"HORYZONT"

Magazyn racjonalistów, sceptyków i ateistów (Online)

Numer 8 (27), Rok 5 , Sierpień 2001


Copyright Š 1997- 2001, "Horyzont"
Materiały z "Horyzontu" mogą być kopiowane i publikowane bez zezwolenia redakcji tylko w celach niekomercyjnych z podaniem nazwisk autorów i źródła (adresu strony). 

SPIS TREŚCI


OD REDAKCJI

ARTYKUŁY

AMBONA


WIADOMOŚCI Z MAGLA



Od Redakcji
Powrót do spisu treści strony

Witamy serdecznie naszych czytelników!

Zapraszamy do lektury sierpniowego numeru.

Redakcja "Horyzontu"


A R T Y K U ŁY


FANTAZJE EWANGELISTÓW
Powrót do spisu treści strony

Historyczność Jezusa z Nazaret nie jest zazwyczaj kwestionowana przez współczesnych historyków i religioznawców, chociaż w ostatnich latach pojawiły sie znowu takie głosy. Jednym ze zwolenników Jezusa jako postaci fikcyjnej jest profesor Alvar Ellegard, który w opublikowanej w roku 1999 książce pod tytułem Jesus – One Hundred Years Before Christ przedstawił ciekawą hipoteze, ze Jezus był wzorowany na esseńskim przywódcy religijnym z początków I wieku p.n.e. Nie wchodząc w szczegóły ciekawej pracy Ellegarda jego argumenty wydaje mi się mało przekonywujące. Zainteresowanych odsyłam do tej arcyciekawej pozycji. Osobiście jednak sądzę, że nie ma powodów watpić, że Jezus z Nazaretu żył w Palestynie w początkach I wieku n.e. i w okresie gubernatorstwa Poncjusza Piłata w Judei w latach 26-36 n.e. został skazany i stracony mocą wyroku władz rzymskich. Co jednak wiecej możemy powiedzieć na temat Jezusa z Nazaretu ? Niestety bardzo niewiele. Oczywiście osoby wierzące traktują Nowy Testament jako rzeczywistą relację z zycia Jezusa oraz przytoczone wypowiedzi za wiernie oddane jego słowa. Bezkrytyczność akceptowania Nowego Testamentu waha się w dość szerokich granicach od przyjmowania jego symbolicznego tylko charakteru, przez wiele większych kościołów protestanckich, jak na przykład anglikański, do dosłownego akceptowania tekstu jak w przypadku mniejszych odłamów chrześcijaństwa jak Świadkowie Jehowy czy Adwentyści.

Wielu poważnych historyków zajmujących sie literaturą biblijną uznaje, że Nowy Testament nie jest dziełem historycznym a eschatologicznym gdzie prawda historyczna jest jedynie mało istotnym tłem, manipulowanym i zmienianym bez większych ceregieli dla potrzeb natury religijnej. Nie mniej ci sami badacze nader często przyjmują, że przynajmniej jego część nie dotyczącą zjawisk nadprzyrodzonych zawiera rzeczywiste informacje na temat życia historycznego Jezusa. Jest to niewątpliwie prawda, problem polega jednak na tym, że wyselekcjonowanie faktów od fikcji nie jest wcale takie proste jeśli w ogóle możliwe.

Nowsze badania historyczne ukazują, że komponent fikcyjny stanowi znaczą część jeśli nie przeważającą większość materiału narracyjnego w Nowym Testamencie a zwłaszcza w czterech Ewangeliach, jak również że Ewangelie były napisane w późniejszym niż to się dotychczas przypuszczało okresie.

Wprost niezrozumiałym jest praktycznie rzecz biorąc prawie całkowity brak w jego listach jakiegokolwiek nawiązania do wydarzeń z życia Jezusa, znajdujących sie w ewangeliach kanonicznych. Biorąc pod uwagę znaczenie chrześcijan w Antiochii oraz wiodącą tam rolę Ignacego nie można go podejrzewać o nieznajomość istniejących pism chrześcijańskich. Trudno też podejrzewać Ignacego, świętego Kościoła Rzymsko-Katolickiego, o herezję czy też nie czyste intencje. Z listów biskupa Ignacego wynika więc, że poza tym, że Jezus był synem Miriam oraz, że został ukrzyżowany (List do Trallian), ten święty z Antiochii nie znał innych detali z życia Jezusa (nie wliczam tu konceptu niepokalanego poczęcia oraz zmartwychwstania). Wynika z tego, że ewangelię kanoniczne nie tylko, że powstały później ale, że są w przeważającej swej większości są fikcją literacką. Ignacy wspomina Miriam matkę Jezusa, ale w kontekście powyższego artykułu powstaje pytanie, czy to przypadkiem nie autorzy ewangelii Marka, Łukasza, Mateusza i Jana zaczerpneli tej informacji z listów biskupa Ignacego.(Ellegard, 99:243). Ponadto jak pisałem w jednym z poprzednich artykułów, pt. "Kiedy napisano ewangelie kanoniczne" Ignacy wielokrotnie pisze w swych listach słowami i zdaniami, które potem ewangeliści przypisują Jezusowi w swych dziełach. Jest raczej oczywiste, że Ignacy gdyby cytował Jezusa nie omieszkałby tego zaznaczyć.

Podobno wnioski nasuwają sić z Listów Paulińskich. Jest zadziwiającym, że źródła te pisane w dwadzieścia parę lat po śmierci Jezusa również nie wymieniają detali z jego życia, czy nie cytują wypowiedzi. Pawel podaję jedynie takie ogólne fakty jak to, że Jezus został stracony za gubernatorstwo Poncjusza Piłata (Do Rzymian 4:24-25; 1 Do Koryntian 2:2). Tym jest dziwniejsze, że Paweł bawił w Jerozolimie, ówczesnym centrum Chrześcijaństwa około roku 38 n.e. Poza Piotrem-Cefasem i Janem nie występuja w jego Listach inni apostołowie wymieniani w ewangeliach kanonicznych. Innych członków gmin chrześcijańskich oraz Jakuba, Paweł nazywa świętymi hagioi, podobnie jak później Ignacy z Antiochii.

Co więcej podaje Paweł? Fragment "zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty, zrodzonego pod Prawem" (List do Galatów 4:4) jest mało odkrywczy i nie wnosi nic nowego bo o dzieworództwie jakoś u Pawła cisza, a trudno traktować za doniosłe stwierdzenie, że urodziła go niewiasta.

Mamy opis ostatniej wieczerzy: "że Pan Jezus tej nocy, kiedy został wydany, wziąć chleb i dzięki uczyniwszy połamał i rzekł: To jest Ciało moje za was [wydane]. Czyście to na moją pamiątkę! Podobnie, skończywszy wieczerzę, wziął kielich, mówiąc: Ten kielich jest Nowym Przymierzem we Krwi mojej. Czyście to, ile razy pić będziecie, na moją pamiątkę! (1 Korynt 11:23-25)

Wypowiedzi Jezusa przed Poncjuszem Piłatem (1 Tymoteusz 6:13) są wątpliwej wiarygodności biorąc pod uwagę, że Paweł nie był przecież naocznym świadkiem przesłuchania. Zresztą zapewne nikt z tych, którzy potem różne rzeczy na temat owego przesłuchania wypisywali.

Podobnie Dzieje Apostolskie, które są stosunkowo wczesnym dokumentem chrześcijańskim praktycznie nic z życia Jezusa nie wspominają, ani nie cytują jego wypowiedzi.

Przypisywanie czyichś wypowiedzi Jezusowi jest rzeczą dość powszechną w Nowym Testamencie. Weźmy dla przykładu taki werset: "Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie! Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy." (Mateusz 7:12). Fragment ten jest zapewne kalką ze znanej wypowiedzi żydowskiego rabina Hillela, z I wieku p.n.e., o następującej treści: "Ktokolwiek nienawidzi ciebie, nie odpłacaj mu (bliźniemu) tym samym. Takie jest całe Prawo (Torah)"(Wilson, 96:30).

Znaczna ilość jezusowych porzekadeł i zagadek nie jest niczym nowym i siedzi wspaniale w hellenistycznym kontekście. Wiele z nich słowo w słowo to porzekadła ówczesnych greckich cyników i wędrowni filozofów różnej maści. Osoby szczególnie zainteresowane tym aspektem rzekomych wypowiedzi Jezusa odsyłam, ze względu na brak miejsca, do publikacji Ellegarda (Ellegard, 99:199-200).

Jeśli wiec takie postacie wczesnego Chrześcijaństwa jak Paweł z Tarasu i Ignacy z Antiochii nie znali szczegółów życia Jezusa zawartych w kanonicznych ewangeliach to nie ulega wątpliwości, ze w większości są one literacką fikcją. Badania historyczne zbyt często arbitralnie akceptują pewne informacje z Nowego Testamentu, a następnie na tak wątpliwej bazie budują całe spekulacyjne teorie dotyczące, życia i działalności Jezusa. Efektem jest multum teorii i grubych tomów, które niestety, są niczym więcej jak poprawnie wydedukowanymi spekulacjami, przyczynkiem do czyjeś kariery historyka czy religioznawcy. Rzetelna rekonstrukcja życia i działalności Jezusa musi tak naprawdę wyjść z minimalistycznego punktu widzenia. W oparciu o nieliczne co prawda ale bezsporne fakty. Dlatego też punktem wyjścia do jakichkolwiek poważnych badań nad Nowym Testamentem musi być zaakceptowanie jedynie faktów bezspornych. Po odjęciu cudów, takich jak np. dzieworództwo i zmartwychwstanie, możemy z dużą dozą prawdopodobieństwa powiedzieć tylko, ze Jezus był synem jakiejś Miriam oraz, że za czasów gubernatorstwa Poncjusza Piłata, w latach 26-36 n.e., został skazany wyrokiem rzymskim, stracony przez ukrzyżowanie za przestępstwo przeciwko państwu rzymskiemu. Inaczej, tak jak Nowy Testament jest forma fikcyjnej prozy, tak i fikcyjną prozą pozostaną nie rygorystycznie i spekulatywnie przeprowadzone badania specjalistów.

Roman Zaroff
Brisbane, sierpień 2001

Powrót do spisu treści strony

CZY WARTO ?
Powrót do spisu treści strony

Ktoś kiedyś niegłupio śpiewał, że upić się warto. Oczywiście wszystko ma swoją cenę, więc i upicie się też, chociażby w postaci kaca. Czy zatem warto? Na to pytanie już każdy sam sobie musi odpowiedzieć. Ja z doświadczenia wiem, że czasami warto, a czasami przeciwnie. Jak łatwo się domyślić nie o piciu alkoholu będzie jednak ten tekst. O czym więc? O tym, czy warto być siewcą ateizmu. Czy warto mówić otwarcie o swojej niewierze. O tym, czy warto uczestniczyć w internetowych religijnych listach dyskusyjnych. O tym, czy warto robić swoje strony ateistyczne. O tym w końcu, czy warto pisać do "Horyzontu".

Kilka razy miałem w życiu do czynienia z ludźmi, którzy – jak to się mówi - delikatnie badali teren, a potem wyraźnie odczuwali ulgę, gdy okazywało się, że mój stosunek do religii jest mocno inny od lansowanego przez KRK. W takich przypadkach zawsze retorycznie pytam się sam siebie, ilu jest takich cichociemnych, co to boją się głośno mówić o swojej niewierze? Nie wiem ilu, ale na pewno są. I dlatego zawsze warto dać im do zrozumienia, że nie są sami!

Innym z powodów, dla których warto siać wokół ateizm (oczywiście nie nachalnie) jest mała znajomość przez wierzących argumentów ateistów. Dobrze jest, gdy dowiadują się, że niewierzący mają konkretne powody, by nie wierzyć i potrafić o tym rzeczowo dyskutować. Przy okazji też zazwyczaj okazuje się, że ci wierzący są wierzącymi nie z przemyślenia, ale z rozpędu. Dostali na starcie, czyli w dzieciństwie takiego kopa, że starcza im do teraz! W gruncie rzeczy wierzą z przyzwyczajenia, nie znają często Biblii, nie mówiąc już o krytycznych pracach jej poświęconych.

Czy jednak warto posuwać się aż do wkraczania na wojenną ścieżkę na listach dyskusyjnych? To zależy od tego, czego oczekujemy od takich dyskusji. Z pewnością można się tam tego i owego dowiedzieć. Można też nieźle się zdenerwować (delikatnie mówiąc). Można zareklamować swoją stronę. Można poznać ciekawych ludzi i to po obydwu stronach barykady. Można znaleźć tematy do artykułów do "Horyzontu" i "Pytań". Można też sprawdzić na religiantach siłę swoich argumentów, poznać ich kontrargumenty i przemyśleć sobie wówczas swoje stanowisko w danej sprawie znając punkt widzenia obydwu stron.

A kiedy już znajdziemy temat, kiedy już poznamy kontrargumenty przeciwnika, kiedy się z nimi uporamy i będąc w zgodzie z własnym sumieniem pozostaniemy przy swoim stanowisku (oczywiśie zdecydowanie odmiennym od stanowiska np. KRK), możemy z pełnym przekonaniem o swojej racji napisać artykuł do "Horyzontu" lub "Pytań". Co nam to da? Przede wszystkim pozwoli jeszcze lepiej poznać temat. Poza tym umożliwimy w ten sposób innym zapoznanie się z naszą argumentacją, która z kolei im może się przydać w ich dyskusjach z religiantami.

Jak zawsze są też skutki nie porządane siania ateizmu. Do nich zaliczyłbym przede wszystkim potrzebę poświęcenia sprawie - jeśli chce się to robić dobrze - czasu, który - jak wiadomo - przelicza się na pieniądze. Możemy też znaleźć w naszej skrzynce emailowej całkiem pokaźną ilość całkiem nieprzyjemnych maili. O ile jednak maile możemy wyrzucić do wirtualnego kosza, to już sprawa z realnymi ludźmi realnie nas wyzywającymi jest już o wiele bardziej skomplikowana. A liczyć się z tym musimy, jeśli chcemy głośno mówić o swoim ateizmie, bo wprawdzie niektórzy uznają to za naszą prywatną sprawą, ale inni poczują się mocno dotknięci, a nawet zagrożeni naszą niewiarą. Co wtedy robić? Przede wszystkim należy zachować zimną krew, nie bluzgać, czasami po prostu się wycofać, bo do tego typu ludzi rzadko kiedy docierają logiczne argumenty. Bywają też tacy - pomimo tego, że żyjemy w XXI wieku - którzy będą przekonani, że sam Diabeł przez nas przemawia, a im bardziej logicznie będziemy przemawiał, tym bardziej będą o tym przekonani (wszak Diabeł ma łeb nie od parady).

Czy zatem warto siać ateizm? Myślę, że warto. Może nie tak bardzo jak upić się, ale warto. I tym optymistycznym akcentem kończę ten odcinek mojej comiesięcznej propagandy ateistycznej uprawianej na łamach "Horyzontu" i "Pytań".

anbo@poczta.wp.pl
www.pytodp.republika.pl

Powrót do spisu treści strony

CUDA
Powrót do spisu treści strony

Według fizyki - cudów nie ma. Religia twierdzi, że cuda są. Twierdzenia te stoją w jawnej ze sobą sprzeczności. Samą istotą fizyki - nauki o tym jak funkcjonuje świat - jest domniemanie, iż wszelkie zjawiska są ze sobą powiązane w łańcuch przyczynowo-skutkowy. Rozsupłanie tej misternej sieci wzajemnych wpływów i oddziaływań, zrozumienie jej i opisanie za pomocą kilku elementarnych praw jest właśnie nadrzędną ideą fizyki. Religijne dogmaty o cudach dotyczą istnienia i działania sił pozamaterialnych. Jest nader interesujące, że w bezkresie Wszechświata te nadzwyczajne siły miałyby angażować się w działania pewnego gatunku (zwierzęcego) zamieszkującego powierzchnię niewielkiej planetki pewnej gwiazdy zagubionej na obrzeżach przeciętnej galaktyki.

Cudem jakoby ma być zdarzenie, którego nie można wyjaśnić podług praw rządzących przyrodą mimo, że zachodzi ono w świecie materialnym. Ma to być fenomen wykraczający poza schematy, według których natura funkcjonuje "na co dzień". Jednak krytycznie nastawiony ludzki umysł, jakkolwiek ułomny, burzy się przeciwko akceptowaniu zjawisk, które nie mają przyczyny. Efekt przyczynowości jest tak silnie postrzegany przez ludzki umysł, że wyjście poza te ramy - dopuszczenie istnienia procesów "ekstra" lub odwrócenie w czasie relacji przyczyna-skutek - nawet dla ignorantów i głupców jest trudne do przyjęcia. Wobec zjawisk przerastających rozumienie rzeczy ignorant nie poszukuje przyczyny poza kręgiem znanych mu pojęć i wyobrażeń. Dlatego prosty umysł potrzebuje prostych narzędzi do objaśniania rzeczy skomplikowanych. W tym miejscu wkracza religia i poucza, że przyczyną sprawczą niewiarygodnych wydarzeń jest Istota, czyli Bóg. W ten sposób boska ingerencja dowolnie potrafi zniekształcić podstawowe prawa fizyki, chemii czy biologii. A robi to niezwykle sugestywnie. Wyjaśnienie rzadko zachodzących zjawisk (lub nie zdarzających się w ogóle, lecz będących opisami przywidzeń lub urojeń) za pomocą prostego mechanizmu ingerencji bytu nadprzyrodzonego można zaserwować dowolnie nieuczonemu mózgowi. Ponoć najbardziej przekonująca jest prostota. Istotnie, w przypadku cudów prostota objaśnienia jest bezkonkurencyjna.

Większa komplikacja - łatwiej o cud "Cuda" dotyczą zazwyczaj układów bardzo skomplikowanych z punktu widzenia fizyki. Zazwyczaj chodzi o ludzkie ciało. Również woda jest skomplikowanym układem. Opis turbulencji jest wciąż wyzwaniem dla fizyków. Jest zastanawiające, że w repertuarze cudów nie ma pogwałcenia praw fizycznych dla prostych układów. Jednym z najprostszych modeli fizycznych jest wahadło, przez fizyków zwane oscylatorem harmonicznym. Prawdziwym "cudem" jest to, jak wiele jest na tym świecie zjawisk, które przypominają ruch oscylatora harmonicznego. To wszystkie zjawiska periodyczne, widoczne i niewidoczne. Tak zachowują się dźwięki, atomy w naszym ciele drgają harmonicznie, elektrony wysyłające fale światła to małe oscylatory, antena radiowa czy telewizyjna opisywana jest równaniem takim samym jak oscylator harmoniczny z tłumieniem. Ponad 30 lat temu M. Moszyński (fizyk meksykański) napisał nawet książkę, którš zatytułował "Oscylator harmoniczny we współczesnej fizyce - od atomów do kwarków".

Oczywiście, idealne wahadełko nie istnieje. Nauka o "oscylatorach" rozwija się przede wszystkim dlatego, że każde ze zjawisk okresowych jest jakoś zaburzane (każde inaczej), jest niedoskonałe; w materii zjawiska dyssypacji energii i tłumienia są powszechne. Należy zwrócić uwagę, że wszelakie "pisma święte" cytują nadzwyczaj mało cudów dotyczących zjawisk harmonicznych lub oscylatora. Te zjawiska są tak proste, że wszelkie oszustwa stałyby się nazbyt przejrzyste. Matactwa dotyczące nazbyt prostej rzeczy mogłyby wywołać niewiarę w "cuda" nawet u najprymitywniejszych wyznawców. A przecież chodzi o to, by okoliczności towarzyszące "cudom" były w miarę znośne nawet dla tzw. wykształconych umysłów.

Przepisy watykańskie mówią ponoć, że aby kolejny święty został wyniesiony na ołtarze w procesie beatyfikacyjnym musi zostać dowiedzione dokonanie przez niego przynajmniej dwóch cudów. Polski papież wyświęcił już tysiąc świętych z okładem. Można zatem wnosić, iż - zdawałoby się - poważni faceci z urzędów Watykanu, uznali za dowiedzione zaistnienie dobrze ponad dwóch tysięcy "cudów". To dość cudaczne naruszenie zasady zdrowego rozsądku, nawet szeroko, bardzo szeroko pojętej. Jeśli zaś te "cuda" są zwykłymi banialukami, to polski papież jest jednym z najbardziej przebiegłych oszustów jakich nosi tzw. święta ziemia.

Ponoć 90 procent rzeczonych cudów kwalifikuje się do działu "nauki medyczne". Są to zatem "uzdrowienia", rozliczne wizje, często również osobliwe zaburzenia procesów pośmiertnych lub wręcz brak rozkładu gnilnego świętego ciała. Przyroda tworzy jedną całość, zaś w przyrodzie człowiek jest jedną całością mózg-ciało. Znane są przypadki znaczącej poprawy stanu zdrowia dzięki usprawnieniu sił psychicznych. Jednakże dotyczyć one mogą usprawnienia działania sił obronnych organizmu, np. układu immunologicznego. Dziwne, że w tym kontekście za "cud" nie uchodzi tzw. ciąża urojona, wszak plemnika nie było, a wtórne objawy ciążowe (np. powiększenie piersi) mogą się pojawić. Natomiast nie wydaje się prawdopodobnym, by komuś odrosło ucho tylko dlatego, że "prawdziwie uwierzył". Zbyt wiele skomplikowanych mechanizmów, miliony ciągów reakcji chemicznych musiałoby zostać uruchomione, i to we właściwej kolejności, aby taki ewenement miał miejsce.

Cudaczność katolicka i... Ponoć Jezus dokonywał cudów. A cóż miał robić? Musiał! Takie były czasy. Znany był już pakiet cudów, bez którego profesjonalny "bóg" lub "prorok" sprzed dwóch tysięcy nie mógł się obejść. Bez tego nie można było zaistnieć w panteonie "zbawicieli". Prawdziwy wysłannik bogów musiał uzdrowić trędowatego, przywrócić wzrok ślepcowi, przejść się po wodzie, nakarmić z niczego grupę wyznawców oraz na koniec zmartwychwstać. Jakakolwiek luka, niemożność dokonania któregoś z cudów znanych od wieków wszelkim religiom pogańskim dyskwalifikowałaby nowe bożyszcze jako nie dorównujące sztuką magii poprzednikom. Każdy nowy bóg, jak młody iluzjonista, musiał do już opanowanych chwytów dodać własny pomysł. Inaczej masy, a wszak religia jest zjawiskiem masowym, wyśmiałyby takiego boga, który nie potrafi, na przykład, przywrócić wzroku ociemniałemu od urodzenia albo uzdrowić trędowatego. (Zważywszy na to, że "bogowie" się ulotnili jakieś półtora tysiąca lat temu, trudno orzec, czy ich boska terapia skuteczna byłaby również przeciwko HIV).

Jeśli zaś chodzi o Jezusa, to niczego nowego nie wniósł on do puli cudów. Bo też jego przesłaniem była poprawa stosunków pomiędzy ludźmi, a nie "cudaczenie". Kościół katolicki zdaje się o tym nie pamiętać. Gdyby Jezusowi dane było przeczytać Ewangelie, to mógłby się on zacukać nad swoją wszechmocą znachorską (uleczenia głuchoty, ślepoty, niemoty oraz uszkodzeń kręgosłupa) i hydrodynamiczną (chodzenie po wodzie i uspokajanie fal). Nie jest także wykluczone, że porwałby te święte księgi w strzępy. Jak to pięknie dokumentuje Karlheinz Deschner w książce "I znowu zapial kur"", czym później napisana Ewangelia, tym więcej w niej cudów, przy czym ów repertuar niebezpiecznie zbliża się do standardu pogańskiego. Najczęściej jest cytowana najmłodsza z Ewangelii, wg Łukasza, gdyż obfituje w najbardziej spektakularne dokonania.

...cudaczność żydowska
Chrześcijanie ukradli Żydom Stary Testament wraz z dobrodziejstwem inwentarza. W tym również z całą gamą zaklęć i metod robienia czarów. Wszystkie te "urokliwe" poczynania są zresztą znane większości religii. Powoływanie się na czary nie jest chrześcijańską specjalnością. Starszymi specjalistami są właśnie Żydzi. I to do tego stopnia, że nawet w poważnych sytuacjach odwołują się do tej formy funkcjonowania materii. "Cuda" odbierają ludziom rozum w zupełnie niestosownych momentach. Przykład: paradna wypowiedź rabina Jacoba Bakera w Jedwabnem. Jedwabne to miała być chwila poważnej refleksji nad brakiem człowieczeństwa, nad niewyobrażalnym cierpieniem, nad bezgranicznym poniżeniem zakończonym paskudnym mordem. Taka chwila woła o poruszanie się na granicach rozumienia i wysokiego morale. Niestosowne (chyba) jest wygadywanie głupot nad mogiłą ofiar bestialstwa (w dużej mierze napędzanego właśnie religią). Tymczasem rabin Baker, jeśli wierzyć Gazecie Wyborczej (11 lipca 2001) wspominając rabina Rava przypomniał o pożarze, który pewnego razu wybuchł w młynie parowym, a którego intensywność przerosła siły lokalnej straży pożarnej. Wtedy: "...zawołano rabina. Przyszedł w pobliże pożaru i wyjął małą książeczkę z psalmami z kieszeni i przeczytał - tak mi się wydaje - rozdział 104, zdanie czwarte. Brzmi ono: 'Wiatry są Jego posłańcami, Jego sługami są ogromne pożary.' Potem kontynuował następnym zdaniem: 'Uczynił ziemię silną, ziemia pozostanie'; 'nie będą spać wiecznie'. Ta sekretna modlitwa spełniła się - gdy tylko ją zakończył, minutę później wszyscy zobaczyli, jak powiew wiatru usunął płomienie znad pola." To po co w Jedwabnem utrzymywano jednak, słabą bo słabą, ale jakąś tam straż pożarną? Skoro mała książeczka rabina była taka wszechwładna, czyż nie lepiej było trzymać wyłożoną aksamitem karocę, którą w try miga woziłoby się rabina do największych pożarów?

Jak zwykle przy "cudach" chodzi jednak o efekt propagandowy wśród ciemnego ludu. Rabin Baker kończy więc wspominki: "Wszyscy potem mówili, że Jedwabne ocalało dzięki modlitwie świętego rabina." Mówili, i basta. Tzw. święci, to często ludzie o-ekstremalnych predyspozycjach psychicznych i dobrej znajomości psychologii tłumu. Rabin Rave nie tylko przewidywał, że pożar zaraz się skończy, bo już nie będzie się miało co palić. Baker podaje, że Rav przewidywał również inny "pożar". Lecz do jego ugaszenia nie trzeba było cudów, tylko dobrego serca księdza "dobrodzieja". Jeśli wierzyć Bakerowi: "Przyszedł wtedy (...) 9 lipca do księdza i spytał, co robić. Ale gdy wyszedł, był biały na twarzy jak mleko i trząsł się." I "święty" rabin, i nie-święty ksiądz wiedzieli, co się szykuje. Lecz wszechmocna książeczka rabina nie zawierała odpowiednich zaklęć, żeby powstrzymać wyznawców Jezusa Chrystusa (który pouczał "miłuj bliźniego swego, jak siebie samego") przed gwałtownym okazaniem miłości bliźniego. Natomiast ksiądz pewnie był wściekły na głupkowate przykazania starych żydowskich proroków w rodzaju "nie zabijaj". Pożaru, gwałtownie przebiegającej reakcji utleniania, nie można powstrzymać za pomocą słów. Natomiast zbiorowy mord - owszem. Mamy tu do czynienia z pomieszaniem pojęć dotyczących zaklęć: rabin wypowiedział, ksiądz nic nie powiedział. Gdyby ksiądz starał się, słownie, perswazją, wprowadzić w życie "Boże przykazania" być może nie byłoby masakry. Gdyby rabin nic nie mówił, pożar i tak dobiegłby kresu.

Większość funkcjonariuszy religijnych nie wierzy, oczywiście, w żadne cuda. Zbyt dobrze wiedzą, na czym opiera się system. A opiera się on na sojuszu z władzą oraz pieniądzu. Do tego nie potrzeba żadnych cudów, wystarczy przebiegłość, brak skrupułów oraz odpowiednio zgrabnie i szybko dokonywane wolty w takt zmieniających się reżimów politycznych. Być może w swojej warstwie "filozoficznej" religia mogłaby obejść się bez cudów. Jednak to, co miałaby wtedy do zaoferowania, nie trafiałoby do mas, lecz do garstki ludzi w miarę wykształconych. A przecież nie o to chodzi w systemie religijnym. Chodzi o mentalne panowanie nad "ludem bożym". Masy są ciemne, więc prosty, zrozumiały dla czteroletniego dziecka "cud" ma większą wartość propagandową, niż wszystkie idee Platona i Arystotelesa.

A świat i tak się kręci dzięki zasadzie najmniejszego działania (to taka ciekawostka fizyczna, której nigdy nie zagroził żaden cud).

Karol Pesz

PS. Autor zna wielu religijnych fizyków. Znaczy - są to ludzie, którzy wierzą, że cuda są, oraz że cudów nie ma. Jednocześnie. "Cudowna" własność "ścisłego" umysłu.

Powrót do spisu treści strony

O TYM JAK CZŁOWIEK WYOBRAŻA SOBIE BOGA
Powrót do spisu treści strony

Temat jest bardzo szeroki. Powinienem w zasadzie zacząć od czasów prehistorycznych, być może nawet od neandertalczyka. Ja jednak skupię się niemal wyłącznie na czasach współczesnych i miejscu mi najbliższym, czyli Polsce. Jest lato, w Polsce czas pielgrzymek. Obserwując zorganizowane grupy wiernych przechodzące ze śpiewem na ustach przez moje miasto, przyszło mi do głowy kilka uwag. Przede wszystkim doszedłem do wniosku, że ludzie wciąż uważają, że Bogu podoba się ludzkie cierpienie, że Bóg lubi, jak człowiek cierpi. Historia takiego myślenia jest stara jak biblijny Bóg (prorocy z ST uwielbiali się umartwiać), ale największy rozkwit poświęcenia Bogu swego bólu przyszedł wraz z Jezusem i chrześcijanami. Oto kilka wymownych cytatów:

Święty Antoni do mnichów: "upodobnijcie się do zwierząt"
anonimowi asceci:
"prawdziwym postem jest cišgły głód"
"Im grubsze ciało, tym cieńsza dusza, i na odwrót"

Ewagriusz Pontyjski (mnich z końca IV wieku):
"Odkąd wstąpiłem na pustkowie nie jadłem ani sałaty, ani innych ziół, ani owoców czy jagód, ani mięsa i nigdy się nie kąpałem."

Paweł z Tamuech (przemierzał pustkowie wraz ze stadem bawołów):
"Zimą kładę się razem z bawołami, a one ogrzewają mnie swym oddechem. Latem stoję wśród nich, a one dostarczają mi cienia."

Święta Izydora miała zawsze tylko jedno życzenie: "by spotykać się zawsze z pogardą"

Po tej małej dygresji (z pewnością zasługującej na rozwinięcie) powróćmy do głównego tematu niniejszego tekstu, czyli dzisiejszego wyobrażenia Boga i tego, co jest mu miłe. Obserwując księży żyjących w celibacie, zakonników i zakonnice, a wreszcie pielgrzymów i tych, co poszczą w określone dni, nie da się pomyśleć o Bogu w jakiego wierzą ci ludzie inaczej jak o sadyście lubującym się w przyjmowaniu w darze ludzkiego cierpienia. I nie ma w tym nic dziwnego, skoro ten Bóg jako odkupienie wybrał śmierć w męczarniach swego syna! Nie będę się tutaj zastanawiał nad powodem wymyślenia takiego właśnie Boga, bo to robota dla odpowiedniego fachowca z kwalifikacjami, czyli nie dla mnie, a jedynie chcę podzielić się z czytelnikami Horyzontu swoim zaobserwowaniem faktu. Przy okazji też chcę zwrócić uwagę na jeszcze jedną sprawę, a mianowicie nadawanie nowych znaczeń starym słowom. Wszyscy np. wiemy, co znaczą słowa "wolność", "miłość" i "sprawiedliwość". Aby jednak chrześcijanin mógł być wolnym człowiekiem, a jego Bóg, Bogiem miłującym, te słowa muszą zostać tak opisane, żeby dało się je pogodzić z chrześcijańską religia. Czyli: karanie i nagradzanie przez Boga określonych zachowań, zapisanie wszystkich przyszłych wydarzeń i słów w Bożej księdze (Psalm 139) oraz konieczność wypełnienia się proroctw trzeba pogodzić z tym, że człowiek może sam o sobie decydować i nie jest do tego przez Boga w żaden sposób przymuszany. Dalej: umiłowanie przez Boga ofiar całopalnych ze zwierząt (a nawet z ludzi, patrz Jefte), głodówek, biczowania, życia w celibacie, męczenia się podczas pielgrzymek, klęczenia, wyżeczania się przyjemności, tolerowanie przez Boga zła, karanie potopem - to wszystko trzeba pogodzić z tym, że podobno Bóg jest miłościwy, dobry i nas kocha. Wreszcie: karanie istot, które zmusiło się dożycia poprzez stworzenie je, a potem karanie jak nie żyją w odpowiedni sposób i stosowanie odpowiedzialności zbiorowej ma być sprawiedliwe. Jak to się robi? Przede wszystkim używa się wielu słów, najlepiej, żeby były wzniosłe. Ma to robić wrażenie! Jak to mówią: dobry bajer, to połowa sukcesu. Czy ktoś w to wierzy? Miliony, jeśli nie miliardy! Dlaczego? No bo przecież nikt nie przyzna, nawet przed sobą, że uprawia z Panem Bogiem handel! Bóg nas kocha, my kochamy Boga. Z miłości do nas zsyła nas Bóg do piekła, a kiedyś w cholerę potopił, a my z miłości do niego nie uprawiamy seksu z sąsiadką, nie jemy w określone dni mięsa, klęczymy w kościele i pieszo idziemy do Częstochowy. Nie dlatego, że nie chcemy być w piekle, że wolimy niebo. Nie! Dlatego, że go kochamy! Bóg oczywiście też potopił ludzi, bo gorzej by dla nich było, jakby dalej grzeszyli. Kupy to się nie trzyma? I co z tego? Ważne, żeby pięknie, wzniośle brzmiało! Grunt to odpowiednia frazeologia.

Na koniec wrócę jeszcze do pielgrzymek i innych rodzajów umartwiania się, które podobno podobają się Bogu. Otóż: cóż można pomyśleć o ludziach, którzy tak właśnie wyobrażają sobie Boga? Jest takie powiedzenie: każdy ma takiego Boga, na jakiego sobie zasłóżył.

anbo@poczta.wp.pl
www.pytodp.republika.pl

Powrót do spisu treści strony

BODY AND SOUL (CIAŁO I DUSZA)
Powrót do spisu treści strony

Tak jak w tej słynnej piosence, te dwa elementy przewijają się stale w naszym życiu. Ciało, materia - to zrozumiałe. Widzimy ją i pojmujemy wszystkimi naszymi zmysłami. Skąd jednak człowiek wpadł na tak irracjonalny pomysł i wynalazł ... duszę, ducha, bogów i boginie? Nie od razu do tego doszło. Nawet w starych pismach semickich, w Starym Testamencie o duchu, duchach i duchowej naturze Boga niewiele się mówi. Ducha-Boga przyjmuje się jak coś już wcześnie zapodanego, z innych wierzeń i innych religii. Dochodzi natomiast do walki w zaświatach, gdzie jeden potężniejszy - a później - jedyny Bóg wymusza niejako "wybranemu plemieniu" wiarę w siebie, przy czym nie twierdzi bynajmniej, że innych bogów nie ma. Nakazuje w pierwszym przykazaniu rygorystycznie i apodyktycznie, by wierzono Mu a nie innym. Toteż w wielu wiarach i sektach obecnych dziś (mieniących się chrześcijańskimi, islamskimi czy hebrajskimi) , a powstałych z ewolucji i rozpadu pierwotnych wiar semickich, o duszy i duchach nie wiele się twierdzi i mówi. Życie pozagrobowe kwitowane jest najczęściej wymysłem "ciał zmartwychwstaniem", kiedyś, po skończeniu świata.

Zacząć należy jednak od początku wymysłu ducha. Człowiek pierwotny, który niedawno wydobył się z kotła ewolucji i ledwo rozpoczął percypować otaczający go świat, żył w ciągłym strachu, niepewności, niewiedzy. Im bardziej rozwijał się jego umysł i inteligencja, tym bardziej potrzebował wytłumaczenia zjawisk, których był świadkiem i które stale zagrażały jego bytowi. Jego zmysły niestety były stworzone (wyewoluowane) zupełnie w innym kierunku, w kierunku wypełniania podstawowych życiowych czynności, jak polowanie, prokreacja, ukrywanie się przed niebezpieczeństwem bezpośrednim lub ucieczka przed zagrożeniem - tak jak to do dziś czynią wszystkie zwierzęta. I tak przykładowo oko ludzkie wyewoluowało by widzieć świat makroskopowy, a nie przykładowo, by zobaczyć strukturę elementarną materii (np. atomów czy cząsteczek). Nawet mikroorganizmów nie mógł zobaczyć. Natomiast pojmował już tragedię choroby, czy katastrofy, na które nie miał wytłumaczenia. A wyjaśnienia tego organicznie potrzebował, by mógł pogodzić się z otaczającym go światem. I tak doszło do nazwania niewidzialnych cząstek materialnych duchami. Świat duchów przybierał coraz to inne formy, narastały legendy i wierzenia. Do niedawna utożsamiano duchy z energią. Nieubłagana nauka jednak obdarła i to wierzenie, gdy stało się jasne, że energia jest inną postacią materii. Na ogół świat duchów nie różnił się swoją strukturą od świata realnego. Tam też byli mocarze i ich poddani, odbywały się walki i układy, a cechy poszczególnych duchów nie różniły się od złych cech ludzkich: byli zawistni, łakomi pochwał i schlebianiu, złośliwi, oczekiwali od tropionych i prześladowanych przez nich ludzi, ofiar i błagań o litość i zmiłowanie. Tyle tylko, że to zwierciadlane odbicie ustroju realnego plemienia ludzkiego, było niewidzialne, a dyskretny zamysł bogów trzeba było odgadywać. Tajemnica Niewidzialnych była ujawniana przez niezliczonych jasnowidzów, pomazańców, kombinatorów lub psychicznie chorych, mających rzekomo kontakt z duchami. W konsekwencji powstaje nowa warstwa rządzących - kler.

Ten stan rzeczy miał swoje pozytywne strony: przez wytłumaczenie rzeczy niepojętych uspokajał naturę ludzką, wyzwalał od niepewności, która, jak twierdzą psychologowie, jest gorsza od najgorszej rzeczywistości. Powołany do życie świat irracjonalny rozwijał się już w społeczeństwach ludzkich dalej spontanicznie, przybierając makabryczne formy rytualne (krwawe ofiary, rytualne ludobójstwo, ohydne obrządki religijne). Tu jednak trzeba dobitnie podkreślić, że o ile wynalazek ducha mógł mieć względne uzasadnienie, o tyle podporządkowanie i zdegradowanie człowieka do pozycji sługi bożego, niewdzięcznika, darmozjada-grzesznika, jest następnym krokiem irracjonalnego myślenia, przynoszącym niepowetowane szkody w psychice ludzkiej. W miarę jednak rozwoju umysłu i wiedzy ludzkiej powstawać zaczął problem wytłumaczenia natury ducha, jego zależności od innych duchów (bogów) oraz - co ważniejsze - relacji ciała do ducha i odwrotnie. Nawet przed odkryciem i wytłumaczeniem przyczyn chorób ludzkich, które przedtem uważane były za zemstę bogów lub złych duchów, nie bardzo wiedziano, gdzie znajduje się duch, czy jest naprawdę nieśmiertelny i ... w jakiej formie zależy od ludzi "materialnych". Oprócz licznych domysłów typu, że duch-dusza znajduje się we krwi ( do tej pory z tego powodu ludy semickie jej nie spożywają i stosują ubój "rytualny"), rozróżnić można tutaj parę wariantów, mających swoje miejsca w różnych religiach:
a) duch (dusza) ludzka jest niezależna od ciała i może wędrować swobodnie z jednego ciała do innego.
b) duch jest zależny od ciała "gospodarza" i kończy swoją "ziemską" wędrówkę wraz ze śmiercią ciała.
c) duch kieruje ciałem i jest jego panem.

Wyjątek stanowi prorok Budda, który nie wierzył w istnienie duszy ludzkiej, ale jego następcy "w buddyzmie" znaleźli furtkę i na to. Wszystkie religie, znane dziś, są właściwie nieudaczną formą kodeksu postępowania jednostki w społeczeństwie i wszystkie podporządkowują te jednostkę sprawie "nadrzędnej" dla religii - utrzymania raz utworzonego społeczeństwa. Religia jest więc niczym innym jak pierwotną, niedoskonałą formą konstytucji, niedoskonałą, bo pomija tendencyjnie prawa ludzkie i obywatelskie. W miarę rozwoju musiały te kanony zostać uzupełniane przez świeckie prawo i ustawy podstawowe. Ale to wszystko jeszcze bardziej zagmatwało "pierwotny wynalazek" ducha. W VI w. p.n.e. Pitagoras próbował uporządkować zastaną sytuacje "świata poza ziemskiego". W relacji duch - człowiek twierdził, że dusza ludzka uzależniona jest całkowicie od woli i postępowania człowieka. Jest niejako niewolnikiem zamkniętym w ciele ludzkim. Człowiek umiera, a dusza będzie nagradzana lub karana za jego postępki. Dlatego Hades - świat duchów umrzyków , świat jęczących cieni- jest światem cierpiących i żałujących swego ziemskiego życia, oczekujących ostatecznego rozwiązania ich beznadziejnej sytuacji. Temu bardzo pesymistycznemu obrazowi przeciwstawia się religia islamska, która w prymitywny sposób obiecuje raj po śmierci, wyjątkowo natychmiast po śmierci z bronią w ręku za sprawę proroka. Religia chrześcijańska - jak zwykle - nie przyjmuje jasnego stanowiska w tej sprawie. Raz twierdzi, że człowiek i duch jego, to nierozłączna całość, ale przecież duch jest nieśmiertelny, a człowiek ma "wolną wolę", czyli jakby jest zależny i niezależny od ducha zarazem. W innych wykrętnych miejscach nakazuje wierzyć w "ciała zmartwychwstanie", by być w zgodzie ze starymi zakonami semickimi. Niektóre chrześcijańskie sekty w ogóle nie mówią nic o duszy ludzkiej, dyplomatycznie twierdząc, że w chwili śmierci człowiek "zasypia" i na końcu świata obudzą się tylko "sprawiedliwi". Inni natomiast - jak z tego można wnioskować - będą spać wiecznie (wiara bardzo atrakcyjna dla śpiochów). Islam, jako przestarzała religia semicka, proponująca średniowieczne rozwiązania, nie wysila się by wytłumaczyć to, czego właściwie wytłumaczyć nie sposób. Zło człowieka pochodzi od diabła, który prawdopodobnie "opętał" człowieka. Karze się więc człowieka, najczęściej eliminując go, czyli posyła się do diabła jego twór, twierdząc przy tym, że Allach tak chciał, bo inaczej .. było by inaczej.

W tych wszystkich rozważaniach nad nierozwiązalnym problemem koegzystencji ducha z ciałem trzeba przyznać chyba rację staremu Pitagorasowi. Jego duch będzie cierpiał za jego grzechy. Duch, jako że ma maturę niematerialną, w naszym życiu realnym jest bezsilny, biernie poddany uczynkom swego materialnego wcielenia. Gdyby było inaczej, to przed każdym sądem można by twierdzić : "To nie ja! To mój duch popełnił to przewinienie! Ja byłem tylko jego biernym wykonawcą!" Z takim upodleniem ducha nie może się zgodzić jednak żadna religia. Z każdej religijnej definicji ducha wynika bowiem, że duch jest trwały i nieśmiertelny, doskonały (trzeba tu chyba dodać w dobrym i złym). Każdy duch pochodzi bowiem od Boga, nawet ...diabeł. Dlatego niektóre religie podają do wierzenia, że na końcu świata Najmiłosierniejszy w końcu przyjmie potępionych wraz z diabłami do raju. Tylko w takim razie po co ten cały teatr!? I czy Dobry Bóg mógł stworzyć coś tak obrzydliwego i niedoskonałego jak czart? Podobnym zagadnieniem jest pytanie o świadomość ludzką. Czy to my myślimy, czy nasz duch myśli za nas? Czy nasza jaźń jest paralelna do świadomości naszego ducha, czy nasz duch myśli (w nas) niezależnie? I w którym momencie duch połączył się z naszym ciałem i dlaczego? Przecież w chwili śmierci musi znowu dojść do rozłączenia, a duchy poniosą odpowiedzialność za nasze uczynki. I jak pogodzić się z twierdzeniem, że duch stworzony przez Boga ma zostać wypróbowany na ziemi odnośnie jego wartości moralnej!! To zakrawa na bluźnierstwo!

Trzeba powiedzieć, że tak często krytykowany prze nas Kościół Katolicki nie jest najgorszy w tym galimatiasie bzdurnych, skostniałych przeżytków średniowiecznych, zwanych religiami. Kościół Katolicki jest bardziej elastyczny i ewoluuje od zdania do zdania. I tak, początkowo, papieże przyjmowali, że duch łączy się z embrionem dopiero po uzyskaniu przez tegoż embriona kształtów ludzkich (po 12 tygodniu ciąży). W niedawnych wiekach nie do przyjęcia w Kościele było samo przepuszczenie, że duch ludzki mógłby się znajdować w embrionie w postaci żabki czy jaszczurki. Do niedawna więc przerywanie ciąży było przez Watykan dozwolone. Stosunkowo od niedawna przyjęty został jednak nakaz watykański, że duch zespala się z ciałem w momencie zapłodnienia, nawiasem mówiąc akt obrzydliwy dla każdego klerykała. Takie pytania można mnożyć, chodząc od absurdu do absurdu. Uwalniamy się od tych absurdów tylko w jeden sposób : przez proste stwierdzenie materialnego faktu, że duchów nie ma! W tym miejscu trzeba by zapytać jaki będzie dalszy przebieg tego zmurszałego sposobu pojmowania świata. Czy religie i wiary w duchy znikną z powierzchni ziemi, tak jak znikła wiara w uzdrawiającą moc kołtunów? Czy świat "pozagrobowy" przestanie nas straszyć i wpływać na naszą mentalność? Jestem pesymistą w tym względzie. W rozwoju Homo sapiens wiek XX miał przełomowe znaczenie. Dalecy potomkowie tej myślącej istoty, jeszcze w wiekach poprzednich wierzył wprawdzie w duchy, bo nie mieli wystarczającej wiedzy, by wytłumaczyć sobie ich otaczający świat. Ale zawsze kierowali się logiką i rozumne myślenie było ich zawsze nadrzędną dominantą. Nagromadzona wiedza do końca XX wieku stworzyła podstawy do odrzucenia błędnych wierzeń w świat duchów. Tym nie mniej, był jeszcze margines niewiedzy, który pozwalał na "uprawianie" religii, siłą rozpędu, obok normalnego, logicznego pojmowania życia. Wiek XXI już nie zezwala na taki luksus. Teraz ludzie wierzący będą musieli żyć wbrew całej wiedzy, będą musieli zaprzeczać oczywistym faktom, zamykać się i nie dopuszczać do logicznego myślenia. Czy to spowoduje generalny odwrót od religii? Nie obserwujemy tego. Wręcz odwrotnie, szczytem powodzenia cieszy się islam, ta najbardziej nielogiczna, nietolerancyjna, skostniała i okrutna forma semickich religii. To jakby ludzie na przekór logice wybierali jeszcze bardziej irracjonalną metodę myślenia. Coraz większe rzesze ludzi biorą udział w pielgrzymce do Mekki (hadżdż) i tratuje się nawzajem w bieganiu wokół "świętego kamienia", albo ściśle poszczą przez miesiąc (ramadan) w ciągu dnia, obżerając się za to w nocy. Czy to jest mankament naszego systemu edukacji? Zapewne również obecny system szkolnictwa przyczynia się do tego stanu rzeczy, ale i zaprzecza. W USA panuje powszechna swoboda wybrania lub odrzucenia religii, uczenia się jej lub zanegowania tego niespójnego sposobu myślenia. I co? Czy zmniejsza się tam ilość wierzących? Do tej pory każdy prezydent żegna swoją audiencje słowami "God bless you" (Niech was Bóg błogosławi).

Ale wracam do pytania jaki będzie dalszy ciąg, przebieg tej ewolucji? Wydaje się, że jesteśmy świadkami powstawania nowego podgatunku homonidów - nazwałbym go Homo spiritus. Ten gatunek pożegna logiczną drogę myślenia, zapoczątkowaną przez Homo sapiens. Będzie żył wbrew regułom otaczającego go świata i dzięki ludziom dalej rozwijającym swoją inteligencję. Homo spiritus zmniejszy pojemność swojego mózgu, bo nie używany organ w ewolucji ulega degradacji. Zniewolony przez swoje tradycje i rytuały, nawet nie będzie wiedział skąd one się wzięły i do czego kiedyś służyły. Cofnięty w rozwoju nie będzie nadal rozumiał otaczającego go świata. Homo spiritus będzie żył w enklawach i rezerwatach, korzystając z ochrony i dóbr wytworzonych prze normalnych ludzi. Będzie nadal odczuwał zawody i radości, nie będzie jednak człowiekiem szczęśliwym. Nie będzie mu wolno chrzcić innych ogniem, mieczem i kałasznikowem. Nie będzie mu wolno nawet zwalczać swoich krewnych genetycznie innowierców (w duchy oczywiście). Będzie zmuszony do ich tolerowania. Czy będzie jakaś rada dla tych nielicznych nieszczęśliwców, pragnących zmienić swoje irracjonalne podejście do świata, to obciążenia dziedziczne?
Nadzieja w inżynierii genetycznej.

WM

Powrót do spisu treści strony

CZARY_MARY I DO PRZODU !
Powrót do spisu treści strony

Często w artykułach pisanych przez ateistów spotyka się nazywanie religii zamiennie magią. Z początku wydawało mi się to niejako znaczeniowym nadużyciem, no bo przecież irracjonalne poglšdy to jeszcze nie czary-mary! A jednak... W tym artykule postaram się zaprezentować związek religii katolickiej z szeroko rozumianym pojęciem 'magii'.

Zacznijmy od modlitwy - cóż to dokładnie jest? Pomijając już nawet nieistniejących adresatów i treść, zajmijmy się samym sensem modlitwy. Każdy katolik modli się mając nadzieję, że ta czynność zaowocuje w przyszłości jakąś pozytywną zmianą w rzeczywistości. Tak więc modlitwa to nic innego jak próba wybłagania u bóstwa 'okresowego zawieszenia praw przyrody'. Praktyki takie stosowane były już wieki temu i nie jest to wynalazek katolicki. Świetnym przykładem może być tu 'zaklinanie deszczu' - znany chyba wszystkim rytuał praktykowany przez Indian. Jak wiadomo mechanizmy przyrody mają to do siebie, że sš niezmienne i głuche na ludzkie 'chciejstwo'. Żaden elektron w atomie nie zacznie krążyć w odwrotnym kierunku, choćby nie wiem jak wielu katolików i jak żarliwie by się o to modliło. Ten prosty i oczywisty fakt jest jednak ignorowany przez przeciętnego wierzącego. Wiadomo jednak dlaczego tak się dzieje - modlitwa to rodzaj 'magicznej formuły' - dodatkowym potwierdzeniem tej tezy niech będzie fakt, że niektóre modlitwy trzeba odmawiać określoną ilość razy i w określonej kolejności, żeby 'zaklęcie' zadziałało - czysta magia! Okazuje się zatem, że ludzie (nie wszyscy na szczęście) nawet w epoce lotów kosmicznych wierzą w czary!

Księża, chcąc uchodzić za ludzi światłych, coraz częściej przypominają wiernym, że katolik nie powinien wierzyć w horoskopy, przesądy, talizmany i tym podobne rzeczy. Jest to sytuacja o tyle komiczna, że księża jedne niedorzeczności starają się zastąpić drugimi. Wystarczy wspomnieć tu o przeróżnych medalikach i wisiorkach, które rzekomo przynoszą osobom je noszącym 'wielkie łaski' - cóż to jeśli nie klasyczny przykład 'pogańskiego' talizmanu?

W przeszłości wśród 'pogańskich' plemion częste były praktyki umieszczania w domostwach tzw. symboli ochronnych, które rzekomo miały chronić domostwo przed złymi mocami. Religia katolicka, która w swej podstawowej formie jest zlepkiem dawnych 'pogańskich wierzeń, zasymilowała i ten zwyczaj, zastępując jednak 'symbole ochronne' krzyżem i 'świętymi obrazkami'.

Człowiek, który wierzy, że za pomocą magicznych zaklęć, talizmanów czy symboli ochronnych jest w stanie wpłynąć na rzeczywistość, uwierzy także w każdą inną bzdurę. Nie ma się więc co dziwić, że w naszym kraju tak wielkim powodzeniem cieszą się uzdrowiciele, wróżki i horoskopy.

Pizzer
Artykuł jest przedrukiem ze strony "ATEIZM - Światopogląd bez dogmatów"
http://www.pizzer.obywatel.pl

Powrót do spisu treści strony




AMBONA


GENERACJA NIEWIARY
Powrót do spisu treści

Od autora: Zwycięstwo tekstu "Generacja niewiary" w konkursie "Młodzi do piór!" poczytuję sobie jako największy sukces "Wolności i Polemiki". Chciałbym jednak zastrzec iż to nie pycha ani narcyzm skłoniły mnie do opublikowania artykułu na łamach WiP-a. Decydującym argumentem do podjęcia takiej decyzji była chęć zaprezentowania pełnej wersji tegoż materiału. Chcąc sprostać wymaganiom konkursowym musiałem bowiem skrócić swoje przemyślenia do trzech stron maszynopisu. Ustanowienie przez redakcję "FiM" górnego limitu objętości artykułów było oczywiście działaniem ze wszech miar pożądanym, mającym na celu zagwarantowanie równych szans konkursowiczom. Korzystając z przywileju jakim jest prowadzenie własnej gazety, pragnę jednak przedstawić "Generację..." w pełnej krasie, tj. łącznie z podrozdziałem "Kościół (a)polityczny".

Młodzież odchodzi od Kościoła - to już nie pobożne życzenie antyklerykałów lecz naga prawda. Cechą charakteryzującą młode pokolenie jest niespotykany pęd ku wiedzy i poznaniu. Ten oczywisty fakt staje się pierwszą barierą w dialogu pomiędzy młodymi i Kościołem. W miarę rozwoju nauki i oświaty "czarny" autorytet podlega ciągłemu karłowaceniu. Nic w tym dziwnego bowiem pozycja jaką katolicyzm zajmuje we współczesnym świecie jest ściśle uzależniona od ilości nieoświeconych ludzi. Watykańskie dogmaty oraz hierarchiczno - niedemokratyczny ustrój kościelny w największym stopniu odbiega od wyobrażeń nt. religii. Panteon świętych, cudowne objawienia czy też nietolerancyjny stosunek KRK do mniejszości seksualnych to tylko niektóre spośród spornych kwestii. Młode umysły nieskażone służalczością i zabobonnością swych rodziców poddają katolicką doktrynę ostrej weryfikacji. Rezultat tych poszukiwań to najczęściej zniesmaczenie i całkowita moralna kompromitacja "czarnych" urzędników. Do dziś nie zapomnę reakcji swych katolickich respondentów na wieść o uchwaleniu deklaracji Dominus Iesus, która została zinterpretowana jako najbardziej nieekumeniczny dokument współczesnego Kościoła. O wiele większe emocje budzą jednak watykańskie poglądy nt. życia seksualnego. Zdaniem młodzieży propaganda na rzecz usunięcia z programów nauczania seksuologii to szerzenie ciemnogrodu. Zakaz stosowania antykoncepcji - jest działaniem pogłębiającym biedę w państwach Trzeciego Świata, oraz nieodpowiedzialnym krokiem w dobie rozprzestrzeniania się AIDS. Na podobną negatywną ocenę napotkała idea prokreacji jako aktu zmierzającego wyłącznie do poczęcia nowego człowieka. Niestety, Kościół który w każdej komórce jajowej bądź plemniku dopatruje się katolickiej duszy nie może liczyć na uznanie w oczach młodych racjonalistów. Równie zniechęcająco wyglądają kościelne oczekiwania względem świata kobiet. Maryja zawsze dziewica lub siostra zakonna to nieśmiertelne wzorce osobowe stawiane za przykład do naśladowania. Oczywiście jeśli któraś z młodych adeptek katolicyzmu nie reflektuje na tak rozumianą karierę to nie ma sprawy. Istnieje wszakże trzecia "droga do nieba" polegająca na dożywotnim uwikłaniu się w obowiązki kury domowej - czyli bycie żoną swojego męża i matką jak największej ilości dzieci. Być może nie ma nic złego w promowaniu rodzinnego modelu społeczeństwa, jednakże sprawa ulega komplikacjom gdy rozpatrzymy problem rozwodów. "Świat jaki jest każdy widzi" - daleki od naszych oczekiwań również w sferze stosunków damsko - męskich. Niestety młodzi ludzie z powodu niewielkiego bagażu doświadczeń życiowych w sposób szczególny narażeni są na wybór niewłaściwego partnera. Wielu psychologów jest zdania że konflikty małżeńskie to nierozłączny element w życiu każdej pary. Cóż jednak począć gdy druga połowa okaże się narkomanem, alkoholikiem lub domowym terrorystą. Kościół udziela prostej odpowiedzi: "Za wszelką cenę walczyć o drugiego człowieka". Pragnę wyrazić częściowe poparcie dla tej idei, ponieważ znam przypadki w których umiejętna pomoc sutannowych uratowała niejedno małżeństwo. Trzeba jednak uszanować wolę i tych osób które ze względu na dobro najbliższych podejmują decyzję o rozwodzie. Kościół najdelikatniej mówiąc ma z tym problemy. Aby przybliżyć to zagadnienie przytoczę wypowiedź pewnego młodego katolika: "Mój ojciec kilka lat temu popadł w ciężki alkoholizm. Czasami bił matkę, mnie lub siostrę. Nie mogliśmy tego znieść, wszelkie próby pomocy spełzały na niczym. Matka wzięła rozwód. W jakiś czas później pojawił się kandydat na ojczyma i nabrałem ogromnej nadziei na lepsze czasy. Niestety, pewnego dnia matka zwierzyła się ze swoich planów życiowych księdzu proboszczowi. Klecha surowo oburzony na takie "szatańskie" pomysły zawyrokował: "Każdy niesie swój krzyż!" Tłumacząc z "czarnego" na nasze oznaczało to absolutne potępienie jakichkolwiek zamiarów ślubnych, nawet ograniczonych wyłącznie do Urzędu Stanu Cywilnego. Mama posłuchała księdza, co "zaowocowało" u niej kolejnymi atakami depresji. Ja też "dźwigam swój krzyż" choć w tej historii gram rolę ofiary. Czasem dochodzą do mnie wiadomości o ojcu który martwi się wyłącznie o "kieliszek chleba powszedniego" nigdy nie trzeźwiejąc na tyle aby zdać sobie sprawę z tego co stracił. Jak wiesz jestem katolikiem od zawsze i zostanę przy Kościele, jednak nieraz zadaję sobie pytanie: Czy to Bóg czy ksiądz chciał abym żył w niepełnej i nieszczęśliwej rodzinie?" Choć wypowiedź ta nacechowana jest ogromną dawką subiektywnej goryczy łatwo odnaleźć w niej kwintesencję młodzieżowego punktu widzenia. Otóż drugie lub kolejne małżeństwo rozwiedzionych rodziców to akt odwagi i nadziei na lepsze jutro a nie (jakby chciał Kościół) ciężki grzech.

Kościół (a)polityczny

Całkowicie odmienną grupę problemów na linii Kościół - młodzież stanowią polityczno - ekonomiczne nadużycia "czarnych" dysydentów. Polityka i ekonomia to dziedziny w których młodzież orientuje się często o wiele lepiej od swoich rodziców. Im większa wiedza tym większa świadomość. O tym że KRK w centrum swoich zainteresowań stawia "sprawy tego świata" nikogo nie trzeba przekonywać, upewniają nas w tym choćby redaktorzy "Faktów i Mitów". Biskup Tadeusz Pieronek w książce "Kościół nie boi się wolności" (na str.112) pisze: "We wspólnocie kościelnej polityka jest domeną ludzi świeckich. Duchowni są wprawdzie pełnoprawnymi obywatelami, jednak ze względu na duchową misję, którą spełniają i której powinni się bez reszty poświęcić z woli Kościoła nie powinni bezpośrednio uczestniczyć w życiu publicznym, to znaczy nie mogą należeć do partii, nie mogą pełnić świeckich funkcji publicznych (...) Wprawdzie zakaz ten dotyczy duchownych, jednak mogą z niego wyciągnąć wnioski politycy świeccy. Dość często właśnie oni są kusicielami duchownych i nieroztropnie wciągają ich w politykę". "Świeccy kusiciele" Pieronka to chyba istne diabły wrodzone skoro biskup na kartach tej samej książki zmuszony był napisać: "My (KRK - przyp. aut.) natomiast czasem chcielibyśmy dublować zadania władz państwowych, zakładając, że jak ktoś będzie dobrym Polakiem, to będzie też dobrym chrześcijaninem. Stawiany bywa Episkopatowi bardzo ciężki zarzut hipokryzji: głównie w odniesieniu do wyborów parlamentarnych 1991 roku (kwestia instrukcji wyborczej wskazującej na wybrane ugrupowania polityczne) i zmiennego stanowiska co do zapisów konstytucyjnych. Hipokryzja to zarzut za daleko idący i wynikający ze zbyt zewnętrznego spojrzenia na bardzo skomplikowane zjawiska". Szanowni Czytelnicy! Takiej obłudy i dwulicowości nie kupiono by nawet w szpitalu psychiatrycznym nie mówiąc o kręgach młodzieżowych. W ostatnim zdaniu powyższego cytatu biskup - literat wysunął zarzut "zbyt zewnętrznego spojrzenia" na skomplikowane sprawy. Jest to nic innego jak wskrzeszenie starej kościelnej zasady - "Jeśli coś jest nielogiczne, to znaczy że tego nie rozumiecie". W ten oto sposób "apolityczny" Kościół zyskał w oczach młodych status największego lobby politycznego, zaś nasza ojczyzna nazywana bywa Katolandem.

Hej ! Ho! Na pielgrzymkę by się szło!

"Na spotkania z papieżem przybywa po półtora miliona młodych ludzi, na koncerty megagwiazd muzyki pop - po sto tysięcy" - donosił w nr. 35/2000 tygodnik Wprost relacjonując XV Światowe Dni Młodzieży. Uczestnicy rzymskiego show zgodnie potwierdzali "wielką zaletę" Jana Pawła II która polegać miała na udzielaniu odpowiedzi na własne pytania (!?). Dla przykładu - Pan Wojtyła spytał: "Kogo przyszliście tu szukać?", by za chwilę udzielić odpowiedzi: "Przyszliście szukać Jezusa Chrystusa". Czyż nie możemy mówić o nawiązaniu dialogu? W czasie ostatniej pielgrzymki papieża postanowiłem wmieszać się w tłum by "zasięgnąć języka". Oto niektóre wypowiedzi rozentuzjazmowanej młodzieży: "Przyjechałam tu ponieważ coś się dzieje no i można zobaczyć papieża na żywo, a u mnie na wsi to wiesz nuda". "Dla mnie pielgrzymka to wydarzenie medialne, cały świat o tym mówi. Kto wie może będę w telewizji"- szczerze aż do bólu przyznał dwudziestokilkuletni chłopak. "Jestem tu dla atmosfery. Spotkania z papieżem mają w sobie coś z koncertów rockowych, czujemy że przyszliśmy tu z jednego powodu. A tak w ogóle to niezły czad!". "Moi rodzice są biedni i nie stać ich było na wakacje dla mnie. Wyjazd na papieża zorganizował nasz ksiądz. Dzięki temu mogę zwiedzić Kraków, poznałam kilka fajnych osób. Msza na Błoniach to tylko obowiązkowy punkt programu i to chyba najnudniejszy". Ponieważ wypowiedzi większości rozmówców sugerowały iż są to przyjezdni postanowiłem poszukać "tubylców". Oto co usłyszałem od jednego z krakowskich studentów: "Kim jest dla mnie papież? To wielki człowiek, autorytet moralny współczesnego świata. Przestrzega nas przed wojnami, narkomanią czy przemocą. Muszę jednak zaznaczyć iż nie uważam go ani za ojca ani tym bardziej za świętego. Te tytuły to dla mnie zwyczajne świętokradztwo. Gdy słyszę o odsłonięciu kolejnego pomnika lub nadaniu szkole imienia Karola Wojtyły - włosy stają mi dęba. Katolicy powinni wziąć pod uwagę że to co papież mówi to słowa zwykłego człowieka a nie natchnione proroctwa. Tymczasem szczególnie w Polsce mamy do czynienia z syndromem papieża - Boga istoty wyższego rzędu z której opiniami w żadnym wypadku nie można polemizować lub tym bardziej podważać ich słuszności." Jakie wnioski płyną z tej "wizji lokalnej"? Otóż młodzież przybywająca na spotkania z papieżem szuka raczej rozrywki i poczucia uczestnictwa w ważnym wydarzeniu, czasem nauki o charakterze etycznym, rzadziej jednak przeżyć religijnych.

"W mojej rodzinie nie można nie być KATOLIKIEM, zrozum to dobrze, nie będę utrzymywał SEKCIARY" - słowa te wypowiedział pewien ojciec i "dobry katolik" na wieść o tym, że jego dwudziestokilkuletnia córka sympatyzuje z Kościołem Adwentystycznym. Głęboko zakorzeniona w polskiej mentalności tradycja katolicka to nie lada wyzwanie dla młodych - niepokornych. Często otrzymuję listy w których problem religijnej schizmy na łonie rodziny urasta do rangi patologii. Czasami sytuacje tego typu prowadzą nie tylko do zerwania więzi rodzinnych lecz nawet do samobójstw. Najczęściej "święte wojny" kończą się kapitulacją słabszej strony czyli dziecka, które na wszelki wypadek postanawia "nawrócić się" na katolicyzm. Drodzy rodzice! Nie odmawiam nikomu prawa do wychowywania dzieci w duchu własnej religii. Musicie jednakże pamiętać, że gdy dziecko staje się młodym człowiekiem nabiera praw do podejmowania autonomicznych decyzji także w sferze wiary. Jeśli nie uszanujecie tej "osobistej niepodległości" uzyskacie status teologicznych fundamentalistów. Za jakiś czas pociecha opuści rodzinny dom i powróci do dawnych przekonań a Wasz autorytet stopnieje niczym zeszłoroczny śnieg. Doprawdy nie wiem czemu to ja - autor antyklerykalnego artykułu - muszę wykładać katolickim opiekunom zasady ekumenicznego wychowania.

Podsumowanie

Rozpoczynając pracę nad niniejszym artykułem zmuszony byłem do popełnienia pewnego błędu - ów błąd polega na kompleksowości. Chcąc przybliżyć Państwu najważniejsze kwestie związane ze stosunkiem młodzieży do Kościoła pominąłem lub spłyciłem niektóre zagadnienia. Nie powiedzieliśmy na przykład o tzw. kryzysie wiary spowodowanym pogłębiającą się ateizacją życia publicznego. Wśród młodzieży posiadającej wyższe wykształcenie coraz większą popularność zdobywa idea "bycia zbyt mądrym aby w cokolwiek wierzyć". W oczach kolejnych pokoleń wszelkie objawy religijności utożsamiane bywają z zabobonem. Ów sceptycyzm "generacji niewiary" podlega ciągłemu ewolucjonizmowi. Zdarza się bowiem iż zagorzali ateiści podkreślają ważność niektórych zasad dekalogu czy też uważają nauki Jezusa za etycznie pożyteczne. Spora część ateistycznej młodzieży twierdzi, że zachowania religijne które przyczyniają się do poprawy jakości życia społecznego są całkowicie akceptowalne. Po "drugiej stronie barykady" młodzież wierząca wypracowuje atmosferę szacunku i tolerancji pomiędzy wyznaniami i światopoglądami. Jak Kościół reaguje na "politykę pojednania"? Niestety, zachowuje się niczym osoba cierpiąca na rozdwojenie jaźni. Papież jako szef Kościoła popiera "dialog ludzi dobrej woli". Jednocześnie polscy czarno - księżnicy w osobach m.in. ks. Jankowskiego i ojca - dyrektora Rydzyka zrażają swoimi wybrykami nie tylko do wiary lecz nawet tolerancji względem katolicyzmu. Dualistyczny obraz KRK w oczach młodzieży znajduje potwierdzenie w słowach: "Jestem wierzący - niepraktykujący". To swoiste wotum nieufności przetłumaczyć możemy jako: "Wierzę w Boga, ale nie w Kościół". Parafiady, oazy i dreptanie do Częstochowy to jedyny "czarny" antybiotyk przeciw wirusowi młodzieżowego wolnomyślicielstwa. Nauczanie religii w szkole oraz zakładanie kolejnych wydziałów teologii jest niczym innym jak "immunologiczną" obroną chorego katolickiego organizmu. "Nie myślę więc wierzę" zdaje się najadekwatniejszym sloganem opisującym stan umysłów tzw. młodzieży katolickiej. A propos tej ostatniej, skatoliczałe media bardzo chętnie relacjonują wszelkie pielgrzymki, zjazdy i spotkania z papieżem. Zastanawiam się nieraz kiedy MY wypromujemy termin MŁODZIEŻ ANTYKLERYKALNA. Sądzę, że powołanie konkursu w którym biorę udział jest krokiem w dobrym kierunku. Zapewne artykuły moich rywali jako głos ignorowanej dotąd przez media strony, naszkicują prawdziwy obraz polskiej religijności.

Sebastian Zabiegaj
Artykuł jest przedrukiem ze strony "Wolność i Polemika"
http://www.wipon.obywatel.pl

Powrót do spisu treści strony


WIADOMOŚCI Z MAGLA


DYYALOGI - CZ. VII
Powrót do spisu treści strony

DYALOGÓW NIECYBERNETYCZNYCH WIELA
A WŁAŚCIWIE DZIEWIĘTNAŚCIORO Z INTRODUKCYĄ, KONKLUZYĄ A
TUDZIEŻ Y APPENDIXUM
NA TEMATÓW MULTUM
POMIĘDZY WYKWINTNEM Y ZNAKOMICIE WYCHOWANEM
JWP XIĘCIEM PHILONOUSEM
ARYSTOKRATĄ NA NIEMALŻE EUROPEYSKĄ MIARĘ
A
NIEJAKIEM HYLASEM
NIEZWYKLE ORDYNARYJNYM OBYWATELEM ANTYPODÓW, STANU
BARDZO POŚLEDNIEGO A JĘZYKA NIEZMIERNIE PLUGAWEGO
PRZEZ
LECHA KELLERA
SKOMPILOWANE
GWOLI INTELEKTUALNEY REKREACYI
A UCIECHY RADOSNEY
SZANOWNEY PUBLIKI
A
PANU DOKTOROWI STANISŁAWOWI LEMOWI
UPRZEJMIE ZADEDYKOWANE

DYALOG VII. Znów o podatkach, ekonomyi (wzroście gospodarczem) oraz także o bezrobociu w Rzeczypospolitey y poza iey granicami

PHILONOUS: Jestem, Hylasie, za radykalnym obniżeniem podatków. Ponieważ praktycznie każdy kapitalista jest chciwy, wiec pragnie mięć coraz więcej pieniędzy, a wiec, gdy nadarza się sposobność, natychmiast inwestuje, stwarzajšc w ten sposób nowe miejsca pracy. Dla ubogiego zaś ważniejsze jest to, ze będzie mógł za dodatkowe pieniądze kupić sobie nowe buty, a nie to, co z forsa zrobi jakiś milioner. Po drugie, najwięcej miejsc pracy wytwarza mały i średni biznes, a obniżki podatków maja wtedy znaczenie decydujące - można zatrudnić kolejne osoby.

HYLAS: Mówisz, Philonousie, kompletne bzdury, a powtarzasz je (świadomie lub nie) za ex towarzyszem Balcerowiczem. Kapitalista inwestuje `realnie' (np. w rozwój fabryczki) tylko wtedy, gdy spodziewa się zysków większych niż z pożyczenia pieniędzy bankowi czy Żydowi. Po drugie, nie każda, nawet realna inwestycja, generuje miejsca pracy, gdyż większy popyt powoduje często tylko uruchomienie nieczynnych maszyn, obsługiwanych przez tych samych robotników, albo zakup skomputeryzowanych maszyn za granica (np. w Niemczech), co też nie zwiększa podaży pracy w Polsce. Mit o small biznesie jako generatorze miejsc pracy, to taka sama prawda naukowa jak księga biblijna p.t. Genesis czy cały tzw. Nowy Testament. Small biznes zatrudnia głownie członków rodziny, nielegalnych imigrantów i generalnie osoby o niskich kwalifikacjach, a więc mało produktywne, a wiec nawet jak zwiększy nieco zatrudnienie, to są to miejsca pracy niepewne, marnie wynagradzane, niebezpieczne i głownie w czarnym i szarym sektorze, tak wiec społeczeństwo ma z tego niewielkie, jak nie żadne korzyści...

PHILONOUS: Już ci mówiłem, Hylasie, ze Balcerowicz nie jest dla mnie wyrocznią. A gdzie robotnik miał lepiej: w krajach od dawna kapitalistycznych, czy w PRL? Kto do kogo jeździł na zarobek? Na wolnorynkowym kapitalizmie zyskują wszyscy, mniej sprawni mniej, sprawniejsi więcej. I to jest sprawiedliwe. Bo jak wszyscy maja tyle samo, nikomu się nie chce pracować więcej i lepiej. A ci najlepsi zainwestują i dadzą prace innym.

HYLAS: Philonousie, znów powtarzasz cudze, a żałosne, brednie i komunały.
1. Oczywiście, ze robotnik mišł lepiej w USA (kapitalista płacił mu tam więcej, bo robotnik więcej produkował, gdyż używał maszyn, które były de facto sfinansowane z pieniędzy uzyskanych przez protoplastów właścicieli fabryki bezpośrednio z rabunku Indian czy tez nieludzkiego wyzysku biednych imigrantów, w tym Polaków), czy w Niemczech (które zawsze, tj. co najmniej od kilkuset lat, były znacznie bogatsze niż Polska, oraz otrzymały w latach 50-tych olbrzymia pomoc od USA w `nagrodę' za agresje na Polskę i inne kraje Europy oraz wymordowanie milionów nie tylko Żydów czy Cyganów, ale tez Słowian, w tym głownie Polaków i Rosjan).
2. Na wolnorynkowym kapitalizmie zyskują zazwyczaj najbardziej bezwzględni wyzyskiwacze, najsprytniejsi spekulanci, najbezczelniejsi oszuści i najpiękniejsze dziwki obojga płci. Wyzyskiwacz, który ma skrupuły, szybko bankrutuje, tępawy spekulant nie zarobi nawet na lunch, oszust ze skrupułami zdechnie z głodu czy zimna (szczególnie w NY), a stara czy brzydka kurwa może liczyć tylko na dolara dziennie i to też tylko od narkomana za danie dupy czy gęby (tzw. `oral sex' a la Clinton).
3. Jak społeczeństwo osišgnie w miarę wysoki stan dobrobytu, to nie ma sensu, a nawet jest szkodliwe dla środowiska, a wiec i zdrowia społeczeństwa, aby `pracować więcej'. A na zachodzie pracują lepiej i wydajniej nie dla tego, ze np. robotnik amerykański czy szwedzki jest generalnie mądrzejszy od Polskiego, ale dla tego, ze ma lepsza etykę pracy, lepsze wykształcenie, lepsze maszyny i lepszych managerów.
4. Inwestycje nie koniecznie oznaczają nowe miejsca pracy. Kiedyś może tak i było, ale obecnie postęp techniczny, a szczególnie automatyzacja, komputeryzacja i robotyzacja oznaczają, ze zwiększony popyt na środki konsumpcji tłumaczy się nie na zwiększone zatrudnienie, ale tylko na zwiększony popyt na środki produkcji (głownie maszyny), które są wytwarzane a nawet projektowane (tzw. CAD-CAM, jak nie wiesz, Philonousie, co to znaczy, to zajrzyj do książek) głownie przez inne maszyny. Dla przykładu - nowoczesne układy scalone, w tym mikroprocesory, mogą być wytworzone tylko przy pomocy robotów (skala wielkości i niezbędna precyzja), a zaprojektować je można tylko przy pomocy komputerów (ze względu na ilość operacji logicznych, które trzeba przeprowadzić w krótkim okresie czasu, bo przecież konkurencja nie śpi).

PHILONOUS: Ad 1. Na kogo napadła Irlandia ze ma najwyższy w Europie przyrost gospodarczy?

HYLAS: Irlandia jest zbyt małym i biednym kraikiem (w latach 1990-tych miała ona ok. 70 tys. km2, 3.4 miliona luda i produkt narodowy ok. 42 biliony USD, czyli 4 razy mniejszy niż Polska, która wtedy była w dołku najpoważniejszego kryzysu od lat 1930), aby się liczyła na arenie światowej, czy choćby europejskiej. Oprócz tego Irlandia `jedzie' na brytyjskiej prosperity, jako ze gospodarka tego kraju (który nie zajmuje nawet całej, nie największej przecież, wyspy Irlandii), to właściwie fragment znacznie większej i znacznie lepiej rozwiniętej gospodarki Zjednoczonego Królestwa (UK). A przecież w UK mamy regiony znacznie większe niż Irlandia i rozwijające się szybciej (np. Londyn). Nie bądźże aż tak naiwny, i nie bierz statystyk, szczególnie gospodarczych, całkiem na serio. Najpierw spójrz na te liczby krytycznie, a później gadaj Philonousie do mnie, abyś się ciągle nie kompromitował. Tego krytycznego spojrzenia na statystyki i bilanse księgowe nauczyli mnie ponad 20 lat temu na byłym SGPiS (dawniej i obecnie SGH). Gdzie żeś ty, Philonousie, studiował, ze nie odróżniasz faktów od ich pozorów. Jesteś, Philonousie, wręcz idealnym obywatelem totalitarnego państwa, gdyż wierzysz bezkrytycznie w propagandę (w twoim przypadku skrajnie prawicowa) i wyraźnie nie masz żadnego własnego zdania oraz ani nawet odrobiny krytycyzmu. Ale cóż, dobry katolik wierzy w 100% papie rzymskiemu, nawet jak ten ostatni jest stetryczałym i zidiocianym schorowanym sklerotykiem, jak JPII..

PHILONOUS: Ad.2. Kogo wyzyskuje sklepikarz, prowadzący rodzinny interes na jakimś osiedlu? Przecież ma lepsza sytuacje materialna od jakiegoś robola od łopaty? W warunkach wolnego rynku każdy ma szansę mniej lub bardziej się dorobić (lub oczywiście wszystko strącić), w socjalizmie wysokie dochody zastrzeżone są tylko dla znajomych, łapówkarzy i bezwzględnych karierowiczów powiązanych ze światem przestępczym lub urzędnikami państwowymi. Reszta ludzi dostaje ochłapy i cieszy się swoja żałosna stabilizacja, żyjąc z dnia na dzień bez nadziei na polepszenie swego losu.

HYLAS: Twój ukochany drobny sklepikarz wyzyskuje, Philonousie, na przykład swoich własnych pracowników, którym płaci głodowe pensje, dostawców, którym zalega z płatnościami, swoja własna rodzinę, jak ja zatrudnia nieodpłatnie w sklepiku, a wreszcie klientów, którym podmienia asortyment (tj. sprzedaje np. tańsze gatunki ryb jako droższe), oszukuje na wadze, w wydawaniu reszty albo jak im sprzedaje na lichwiarski kredyt. W warunkach wolnego rynku każdy, kto ma w miarę spory kapitał, albo odpowiednie znajomości, (czyli mniej niż jakieś 10% społeczeństwa) ma szansę mniej lub bardziej się dorobić (w zależności od wielkości kapitału czy pozycji swoich protektorów). W socjalizmie, praktycznie nikt nie mógł się dorobić wielkiego majątku, stad były mniejsze nierówności społeczne, a wiec i mniejszy stres, a tez i mniejsza przestępczość. Przykład: tzw. afery gospodarcze za Gomulki czy Gierka to były zabawy dzieci w porównaniu do afer gospodarczych za rządów 'Solidarnościowych', np. Bieleckiego, Suchockiej czy Buzka.

PHILONOUS: Ad. 3. Apetyt wzrasta w miarę jedzenia, a wiec prawie nigdy ludzie nie rezygnują z możliwości jeszcze większych dochodów. Oglądałeś kiedyś Hylasie jakiś teleturniej? Często się zdarza, ze zawodnik, który wygrał już (jak na polskie warunki) fortunę, gra dalej, mamiony wizja głównej nagrody, ryzykując, ze wszystko straci w przypadku błędnej odpowiedzi.

HYLAS: Tak jest tylko w przypadku: ludzi bardzo biednych, którzy widząc po raz pierwszy duże pieniądze zupełnie traca głowę, albo nałogowych hazardzistów, co to w Wiktorii przegrywają w kasynie cały dorobek życia w ciągu kilku dni, najwyżej tygodni, ale oni stanowią mniej niż 5% populacji.

PHILONOUS: Ad.4. Pomijając te przypadki, inwestycje jednak wiążą się z przyrostem miejsc pracy: nawet skomputeryzowana fabrykę ktoś musi wybudować, potem konserwować, ochraniać i sprzątać.

HYLAS: Fabrykę, Philonousie, buduje czy modernizuje obecnie w krajach rozwiniętych mała grupa specjalistów używając drogie maszyny. Najczęściej jednak wzrost popytu oznacza tylko uruchomienie dodatkowych, rezerwowych maszyn. Nowe fabryki budowane są przez wielkie koncerny (typu GM, jak np. montownia samochodów w Gliwicach czy fabryka silników w Melbourne) według planu, a nie tylko dla tego, że gdzieś chwilowo wzrósł popyt. Ten chwilowy wzrost popytu zaspokaja się z reguły importem, albo nawet kupujšc samochody u konkurencji i sprzedając pod własna marka (np. Toyota sprzedaje Holdeny czyli GM, Ford sprzedaje Mazdy, a Holden czyli GM sprzedaje Toyoty). Do konserwacji tez wystarczy mała grupka specjalistów, zresztą obecnie naprawy polegają na wymianie całych modułów, np. nikt nie naprawia obecnie dysków komputerowych, tylko zakłada nowy na miejsce starego. Stąd do obsługi nowoczesnej fabryki czy elektrowni potrzeba coraz mniej ludzi. Przykład - ok. 100 km na wschód od Melbourne znajdują się wielkie odkrywkowe kopalnie węgla brunatnego i olbrzymie elektrownie. Właściciele tych kopalń i elektrowni instalują coraz większe i nowocześniejsze koparki czy turbiny, a w konsekwencji masowo zwalniają pracowników. Rezultat: w całym tym regionie (jedynym zresztą takim w całej Wiktorii) zaznaczył się ostatnio spadek już nie tylko zatrudnienia, ale nawet ludności. A miasta są tam naprawdę ładne, klimat zdrowy (filtry na kominach, zamknięte obiegi wody itp., czyli woda i powietrze czyste), widoki ładne, góry i piękne, oceaniczne plaże blisko, ale cóż, jak nie ma tam pracy….

Lech Keller

Powrót do spisu treści strony



 Poczta do: "Horyzontu"


Free Web Hosting