł, ale zmartwychwstał jako nieśmiertelny triumfator, i wstąpił do nieba. Widzimy wic, że jeśli chodzi o mitologizowanie Jezusa, a tym samym chrześcijaństwa, Paweł był niezrównany. Prawdopodobnie nie był nawet świadomy tego, ze postępując w ten sposób, zakłada nowa religie.
Ale dlaczego innym apostołom, zwłaszcza dwom wspomnianym, tak bardzo zależało na nawróceniu Żydów na wiarę Jezusa? Odpowiedz jest prosta. Znali Jezusa osobiście i wiedzieli jak mocno żydowski charakter miała jego postać i styl nauczania. Wiedzieli dobrze, ze oderwać chrześcijaństwo od judaizmu to praktycznie to samo, co oderwać je od prawdziwego Jezusa. Na coś takiego mógł pozwolić sobie tylko Paweł, który Jezusa nigdy osobiście nie znał. Jego mistyczne przeżycie spotkania Jezusa w drodze do Damaszku opisane jest w Dziejach Apostolskich trzykrotnie, każdorazowo inaczej, w sposób ewidentnie niezgodny co do szczegółów, co podważa wiarygodność tych podań. A to, co stało się w okresie późniejszym dzięki dużej aktywności cesarzy, Konstantyna i Teodozjusz, to całkiem inna sprawa. Przeforsowany przez nich dogmat Trójcy zmienił charakter chrześcijaństwa w sposób zasadniczy, podobnie jak wiele postanowień późniejszych soborów. W 303 roku, to jest dwie dekady przed soborem nicejskim, cesarz Dioklecjan poniszczył mnóstwo ważnych pism chrześcijańskich. Niewiele z nich ocalało, zwłaszcza w Rzymie. Kiedy Konstantyn zlecił później Ojcom Kościoła sporządzenie nowych wersji tych zniszczonych dokumentów, dało to znakomitą okazję wielu stróżom nowego porządku do przeredagowania ich na swój sposób, naniesienia w nich rożnych zmian, przeróbek lub zwykłych fałszerstw. Pisarze ci niewątpliwie zadbali o to, aby w tych nowych ewangeliach i w nowej rzymskiej rzeczywistości Jezus zajął szczególne miejsce. Warto podkreślić, że spośród 5000 nowotestamentowych manuskryptów jakie mamy obecnie do dyspozycji, żaden nie datuje się z okresu poprzedzającego wiek IV naszej ery. Nowy Testament jaki znamy dzisiaj, to praktycznie dzieło pisarzy z IV wieku. Ich obiektywizm i bezinteresowność budzą jednak poważne i uzasadnione wątpliwości. Warto byłoby zastanowić się w związku z tym, co stało się z ebonitami, arianami, gnostykami, nestorianami, marcjonitami i wieloma innymi frakcjami chrześcijańskimi w pierwszych czterech wiekach ery chrześcijańskiej, kiedy nie istniał jeszcze prymat Rzymu i nie było żadnej jednolitej nauki chrześcijańskiej.
Porównując pierwotne chrześcijaństwo ze współczesnym, często przychodzi mi na myśl powiedzenie, które było dość modne swego czasu w Polsce: "Lenin by się w grobie przewrócił gdyby zobaczył to, co Stalin i jego następcy zrobili z komunizmu". Nie chce jednak bawić się w porównywanie chrześcijaństwa do komunizmu. Przyrównam jednak cesarza Teodozjusz do Stalina. Myślę, że takie porównanie jest dość trafne. Ale komunizm potępił oficjalnie Stalina. Czy kościół katolicki także ośmieli się wreszcie potępić Teodozjusz i wielu innych nieświętych duchów, którzy haniebnie wpisali się w rejestr jego historii? Dopóki to nie nastąpi, dopóki sprawa Zwojów Morza Martwego będzie nadal przez kościół bagatelizowanapierwsza ewangelia głoszona przez apostołów Piotra, Jakuba-brata Jezusa, oraz wielu innych uczniów, bezpośrednich naśladowców Jezusa, nigdy nie zostanie odkłamana.
Jerzy Sędziak
Toronto, lipiec 2000
ABDES PANTERA - W POSZUKIWANIU OJCA JEZUSA Z NAZARETU
Powrót do spisu treści strony
W historii zwłaszcza zamierzchłej nie istnieją fakty pewne. Często wydarzenia są akceptowane jako fakty na podstawie oceny ich prawdopodobieństwa dokonywanego przez historyków w konfrontacji z innymi konkurencyjnymi teoriami. W przypadku, który jest opisany poniżej całą sprawę dodatkowo zaciemnia jej religijny i emocjonalny kontekst. Niniejsza rekonstrukcji wydarzeń historycznych jest właśnie taką próbą. W oparciu o istniejące źródła historyczne poniższa hipoteza robocza zakłada, że ojcem Jezusa z Nazaretu był rzymski żołnierz Tyberiusz Juliusz Abdes Pantera.
W większości przypadków historycy przyjmują, że ojcem Jezusa był albo ktoś nieznany albo cieśla Józef, podawany za jego ojczyma przez autorów Nowego Testamentu. Biorąc pod uwagę fikcyjny charakter większości przekazów zawartych w Nowym Testamencie jest rzeczą niezmiernie trudną odnaleźć te nikłe elementy historyczne, które możemy tam znaleźć. Po prostu oddzielenie fikcji od faktów jest prawie niemożliwe ze względu na charakter tych źródeł. Źródeł, których zamierzeniem była eschatologia a nie przekaz historyczny, gdzie fakty były co najwyżej tłem, elementem mało istotnym, naginanym lub zwyczajnie wymyślanym.
Wychodząc z powyższego założenia badawczego powstaje pytanie czy możemy przyjąć za Nowym Testamentem, że Józef nie był biologicznym ojcem Jezusa a jedynie jego ojczymem, który zaakceptował Jezusa jako legalnego syna zgodnie z prawem żydowskim. Pomijając fakt bezpośredniego podania Józefa za ojczyma Jezusa w czterech Ewangeliach istnieje pewien niezależny fragment potwierdzający wiarygodność Nowego Testamentu w tym przypadku. Chodzi tu o fragment (Marek 6:3-4), w którym powątpiewający w Jezusa współmieszkańcy Nazaret określają go jako "syna Marii". W źródłach historycznych najwiarygodniejsze są te fragmenty, które stoją w sprzeczności z zamierzeniami autorów przekazu. Mamy tu właśnie taki przypadek. W kontekście starożytnego Bliskiego Wschodu, w społeczeństwie na wskroś patriarchalnym określenie kogoś, w wypowiedzi publicznej jako syna kobiety miało charakter obraźliwy, a przynajmniej lekceważący. Prawnie Jezus mógł posługiwać się imieniem "Jezus syn Józefa", i tak go parokrotnie nazwano w Ewangeliach. Nie mniej "Jeszu ben Miriam" w ustach ówczesnych mu Żydów było bez wątpienia przytyczką, wytknięciem mu pchodzenia z nieprawego łoża, dewaluującym go jako osobę w oczach współmieszkańców małego przecież Nazaret. W oczach ludzi, którzy napewno znali rodzinę Jezusa i całą historię jego narodzin z pierwszej ręki. Na tej podstawie możemy więc przyjąć, że Józef był jedynie ojczymem Jezusa.
Kim był natomiast jego biologiczny ojciec ? Pomijając mitologiczne pochodzenie Jezusa przedstawione w Nowym Testamencie, trzeba przyznać, że sprawa nie jest prosta i jednoznaczna jak to bywa i dzisiaj w przypadku nieślubnych dzieci. Nie istniały wtedy przecież badania DNA, które bezspornie ustalają ojcostwo. Musimy więc oprzeć się na historycznych źródłach pisanych. Nieliczne informacje dotyczące tej sprawy znajdujemy w źródłach starożytnych w głównej mierze żydowskich. Przypisanie ojcostwa Jezusa niejakiemu Panterze znajduje się w talmudycznych pismach Tosifta dodatku do Mishnah. Łącznie, w Tosiftą i Baraithą, Jezus jest wspomniany cztery razy. Większość źródeł żydwoskich przyjmuje, że twórcami zasadniczej części Tosifty są rabini Rabba i Oszaja, którzy stworzyli podstawy dzieła w końcu II wieku ne. Redakcja tekstu trwała jednakże prawie do końca V wieku. Najstarsza zachowana kopia pochodzi z VIII wieku n.e. Obecnie najbardziej autorytatywnym wydaniem Tosefty jest edycja M.S. Zuckermandela z 1881 roku. Kluczowym argumentem za autentycznością tych przekazów jest jednak ich kontekst. We wszystkich czterech fragmentach, niezależenie od zrozumiałego negatywnego nastawienia talmudystów, Jezus i chrzescijaństwo nie jest postrzegane przez autorów przekazu jako odrębna religia. Najbardziej widoczne jest to w przypadku historii o ukąszonym przez węża rabinie. Taki stan rzeczy kiedy Żydzi wyznania mojżeszowego oraz inni nie-Żydzi jak np. Rzymianie postrzegali Chrześcijaństwo jako część Judaizmu trwał mniej więcej do końca II wieku n.e. Podobnie jako odłam Judaizmu widziała się gmina chrześcijańskich Żydów, która pod przewodnictwem Jakuba, brata Jezusa (List do Galatian, 1:19), była do zniszczenia Jerozolimy w roku 70 n.e., najwyższym autorytetem wśród gmin chrześcijańskich. Nie ma więc powodu przypuszczać, że fragmenty nas interesujące są poźniejszą interpolacją. Za autentycznością tych fragmentów przemawia również ich lakoniczność sprawiająca wrażenie zwykłego zarejestrowania pewnych tradycji. Trudno posądzać średniowiecznych żydowskich kopistów o aż takie wyrafinowanie i przebiegłość przy teoroetycznym fałszowaniu tych dokumentów.
Jak podaje Tosefta :
Wydażyło się z rabinem Elazar ben Damah, którego ukąsił wąż, że Jakub, mąż z Kefar Soma, przybył uleczyć go w imieniu Yeshu-ben-Pantera, ale rabi Iszmail nie dopuscił do tego. Rzekł on: 'Nie pozwalam ci, ben Damah'. A on odrzekł:' dam ci dowód, że on może mnie uleczyć'. Ale nie miał on możliwości udowodnienia tego, bowiem umarł. Tosefta, Hullin (Profane Things), II: 22& 23.
Sama relacja Tosefty nie ozncza jeszcze, że dotyczy ona Jezusa z Nazaretu jako że imię Jeszu nie było unikalne w ówczesnej Palestynie. Niemniej raczej nieprzychylny charakter tej relacji sugeruję, że dotyczyła ona przeciwnika religijnego i ideologicznego. Potwierdzenie, że w Tosifcie mowa była o Jezusie z Nazaretu znajdujemy natomiast u Orygenesa, teologa Chrześcijaństwa z pierwszej połowy III wieku. W jego dziele napisanym w 248 roku zatytułowanym Contra Celsum krytykującym rzymskiego platonistę z II wieku Celsusa. Prace Celsusa nie zachowały się do czasów dzisiejszych ale Orygen w swojej krytyce cytuje jego następującą wypowiedź:
Maria zostala odrzucona przez jej męża, z zawodu cieślę, po tym jak została skazana (uznana winną) za niewierność. Wyzucona przez męża, i tułająca się na pustkowiu w niesławie, wtedy w opuszczeniu urodziła Jezusa, z pewnego żołnierza Panthery. (Orygen, Contra Celsum, 1:28)
Ta krótka informacja nie pozostawia wątpliwości, że Jeszu ben Pantera to nowotestamentowy Jezus z Nazaretu. Orygen cytując Celsusa dostarcza nam również kluczowej infromacji leżącej u podłoża hipotezy, że biologicznym ojcem Jezusa był niejaki Pantera, zołnierz rzymski. Relacja Celsusa nie byłaby aż takiej wagi gdyby nie odkryty w Nadrenii w Bingerbrück koło Bingen (dawny rzymski fort Bingium) grób rzymskiego legionisty Tyberiusza Juliusza Abdesa Pantery, pochodzącego z Sydonu w południowym Libanie. Tyberiusz Juliusz Abdes Pantera został przeniesiony ze swoją 1-szą kohortą łuczników do Nadrenii gdzieś po roku 9 n.e., zapewne po rzymskiej klęsce w bitwie w Teutoburskim Lesie. Zmarł w wieku lat 62 po 40 latach służby w legionach (1). Rzymskie imiona, Tyberiusz i Juliusz, musiał on przybrać w momencie przyjęcia rzymskiego obywatelstwa. Natomiast jego właściwym imieniem było Abdes o przydomku Pantera. Samo imię Abdes jest semickie ale nie określa ono w sposób pewny jego narodowości ze względu na wielonarodowy charakter oówczesnego Sydonu. Występuje ono jako człon składowy we współczesnym arabskim imieniu Abdullah. Odkrycie historycznego Abdesa Pantery, legionisty, uwiarygodnia relację Celsusa, przekazaną nam przez Orygena o żołnierzu Panterze.
Relacja Orygena jest tu wiarygodny o tyle, że nie ma powodu sądzić, że nie cytował Celsusa dokładnie. Imię Pantera nie było popularne a wprost rzadkie co jednak nie oznacza, że nie występowało jako przydomek wśród zhellenizowanej ludności Bliskiego Wschodu. Arcyważną jest tu natomiast informacja, że Panthera był żołnierzem. W żadnym przypadku Celsus nie mógł wiedzieć, że w tym samym czasie istniał legionista z Sydonu Abdes Tyberiusz Pantera, który zmarł w Nadrenii, po roku 9 n.e. majac lat 62 po 40 latach służby w legionach rzymskich. Tak więc z całą pewnością Celsus zapisał rzeczywistą tradycje, zapewne ustną krążącą w Palestynie napewno nie tylko w II ale także w I wieku n.e., choć nie można wykluczyć, że oparł się na zaginionych dziś źródłach żydowskich lub wczesno-chrześcijańskich. Właśnie ta informacja podana przez Celsusa, że Pantera był legionistą jak również fakt, że żył w tym czasie oraz pochodził z Sydonu przemawia za tym, że był ojcem Jezusa.
Niestety w obecnej chwili czas nie pozwala mi zjąć się tą arcyciekawą sprawą dalej. Nie ulega wątpliwości, że należałoby sprawdzić, które dokładnie legiony rzymskie były przeniesione do Nadrenii po roku 9 n.e. i czy były wśród nich oddziały uprzednio stacjonujące na Bliskim Wschodzie. Jak również podjąć próbę ustalenia, w którym roku zmarł Abdes Pantera.
Co do reszty relacji Celsusa, że Maria została wygnana a następnie na pustkowiu urodziła Jezusa, trudno ją uwiarygodnić lub obalić. Podobnie jak nie można uznać za w pełni wiarygodną relację trzymiesięcznego pobytu ciężarnej Marii u swej kuzynki Elżbiety. Co można jedynie stwierdzić to fakt, że panieńska ciąża Marii wywołała burzę i poważne komplikacje w małym Nazaret.
Reasumując, istniejące źródła historyczne wyraźnie sugerują następujące scenario wydarzeń. Maria zaręczona z Józefem (zapewnie już od niemowlęctwa), zaszła w ciąże z rzymskim legionistą z Sydonu Abdesem Panterą. Abdes Pantera jako obywatel rzymski znajdował się poza jurysdykcją lokalnych władz żydowskich i nie można mu było nic zrobić. Marii napiętnowanej przez społeczeństwo a niewykluczone, że potępionej przez kapłanów żydowskich groziło ukamienowanie. Czy schroniła się u Elżbiety, czy też gdzie indziej trudno ustalić ale zapewne opuściła Nazaret. W tej sytuacji wkroczył do akcji jej narzeczony Józef, który zdecydował się ożenić z Marią i zakceptował jej dziecko jako swoje. Uznanie Jezusa przez Józefa ukręciło całej sprawie łeb z punktu widzenia formalnego i prawnego. No ale nie zamknęło to buzi ludziom w Nazarecie. Nie mogę jakoś powstrzymać się tu od osobistego komentarza, że ten Józef cieśla to był naprawdę porządny chłop.
Roman Zaroff
Brisbane, lipiec 2000
1. Wilson, I., Jesus: The Evidence (London: Weidenfeld & Nicolson,
1996),p. 52.
REFORMA RELIGII - POMÓC WATYKANOWI!
Powrót do spisu treści strony
Zamiast Motta:
Pytanie: Czy diabeł może pójść do Raju?
Odpowiedź: Oczywiście że może. Przecież tam właśnie skusił Adama i
Ewę!
Religie naszych czasów przeżywają głęboki kryzys. Wszystkie religie, we wszystkich krajach. Obok takich współczynników jak stale zmniejszająca się ilość wiernych na stałych obrzędach i tradycyjnych obchodach, przywódcy religijni "bombardowani" są pytaniami, które dawniej kwalifikowały pytającego na stos, inkwizycyjne tortury lub wypędzenie ze stada wiernych. Dziś pytającym i wątpiącym w zasadzie nic się takiego nie dzieje, z wyjątkiem obywateli totalitarnych państw religijnych i zamkniętych członków sekt religijnych, których życie zależy od łaski i niełaski ajatolachów, mułłów czy wielkich mistrzów - nadal tak, jak to było w początkowych wiekach ciemnego średniowiecza. Większe wyszkolenie, świecka edukacja powszechna, rosnąca w geometrycznym postępie wiedza za pomocą internetu z jednej strony, a z drugiej szalone postępy nauki i badań podstawowych, powodują, że wierni nie mogą już bezkrytycznie przyjmować kanonów wiary stojącej w jaskrawej sprzeczności z podstawowymi wiadomościami o świecie współczesnym i zwykłą logika.
Sfrustrowani wierni na próżno jednak szukają odpowiedzi u swoich pasterzy, którzy również bezradnie rozkładają ręce - najczęściej li tylko w geście błogosławieństwa. Watykański kościół katolicki od lat przyjął zasadę nie mieszania się i nie komentowania wyników badań naukowych. Jak wiemy z historii, nie odbyło się to od razu. Najpierw musieli ginąc odkrywcy i naukowcy, którzy odważyli się odkryć coś, co Święta Inkwizycja mogła uznać za sprzeczne (lub co gorsze bluźniercze) z Biblią. W najłagodniejszych wyrokach pod egida "Opatrzności", wynalazca, odkrywca lub naukowiec musiał publicznie odwołać swoje tezy i wyniki. Dziś już Watykan oficjalnie nie komentuje teorii ewolucji Karola Darwina, dając swoim wiernym "salomonowe rozwiązanie: "o ewolucji możecie być przekonani lub nie, byle byście wierzyli w Jezusa Chrystusa ( t.zn. w to, co my, księża mówimy )"
Nie tylko Kościół Katolicki, ale wszystkie inne religie cierpią na uwiąd starczy. Zdesperowani wierni przenoszą się w znacznej liczbie z jednego wyznania na inne, popadają w bierność wyznaniową lub odchodzą na stale z wyznania i staja się "niewiernymi". Mnożą się schizmy i powstają liczne sekty i odmiany poszczególnych wyznań. Nie rozwiązuje to jednak zagadnienia, a dodatkowo podkreśla głęboki kryzys religii w naszych czasach. Kościół Katolicki nie raz już przeżywał upadki, przy czym ten w XIV-XV w był głęboki i spowodował powstanie odłamu ewangelickiego. Tym razem jednak kryzys wiary jest znacznie większy, głębszy i natury strukturalnej. Nauka i wiedza bezlitośnie wypiera iluzje religijne i nie zostawia miejsca na cudowne wydarzenia. Watykan jako pierwszy poczuł się zagrożony i rozpoczął kontrakcje, w stylu bardzo przypominającym samokrytykę w partii komunistycznej. Władcy watykańscy rzucili hasło do uderzenia się w piersi. I rozpoczęły się "przeprosiny". Oficjalnie przeproszono i proszono o wybaczenie "za błędy i wypatrzenia" Kościoła w wiekach poprzednich, ale i za dzisiejszą pogoń kleru za władzą , wpływami i jaśniepańskim życiem. Żaden jednak ze skazanych przez Inkwizycje i spalonych na stosie, świętym nie został, a przeprosiny pomogą im tak "jak umarłym kadzidło". Mówi się półgębkiem, że obecna samokrytyka Kościoła to jest zaledwie przygrywką do głębszej reformy, i że ta reforma jest niezbędna. Czy jednak jest to możliwe w czasie obecnego rozdmuchanego "kultu jednostki" rządcy na Watykanie ? Jest to bardziej niż wątpliwe. Obecny papież uchodzi za zatwardziałego konserwatystę, mistyka, modlącego się po kilka godzin dziennie, w starym, średniowiecznym stylu. Sądzić też można, ze niewypałem pozostaną inne wysiłki Watykanu np. w kierunku ekumenizacji (czytaj: zbliżenia) z innymi, skrajnie konserwatywnymi odłamami religijnymi i wyznaniami.
Raz posiane wątpliwości w stosunku do "prawa objawionego" nie da się pogodzić ze światem obecnym, a Kościół nie rozporządza już środkami przymusu, cenzurą i inkwizycją. Za innym dyktatorem XX w rzucić można pytanie: "Co robić?" Należało by chyba wrócić do początków chrześcijaństwa i do reform Kościoła w ubiegłych wiekach. Wrócić do pytania trapiącego wiernych przed i w V wieku, do soboru w Chalcedonie, gdzie przedstawiciele pierwszych chrześcijan próbowali znaleźć odpowiedz na pytanie, czy Jezus był li tylko człowiekiem, czy bogiem w "ludzkim ciele"? Przez cały prawie październik roku 451 n.e. spierano się bezskutecznie na ten temat, nie mogąc właściwie znaleźć rozwiązania. Wreszcie zgodzono się i przyjęto rozwiązanie iście salomonowe: "Jezus był jednym i drugim, tj. i bogiem i człowiekiem". Nawiasem mówiąc to nie pierwsza i nie ostatnia niezdecydowana postawa rządców Kościoła. Oczywiście wielu było niezadowolonych z takiego obrotu sprawy, ale pomińmy tutaj ten znany epizod. Po odkryciach rękopisów z Qumran (ciągle jeszcze nie całkiem ujawnionych), dziś już nie da się obstawać przy boskości Jezusa z całym bajkowym opisem "niepokalanego poczęcia", cudowności postaci i poczynań tego wędrownego kaznodziei. Nie da się już nadal utrzymywać tej karkołomnej hipotezy, bez jakiegoś rozsądnego wyjaśnienia, dlaczego Bóg "raczył" się nam ukazać w tak dziwny i nieprzekonywujący sposób, dając nam postać kaznodzieji-analfabety za swój wizerunek, prawodawcę i ofiarę mordu, wykonanego również przez Jego wyznawców, którzy -jak na urągowisko - opierali się na tej samej Biblii, która do dziś jest "świętą księgą" (poręczam przepis starozakonny, co robić z niewiernymi lub heretykami - kamieniować Pwt. 13, 6-19) Nie da się dłużej utrzymywać Biblii za bezbłędną księgę, wyrocznie i wzór postępowania, napisaną za sprawą "ducha świętego". To właśnie próby interpretacji tej "księgi wypaczeń i bajkowych dziwactw" doprowadziły do powstanie setek herezji, sekt i rozłamów w Kościele. Nie da się więcej utrzymać liturgii i modlitw do bóstwa. Już Luter zauważył, że modlitwa do Boga jest sama w sobie bluźnierstwem. Jeśli bowiem Bóg wie wszystko i rządzi wszystkim - i to w sposób najlepszy - to jak śmie człeczyna prosić Go o zmianę Jego decyzji! O ile Luter zredukował inne narośla na ciele Kościoła, pozbył się czwartego bóstwa w osobie Marii-matki Jezusa i wyrzucił cześć ksiąg z Biblii, nie odważył się jednak na likwidacje modlitw. Gdybyż to uczynił cóż pozostałoby z Kościoła? Na to pytanie musi jednak niestety odpowiedzieć dzisiejszy, a raczej przyszły reformator w Watykanie.
Rozpoczynając rewizje wiary od początku Watykan musi stworzyć nową wizję Boga, akceptowalna przez człowieka współczesnego. Nie jest to łatwe zadanie, a moim zdaniem - niewykonalne. Trzeba bowiem obedrzeć Boga z ludzkich przywar takich jak gniew (świadczy o zaskoczeniu i nieprzewidzeniu do końca całej sprawy), próżność (słabość do pochlebstw, mających upust w upodobaniu do "modlitw dziękczynnych"), upodobanie do ofiar i kosztowności itp. Trzeba tez wyraźnie powiedzieć, że obecne Chrześcijaństwo to nie nauka Chrystusowa, a wymysł Szawla zwanego Pawłem, który w tym względzie popadał w sprzeczność z opoką Kościoła - Piotrem i innymi "kolegami w religii", przy czym - o ile wierzyć przekazom ewangelii - Piotr był uczniem Jezusa, a Paweł Go nawet żywego nie widział. Wiele cech wiary chrześcijańskiej znajduje się w rękopisach z Qumran, datowanych przynajmniej na wiek przed narodzeniem Jezusa, dających do mniemania, ze zarówno Jezus (być może szkolony w klasztorze esseńczyków), jak i Paweł nie byli właściwymi twórcami tej idei, która wyraźnie popadała w konflikt z ówczesna wiara Izraelitów. W ten to sposób chrześcijaństwo jest pierwszą herezją w stosunku do Pięcioksięgu, później pogłębiona przez przyjęcie elementów wiary starożytnych Greków.
Niewykonalne zadanie spotka również watykański reformator przy próbach określenia na nowo relacji ducha do ciała. Wyjaśnić bowiem należy, czy duch a raczej dusza ludzka jest niejako uwięziona w ciele człowieka - jak to tłumaczył "wynalazca" duszy Pitagoras - i zdana na jego łaskę i nie łaskę, czy też dusza -jako cześć boska i nieśmiertelna - jest od niego niezależna i po śmierci uwolni się od człowieczej powłoki i jego wad. Dzisiejszy dogmat o duszy i ciele ludzkim jest (jak zwykle) mętny i ambiwalentny. Twierdzi się bowiem, ze człowiek jest związkiem duszy z ciałem, ale do tej pory nie wiadomo, czy, kiedy i jak dusza łączy się z ciałem. Wielcy filozofowie Chrześcijaństwa przez wieki stanowcza twierdzili, ze dusza nie może "wejść" w ciało nieprzygotowane i nie całkowicie ukształtowane, czyli w postać embrionalną. Początkowe stadia rozwoju embriona ludzkiego przypominają raczej postacią płaza i to dla wielu myślicieli katolickich było nie do pomyślenia, by taka postać płaza wiązać z duszą ludzką. Dziś wprawdzie (tak jak dawniejsi mędrcy Kościoła, którzy dopuszczali wczesne usuwanie ciąży) papież nie twierdzi oficjalnie, ze dusza łączy się z ciałem w momencie zapłodnienia, ale stanowisko Watykanu wobec usuwania i zapobieganiu ciąży znów stawia Kościół w ambiwalentnej sytuacji. A jaka jest właściwie relacja duszy ludzkiej do Ducha-Boga? I po co to cale przedstawienie? By zaspokoić próżność Boga?
Od nowa trzeba będzie przemyśleć zagadnienie celu życia. Jeśli przyjmuje się obecny dogmat, to życie tu na ziemi jest jedynie etapem i egzaminem zaliczanym do życia wiecznego. Logicznie rzecz biorąc, im życie jest krótsze i bardziej ascetyczne tym mniejsze są szansę na popełnienia grzechu i w konsekwencji utraty raju. W tym średniowiecznym sposobie myślenia wszelkie starania o przedłużenie życia są przeciwstawne "wyrokom boskim" (są sekty, które nawet dziś konsekwentnie odrzucają leczenie medyczne swoich wyznawców). Paradoksalnie, papież udał się z pielgrzymka do Matki Boskiej Fatimskiej, w podzięce za "uratowanie życia" po zamachu na jego osobę. Nielogiczność i sprzeczność z kanonami wiary katolickiej jest tu uderzająca:
Jeśli to dobry Bóg tak zrządził, ze spiskowcy usiłowali zabić papieża, a papież "cudem" ocalał i wyzdrowiał, to za co tu dziękować i to "Matce Przenajświętszej" (?). Widocznie (w ambiwalentnym domyśle) wbrew decyzji Boga, uratowała Ona biednego papieża, narażając go tym samym na dalsze pokusy szatana. A tak mało brakowało, by papież został świętym męczennikiem!
Religia w wydaniu obecnym (czyli średniowiecznym) ma od dawna druzgoczący wpływ na psychikę ludzka. Powoduje stały konflikt z rzeczywistością, tym większy, im więcej wiemy o otaczającym nas świecie. Niszczenie logicznego myślenia i stale zostawianie otwartej furtki na "rzeczy nadprzyrodzone" powoduje wynaturzenie psychiki, nierozumienie świata i popadanie w pesymizm. Być może dlatego myśl ludzka na przestrzeni wieków stale dążyła do jakiegoś pogodzenia religii z otaczającym nas światem. I chyba trzeba będzie wrócić w próbach reformacji religii do myśli filozoficznej na przestrzeni dziejów. Być może na bazie ujednolicenia poglądów i prądów filozoficznych idealistów, gnostyków, deistów, pan deistów, fideistów czy agnostyków uda się wypracować hipotezę Boga, którą człowiek współczesny mógłby przyjąć bez większych oporów wewnętrznych.
Oto najważniejsze punkty stojące przed Wielkim Reformatorem:
1. Rezygnacja ze świętych ksiąg, jako objawionej woli bożej (Biblii,
Koranu, Talmudu itp.)
2. Wyjście z założenia, ze w sytuacji mętnego, niespójnego i
sprzecznego ze stanem naszej
wiedzy przekazu religijnego, "prawa objawionego",
żadna z religii nie ma patentu na prawdę
i wyłączność.
3. Przyznanie, ze tzw. przykazania boskie są pierwotnym, niekompletnym
usiłowaniem
napisania kodeksu współżycia społecznego. Nowoczesne
konstytucje znacznie lepiej opisują
prawa i obowiązki człowieka żyjącego w społeczeństwie,
sposoby utrzymania demokracji i
zasady humanitaryzmu.
4. Zagadnienie istnienia dobra i zła ma charakter stosunku człowieka
do społeczeństwa a nie
człowieka do Boga.
5. Bóg nie objawił się nam w żaden sposób do tej pory, a wszyscy
istniejący w przeszłości i
obecnie samozwańcy i pomazańcy - mieniący się sami
bogami lub "synami bożymi"- są
jednostkami przewrotnymi lub niezrównoważonymi psychicznie.
6. Istnieje pilna potrzeba nowego określenia Boga i jego cech,
zgodnych z istniejącym stanem
naszej wiedzy i nauki. To samo dotyczy założenia
istnienia ducha, duszy ludzkiej i wiecznie
trwającej świadomości.
7. Rezygnacja z wiary w cuda, ingerencje duchów (aniołów, diabłów)
w życie ziemskie.
8. Rezygnacja z modlitwy i obrządków liturgicznych, jako sprzecznych
z założeniem istoty
Boga - ducha w pełni doskonałego.
9. Konieczne jest radykalne odrzucenie symboliki . Symbole w
Kościele wyalienowuja się tak
dalece, ze same stają się przedmiotem adoracji i
przedmiotem kultu. Święte obrazy, dewocja,
miejsca kultu i przedmioty rodzaju krzyża, monstrancji,
hostii, symboliki liturgii jak kadzenie,
namaszczanie, pokrapianie woda świecona, szamańskimi
zaklęciami lub wypędzaniem
(złego) ducha, są jaskrawymi przeżytkami średniowiecznymi.
Już w XV w starał się to
wykorzeniać Luter.
Bez odpowiedzi na takie pytania. Kościół zwący się "wieczystym" w niedługim czasie wypadnie z obiegu. Na razie jednak, zamiast analiz i prób dialogu z ludźmi co nieco wykształconymi, Kościół zdaje się nawiązywać do najciemniejszej warstwy społeczeństwa i wyciąga na nowo cudowne historie rodzaju "widzenia pastuszków" i ich przepowiedni podyktowanych rzekomo przez sama Matkę Boska "Fatimska". Czy aby znajdzie się taki człowiek lub zespól nowoczesnych apostołów, którzy rozwiązaliby te swoistą kwadraturę koła i pogodzili religie z powyższymi wymogami czasu? Osobiście w to wątpię.
Wojciech Gruszecki
Berlin, lipiec 2000
JEZUICI A UPADEK POLSKI W XVII WIEKU
Powrót do spisu treści strony
Zakon Jezuitów (właściwie Towarzystwo Jezusowe, T.J., po angielsku Society of Jesus, S.J.) został założony w roku 1539 przez Hiszpana, Ignacego Loyolę (1491-1556). Loyola, obecnie święty Kościoła rzymskokatolickiego, był początkowo żołnierzem, i dopiero ciężkie rany odniesione na polu walki spowodowały jego konwersje. Jednakże Loyola nigdy nie przestał być wojownikiem, stąd też zakon Jezuitów od początku oparty był na zasadzie pełnego, iście wojskowego posłuszeństwa (Loyola był od roku 1541 jego pierwszym generałem). Dla Jezuity najważniejsza nie jest bowiem ani modlitwa, ani regularne posty, ale mobilność i adaptacja najważniejsze cechy dobrego żołnierza czy managera. Należy tez pamiętać, ze pełnym członkiem T.J. można zostać dopiero po 10 latach `terminu' wszystko po to, aby dokładnie `prześwietlić' kandydata, zanim zostanie on (Jezuita może zostać tylko mężczyzna) dopuszczony do wszystkich tajemnic tego związku, i zanim dowie się on jakie są prawdziwe cele T.J. A głównym celem istnienia tego zakonu była zawsze bezwzględna walka z reformacja (tylko formy tej walki zmieniają się w czasie, zaś zwalczanie protestantów jest w dalszym ciągu jednym z głównych zadań T.J.) i z wszystkimi ruchami społecznymi uznanymi za niebezpieczne, i to raczej nie dla całego kościoła, ale głównie dla papiestwa rzymskiego. Tak więc w terminach laickich to ni mniej, ni wiecej, tylko tajna policja polityczna Kościoła rzymskokatolickiego, pozostająca na usługach jego absolutnego władcy biskupa rzymskiego (czyli papieża).
Do Polski Jezuici zostali sprowadzeni w roku 1564 przez kardynała Hozjusza (1504-1579), który był czołowym przywódcą polskiej kontrreformacji. Od samego początku Jezuici byli bardzo niepopularni, (nie tylko w Polsce), co przyczyniło się do likwidacji zakonu w roku 1773 przez papieża Klemensa XIV (1705-1774, właściwie Giovanni Ganganelli, franciszkanin, a więc członek zakonu o filozofii diametralnie przeciwnej jezuickiej). Głównymi orędownikami likwidacji T.J. były wtedy katolickie rządy Francji, Hiszpanii i Portugalii. Jezuici przetrwali jedynie w Rosji, a wiec i w tej części Polski, która była pod zaborem rosyjskim. Czasy oświecenia nie były wiec dobre dla Jezuitów, tak ze T.J. zostało odnowione dopiero w roku 1814 (to jest po upadku Napoleona I) przez papieża Piusa VII (1740-1823, właściwie Barnaba Luigi, hrabia Chiaramonti, długoletni więzień Napoleona I). Po Drugim Soborze Watykańskim (1962-1965) Jezuici uważani byli przez niektórych za czołowa sile modernizującą kościół.
Jednakże na przestrzeni wieków byli oni znienawidzeni nawet przez znaczna ilość katolików, którzy obawiali się siły tego zakonu, siły, która była niewspółmierna do jego liczebności (ok. 32,000 członków na całym świecie). Mniej więcej w tym samym czasie co do Polski (rok 1564), Jezuici zostali również, aczkolwiek tym razem niejawnie, chyłkiem i w przebraniu, wysłani do Anglii (począwszy od roku 1580). Jednakże w Anglii rządziła wówczas królowa Elżbieta I (1533- 1603, królowa od 1558), która potrafiła skutecznie zwalczyć ich wpływy i obronić żywotne interesy Anglii. Elżbieta, w odróżnieniu od katolickich królów Polski, służyła tylko swemu krajowi. Nie będąc zależna od obcego mocarstwa (Watykanu) mogła ona prowadzić pro-angielska politykę, która doprowadziła do rozkwitu jej królestwa. Natomiast kolejni władcy Polski, począwszy od triumfu kontrreformacji w XVII wieku, byli sługami dwóch panów: papieża rzymskiego i dopiero później swego kraju. Ta zależność od obcego mocarstwa nie wyszła Polsce na dobre, i była jednym z ważniejszych powodów upadku Rzeczypospolitej, która została zaangażowana w religijna wojnę z protestancką Szwecją. Szwedzi zostali wypędzeni z Polski, ale było to iście pyrrusowe zwycięstwo, gdyż kraj został tak zrujnowany, ze od tego czasu stal się prawie permanentnym polem walki (przemarsze wojsk rosyjskich, francuskich, pruskich czy austriackich). Dzięki bohaterskiej obronie Częstochowy Polska straciła szansę zostania Szwecją. Prawdziwym zwycięzca wojny Polsko-Szwedzkiej nie była wiec Polska, a Watykan, i jego najważniejsza agentura w Polsce T.J. Do Polski Jezuici zostali sprowadzeni za rządów nieszczęśliwego króla Zygmunta II Augusta (1520-1572, król Polski od roku 1530, panował samodzielnie po śmierci ojca, Zygmunta I Starego w roku 1548). Po śmierci ostatniego Jagiellona, Zygmunta II, królem Polski został na krotko (1573-1574) Henryk III Walezy, znany głownie z tego, ze uciekł do Francji w roku 1574, aby tam panować do roku 1598 jako Henryk III. Po Walezym (nie mylić z Wałęsa) w Polsce panował w latach 1575-1586 Węgier z pochodzenia, Książe Siedmiogrodu (dziś w Rumunii), Stefan Batory. Jednakże pomimo przeprowadzonych przez niego reform (głównie sądów i wojska) oraz zwycięskich bitew (głownie z Rosja o Inflanty dzisiejsza Łotwa i Estonia), jego panowanie to początek końca szlacheckiej Rzeczypospolitej. Wiek XVII w Polsce, a szczególnie jego druga połowa, to okres znaczącego upadku nauki, i całej polskiej kultury (zarówno w szerszym, jak i w węższym znaczeniu tego słowa), co spowodowane zostało głownie upadkiem polskiej gospodarki. Zaś upadek polskiej gospodarki w XVII wieku to głownie konsekwencja religijnej wojny z protestancką Szwecją, wojny która do dziś znana jest jako `potop', gdyż zdewastowała ona praktycznie cala zachodnia cześć Rzeczypospolitej. Patrzšc z historycznej perspektywy, upadek Polski ,zapoczątkowany upadkiem polskiej reformacji i wojnami religijnymi, trwa praktycznie do dzisiaj, jako że Polska nigdy więcej nie odzyskała ani swojej mocarstwowej pozycji, ani tez nie była w stanie odbudować swojej gospodarki do poziomu porównywalnego ze `złotym' XVI wiekiem. Sprowadzenie Jezuitów do Polski było jedna z najważniejszych przyczyn tego upadku, jako ze zakon ten był bardzo aktywny, i co ważniejsze skuteczny, w zwalczaniu polskiego i zagranicznego protestantyzmu. Religia rzymskokatolicka zwyciężyła w Polsce na następne cztery stulecia, ale kosztem upadku politycznego, gospodarczego oraz kulturalnego Rzeczypospolitej.
Po Batorym Polska miała właściwie tylko jednego wielkiego króla, zwycięzcę pod Wiedniem w roku 1683, Jan III Sobieskiego (1629-1696, król od 1674). Stanisław Leszczyński (1677-1766) był również wielkiego formatu mężem stanu, ale ponieważ Rzeczpospolita była w XVIII wieku de facto protektoratem Rosji i Prus, to ten wybitny człowiek został zmuszony do abdykacji na rzecz Augusta III (z domu Bayreuth). Na nieszczęściu Polski zyskała wiec Lotaryngia, gdzie Leszczyński jest do dziś pamiętany jako wybitny maź stanu - na przykład: superszybki ekspres (TGV) z Paryża do Nancy, stolicy Lotaryngii, jest zwany `Stanislas'. Koniec XVI wieku to dla Polski koniec tzw. `złotego wieku', a dla Anglii początek jej `złotego wieku'. Elżbieta I, córka słynnego Henryka VIII i jego drugiej żony, Anny Boleyn, doprowadziła relatywnie nieliczny, czteromilionowy narod angielski, do pozycji największego mocarstwa już nie tylko w Europie, a praktycznie na całym świecie. Dopiero w drugiej połowie XX wieku Anglia (a właściwie Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej) została wyprzedzona jako siła militarna przez USA i ZSRR, a jako siła ekonomiczna również przez Niemcy i Japonie. W tym samym czasie Polska zeszła z pozycji najpotężniejszego mocarstwa na kontynencie europejskim, do roli protektoratu Rosji i Prus, aby na ponad 100 lat wogóle zniknąć z mapy Europy.
Po odzyskaniu niepodległości Polska nigdy nie odzyskała swojej mocarstwowej pozycji. Błyskawiczna klęska we wrześniu 1939 roku położyła kres nierealnym marzeniom Piłsudczyków o mocarstwowości. W latach 1939-1944 Polska była pod okupacja Niemiec (w latach 1939-1941 także pod okupacja ZSRR), a w latach 1944-1989 de facto protektoratem Związku Radzieckiego. Watykan, który odniósł tyle korzyści z utrzymywania Polski w sferze swoich wpływów, nie zrobił praktycznie nic aby pomóc Polakom czy to podczas rozbiorów, czy tez podczas niemieckiej okupacji. Milczenie Watykanu, podczas gdy polscy księża i wierni byli masowo prześladowani i mordowani, nie wystawia Kościołowi rzymskokatolickiemu dobrej opinii. Jednakże podczas gdy Żydzi otwarcie protestują przeciwko tej zmowie papieża z faszystami, Polacy zachowują dziwne milczenie. Jednym z powodów tego milczenia jest zapewne cicha, ale skuteczna akcja Jezuitów, którzy torpedują w zarodku jakiekolwiek próby krytykowania przez katolików milczenia Watykanu podczas drugiej wojny światowej. Lata 1990-2000 nie przyniosły Polsce, wbrew twierdzeniom oficjalnej propagandy, odzyskania faktycznej niepodległości. Polska jest w dalszym ciągu niepodległa tylko de jure, a nie de facto. Wojskiem Polskim dowodzi w ramach NATO niemiecki generał armii, urzędujący w tzw. dowództwie obszaru centralnego (Allied Forces Central Europe AFCENT) z siedzibą w holenderskim Brunssum. Prawo polskie jest tworzone nie w Warszawie, a w Brukseli, pod pretekstem, ze dostosowanie prawa polskiego do tzw. standardów europejskich jest najważniejszym warunkiem przyjęcia Polski do Unii Europejskiej (UE). Jest to oczywiste kłamstwo, gdyż np. taka Wielka Brytania, długoletni członek UE, zachowała nie tylko ruch lewostronny i mile, ale cale swoje prawo zwyczajowe (common law). Prawo to, pochodzące z wczesnego średniowiecza, jest oparte na zupełnie innych zasadach niż kodeksy kontynentalne, pochodzące głownie z czasów Napoleona I, ale nie stanowiło to żadnej przeszkody w przyjęciu Wielkiej Brytanii do UE. Gospodarka polska zostaje w coraz większym stopniu przejmowana przez obcy kapitał, w tym tez brytyjski (np. Dawny Wedel został przejęty na bardzo dogodnych warunkach przez znana firmę Cadbury). Z większych banków w polskich rękach pozostał jedynie PKO Bank Państwowy, a to tylko dla tego, że jest on z jednej strony duży, a z drugiej fatalnie zorganizowani i zarządzany, a wiec bardzo trudny do zreformowania. Co spowodowało ten relatywny upadek Polski i szybki rozwój Anglii? Zapewne wiele czynników, ale bodajże najważniejszy z nich to klęska reformacji w Polsce jej pełne zwycięstwo w Anglii. I tu znów wracamy do punktu wyjścia, czyli do Jezuitów.
Ich niewątpliwie wybitna rola w pokonaniu reformacji w Polsce, stworzyła warunki sprzyjające utrzymaniu się feudalizmu na ziemiach polskich Podczas gdy wiek XVII w takich krajach jak Anglia, Francja, Niderlandy (dzisiejsza Belgia i Holandia), czy (choć w mniejszym stopniu) Niemcy i Włochy to początek rozwoju miast, nauki i kapitalizmu, Polska wieku XVII to kraj gdzie miasta i nauka są w stanie postępującego upadku, w związku z czym kapitalizm nie miał szans już nie tylko rozwoju, ale nawet powstania na ziemiach polskich. `Dzięki' zwycięstwu kontrreformacji w Polsce, i upadku Polskiego Kościoła Narodowego (który istniał tylko w latach 1555-1565), kapitalizm nie miał szans w tym kraju. Tzw. Konfederacja Warszawska z roku 1573 zabezpieczyła wprawdzie formalnie prawa protestantom, ale po pierwsze miała zastosowanie tylko do szlachty, a po drugie w miarę upływu lat stawała się coraz bardziej ustawą `papierowa', to jest coraz mniej przestrzegana w praktyce. Kościół katolicki, jako instytucja typowo feudalna, nigdy nie lubił kapitalizmu, który w porównaniu do `uporządkowanego', hierarchicznego feudalizmu wydawał się niemalże anarchiczny i burzący `odwieczny porządek rzeczy'. Feudałowie, a wiec i hierarchia kościelna, nigdy nie darzyli sympatią kapitalistów. Na przykład: w XIX-wiecznej Anglii prawa dla robotników przemysłowych (takie jak skrócenie dnia pracy, minimalna płaca czy prawo do odszkodowania za wypadek przy pracy) były popierane ni mniej ni więcej, a przez angielską arystokracje, która obawiała się, ze im kapitaliści będą bogatsi, tym bardziej będą rosnąć w siłę polityczna. Reformacja przyniosła tez z sobą tzw. protestancki etos pracy, który wybitnie przyczynił się do wzrostu wydajności pracy, a także jakości produkcji czy usług w krajach protestanckich. Tak wiec nie będzie przesada, jeśli przyczyn stosunkowo niskiej wydajności pracy w Polsce (niektórzy szacują ja na 10% wydajności pracy w USA czy Japonii) oraz relatywnie niskiej jakości produktów "Made in Poland" będziemy szukali w roku 1564, roku kiedy to do Polski zostali sprowadzeni Jezuici, i walka z reformacją ruszyła pełną parą. Tak wiec, w ostatecznym bilansie, Jezuici okazali się bardziej niebezpieczni dla polskiej racji stanu niż Krzyżacy, choć żaden Sienkiewicz nie napisał dotąd powieści zatytułowanej "Jezuici". Kontrreformacja oraz religia rzymskokatolicka zwyciężyła w Polsce, i panuje tu przez następne 450 lat. Jednocześnie tzw. Produkt Narodowy Brutto (Gross National Product) na głowę przecietnego Polaka jest 8-10 razy niższy niż w takich protestanckich krajach, jak nasi północni sąsiedzi Dania i Szwecja. Tak wiec główny wkład Jezuitów w historię Polski to doprowadzenie ekonomicznego , politycznego i militarnego mocarstwa, jakim była Polska w XVI wieku, do roli biednego klienta Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. To, co było zwycięstwem dla Jezuitów, dla Polaków oznacza klęskę, i to klęskę ostateczną, jako że Polska pozbawiona własnego wojska czy banków, rządzona de facto z Brukseli, Waszyngtonu czy Berlina, nie jest dla Polaków matką, ale okrutną macochą.
Lech Keller
Melbourne, 19 June 2000
Bibliografia:
Atlas Historyczny Polski (Warszawa: Państwowe Przedsiębiorstwo
Wydawnictw
Kartograficznych, 1985)
Ellsworth R., & Martin, J.S., A Picture History of Eastern
Europe (New York: Crown
Publishers, 1971)
Encyclopaedia Britannica (Chicago: Encyclopaedia Britannica,
1984)
Hołdanowicz, G., 'Na starcie w NATO. Polskie miejsce" Skrzydlata
Polska, kwiecien 1999. Janecki, S., ' Ile pracujemy w pracy?', Wprost,
24 pazdziernik 1999.
Klimaszewski, B., (ed.) An Outline History of Polish Culture
(Warszawa: Wydawnictwo
Interpress, 1984)
Kostrowicka, I., Historia gspodarcza Polski XIX i XX wieku
(Warszawa: Ksiazka i Wiedza,
1975)
Landau, Z., i Tomaszewski, J., The Polish Economy in
the Twentieth Century (London:
Croom Helm, 1985)
Łukasiewicz, J., Początki cywilizacji przemysłowej na ziemiach
polskich (Warszawa: Krajowa
Agencja Wydawnicza, 1988)
Luxemburg, R., The Industrial Development of Poland (New York:
Campaigner Publications,
1977)
Mała Encyklopedia Powszechna PWN (Warszawa: Państwowe
Wydawnictwo Naukowe,
1959)
Poczet królów i książąt Polski (Warszawa: Wydawnictwa Radia
i Telewizji, 1986)
Polska Informator Encyklopedyczny (Warszawa: Panstwowe Wydawnictwo
Naukowe,
1986)
Samsonowicz, H., Historia Polski do roku 1795 (Warszawa: Państwowe
Wydawnictwo
Naukowe, 1976)
KATALOG BŁĘDÓW KSIĘGI RODZAJU (CZ. III)
Powrót do spisu treści strony
Zgodnie z zapowiedzią z poprzedniego numeru kontynuuję wyliczanie "błędów i wypaczeń" w Księdze Rodzaju. Mam nadzieję, że moje wywody nie zrobiły się jeszcze nudne. Jeśli tak to z góry przepraszam drogich czytelników i proszę o wyrozumiałość. To nie ja jestem autorem tej księgi biblii. Wszelkie skargi i zażalenia prosimy wysyłać na adres Najświętszego Ojca w Watykanie.
Dzieje potomków Noego.
Rozdz. 10, 1-32:
Rozdział ten zawiera szczegółowe wyliczenie wszystkich męskich potomków
Noego. Dowiadujemy się z niego, że wszyscy przyszli wrogowie Izraela wywodzą
się od Noego. Jest to niejako oczywiste, wszak Tylko ród Noego ocalał po
potopie. Pojawiają się jednak dwa ważne pytania. Dlaczego potomkowie tak
pobożnego męża nie tylko, że stają się swoimi wrogami, ale co więcej odchodzą
od monoteizmu i tworzą własne pogańskie religie? Można by to w zasadzie
zrozumieć, przecież człowiek jest zdolny do wielu rzeczy. Ale w grę wchodzi
reputacja Najwyższego. Oto bóg po raz kolejny udowadnia, że albo nie jest
zbyt przenikliwy i nie widzi przyszłości, albo też jego miłość do człowieka
jest co najmniej wątpliwa. Wybierając rodzinę Noego na protoplastów ludzkości
po potopie musiał zdawać sobie sprawę jakie będą tego skutki w przyszłości.
Rozdz. 11, 1-9:
Na plan wchodzi wieża Babel. Przeczytajmy co mówi o powodach budowy
tej wieży biblia: "Chodźcie, zbudujmy sobie miasto i wieżę, której wierzchołek
będzie sięgał nieba i w ten sposób uczynimy sobie znak, abyśmy się nie
rozproszyli po całej ziemi". Oto człowiek, dzięki swemu rozumowi (dar od
boga) postanawia zbudować miasto i wieżę, która będzie znakiem rozpoznawczym,
swego rodzaju latarnią. Celem nie jest jednak zaspokojenie pychy czy próżności,
ale zachowanie jedności, aby wszyscy ludzie byli jednym ludem". A co robi
bóg: "Są oni jednym ludem i wszyscy mają jedną mowę, i to jest przyczyną,
że zaczęli budować. A zatem w przyszłości nic nie będzie dla nich niemożliwe,
cokolwiek zamierzą uczynić. Zejdźmy więc i pomieszajmy tam im języki, aby
jeden nie rozumiał drugiego." Bóg przestraszył się ludzi. Dlatego, że pokazali,
iż nic nie będzie dla nich niemożliwe, więc będą jak bóg, dla którego właśnie
nic nie jest niemożliwe. Ze zwykłej zazdrości, próżności i głupoty najwyższy
postanawia pomieszać ludziom języki. Nie dlatego przecież, że chcą zbudować
wieże do samego nieba. Jako bóg chyba wie, że to jest niemożliwe. Prawdziwa
przyczyną jest charakter boga. Tej próżnej, okrutnej i głupiej istoty.
Zadziwiające jest to, że według chrześcijan fragment ten ma świadczyć o
nieograniczonej wręcz ludzkiej pysze i próżności. Podczas, gdy świadczy
o czymś całkowicie odmiennym. O sile ludzkiego rozumu i inteligencji. O
nieograniczonych możliwościach jakie w nas tkwią.
Dzieje Abrahama
Rozdz. 12, 1-3:
Bóg powołuje Abrahama na ojca wielkiego narodu i przyrzeka, że będzie
mu błogosławił i ochraniał przed wrogami. Coś jednak się chyba nie udało.
Ostatnie 2000 lat to niezbyt udany okres dla potomków Abrahama. Coś mu
nie wyszło i "...błogosławił tym co mu złorzeczyli, a złorzeczył tym co
mu błogosławili..." . Pogromy, getta, prześladowania, pogarda, brak własnego
kraju, holocaust o to objawy bożej miłości do Izraela. Oby bóg przestał
wreszcie kochać człowieka. Może będzie nam lepiej.
Rozdz. 12, 4:
Abraham wyrusza w drogę z żoną, bratankiem Lotem i całym dobytkiem
mając 75 lat. Kolejny ogier. Stary ale jary.
Rozdz. 12,6-8:
Abraham przybywado ziemi Kanaan, w której mieszkali Kananejczycy. Bóg
w swej łaskawości ofiarował ziemie tych ludzi potomkom Abrahama. Cóż za
łaska i wspaniałomyślność. Nie dość, że dobry Pan postanawia okraść jedne
swoje dzieci aby obdarować inne, to jeszcze swym ulubieńcom ofiarowuje
kilka nędznych poletek piachu i słonej wody. Korzystając z boskiego pozwolenia
potomkowie Abrahama wyrżną w pień dotychczasowych mieszkańców tej ziemi.
Bóg jest jednak taki dobry. Za wszystkie trudy Żydzi dostaną ziemię i niezłą
zabawę.
Rozdz. 12, 11-20:
Abraham z powodu głodu udaje się do Egiptu. Ponieważ zaś jego żona
jest bardzo piękna postanawia mówić, że jest jego siostrą, aby ocalić życie
oraz żeby mu się dobrze wiodło ze względu na nią. Tak ulubieniec boga zostaje
alfonsem swojej własnej żony i sprzedaje ją na dwór faraona. Jednak bóg
nie karze za ten czyn jego, ale niewinnego przecież faraona. To prawdziwy
pokaz boskiej sprawiedliwości. Tak postępuje ten, którego nazywa się Sprawiedliwością.
My dzisiaj nazywamy to "republiką kolesi". Wystarczy być ulubieńcem szefa
i można sobie pozwolić na wszystko.
Rozdz. 16, 1-4:
Saraj, żona Abrahama namawia go, aby zapłodnił jej niewolnicę Hagar
i z nią miał potomka. Oto prorok, protoplasta narodu wybranego, najmilszy
bogu za namową żony kocha się z jej niewolnicą. Czyżby wszechmocny bóg
nie mógł sprawić, iżby Saraj mogła mieć syna. Dlaczego pozwolił, a wręcz
zmusił Abrahama, aby złamał zakaz, który uczyni jednym ze swych przykazań.
Może to się jednak stało wbrew jego woli? Niestety nie. Bo w wersetach
9-12 bóg składa jej obietnicę dotyczącą jej potomstwa, które "rozmnoży
tak bardzo, że nie będzie można go policzyć". Jest to taka sama obietnica
jak ta złożona Abrahamowi. Ale nie on stanie się ojcem narodu wybranego.
Bóg się rozmyśli i postanowi dać Abrahamowi syna z prawowitej małżonki.
Niewolnica nie jest dość dobra do takiej zaszczytnej funkcji.
Rozdz. 17, 1-14:
Bóg postanowił zawrzeć z Abrahamem przymierze wieczne. Wszyscy męscy
potomkowie Abrahama mają być obrzezani. Wszyscy, którzy zachowają przymierze
z bogiem. Ten kto obrzezany nie będzie zrywa to przymierze. Można by mieć
tutaj dwie uwagi. Nie do końca mogę zrozumieć upór najwyższego dotyczący
obrzezania. Jest to forma oznakowania. A kogo się najczęściej znakuje?
Oczywiście niewolników. Obrzezanie to nic innego jak ukaz, aby wszystkich
niewolników boga specjalnie oznaczać. To bardzo ułatwia rządzenie. Ponadto
ingerując w tak prywatną sprawę jak posiadanie lub nie napletka, bóg pozbawia
człowieka resztki wolności. Teraz nawet penis nie jest już własnością człowieka.
Decyduje o nim bowiem bóg, a mówiąc precyzyjniej kapłani. Druga uwaga dotyczy
nauki Kościoła. Otóż apostoł Paweł, ten co to nawet nie widział na oczy
Jezusa, zniósł "wieczne przymierze z Panem". Uznał bowiem, że obrzezanie
nie jest już konieczne. Kościół uznając się za sługę boga podważył prastary
nakaz będący dowodem "niezwykłego wyróżnienie narodu wybranego". I znowu
okazuje się, że o tym czego chce bóg decyduje kler.
Rozdz. 17, 22:
Po jakże ciekawej rozmowie z Abrahamem, bóg oddalił się od niego. Znaczy
to chyba, że zostawił go samego i poszedł gdzieś indziej. Ale przecież
bóg jest wszędzie, więc nie mógłby opuścić Abrahama. A jednak to uczynił.
Rozdz. 18, 16-19:
Bóg postanowił wygubić Sodomę i Gomorę i zastanawia się czy ma o tym
powiedzieć Abrahamowi. Oto bóg, wszechwiedzący i wszechpotężny, ma wątpliwości.
On czegoś nie wie. Nie wie co zrobi. Inaczej wszak by się nie zastanawiał.
Ale skoro czegoś nie wie, to nie można powiedzieć, że jest wszechwiedzący.
A przecież Kościół, powołujšc się biblię tak właśnie twierdzi.
Rozdz. 19, 20-22:
Bóg postanowił iść do Sodomy i Gomory, aby dowiedzieć się czy ich występki
są tak okropne, jak to "się głośno rozlega". On znowu czegoś nie wie. Ale
tym razem nie wie co dzieje się na planecie, którą stworzył. Nie wie co
robią ludzie. Na boga, co to za bóg?
Rozdz. 19, 23-33:
Abraham próbuje przekonać boga do zmiany zdania. I o to bóg daje się
przekonać. Mówi, iż jeśli znajdzie w Sodomie choć dziesięciu sprawiedliwych
to tego miasta nie zniszczy. Bóg dał się przekonać, tzn. zmienił zdanie.
Jeśliby był wszechwiedzący to by o tym wiedział. Jego postanowienie było
by więc na początku inne. O tym co działo się dalej z Sodomą i Gomorą oraz
z naszym przyjacielem Abramem vel Abrahamem, już wkrótce.
Jakub Kozielec
Kraków, czerwiec 2000
Polski dziennik "Rzeczpospolita" z dnia 22 maja b.r. opublikował artykuł "Quo Vadis - superprodukcja - Krzyże w ogniu", z którego dowiadujemy się, że w maju b.r. Jerzy Kawalerowicz rozpoczął kręcenie filmu opartego na motywach tej znanej powieści Sienkiewicza. Kawalerowicz mówi: "- Tak naprawdę inspiracja przyszła dość niespodziewanie. Jest taki łódzki klub pań sukcesu "97". To właśnie te panie zebrały się kiedyś w Muzeum Kinematografii i zaczęły się zastanawiać´, dlaczego nie kreci się w Polsce "Quo Vadis". "Zadzwoniły do mnie" - wspomina Kawalerowicz. "Nie wypadało kobietom odmówić'. Budżet filmu oszacowano na 12 milionów dolarów. Pomysł Kawalerowicza wcale mnie nie cieszy, bo znam trochę historie, i nie opieram się na naiwnych, często bzdurnych fantazjach Sienkiewicza, który chyba dla taniej popularności wymyślał często przedziwne, niezgodne z prawda historyczna rzeczy, w które wierzą Polacy, z reżyserem na czele. Wzorem Sienkiewicza, Kawalerowicz będzie próbował przedstawić chrześcijan jako niewinne, święte potulne owieczki, a Rzymian jako barbarzyńców tępiących młodą religie. Barbara Hollender, autorka wspomnianego artykułu pisze o "humanizowaniu świata przez idee chrześcijańską ", i że "w 1912 roku we Włoszech powstała pierwsza dłuższa adaptacja (Enrico Guazzoni) fragmentów powieści Sienkiewicza. Były w niej orgie u Nerona, pożar Rzymu, śmierć´ Petroniusza". Pani Barbara widać słabo zna temat. Prawda historyczna wygląda inaczej, i do dnia dzisiejszego historycy nie są pewni czy to nie właśnie chrześcijanie spowodowali pożar Rzymu.
A jak wyglądało to "humanizowanie świata" przez chrześcijan możemy dowiedzieć się m.in. od rzymskiego historyka Tacyta, który w 112 roku n.e. pisał, że "chrześcijanie byli grupą znienawidzoną w Rzymie za ich rozwiązłość moralna, i ten fatalny zabobon (czyli chrześcijaństwo), stłumiony na krótki czas, rozpanoszył się nie tylko w Judei - miejscu narodzin tej choroby - lecz także w Rzymie, samej stolicy imperium, gdzie szerzą się jak zaraza wszelkie złe i haniebne obyczaje". Rzymianie nienawidzili chrześcijan głownie za ich niechęć, wręcz wrogość, do rodzaju ludzkiego - pisze dalej Tacyt - i widzieli w tej religii realne zagrożenie dla imperium. Pierwsi chrześcijanie z kolei podzieleni byli w I i II wieku n.e. na rożne frakcje i sekty, dalekie od świętości, które zwalczały się między sobą. O tym Kawalerowicz też napewno ani słowem nie piśnie. A co się tyczy wspomnianych "orgii Nerona" to może dobrze by było, dla równowagi, napisać cos na temat orgii papieży, o których mówi m.in. Eter de Rosa w swej sławnej ostatnimi laty książce "Namiestnicy Chrystusa" rozdziale "Papieska pornokracja". O wiele lepiej Kawalerowicz popisał się filmem "Faraon". Tam przynajmniej pokazał jak na głos kapłanów padają na twarz Polacy. Warto pisać o tym teraz, zanim ta farsa wejdzie na ekran. Niech ludzie wiedza ze nie wszyscy Polacy zgadzają się z Sienkiewiczem. Może lepiej żeby Kawalerowicz poczytał trochę źródła historyczne. "Quo Vadis" nie jest przecież dokumentem. Jeśli uzupełni swoja edukacje w tym zakresie, to może jeszcze zrezygnuje z tego kosztownego przedsięwzięcia. Chce przedstawić w tym filmie Nerona śpiewającego swoje poezje w czasie pożaru Rzymu. W którym źródle historycznym znalazł te scenę? Pozostaje tylko ubolewać ze na popularyzowanie sienkiewiczowskich bzdur wydaje się w Polsce tyle pieniędzy. Ale co zrobić? Kawalerowicz nie potrafi kobietom odmówić.
Jerzy Sędziak
Myśleliśmy sobie, że ludzie (z maturą) wiedzą dlaczego istnieje i ma taką a nie inną właśnie formę seria "Katalog błędów Księgi Rodzaju". A tu okazuje się, że nie bo otrzymaliśmy taki właśnie list.
From: "Lukasz Ossolinski" Witam,
W odpowiedzi Kuba udziela panu Ossolińskiemu i katolickim intelektualistom
następującej odpowiedzi.
Szanowny Panie,
Jestem zaszcycony zainteresowaniem moim artykułem wykazanym przez
Pana. Przeraża mnie natomiast całkowity brak zrozumienia moich intencji.
Jest w tym sporo mojej winy, gdyż nie wyartykułowałem ich expresis verbis
w żadnej z części mojego arytkułu. Zrobię więc to teraz.
1. Bynajmniej nie twierdzę, że Biblia stanowi dosłowny zapis historycznych
wydażeń. Jest natomiast tak rozumiana przez bardzo wielu chrześcijan, w
tym także przez katolików (sam znam takie osoby). Moje artykuły mają na
celu wykazanie, że dosłowne rozumienie Biblii, a w szczególności opisu
powstania świata musi prowadzić do absurdu. Inaczej bowiem nie można nazwać
sprzeczności z podstawową wiedzą naukową. Jestem całkowicie świadom znacznie
węższego geograficznego i historycznego horyzontu ludzi współczesnych autorom
Księgi Rodzaju. Ale dla wielu ludzi dosłowne rozumienie Biblii wciąż pozostaje
podstawowym paradygamtem w badaniach nad nią.
2.Alegoryczne rozumienie Biblii i opisu stworzenia swiata to w oficjalnym
podejściu Koscioła Katolickiego oraz wielu innych Kościołów jest pomysłem
stosunkowo nowym. Jej dosłowne rozumienie przez Kościół (o ile było to
korzystne dla niego) kosztowało życie bardzo wielu ludzi. Tym ludziom nalezy
się szacunek, a katom nalezy wykazać głupotę i absurdalność ich sądów.
Mam nadzieję, że usdało mi się chociarz odrobinę wyjaśnić mój pogląd
na tą sprawę. Jeśli nie, to z chęcią odpowiem na wszelkie wątpliwości.
Z poważaniem
Jakub Kozielec
Poczta do: "Horyzontu"
To:
Subject: Do p. Jakuba Kozielca
Date sent: Tue, 4 Jul 1989 15:15:11 +0200
Pańska analiza tekstu Księgi Rodzaju jest nonsensem - nie jest to
diariusz zdarzeń, lecz alegoryczny opis powstania świata i jego dalszych
dziejów, pisany przez określonych autorów na określonym terenie. Dlatego
np. czepianie się, że zabrakłoby wody do zalania całej kuli ziemskiej jest
absurdem - dla autorów tekstu świat zawierał się na terenach Bliskiego
Wschodu z przyległościami. Proszę sobie obliczyć, czy wystarczyłoby wody
do zalania tych terenów.
Pozdrowienia,
Łukasz Ossoliński