"HORYZONT"

Magazyn racjonalistów i sceptyków (Online)

Numer 1 (3), Rok 2 , Styczeń - Luty 1998


Copyright © 1997-1998, "Horyzont"
Materiały z "Horyzontu" mogą być kopiowane i publikowane bez zezwolenia redakcji tylko w celach niekomercyjnych z podaniem nazwisk autorów i źródła (adresu strony).

SPIS TREŚCI


Od redakcji

ARTYKUŁY


AMBONA


WIADOMOŚCI Z MAGLA

"CHORYZONT" - CZYLI KORESPONDENCJA NAWIEDZONA

ZASŁYSZANE - PODPATRZONE



Od Redakcji
Powrót do spisu treści strony

Redakcja postanowiła nie drukować listów pozytywnie wypowiadających się o naszym magazynie. Będziemy to robić tylko w szczególnych przypadkach lub na prośbę ich autorów. Oczywiście CHORYZONT pozostawiamy ku uciesze naszych czytelników.

Życzymy wszystkim naszym czytelnikom szczęśliwego Nowego Roku.

Redakcja "Horyzontu"



A R T Y K U Ł Y


EWANGELIA TOMASZA
Powrót do spisu treści strony

Katolicki kanon aceptuje cztery ewangelie: Marka, Mateusza, Łukasza i Jana, Dzieje Apostolskie oraz Listy Pawła jako składowe części Nowego Testamentu. Nie akceptuje natomiast ogromnej liczby innych wczesnochrześcijańskich ksiąg. W II wieku n.e. w obiegu były, poza obowiazujacym kanonem, ewangelie Tomasza, Filipa, Piotra, Nazareńczyków, Hebrajczyków, Egipcjan, Prawdy, Marii, tzw. Sekretną Marka i wiele innych. Jedną z takich odrzuconych ksiąg jest ewangelia Tomasza, która w całości składa się z cytatów przypisywanych Jezusowi z Nazaretu. Nie posiada ona ani elementu narracyjnego ani ciągłości czasowej.

Ewangelia Tomasza napisana była w języku greckim we wczesnym okresie chrześcijaństwa. Najstarszy fragment grecki pochodzący mniej więcej z roku 140 n.e., lub wcześniej, został odnaleziony około 100 lat temu. Tak więc nie jest wile młodszy od najstarszegozachowanego fragmentu Ewangelii Jana, datowanego na lata 100 - 125. Całość, w tłumaczeniu koptyjskim, z około 340 roku, została odkryta w Nag Hamadi. Nie ma zgody specjalistów co do daty jej powstania. Część religioznawców uznaje, że pochodzi ona z pierwszej połowy II wieku n.e., inni że, ponieważ Ewangelia Tomasza nie wzoruje się na innych ewangeliach, pochodzi ona raczej z I wieku n.e. Do tego tematu jeszcze wrócimy.

Ewangelia Tomasza jest generelanie klasyfikowana jako gnostyczna, niemniej znaczna część wypowiedzi Jezusa z Nazaretu występuje również u Marka, Łukasza i Mateusza. Nie ma natomiast wspólnych wypowiedzi, które by występowały u Tomasza i Jana. W dużym stopniu uznanie ewangelii Tomasza za gnostyczną jest arbitralne.

Nazwa gnostycyzm pochodzi od greckiego słowa gnosis - wiedza. Zdefiniowanie gnostycyzmu jest rzeczą trudną ze względu na jego różnorodność. Z grubsza można przyjąć, że mianem gnostycyzmu określano te tendencje we wczesnym chrześcijaństwie, które odbiegały od przyjętych przez chrześcijaństwo zinstytucjonalizowane. Charakterystycznymi cechami gnonstyków było nieuznawanie hierarchii kościelnej i Starego Testamentu, jednocześnie zakładając boski dualizm, zło świata materialnego oraz możliwośc wyzwolenia z materii przez poznanie duchowe.

Kanon katolicki nie został ustalony ani w konkretnym czasie ani przez konkretną osobę. W zasadzie przyjęcie obecnego kanonu odbyło się pomiedzy II a IV wiekiem n.e. Możemy przyjąć że proces zapoczątkowali Klemens z Alexandrii i Ireneusz z Lyonu, a zakończył, praktycznie rzecz biorąc, Atanazy z Aleksandrii.

Decydujacą role odegrał chyba jednak Ireneusz z Lyonu. Argument Ireneusza, który można przyjąć za decydujacy, polegał na następujących kryteriach: po pierwsze, opierał się na tzw. "ciągłości apostolskiej", która miała polegać na tym że biskupi Rzymu i innych kościołów są duchowymi spadkobiercami i kontynuatorami misji pierwszych apostołów. Nie wnikając czy tak rzeczywiście było, trzeba zaznaczyć że gnostycy nie uznający hierarchii kościelnej nie mogli tak czy owak zostać biskupami. W związku z tym nie dziwi fakt ich nieobecności w hierarchii. Ponadto nawet w ewangeliach włączonych w kanon nie ma nic co by sugerowało, że Jezus z Nazaretu w trakcie swej działalności zamierzał tworzyć jakąkolwiek instytucję. Jest więc to oczywiście dość wątpliwy argument. Warto tu jeszcze zwrocić uwagę na jeden fakt. Poza Listami Pawła, żadna z kanonicznych ewangelii nie jest "podpisana". Religioznawcy uznają powszechnie, że nie są one dziełem Marka, Łukasza, Mateusza i Jana, a imiona i autorstwo apostołów dodano im później. Jednocześnie ewangelia Tomasza rozpoczyna się słowami:

"Oto tajemne słowa wypowiedziane przez żyjącego Jezusa, które spisał bliźniak Judasz Tomasz".

Nie jest więc wykluczone, że oryginalna wersja ewangelii Tomasza była rzeczywiście spisana przez apostoła Tomasza, a dotarła do nas w późniejszych kopiach. Tomasza, który prawdopodobnie był rodzonym bratem Jezusa z Nazaretu. (Temat relacji Tomasz - Jezus poruszymy w następnym wydaniu "Horyzontu"). Tak czy owak autorstwo Tomasza nie jest mniej prawdopodobne niż czterech ewangelistów w przypadku kanonu. Natomiast Paweł nie był apostołem Jezusa i jak sam przyznaje Jezusa osobiście nie znał (List do Galatian 1:16).

Po drugie, Ireneusz użył jako kryterium ilości wiernych, tak katolików jak i gnostyków. Ilość wyznawców jakieś doktryny sama w sobie nie może być argumentem za i przeciw. Jednocześnie trzeba pamiętać, że we wschodniej, głównie greckojęzycznej części Imperium gnostycyzm był bardzo popularny. Podobnie w Rzymie roiło się od gnostycznych chrześcijan; inaczej Ireneusz nie uważałby gnostyków za problem. Należy również zdać sobie sprawę że możliwości Ireneusza co do oceny ilości wiernych w całym Imperium były zapewne mniejsze niż współczesnych historyków.

Rzeczywiste kryteria wyboru były jednak inne niż podane wyżej. Konflikt między kościołem rzymskim a gnostykami polegał również, a może przede wszystkim, na fakcie że gnostycy nie uznawali hierarchii kościelnej. Dla Ireneusza z Lyonu, biskupa i członka hierarchii bylo to nie do przyjecia. Były również inne powody. Z punktu widzenia rzymskiego chrześcijaństwa należało odrzucić te wszystkie ewangelie, które wiązały się z chrześcijaństwem żydowskim, aby rozlużnić więź z judaizmem. Jednocześnie, jako że kościół rzymski nie mógł otwarcie występować przeciw Cesarstwu, pozostawiono te tylko, które winnym uśmiercenia Jezusa z Nazaret widziały Żydów, a nie Rzymian. Niewykluczone też, że ewangelie opisujące wydarzenia raczej niż cytujące słowa Jezusa z Nazaretu były atrakcyjniejsze do czytania i bardziej przemawiające do wiernych. W efekcie pozstał więc Marek, Mateusz, Łukasz i Jan. Pozostał jednak problem z Listami Pawła. Marcjon, gnostyk, wielokrotnie powoływał się na Pawła, który wielokrotnie wypowiadał się w duchu gnostycznym. Z drugiej strony, jako najwcześniejsze źródło Paweł był trudny do pominięcia. Problem rozwiązano przez dopisanie listów do Tymoteusza i Tytusa. Współcześni badacze Nowego Testamentu są zgodni, że są to falsyfikaty. Przyjmuję się, że na pewno pięć a może nawet siedem listów nie jest autorstwa Pawła.

Odrzucenie innych źródeł pisanych spowodowało wielowiekową akcję niszczenia "nieoficjalnych" ewangelii, tak więc chyba nigdy nie dowiemy się ile ich naprawdę było. Niewykluczone też, ze cenne rękopisy i źródła mogą znajdować się w niedostępnych archiwach Watykanu. Na ich udostępnienie z oczywistych powodów nie możemy jednak liczyć. Cała nadzieja w archeologii, która co i rusz czyni odkrycia nowych rękopisów.

Wracając do Ewangelii Tomasza: z racjonalnego punktu widzenia nie ma powodów żeby ją odrzucać. Zdolności oceny źródeł Irenusza z Lyonu, Atanazego z Alexandrii i innych im współczesnych były żadne. Ponadto ich stronniczość i pozareligijne motywy w selekcji są oczywiste. A więc dycyzja co jest "słowem bożym" a co nie, była dokonana arbitralnie przez osoby jak najmniej do tego predysponowane. Przyjmując jako hipotezę roboczą że uznane ewangelie cytują rzeczywiste słowa Jezusa z Nazaretu, zauważamy że istnieją jego wypowiedzi zarejestrowane tylko w jednym z uznawanych źródeł. Wynika więc z tego, że te wypowiedzi Jezusa z Nazaret zawarte w Ewangelii Tomasza, a niepowtarzające się w uznanych ewangeliach, mają takie samo prawdopodobieństwo bycia jego autentycznymi słowami, jak te z obowiązującego kanonu. Wniosek z tego taki, że obowiązujący kanon podawany za "słowo boże" nie dość że niekompletny, jest ponadto produktem arbitralnej decyzji ludzi, których zdolność oceny źródeł oraz rzetelność była nader wątpliwa.

Na zakończenie warto dodać że według Watykanu sprawa kanonu ewangelicznego jest sprawą zamkniętą. Nie można nic do Nowego Testamentu dodać. Gdyby więc odkryto rękopisy z podpisem "Jezus z Nazaretu", nie uznano by ich. Absurdalność tego stanowiska jest chyba oczywista.

Link do angielskiej wersji Ewangelii Tomasza i innych niekanonicznych wczesnochrześcijańskich pism. Tu kliknij

Roman Zaroff
Brisbane, listopad 1997


GRZECH PIERWORODNY, CZYLI ORZECZENIE O WINIE PRZED ROZPRAWA
Powrót do spisu treści strony

Religia chrześcijańska, system bałamutnych "prawd" przejawiających silne inklinacje ku upiorności, oparta jest na "faktach", które boleśnie ranią racjonalnie uświadomione poczucie człowieczenstwa. Klasycznym przykładem takiego faktu jest "grzech pierworodny".

W kręgu kultury chrześcijańskiej jedną z pierwszych rzeczy jaką słyszy dziecko jest "prawda o odkupieniu". Postać Jezusa jest czczona na wiele różnych sposobów. Najbardziej jednak podkreślana jest zasługa "odkupienia". Po co odkupienie? Po to otóż, ze wszyscy rodzimy się "skażeni grzechem pierwszych rodziców".

Jeszcze nic złego nie zrobiliśmy, jeszcze nie bardzo orientujemy się w rozgraniczaniu dobra i zła (zwłaszcza, że uczeni filozofowie też nie umieją tego rozgraniczyć), jeszcze świat dziecięcych urojeń miesza się z otaczającą rzeczywistością, jeszcze szukamy oparcia w matce, jeszcze nie wiemy jak naprawdę można zaszkodzić innym. I w tym dość niewinnym stanie z trudem kształtującego się człowieczenśtwa dowiadujemy się, że zanim pojawiła sie nasza świadomość, świadomość odróżniania przyjemności i nieprzyjemności, rzeczy dobrych i zlych, już byliśmy źli. Byliśmy źli od samego poczęcia. Ponieważ ponoć kiedyś ktoś "sprzeciwił się Bogu".

Pamiętam - przez całe życie pamiętam - jaki wywołało to we mnie sprzeciw! Dlaczego??? Dlaczego pojawiłem się na tym świecie jako istota przeklęta? Czyli zła i niepożądana. Czyli, nieświadom jeszcze niczego, już urągałem Komuś. Irytowałem Go samym swoim dziecięcym istnieniem. I to podobno Temu Komuś, kto mnie stworzył. Jak to? Dowiadując się powoli, że żyje, że mogę sie śmiać, mówić, że świeci słońce, że pada deszcz, że czasami jest zimno, a czasami ciepło, miałem świadomość tych wszystkich odczuć, a nie miałem świadomości, że jestem zły. Wszak nikomu nie chciałem robić krzywdy. Dopóki nie zostałem tego nauczony. W życiu "społecznym".

Zostałem wysłany na religię. I tu nagle okazuje się, że byłem do zła "stworzony". To był szok! Przez lata nie mogłem sobie z tym poradzić. Gdzieś, kiedyś, ponoć jakiś facet zjadł jabłko. Bo mu tak ponoć kazała jakaś dziewczyna, która na obrazach (dziecko już ma wpisany ten idiotyczny obrazek "listka figowego na łonie") wygląda tak sympatycznie. I to przez nich jestem naznaczony piętnem. Jestem zły od urodzenia!

No, na szczęście sprawa nie wygląda tak fatalnie. Niemal dwa tysiące lat temu pojawił się pewien długowłosy człowiek, którego zesłał dobry Bóg-Ojciec. Ten człowiek dał się przybić na krzyżu i sprawa jest połowicznie załatwiona. Sprawa będzie załatwiona w trzech czwartych, jeśli pewien śmiesznie ubrany na czarno facet odprawi nade mną parę ruchów i zmoczy mi głowinę niekoniecznie czystą, ale odpowiednio spreparowaną zaklęciami wodą. Przy czym najlepiej żebym o tym nic nie wiedział.

I żeby ta decyzja powzięta została przez ludzi, którzy kilkanaście miesięcy wcześniej mieli chwilę przyjemności, a teraz czeka ich dwadzieścia lat kłopotów. Wtedy, jeśli w dodatku rzeczywiście nie będę zabijał, kradł i starał się uczynić życia innych możliwie parszywym, mogę uważać, że będę nadawał się do "zbawienia". Jeśli spędziłbym życie w zgodzie z przyrodą, starając się możliwie najmniej szkodzić innym i być pomocnym tam, gdzie istnieje taka potrzeba, ale nie zostanę pokropiony tą "zakletą" wodą, to nici ze "zbawienia". W dodatku powinienem się cieszyć z pewnego wydarzenia pełnego okrucieństwa, irracjonalności i tępoty tłumu. Zbawiciel umarł za mnie na krzyżu. A ja tu taki mały, obsmarkany i nie wiem, że (a) pojawiłem się jako parszywek i istota przeklęta, (b) trzeba było za mnie cierpieć i (c) jak nie zostanę pochlapany wodą, to dalej będę "żyl w grzechu pierworodnym". Taki pech!

Z nieświadomości wykluwa się prościutka jeszcze, naiwna i ufna świadomość i jako jedna z pierwszych informacji ją kształtujących otrzymuje garnitur przerażających wieści - ileż to już zachodu, cierpienia i niepewności była powodem. Wybaczcie mi "bracia w Chrystusie", ale to jakieś horrendum!

Jednym z pierwszych problemów jakie przeżywałem, i nikt mi nie potrafił udzielić stosownego wyjaśnienia, była następująca niesprawiedliwość: no, dobrze, jeśli "pierwsi rodzice" żyli długo, długo przed przyjściem Zbawiciela, to znaczy że bardzo dużo ludzi przed tym faktem żyło i umarło w grzechu pierworodnym, ergo są oni potępieni na wieczne czasy. Taka luka! Cóż za boska niesprawiedliwość. Czemu Bóg, skoro taki nieskończenie dobry, tyle się ociągał? Nie mógł zesłać tego Mesjasza następnego dnia po grzechu pierworodnym? Albo przynajmniej w ciągu tygodnia. Choć to i tak by pozostawiało iluś tam umrzyków w stanie niezawinionego przez nich przestępstwa.

Po latach dowiaduje się więcej "prawd" o grzechu pierworodnym. A wśród nich ulubioną, jak się okaże, tezę średniowiecznych teologów: "W bólach rodzić będziesz...". Wszystkie kobiety wszechczasów, niezależnie od tego, czy slyszały coś o rozważaniach żydowskich "mędrców" sprzed ponad dwu tysięcy lat, cierpią bóle porodowe w następstwie owego "nieposłuszeństwa", okazanemu Jahwe, ale przeniesionemu na katolickiego Boga. Biedne plemiona Majów, Azteków, biedne Aborygenki, biedne Chinki z epoki Konfucjusza i Egipcjanki z okresu XXIII dynastii. Rodziły te dzieci i rodziły i nic nie wiedziały o tym, że bóle to przez to jabłko, i tego węża, i złość pewnego lokalnego bóstwa gdzieś w odległych krainach, o istnieniu których nie miały nawet pojęcia.

Uzmysłowiłem to sobie chyba jako ośmiolatek i ufając w mądrość dorosłych, którzy przecież "wierzyli" i też chodzili do kościoła, spodziewałem się, że sprawa nie może zostać tak beznadziejnie nie wyjaśnioną. Na pewno Bóg zatroszczył się jakoś o te istoty, które niczym nie zawiniły, a zostały skazane na bóle. A to, okazało się, jest jak z postępowaniem sądowym w jednym kraju, na jednym kontynencie, względem kogoś, kto żyje w zupełnie innej części globu, kto nawet nie wie, że odbył się nad nim sąd i zapadł wyrok. Nieuchronnie skazujący. Może to i jest mądrość boska, ale dla mnie jest ona głęboko nieludzka. Dlatego świat chrześcijański musi być zły - wszak jego Stworzyciel gra bardzo nie fair. Jego progenitura, ponoć stworzona "na obraz i podobieństwo" wyćwiczona w takich chwytach nie fair od małego nie jest w stanie dostrzec pokrętności sytuacji, w której ignorancję stawia się ponad fizjologią.

Chociaż nic jeszcze nie wiedziałem o odpowiedzialności zbiorowej, naiwny umysł dziecka odruchowo się przeciwko takiemu stawianiu sprawy buntował.

Nie, drodzy Bracia i Siostry w Chrystusie. Zaprawdę powiadam wam, że "prawda" o grzechu pierworodnym boleśnie godzi w racjonalnie uświadomione poczucie człowieczeństwa. Religia oparta na tego typu "prawdach" jest szkodliwa. Zwłaszcza dzieci powinny być chronione przed wszczepianiem im poczucia niezasłużonej winy. Nawet jeśli zostaje ona "zmyta" chrztem, to dowiedzenie się o tych "faktach" w wieku kilku-, kilkunastu lat jest wysoce nieprzyjemne i owocuje rożnorodnymi odchyleniami umysłowymi.

Większość ludzi i tak nie zastanawia się nad tym, w co wierzy. Wystarczają im tylko zewnętrzne oznaki przynależności do pewnej grupy. Są tacy, którzy robią z tego następujący użytek: aha!, raz już byłem potępiony, ale nic się nie stało. No to spróbujmy jeszcze raz. Teraz "na podorędziu" jest spowiedz. U innych poczucie winy i niezmierzona wdzięczność za "odkupienie" pozostaje na całe życie.

To jest szkodliwe zboczenie umysłowości. Nic takiego jak grzech pierworodny nie istnieje i nie istniało. Jest to jeden z prostackich chwytów, dzięki którym kasta przebiegłych kapłanów podporządkowywała sobie ignorantów żyjących w prymitywnych warunkach pustyń Bliskiego Wschodu 3-4 tysiące lat temu.

Informację raz wprowadzoną do mózgu trudno jest wymazać. Jeśli jest ona dla człowieka przyjemna, zgadzamy się zazwyczaj, że nie ma wielkiej konieczności jej wymazywania. Jeśli jest ona nieprzyjemna, czy wręcz traumatyczna, człowiek bądź świadomie, bądź nieświadomie będzie starał się ją jakoś oswoić, lub "wyprzeć", jak to genialnie zauważył Freud. Z wynikiem i pożytkiem, lub na odwrót - ze szkodami, mogącymi prawdopodobnie przybierać całe spektrum stanów. Religia judeo-chrześcijańska jest upiorna i błazeńska. Nie ma się więc co dziwić że formowana w niej mentalność owocuje ciagłymi wojnami, holocaustami i ogólnie akceptowanym podziwem dla morderstwa. O czym dobrze wiedzą ludzie robiący "kasowe" filmy.

Nie urodziłem się zły. Jeśli straciłem dobre cechy, które żyją jeszcze gdzieś na dnie świadomości, to straciłem je dzięki obcowaniu z "braćmi w Chrystusie" żyjącymi w "bojazni Bożej", wyznająacymi "miłość blizniego" i wierzącymi w "życie wieczne". Straciłem je w morzu głupoty, fałszu i hipokryzji formowanym przez 2000 lat chrześcijaństwa. I taki jest wyrok rozumu.

Wyrok, który ponoć zapadł przed moim urodzeniem się, wyrok który, według Pisma, wydano na mnie w nieokreślonej przeszłości i absolutnie niewiarygodnych okolicznościach uważam za godne pożałowania naigrawanie się błaznów i drani z faktu posiadania układu nerwowego przez Homo sapiens.

Karol Pesz,
Klechistan, listopad 1997


BOŻE NARODZENIE - ŚWIĘTO KTÓREGO NIE BYŁO
Powrót do spisu treści strony

Iluż z nas pamięta z dzieciństwa barwną i kolorową opowieść o Bogu narodzonym w stajence w otoczeniu zwierząt, o aniołach głoszących dobrą nowinę pasterzom i o trzech mędrcach składających hołd Dzieciątku ? Iluż z nas nie podziwiało kiedyś misternie wykonanego żłóbka, lub zgoła wkładało jego miniaturową kopię pod choinkę ? Związane z tymi wydarzeniami święta Bożego Narodzenia utrwaliły się w świadomości jako czas radości, spokoju i ciepła rodzinnego. Czy jednak opychając się świątecznymi smakołykami i rozpakowywując prezenty zdajemy sobie sprawę nad tym co obchodzimy, i czy w istocie jest co obchodzić ?

Jeśliby ktoś szczerze wierzył w realność opowieści betlejemskiej, musiałbym uznać go za osobę bardzo naiwną. Narodzenie Jezusa, okraszone licznymi cudami, było bowiem jednym z wielu podobnych narodzin które zwiastowały przyjście na świat wielkich herosów i bogów. Cudowne narodziny mieli Budda i Ozyrys, Mitra i Apollo, Herakles i Hermes. Już w parę godzin po urodzeniu potrafili oni mówić, chodzić i dokonywali sztuk niebywałych, jeśli nie wprost niemożliwych. Co więcej, większość z nich rodziła się na pustkowiu, w lesie, w skalnej grocie - wszędzie tylko nie tam gdzie narodziny zwykły mieć miejsce. Za każdym razem ich urodziny odbywały się przy aprobacie bogów, którzy albo sami naszego bohatera spłodzili, albo cudownie chronili matkę od zakusów czyhającego na życie nasciturusa tyrana. Za każdym razem nowonarodzonego witali niebiańscy wysłannicy. I tak dalej...

Cała nasza wiedza o narodzinach Jezusa opiera się na relacjach dwóch anonimowych ludzi, pospolicie nazwanych Mateuszem i Łukaszem. Obie ewangelie napisane zostały w okresie 75-80, i na te też czasy wypada datować legendę o cudownym narodzeniu. Ewangeliści nie ograniczyli się wszakże do samych narodzin: ich narracja miała na celu zbudowanie ram które uwiarygodniłyby pozycję narodzonego Jezusa jako Mesjasza z linii Dawidowej.

Pierwsza rozbieżność w narracjach pojawia się przy genealogiach Jezusa (Mt 1, Łk 3). Brak tu miejsca aby wyliczać wszystkie pomyłki i potknięcia autorów; wspomnieć wszak trzeba że Mateusz ma w swoim spisie 28 pokoleń po Dawidzie, Łukasz zaś aż 43; ten pierwszy wywodzi Józefa i w konsekwencji Jezusa od Salomona; drugi od brata tegoż, Natana. W wersji Mateusza ojcem Józefa jest niejaki Jakub; w wersji Łukasza niejaki Heli.

Cała jednak owa wyliczanka nie ma najmniejszego sensu jeśli zdamy sobie sprawę że Jezus musiał być ALBO potomkiem Dawida, ALBO cudownie zrodzonym z dziewicy Synem Bożym. Innej opcji nie ma. Mesjasz miał być FIZYCZNYM potomkiem Dawida ('z jego lędźwi', a więc nie poprzez adopcję). Tymczasem wersja o niepokalanym poczęciu burzy jakiekolwiek prawa Jezusa. do tronu Dawida. Nie pomoże twierdzenie że Józef był spokrewniony z Marią, lub że wchodził w grę jakiś skomplikowany lewirat, bowiem (jeśli genealogia w Łk 3 jest rodowodem Marii, jak utrzymują niektórzy, co jest niesłychanie wątpliwe) on sam pochodził z linii Judy, królewskiej linii Izraela, Maria zaś (jak i jej kuzynka Elżbieta z 'córek Aarona', a więc linii Lewiego).

Trzeba zrozumieć że cała historia z genealogiami opiera się TYLKO I WYŁĄCZNIE na słowie i dobrej wierze je piszących, i że nie ma ŻADNYCH podstaw żeby przypuszczać że około roku 1 n.e. istniał człowiek taki jak Józef, czy też w ogóle jakiś potomek Dawida w prostej linii. Biblijne rodowody trzeba więc weryfikować na podstawie ich wewnętrznej logiki i spójności. Porównanie wypada fatalnie.

Kiedy urodził się Jezus? Wbrew pozorom sprawa nie jest taka błaha, bowiem od niej zależy data bimilennium, które Kościół Katolicki tyleż szumnie co bezsensownie proklamuje w roku 2000. Jeśli wierzyć Mateuszowi, bimilennium mamy już za sobą, bowiem Jezus mógł się urodzić najpóźniej w 4 p.n.e., roku śmierci Heroda Wielkiego. Jeśli zaś zaufamy Łukaszowi, do bimilennium zostało jeszcze trochę czasu, bowiem według jego wersji narodziny nastąpiły za czasów spisu ludności przeprowadzonego przez gubernatora Syrii (!) Kwiryniusa, czyli najwcześniej w roku 6 n.e. (wtedy Kwirynius objął urząd).

Sama kwestia owego cenzusu jest wielce problematyczna. Po pierwsze, Kwirynius był gubernatorem Syrii, więc Galilea, a tym bardziej Judea (gdzie udał się Józef) nie leżała pod jego władzą. Po drugie trudno przypuszczać żeby Rzymianie kazali udać się każdemu do miasta swojego urodzenia, żeby zostać policzonym; stworzyłoby to straszliwy chaos komunikacyjny, nie mówiąc już o zwykłej niechęci liczonych do ruszania się z miejsca, co mogło zaowocować zbrojnym oporem. Po trzecie, wystarczy sobie tylko wyobrazić młodego (?) mężczyznę truchtającego na ośle, razem z kobietą która lada moment ma urodzić, po górskich szlakach Judei pełnych zbójców i dzikich zwierząt, i to jeszcze - jak się utrzymuje - w zimie. Absurdalność tego obrazka chyba całkowicie odbiera sens biblijnej narracji.

Idąc dalej szlakiem biblijnych absurdów: młodej parze odmówiono miejsca w gospodzie. Gospody były nieznane w Palestynie; dość powiedzieć że w Starym Testamencie nie wspomina się o nich ani razu (tłumaczenie hebr. malowh , oznaczającego pierwotnie miejsce gdzie się śpi w podrózy, jako 'gospoda' jest fantazją tłumaczy). Małżonkowie in spe udali się więc do szopy lub stajni (różne panują na ten temat opinie), gdzie Maria urodziła syna i położyła go w żłobie. Natychmiast radosna nowina została obwieszczona przez anioły pasterzom, którzy paśli w pobliskim polu swoje owce. Tylko bardzo łatwowierny czytelnik może gładko przełknąć fakt że pasterze i owce przebywali na dworze w zimie, i do tego jeszcze w nocy...

Historia trzech mędrców ze wschodu (zwanych u nas, nie wiadomo dlaczego, królami) to osobny rozdział. Co prawda cała opowieść pachnie podejrzanie mitem, trzeba jednak zwrócić uwagę na fakt że niespodziewani goście w szopie byli po prostu astrologami. Przypuszczam bowiem że słynna 'gwiazda betlejemska' nie była jakąś tam niezwykle jasną kometą, albo nadzwyczajną koniunkcją planet (astronomowie nie dopatrzyli się takiego zjawiska w okresie 5 p.n.e. - 5 n.e.), lecz po prostu rozumie się przez to że owi 'magowie' wyczytali narodzenie Jezusa w gwiazdach. I pomyśleć że kościół dzisiaj, w imieniu Boga (patrz też Wj 18:10), potępia astrologię jako wróżbiarskie bujdy...

Dlaczego więc obchodzimy święto narodzin Jezusa 25 grudnia, chociaż nie znamy daty, a sądząc z powyższego pora zimowa jest raczej wykluczona. Odpowiedź jest prosta: 25 grudnia to moment w którym dni po raz pierwszy zaczynają się wydłużać, znacząc tryumf słońca i dnia nad nocą. Niestety nie wpadło na to chrześcijaństwo, a ludy starożytne jakieś dobre kilka wieków przed n.e. (a Egipcjanie może nawet znacznie wcześniej). I dlatego w starożytnym Rzymie obchodzono Dies Solis Invictis, święto Niezwyciężonego Słońca. Jeśli dodać do tego że 25 grudnia urodzili się i przytaczani wyżej cudotwórcy, jak choćby Mitra czy Apollo, sprawa staje się oczywista... obchodzimy święto z natury pogańskie, czego faktycznym znakiem może być popularna zrazu w Niemczech, a potem i u nas, choinka, w istocie wiecznie zielone drzewo symbolizujące odrodzenie się Słońca.

GSN (naskrent@hoth.amu.edu.pl)

dies ante Novum Annum, 1997 era communis


JEZUS Z NAZARET I MARIA Z MAGDALI
Powrót do spisu treści strony

Kanon katolicki i większość odłamów chrześcijanstwa poza czterema oficjalnymi ewangeliami (Marek, Łukasz, Mateusz, Jan) , Dziejami Apostolskimi i Listami Pawła nie uznaje innych współczesnych im chrześcijańskich dokumentów.

Byłoby śmiesznym gdyby historyk akceptował np. kronikę Pawła Diakona jako źródło historyczne a jednocześnie całkowicie odrzucał kronikę Fredegariusza. Tak więc historyczna wartość ewangelii zawartych w kanonie jak i tych odrzuconych jest taka sama.

Jednym z takich źródeł jest tzw. Ewangelia Filipa, składające się podobnie jak Ewangelia Tomasza w większości z wypowiedzi Jezusa z Nazaret. Orginał grecki z drugiej połowy II wieku n.e. istnieje tylko we framentach a pełny tekst w tlumaczeniu koptyjskim pochodzi z wieku V n.e. Ewangelia Filipa podaje:

"...towarzyszką Zbawiciela jest Maria Magdalena...Ale Chrystus kochał ją bardziej niż innych uczniów, i zwykł calować ją w usta. Pozostali uczniowie czuli się urażeni .... Powiadali mu: 'Dlaczego kochasz ją bardziej niż nas wszystkich?'. Zbawiciel odpowiedział im: ' : "Dlaczego nie kocham was jak jej ?"(Ewangelia Filipa 63.32-64.5 w NGL).

Z tekstu wynika, że Jezus całował Marię Magdalenę publicznie, inaczej bowiem apostołowie nie mieli by o co się oburzać. Biorąc pod uwagę, że całowanie się publiczne z kobietą w Palestynie w I wieku n.e. byłoby uznane za rzecz nieprzyzwoitą i naganną, nasuwa się wniosek, że Jezusa z Nazaret i Marię Magdalenę łączyly zażyłe stosunki intymne.

Ciekawe informacje na temat związku Jezusa z Nazaretu i Marii Magdaleny znajdujemy również w czterech "oficjalnych" ewangeliach, chociaż nie są one oczywiste bez znajomości ówczesnej kultury i tradycji hebrajskiej. Wszystkie cztery "oficjalne" ewangelie podają iż Maria Magdalena udała się do grobu Jezusa aby namaścić jego ciało (Marek 16:1-2). Ewangeliści nie są jak zwykle ze sobą zgodni, i w różnych wersjach występuje Maria Magdalena z jakąś Marią (Marek 16:1-2; Mateusz 28:1), z grupą kobiet (Łukasz 24:1-12) bądź sama (Jan 20:1-2). Należy tu zwrócić uwagę na fakt, że wśrod Żydow z I wieku n.e. byłoby rzeczą absolutnie niedopuszczalną aby obca kobieta, nie matka, siostra lub żona wykonywała pośmiertne rytuały. Jak wiadomo Maria Magdalena ani matką ani siostrą Jezusa z Nazaret nie była. Wynika więc z tego niezbicie, że łączyły ich związki intymne i Maria z Magdali była przez ówczesnych traktowana jako żona Jezusa.

Roman Zaroff
Brisbane, listopad 1997



A M B O N A


W SŁUŻBIE CIEMNOTY, CZYLI INDEKS KSIĄŻEK ZAKAZANYCH
Powrót do spisu treści

"Przez stulecia Kościół święty był ofiarą prześladowań, z wolna pomnażających szeregi bohaterów, którzy wiarę chrześcijańską pieczętowali własną krwią; ale dzisiaj piekło wspiera straszniejszy jeszcze oręż przeciw Kościołowi, zdradliwy, banalny i szkodliwy: złowrogą maszynę drukarską. Nie było w przeszłości większego zagrożenia spoistości Kościoła i moralności, zatem święty Kościół nigdy nie zaprzestanie podtrzymywać tej świadomości wśród chrześcijan (...) Kościół ustanowiony został przez Boga, jako nieomylny przewodnik dla wiernych i z tego powodu, wyposażony w niezbędną władzę, nie może uczynić inaczej; ma obowiązek, a w konsekwencji uświęcone prawo, do zapobiegania, jakkolwiek zamaskowanym, błędom i zgorszeniu trzody Jezusa Chrystusa (...) Nie wolno również twierdzić, że zakaz dotyczący szkodliwych książek jest naruszeniem wolności, kampanią przeciwko światłu prawdy, oraz że `Lista` jest występkiem przeciw erudycji i nauce (...) Ateistyczne i niemoralne książki są często pisane w ujmującym stylu, poruszają tematy pobudzające żądze cielesne, zarozumiałość ducha i zawsze są zamierzone jako ziarno zepsucia w umysłach i sercach czytelników, przez swą ozdobność i chwytliwość; dlatego Kościół, jako troskliwa matka, strzeże wiernych przez stosowne zakazy, ażeby nie przykładali warg do czary z trucizną. Nie z lęku przed światłem Kościół zabrania czytania pewnych książek, ale z ogromnej gorliwości, rozgorzałej przez Boga, nie toleruje utraty dusz wiernych, nauczając, że człowiek upadły w pierwotnej prawości, ulega silnej skłonności do zła, a zatem znajduje się w potrzebie opieki i ochrony (...)"

Powyższy tekst nie jest przykładem średniowiecznej literatury sakralnej, lecz pochodzi z przedmowy "Indeksu książek zakazanych", którego ostatnie wydanie ukazało się w 1948 roku, z uzupełnienieniem w 1959. Autorem jego był Rafael Merry del Val, ultrakonserwatywny dostojnik watykański.

Historia "Indeksu książek zakazanych" sięga roku 1542, kiedy papież Paweł IV powołał urząd Inkwizycji Papieskiej, bardziej radykalnej w dziedzinie wiary niż wcześniejsze trybunały we Włoszech. Tradycja zakazywania i publicznego palenia książek niebezpiecznych w opinii Kościoła dla wiary chrześcijańskiej nie była nowa. Przyjmuje się, że zakaz publikacji i czytania nieautoryzowanego "Życiorysu św. Pawła" uchwalony podczas zjazdu biskupów w Efezie w 150 roku, był pierwszym przypadkiem oficjalnej kontroli nad działalnością intelektualną chrześcijan.

Indeks został oficjalnie zawieszony w 1966 roku. Do tego czasu katolikom nie wolno było zaglądać w karty około 4000 dzieł i publikacji. Analiza dokonana w roku 1936 przez Giovaniego Casati ukazuje, że zakaz odnosił się do 692 autorów francuskich, 655 włoskich, 483 niemieckich, 143 angielskich, 109 hiszpańskich, oraz 552 prac anonimowych. (Casati, L`Indice dei Libri Prohibiti, str. 27-8). W chwili zawieszenia "na indeksie" znajdowały się wszystkie lub niektóre prace autorów takich jak: Bruno, Hobbes, Wolter, Zola, Kartezjusz, Kant, Spinoza, Locke, Mill, Rousseau, Darwin, Defoe, Gibbon, Stern, Stendhal, Sartre, Russell i wielu innych.

Pomimo oficjalnego anulowania zakazu swobodnego wyboru lektury, publikacje dotyczące zagadnień celibatu, rozwodów, kontroli urodzeń, zapłodnienia pozamacicznego, inżynierii genetycznej, wolnomularstwa oraz reformatorskich trendów wewnątrz Kościoła są zakazane dla katolików i członków instytucji kościoła, chociaż nie grozi już za ich czytanie kościelna klątwa.

Instytucje o charakterze totalitarnym charakteryzują się zwykle lękiem przed rozkwitem wolnej myśli u swych poddanych. Drastyczna cenzura, palenie książek, oraz represje za posiadanie "wywrotowych" opinii miały miejsce pod opresją chrześcijaństwa, faszyzmu, komunizmu, junt wojskowych w Ameryce południowej i środkowej, fundamentalnego islamu, oraz wszędzie tam gdzie grupa rządząca opiera swą władzę na posiadaniu absolutnej racji. Zwykle nie jest istotne czy "prawda absolutna" ma jakikolwiek sens. Ważne natomiast jest że jej wyłącznym posiadaczem i nauczycielem jest kasta kapłanów, członków partii lub junty. Organizacje represyjne opierające swój autorytet na "prawdzie absolutnej" (nawiedzonej) nie mogą pozwolić sobie na tolerancję, więc zwykle brutalnie likwidują oponentów na stosie, w obozie koncentracyjnym, a w najlepszym wypadku rujnują ich przyszłość przez ekskomunikę czy odebranie przywilejów.

Kościół rzymski już od IV wieku stosował metody represji dla zachowania swej pozycji posiadacza wiedzy absolutnej. Ostatnie egzekucje za herezję miały miejsce na początku XIX wieku. Upadek wielu monarchii, z politycznej wygody zwykle kolaborujących z instytucją kościoła, spowodował sekularyzację większości państw europejskich, co powstrzymało falę zbrodni w imię chrześcijańskiego bóstwa. Kościół nie zrezygnował jednak z kontroli nad umysłami wyznawców chrześcijaństwa. Jego sukces w narzucaniu bliskowschodniego zabobonu sprzed 2000 lat zależy w ogromnym stopniu od rodziców i wychowawców. Powinniśmy zdawać sobie sprawę, że nauczając chrześcijańskich (lub innych) zabobonów wprowadzamy do światopoglądu swych dzieci kolekcję pojęć które prawie przez 1500 lat gloryfikowały ciemnotę i zbrodniczą nietolerancję, oraz tak zwane racje wyższe (wyższe od czego!!?).

Większość masowych zbrodni w historii ludzkości popełniono w imię racji nadrzędnych, dogmatyzmu religijnego, oraz prawd absolutnych. Losy ludzkości nie powinny być przesądzane na podstawie irracjonalizmu i zabobonu. Służą one tylko kościołowi w jego misji szerzenia kulturowej choroby, jaką jest każda forma mitologii, włącznie z religią chrześcijańską.

W. Ryniuk
Brisbane 1997


PARADA ŚWIETYCH 2 - ŚW. HENRYK II CESARZ
Powrót do spisu treści

Henryk II objął tron Cesarstwa w roku 1002 po przedwczesnej śmierci Ottona III. Wkrótce Cesarstwo uwikłało się w długą, bo trwającą do roku 1018, i krwawą wojnę z Bolesławem Chrobrym. W międzyczasie Henryk zdążyl też przeprowadzić pare krwawych kampanii w Italii. Pomijając już fakt, że prowadzenie wojen nie jest chyba wymagane żeby zostać świętym, Henryk II wykazał się jeszcze innym bogobojnym wyczynem.

Mianowicie cesarz potrzebując pomocy do walki z Polską zawarł sojusz ze słowiańskim Związkiem Wieleckim. Nasi połabscy pobratymcy byli poganami, a ich świątynia Swarożyca w Radogoszczy znanym nie tylko na Połabiu centrum kultowym. Pogańscy Wieleci brali udział w trzech wyprawach przeciwko chrześcijańskiej Polsce w latach 1005, 1015 i 1017.

Działania wojenne w owym okresie polegały w dużej mierze na osłabianiu przeciwnika przez dewastację napadnietego kraju. Tak więc święty cesarz spokojnie i zapewne z satysfakcją patrzył jak jego pogańscy sojusznicy gwałcą i mordują chrześcijan. Podczas obrony Niemczy Polacy świadomi udziału pogan w cesarskiej wyprawie wystawili na wały krzyże.

W przerwie konfliktu z Polską bogobojny cesarz wyruszył w roku 1009 przeciwko zbuntowanemu biskupowi Metzu, zabierając ze sobą swych wieleckich sojuszników. Jak podaje kronikarz Thietmar z Mersenburga Niemcy i Wieleci łupili i mordowali gdzie popadło, a Wieleci dodatkowo złupili jeden z pobliskich kościołów.

Henryk II został kanonizowany w początkach XII wieku. Wciąż na liście świętych.

Roman Zaroff
Brisbane, grudzień 1997



WIADOMO ŚCI Z MAGLA


KONIEC Z ROZPUSTĄ!
Powrót do spisu treści

Minister edukacji Mirosław Handke z AWS, z nowego rządu premiera Buzka, już się wypowiedział. Była to chyba jego pierwsza publiczna wypowiedź. Powiedział więc minister że w szkołach nie będzie "wychowania seksualnego", zasłaniając się brakiem pieniędzy.

Nie ulega wątpliwości, że aborcja jest zjawiskiem niepożądanym i nie powinna być metodą kontroli urodzin. Jednocześnie aborcja powinna być prawnie dopuszczalna z przyczyn zarówno społecznych jak i zdrowotnych. W Holandii "per capita" jest sześciokrotnie mniej przypadków usuwania ciąży niż w Polsce nie na skutek prawnych zakazów, a w efekcie wysokiego poziomu kultury seksualnej. Kultura seksualna w kraju jest na poziomie skandalicznym, a zmniejszenie ilości niepożądanych ciąż można osiągnąć tylko przez edukację nie tylko młodzieży, ale i wielu dorosłych. Rownież środki antykoncepcyjne powinny być łatwo dostępne.

Jak wiadomo prawny zakaz już raz stworzył "aborcyjną turystykę" do naszych sąsiadów oraz zwiększył ilość niebezpiecznych pokątnych skrobanek, porzuceń dzieci itd. Więcej było ludzkiego cierpienia i ludzkiej krzywdy.

A więc z jednej strony będzie już wkrótce znów wprowadzony zakaz aborcji i nie będzie się uczyć młodzieży na temat seksu. Widać tu, że AWSowi przeciwnicy aborcji i seksualnej edukacji działają w oparciu o nieracjonalne ideologicznie (religijnie) motywowane przesłanki. Mówiąc krótko z nawiedzenia.

[W początku grudnia Sejm uchwalił nowelizację ustawy aborcyjnej, zakazując przerywania ciąży z tzw. przyczyn społecznych. Również Trybunał Konstytucyjny wypowiedział się pozytywnie w sprawie zgodności nowelizacji ustawy z konstytucją. Kilka dni temu Sejm przyjął orzeczenie Trybunału, zmuszając tym samym prezydenta do podpisania ustawy - dop. GSN]

Roman Zaroff
Brisbane, listopad 1997



"CHORYZONT" - CZYLI KORESPONDENCJA NAWIEDZONA

Powrót do spisu treści


Co jest ??? Nasza strone odwiedziło już ponad 100 osób i nikt nam nie naubliżał ?.

CZEKAMY !



ZASŁYSZANE - PODPATRZONE

Powrót do spisu treści


Zazdroszczę ludziom wierzącym w boga. Przynajmniej mają kogo obwiniać za swe niepowodzenia.

Nigdy nie zostaniesz wzorowym ministrantem, jeśli nie jesteś synem księdza i zakonnicy.

Religia - ubezpieczenie na życie pozagrobowe.

Nemo (1950 - ?)



Poczta do: "Horyzontu"


Free Web Hosting