"HORYZONT"

Magazyn racjonalistów i sceptyków (Online)

Numer 3 (5), Rok 2 , Maj - Październik 1998


Copyright © 1997-1998, "Horyzont"
Materiały z "Horyzontu" mogą być kopiowane i publikowane bez zezwolenia redakcji tylko w celach niekomercyjnych z podaniem nazwisk autorów i źródła (adresu strony).

SPIS TREŚCI


Od redakcji

ARTYKUŁY


AMBONA


WIADOMOŚCI Z MAGLA



Od Redakcji
Powrót do spisu treści numeru

Mój pobyt w Polsce spowodował, że wydawanie "Horyzontu" musiało być zawieszone na kilka miesięcy. Nie ukazał się numer majowy, lipcowy i wrześniowy. Od niniejszego numeru głównie z powodu braku czasu "Horyzont" będzie się ukazywał co trzy a nie co dwa miesiące.

Jak zwykle wszystkich zainteresowanych zapraszamy do nadsyłania materiałów.

za Redakcję "Horyzontu"

Roman Zaroff



A R T Y K U Ł Y


PO CO MI DUSZA ?
Powrót do spisu treści numeru

Doktryna chrześcijańska zakłada, że człowiek składa się z dwóch pierwiastków: materialnego ciała i niematerialnej, nieśmiertelnej duszy, danej od Boga. W świecie dogmatu i doktryniarstwa kwestionować, czy choćby analizować tego nie można, a nawet chyba nie wolno, bo to grzech. Ale nam sceptykom wolno a nawet trzeba.

Przy pierwszej próbie zastanowienia się nad sprawą rodzi się pytanie czym jest owa nieśmiertelna dusza, czy i w jaki sposób jesteśmy ją w stanie oddczuć. Jaki wogóle istnieje nasz z nią związek. Załóżmy więc, że dusza to nasza osobowość, to nasze "JA". Nie ulega wątpliwości, że moja osobowość jest w 100 procentach związana z moją fizyczną egzystencją. Jeśli dusza to właśne moja osobowość, to pobyt w niebie musi być w takim razie horrorem, ponieważ moja kontynuacja jako niematerialny byt, uniemożliwi mi realizowanie wszystkich moich ludzkich marzeń i pragnień. Takich jak na przykład dobry wystawny obiad, kufel zimnego Żywca, sex i całą ogromną gamę przyjemnych doczesnych doznań. Jeśli natomiast, bożek obedrze mnie po śmierci z elementów związanych z moją doczesnością, niewiele albo nic po mnie pozostanie. Coś bez moich doczesnych odczuć, marzeń, obaw, chuci i pragnień nie będzie już oczywiście mną. Jeśli to nie będę "JA" to co mnie to może obchodzić, że "Coś" sprawiające wrażenie silnego wpływu gazu rozweselającego na poziomie ciężkiego zatrucia, śpiewające głupawe piosenki i wyposażone w skrzydełka, ma wytatuowany na czole i plecach napis: "Roman Zaroff - skazany na wieczność". Tyle, zakładając, że dusza ma jakiś związek z moją osobowością.

Nasza świadomość, poczucie własnego "JA" są skutkiem procesów czysto materialnych, choć wielce skomplikowanych i nie do końca jeszcze poznanych przez naukę. Nie wchodząc w szczegóły, procesy myślowe są reakcjami chemiczno-elektrycznymi. To znaczy informacje są przesyłane za udziałem sygnałów elektrycznych oraz przy pomocy chemicznch molekuł pomiędzy synapsami. Zarówno skomplikowane molekuły jak i prąd są zjawiskami fizycznymi, a nie nadprzyrodzonymi. Dotyczy to wszystkich procesów zachodzących w naszym organizmie, łącznie z mózgiem. Poszczególne stany psychiczne można dziś wywołać stosując współczesną farmakologię. Metody takie stosowane są w leczeniu przeróżnych zaburzeń umysłowych. Istnieje też możliwość farmakologicznego wywołania innych stanów psychicznych, jak agresja, depresja i instynkt samobójczy lub też uczucie emocjonalnej euforii, na przykład stanu zakochania. Wynika z tego, że niematerialna dusza nie może mieć nic wspólnego z naszą egzystencją, ani z naszą świadomością i własnym "JA". Nawet gdyby istniała, na co nie przedstawiono nigdy naukowych dowodów, jest ona totalnie nieistotna z prostego powodu, że nie istnieje między nią a nami jakikolwiek związek. Większy jest chyba związek owsików z człowiekiem, bo ich obecność manifestuje się przynajmniej przez swędzenie odbytu.

Jeśli więc nie ma nie tylko bezpośredniej ale żadnej korelacji między moją fizyczną egzystencją (wliczjąc w to moją osobowość jako zjawisko fizyczne) to w jaki sposób niematerialna dusza może być karana za moje dokonania jako jednostki fizycznej. Jest to nie tylko absurdalne, ale również niesprawiedliwe. Niesprawiedliwy jak zresztą cały koncept wiecznej kary za przewinienia na Ziemi (także nagrody po kupieniu stosownych odpustów lub praniu sumienia na spowiedzi). Nawet najgorsza zbrodnia, lub życie będące serią zbrodni, z logicznego punktu widzenia, nie zasługuje na wieczne potępienie. Możemy przyjąć, że ktoś taki niewątpliwie zasługuje na karę, ale w proporcji do przewinień. Jeśli podzielimy największą wyobrażalną (ale skończoną w sensie matematycznym) liczbę zbrodni przez nieskończoność, to dąży ona do zera, a w teoretycznym punkcie nieskończoności osiąga wartość zerową. W efekcie, z matematycznego punktu widzenia skończona liczba nawet najstraszniejszych zbrodni, w stosunku do nieskończenie długotrwałej kary jest rzeczą niesprawiedliwą. Wynika więc z tego, że bożek jest niesprawiedliwy albo zapomniał matematyki, bo stworzył ją dawno.

W tym kontekście, biorąc pod uwagę nielogiczność, absurdalność i naiwność konceptu duszy z ulgą stwierdzam, że to bardzo dobrze, że jej nie posiadamy.

Roman Zaroff
Brisbane, wrzesień 1998


ZNOWU O SZYMPANSACH
Powrót do spisu treści numeru

Szympans nasz najbliższy krewny jest doskonałym i nader wdzięcznym tematem naszych rozważań. A jest tak dlatego, że jak już o tym pisaliśmy różnimy się genetycznie od tego mądrego stworzenia zaledwie o 1,6 procenta. Bolesna musi być to prawda dla człowieka bożego a jednocześnie doskonały temat badań dla bardzo wielu dziedzin nauki.

Szympans, ponieważ jest nam genetycznie tak bliski posiada rownież to co podobno otrzymaliśmy od bóstwa, a mianowicie poczucie własnej osobowości, czyli własnego "Ja". Przedstawiono na to wiele dowodów i nie ma potrzeby ich wszystkich wyliczać. Zainteresowanych odsyłam do fachowej prasy i publikacji na ten temat. Przytoczę tylko jeden doskonały dowód. Szympans podobnie jak ludzie rozpoznaje siebie w lustrze. Najbardziej spektakularnym eksperymentem było umieszczenie lustra w korytarzu, którym pewien szympans codzień udawał się na posiki. Za każdym razem szympans oglądał swoje odbicie w lustrze. Nie oznaczało to jeszcze zbyt wiele jako, że większość ssaków wykazuje zainteresowanie swoim lustrzanym odbiciem myśląc jednak, że to inny przedstawiciel tego samego gatunku. Pewnego dnia szympansowi namalowano na plecach kolorowe koło, o czym nie mógł on wiedzieć. W momencie kiedy zobaczył, że "coś" znajduje się na jego plecach zaczął zniepokojem odwracać głowę próbując zobaczyć co mu się stało. Podobnych eksperymentów przeprowadzono wiele a jednym z ulubionych zajęć szympansów jest na przykład dłubanie wykałaczką w zębach przed lustrem.

Świadomość i poczucie własnego "Ja" u szympansów jest niewątpliwie bardzo różne niż u człowieka. Zapewne nigdy nie poznamy w 100 procentach jaka jest osobowość naszych kuzynów. Nie mniej ona istnieje. Nie ma dowodów aby inne stworzenia były obdarzone podobną biologiczną cechą. Badania podobnego typu dotyczące goryli nie przyniosly naukowych dowodów na posiadanie przez nie własnej osobowości, choć nie można tego całkowicie wykluczyć. Jest również wielce pawdopodobne, że delfiny mogą mieć własne "JA". W tym ostatnim przypadku jest to raczej trudne do stwierdzenia ze względu na brak modelu porównawczego dla tych dość odległych od nas genetycznie stworzeń żyjących w tak odmiennym środowisku.

Mamy więc tutaj dość poważny problem teologiczny. Dlaczego miłosierne, dobre, i wszechmocne bóstwo wyposażyło szympansy we własne "JA" a jednocześnie nie dało im duszy. Szympans nie lubi umierać jak każde stworzenie a jednocześnie musi zdawać sobie sprawę że umiera. Cierpi więc napewno bardziej niż na przykład zdychająca meduza. Zapewne dotyczy to również goryli i delfinów. Jeśli usychające drzewo nie odczuwa niczego usychając, to dlaczego bóstwo nie zastosowało tego samego mechanizmu przynajmniej w przypadku szympansów. Przyjmując absurdalne stwierdzenie, że bóstwo istnieje logicznym wnioskiem jest, że bóstwo albo jest partaczem albo kosmicznym sadystą na niewyobrażalną skalę.

Roman Zaroff
Brisbane, wrzesień 1998


JEDEN DINOZAUR I BÓSTWO
Powrót do spisu treści numeru

Lektura artykułu w Scientific American z sierpnia 1997 roku natchnęła mnie do refleksji natury religijnej. Dziwne to o tyle, że Scientific American (jak sama nazwa wskazuje) na szczęście nie ma bezpośrednich związków z religią. W krótkiej notce na stronie 11 wyczytałem, że analiza kości najbardziej kompletnego szkieletu samicy jurajskiego dinozaura Tyranosaurus rex nazwanego przez naukowców wdzięcznym imieniem Sue, wykazała, że biedna Sue cierpiała na podagrę.

Podagra jest niewątpliwie bardzo przykrą i bolesną dolegliwością. Zastanawiające jest tutaj dlaczego bóstwo pokarało gadzinę, która żyła w epoce jurajskiej (190 - 135 milionów lat temu) taką bolesną chorobą. Ludzie pobożni zazwyczaj tlumaczą istnienie bólu i cierpienia jako karę bożą za nasze grzechy, karę za grzech pierworodny albo pewną drogę do świętości. Już sam fakt kary za grzech pierworodny jest przejawem wielkiej niesprawiedliwości albowiem jest to stosowanie odpowiedzialności zbiorowej, którą rownież praktykowali Adolf Hitler i Józef Wisarionowicz Stalin. Cierpienie zwierząt które zabijamy żeby je spożyć jest również tłumaczone w jakiś inny absurdalny sposób, którego nie warto nawet komentować. Aby uniknąć jałowej polemiki wróćmy do biednej Sue.

Jaki sens lub cel mogło mieć stworzenie chorób, bólu i cierpienia poza kontekstem ludzkim ?. Ludzi nie było na Ziemi przecież jeszcze przez ponad 100 milionów lat z okładem, licząc od śmierci cierpiącej na podagrę Sue. Przyjmyjąc za ludzmi wierzącymi, że było to "dzieło" bóstwa, mogło to być jedynie objawem sadyzmu na kosmiczną skalę. Dinozaur Sue nie jest przypadkiem odosobnionym a jedynie doskonalym przyczynkiem do zastanowienia sie nad konstrukcją tegoż swiata oraz zdania sobie sprawy z ogromu cierpienia innych niż ludzie stworzeń, a więc totalnie poza kontekstem ludzkim. Cały łańcuch pokarmowy jest z punktu widzenia moralnego jedną okrutną i makabryczną jatką wypełnioną bólem i cierpieniem zwierząt na monstrualną bo globalną skalę. Trwa to już od ponad 3 miliardy lat i w momenice kiedy piszę ten artykuł miliony stworzeń cierpi na przróżne choroby i umiera w bólu i konwulsjach niejednokrotnie zjadane żywcem.

Przypadek biednej Sue jest więc jeszcze jednym przyczynkiem do zdania sobie sprawy z nieistnienia dobrego i wszechmocnego bóstwa.

Roman Zaroff
Brisbane, październik 1998


JESZCZE JEDEN VAN DANIKEN
Powrót do spisu treści numeru

Mój kolega polecił mi książkę Zacharii Sitchina The 12th Planet (Dwunasta Planeta). Pożyczyłem i przeczytałem. Zacharia Sitchin wychował się w Palestynie a obecnie mieszka w Nowym Jorku. Jest on osobą wszechstronnie wykształconą. Podobno włada hebrajskim, sumeryjskim i kilkoma semickimi i indo-europejskimi językami. Ukończył Uniwesytet Londyński i uzyskał dyplom Historyka Ekonomii.

Nie mogłem zrobić dokładnej analizy bo po pierwsze nie znam antycznych języków, nie jestem sumerologiem a ponadto nie mam niestety na to czasu. Skomentowalem parę rzeczy na których się w miarę znam (strony podane przeze mnie moga nie pokrywac się z Twoją wersją). Używałem Z. Sitchin, The 12th Planet (Santa Fe: Bear & Co. Publishing, 1976).

Na str. 13 Sitchin poddaje w wątpliwość szanse na ewolucję życia na Ziemi. zapominając, że najwcześniejsze formy żywe pojawiły się ok. 3,8 miliarda lat temu. Przy wieku Ziemi 4,5 miliarda lat, daje nam to 700 milionów lat.

Na str. 13 Sitchin argumentuje, że żywe formy składają się z za małej ilości pierwiastków i związków powszechnie występujących na Ziemi. Nic podobnego. Składamy się głównie z wody i związków węgla, które są w dużej obfitości na Ziemi. Podobnie ma się sytuacja we Wszechświecie.

Na str. 14 Sitchin stwierdza, że narzędzia używane przez Australopiteki i Człowieka Neandertalskiego były praktycznie takie same. Jest to wierutna bzdura. Wystarczy porównać w pierwszej lepszej ksiązce na ten temat jak wielka była różnica pomiędzy narzędziami olduwańskimi a mousteriańskimi.

Na str. 14-15 Sitchin specjalnie wyolbrzymia i podkreśla kontrast pomiędzy Homo sapiens neanderthalis i Homo sapiens sapiens, celowo dokonujšc fałszerstwa. Ma to na celu stworzenie wrażenia naglego skoku ewolucyjnego. Tak Neanderthal jak i Człowiek Współczesny posiadali kulturę, używali ogień, skomplikowane narzędzia, budowali też miejsca schronienia jeśli nie bylo dostępnych jaskiń. Pojemność mózgu Neanderthala była praktycznie rzecz biorąc taka sama jak współczesnych ludzi. Sitchin popełnia tu jeszcze jeden błąd zakladając, że Neanderthal was reprezentatywny dla populacji tego okresu. Typowy to eurocentryzm.. Człowiek Neanderthalski był marginalną formą ludzką w Zachodniej Europie przez dlugi okres czasu odciętą przez lodowiec od reszty populacji świata.

Na str. 15 Sitchin próbuje stworzyć wrażenie skoku technologicznego w okresie Neolitu jako niewytłumaczalne naukowo. Skok technologiczny jest w korelacji z gęstością zaludnienia. Kiedy ludzie prześli z ekonomii łowiecko-zbierackiej do rolnictwa nastąpiła eksplozja populacji. Według zwykłych praw statystyki musiało to spowodować również skok technologiczny.

Na str. 23 Sitchin podaje że pismo z Krety zwane jako Lineare A jest językiem semickim. W rzeczywistości nikt go jeszcze nie rozszyfrował choć próby łączenia go z semickimi językami były podejmowane. Niestety bez przekonywujących rezultatów. Jest oczywiście prawdopodobne, że Linear A były zapożyczenia z języków semickich. Dla Sitchina to już oznacza semicki język bo akurat jest mu tak wygodnie. Wiadomo jedynie, że Linear B jest archaiczną wersją greckich dialektów.

Na str. 53 Sitchin stosuje swoj stary chwyt i twierdzi, że cywilizacja Sumeru pojawiła się nagle. Jest to wierutna bzdura obliczona na niewiedzę czytelnika. Rolnictwo w Mezopotamii datuje się na ok. 7000-6000 lat p.n.e.(kultura Hassuna) Około 5300 p.n.e. pojawia się kultura zwana Ubaidzką, powszechnie uznawana za proto-sumeryjską. Rozprzestrzenia się ona na prawie cale dorzecze Tygrysu i Eufratu. Rozrastające się osady rolnicze przeradzają się w pierwsze miasta ok 4750 p.n.e. (Eridu). Od tego okresu przyjmuje się arbitralnie powstanie wczesno-sumeryjskiej cywilizacji. Wszystko to jest udokumentowane archeologicznie. Jasno ukazując powolną ewolucję od pierwszych rolników do pierwszych miast.

Na str. 56. Sitchin próbuje połączyć swoją teorie 3600 lat obiegu Marduka ze skokami cywilizacujnymi 11000 , 7400 i 3800 lat temu. Daty są arbitralne i żadnych skoków w tym czasie nie było. Natomiast archeologia potwierdza powolny i nieprzerwany rozwój ludzkości (oczywiście z małymi potknięciami). Wychodzi tu jeszcze pare ciekawych spraw. Według rachunków Sitchina Marduk musiał zbliżyć się do swojego perigeum ok. roku 200 p.n.e. a żadne źródła tego nie zanotowaly. Zresztą pojawienie się tak ogromnej masy w środku Ukladu Slonecznego wywołaloby zmiany orbit planet, zakłócenia grawitacyjne i katastrofy na skalę planetarną. Jest to sprzeczne z tym co Sitchin pisze gdzie indziej, że 13000 lat temu zbliżenie się Marduka spowodowało biblijny Potop.

Na str. 64. przepychając swoje kolejne stwierdzenia Sitchin udaje, że nie wie, że nazwy bóstw takich jak Zeus i indyjski Djaus pochodzą ze wspólnej indo-europejskiej tradycji. Jak rownież litewski Dievas, słowiański "dziw" (zatracił pierwotne znaczenie), germański Tiw, rzymski Diaus Pitar etc.

Na str. 64 Sitchin udaje, że nie wie, że Grecy przybyli na Bałkany z północy przez Anatolię.

Na str. 164 Rysunek pieczęci z bóstwami i 24 gwiazdkami zinterpretowany przez Sitchina jako model Układu Słonecznego z 24 planetami i księzycami. Problem tu taki, że niedawno odkryto pare nowych księżycy Urana i Neptuna.

Na str. 188 Według Sitchina Księżyc był kiedyś "żywą planetą". Badania próbek księżycowych z 6 wypraw Apollo całkowicie zaprzeczają temu twierdzeniu. Zresztą Księżyc jest za mały żeby utrzymać atmosferę.

Na str. 211 Sitchin twierdzi, że na domniemanej planecie Tiamat między Marsem a Jowiszem była woda w dużych ilościach. Jednocześnie stwierdza na str. 191, że astronomowie uznają, że tak planeta istniała. Kiedyś może i tak myślano ale żaden astronom dzisiaj tego nie twierdzi. Brak jest nakowych podstaw do stwierdzenia istnienia takiej planety. Istnienie asteroidów jest zazwyczaj tlumaczone faktem, że potencjalna planeta w tej odległości nie powstała z nagromadzonej tam materii. Bezpodstawne i niczym nie umotywowane jest twierdzenie, że na domniemanej planecie była woda.

Na str. 206-211 Sitchin podaje, że planeta Tiamat, między Jowiszem i Marsem, została trafiona przez księzyce Marduka. W wyniku kolizji jej część razem z księzycem Kingu weszła na orbitę między Marsem a Wenus i stąd właśnie wzięła się Ziemia i nasz Księżyc. Pomijając już fakt, że Kingu nie poleciałby z kawałkiem Tiamat, należy pamiętać, że izotopowe badania składu planet (Na tej zasadzie określono marsjańskie pochodzenie meteorytu, który prawdopodobnie zawiera pozostałości po marsjańskich organizmaćh żywych) wyraźnie potwierdzają, że Ziemia i Księżyc powstały w tej części układu Słonecznego gdzie się znajdujemy.

Na str. 224 Sitchin twierdzi, że kosmici Nefilim żyli i żyją na planecie Marduk. Okrążajacej Słońce co 3,600 lat z perigeum w okolicach Pasa Asteroidów między Jowiszem i Marsem. Jest to totalny nonsens. Powstanie życia na planecie z tak ekstremalnymi warunkami (Raz prawie jak na Marsie, raz blisko zera absolutnego -273 stopnie) jest niemożliwe. Choćby z faktu, że emisja wiatru słonecznego chroni planety przed twardym promieniowaniem kosmicznym. Nie byłoby to możliwe w przypadku planety, ktorej orbita wychodzi tak daleko za Plutona. Jeśli nawet formy żywe powstałyby na takiej planecie (podejrzewa się, że życie może istnieć na księżycach Jowisza i Saturna) to mówimy o prostych formach żywych takich jak bakterie, może grzyby. Zapewne żyjące pod powirzchnią (ze względu na promieniowanie twarde). Formy żywe ze względu na ciemność panującą wikszość czasu byłyby w naszym zrozumieniu "ślepe". Nie widziały by w pasmie światła widzialnego jak ryby żyjące w podmorskich jaskiniach i głębinach. Źródłem energii dla mardukowych form życia musiałyby być reakcje chemiczne inne niż na Ziemi. Na planecie takiej nie mogłyby istnieć rośliny ziemskie a więc cały łańcuch ewolucyjny i "łańcuch pokarmowy" musiałby być zupełnie inny. Jest totalnym absurdem twierdzić, że w tak oddminnych warunkach wyewoluowałyby czlekokształtne istoty rozumne (ssaki naczelne). - czyli ludzie, lub choć trochę podobne istoty.

Warto tu jeszcze zrobić jeden eksperyment myślowy. Sitchin twierdzi na str. 187 że Marduk jest znacznie większy niż Ziemia ale mniejszy niż Jowisz Na to żeby po nim chodzili ludzie musi mieć więc twardą powierzchnie, nie tak jak gazowy Jowisz. Przyjmijmy więc dla uproszczenia, że gęstość Marduka jest taka sama jak Ziemi. Jednocześnie załóżmy minimalistycznie że "znacznie większa od Ziemi a mniejsza od Jowisza" oznacza rozmiary Neptuna, ktorego srednica jest 3,95 razy większa niż Ziemi. (Chociaż na rysunuku na str. 189 jest on prawie tak duży jak Saturn). Siła ciązenia na takiej planecie byłaby również prawie 4 krotnie większa. Jakiż to kościec musieliby mieć Nefilim !. Tak więc sia ciążęnia na Marduku jest to jednym z kluczowych dowodów na niemożliwość wyewoluowania form czekokształtnych na tej planecie. Sitchin twierdzi ponadto, że niektórzy Ziemianie byli zabierani na Marduku. Przy ciążeniu 4 razy większym od ziemskiego ludzie nie przeżyli by tam długo. Są to przeciążenia, które doznają piloci doświadczalni i to na bardzo krótki okres czasu mierzony w sekundach. Wychodzi więc kolejny absurd i to wszystko przy moich minimalistycznych założeniach.

Na str. 227 Sitchin twierdzi, że rok Marduka, czyli 3600 lat ziemskich powoduję, że Nefilim żyją 3600 razy dlużej niż istoty ziemskie. Kolejny totalny nonsens. W żadnym przypadku dlugość życia istot ziemskich nie jest uzależniona od czasu obiegu naszej planety wokół słońca. Zresztą wplyw słońca przy takiej orbicie jak Marduka byłby żaden, przez większość jej "roku".

Według Sitchina 450 tys lat temu przylecieli na Ziemie Nefilim (str. 261-263). Wybudowali 7 miast: Eridu, Lagash, Bat-Timbira, Larak, Sippar, Shuruppak i Nippur. Przebywali na Ziemi do 13 tys p.n.e. Kopali minerały, budowali miasta, fabryki, kosmodromy. etc. Sam Nipur podobno budowano 21600 lat (str. 264-265). Dziwne, że jak dotychczas nie znaleziono żadnego przedmiotu, ruin czy czegokolwiek co by sugerowało wyższy poziom technologiczny ni ż kontekst archeologiczny istniejacych znalezisk. Argument, że wszystko to zniszczyla i starł Potop jest śmieszny (str. 271-272, 364). Potopu na skale globu nigdy nie było. W warstwach geologicznych nie ma osadow po powodziowych z jednego okresu na całym globie (tak jak np. są osady irydu w warstwie 65 milionów lat temu, sugerujące uderzenie ogromnego meteorytu, który spowodawal wymarcie dinozaurów). Nie ma na Ziemi takiej ilości wody aby pokryć wszystkie kontynenty. Nawet gdyby ta woda pochodziła nie wiadomo skąd do jej wyparowania potrzebna by była tak ilość energii, że do dziś na Ziemi byłaby jedna wielką Antarktydą. Nawet gdyby Potop rzecztwiście miał miejsce jest niemożliwe aby coś się nie uchowalo. Np. betonowe płyty kosmodromu.

Mapa na str. 273 , rys. 132. Pokazuję symetryczne ułożenie kilku miast w Mezopotamii co jest interpretowane przez Sitchina jako dowód na planowe zasiedlenie. Rzut oka na dobrš mapę oraz zwykła linijka pokazuje, że Sitchin znowu nagina fakty do swoich teorii. Bowiem owa symetria poprostu nie istnieje. Popszesuwaly mu się miasta. Zresztą Sippar jest stosunkowo młodym miastem babilońskim i nie istnialo w czasach Sumeru, co dopiero 420 tys lat temu.

Bunt Nefilim, zwanych Anunnaki, którzy rzekomo kopali złoto w Afryce przez 144 tys lat. (str. 297-300) (Nawet nasze kopalnictwo zdewastowalo by caly kontynent w tak długim czasie).

Według Sitchina Homo sapiens sapiens, jest produktem inżynierii genetycznej. Krzyżówkš Homo erectus z geneami Nefilim. Stworzono go circa 300 tys. lat temu żeby zasuwał w kopalniach Afryki po buncie Anunnaki (str. 305-306).

Sitchin może i jest lingwistą ale ma duże braki w biologii i paleoantropologii. Nazywa on np. Homo erectus (Człowiek Wyprostowany) "ape-man" - małpolud lub "manlike apes" - czlekopodobne małpy(str. 305-306). Homo erectus był czlowiekiem i tak jest jego klasyfikacja. Używał ognia, posiadał kulturę i jakieś formy religii, był doskonałym łowcą. Pojemnośc móżgu późnych Homo erectus - 1200 cm szesc. pokrywa się z dolną granicą człowieka współczesnego. Po co Nefilim byli by ludzie do kopania czegokolwiek. Czyżby cywilizacja która od 150 tysięcy lat latała sobie w kosmosie nie posiadała odpowiednich do tego maszyn ?.

Hipoteza Sitchina, że w Afryce Nefilim wydobywali złoto (str. 285-290) jest wyssana z palca, bo nie ma na to nie tylko dowodów ale jakichkolwiek wskazówek. Dla przepchnięcia swojej teorii Sitchin przytacza przykłady kopalnictwa w południowo-wschodniej Afryce. Ale nie podaje dokładnie ani jednego archeologicznego stanowiska tylko region. Powołuje się też na naukowców, którzy niby twierdzą, że kopalnictwo w rejonie może sięgać 100 tysięcy lat (str 290-291). Zapomina jednak dodać, że owi naukowcy mowili o prymitywnym kopalnictwie kamienia głównie krzemu i silkretu przez wczesnych ludzi na narzędzia kamienne. Nie ma na tych stanowiskach żadnych ogromnych kopalni, hałd urobku, śladów użycia ciężkiego sprzętu itp. Czy oznacza to, że Anunnaki latający w kosmosie używali narzędzi kamiennych do wykopu złota ? Tak samo argument, że potrzebowali złota jest śmiesznie antropocentryczny. Do elektroniki nie trzeba go tak wiele. Zaawansowana cywilizacja, która przez ponad 200-300 tys. lat lata w kosmos nie potrzebowałaby wydobywać złota metodami neolitycznymi.

Sitchin twierdzi również, że minotaury, gryfy i inne temu podobne potworki nie sš wymysłem a rzeczywistym efektem eksperymentów genetycznych Nefilim (str. 310). Cywilizacja która lata w kosmos od 150 tys lat byłaby o wiele lepiej zaawansowana w genetyce, żeby nie robić takich pomyłek. "Genome Program" - stworzenie mapy genetycznej człowieka będzie gotowy już za 5 -6 lat. W roku 1997 sklonowano owce. Większość medykamentów już dzis robi się przy pomocy manipulacji nad genami bakterii i grzybów. A przecież DNA odkryto dopiero w 1953 roku.

Sitchin rozwija temat 12 planet wywodząc od tego dwunastkowy system sumeryjski. Zapomina tylko dodać, że babiloński kalendarz znał tylko siedem "obiektów niebieskich" Słońce, Księżyc, Merkurego, Marsa, Wenus, Jowisza i Saturna. Siedem dni poświęconych tym "planetom" miał ich kalendarz, wywodzacy się zresztą od Sumeryjczyków. Jeśli Nefilim byli tacy mądrzy to dlaczego nie nauczyli Sumeryjczyków nie liczyć Słońca jako planety.

Nie wypowiadam się na temat interpretacji źródeł bo nie czuję się tu ku temu predysponowany. Jednak jeśli interpretacja tekstów jest tak samo naciągana jak interpretacja faktów przedstawionych powyżej to ich wartość jest rownież znikoma.

Muszę jednocześnie przyznać, że książka jest napisana doskonale i jak już wspominałem autor wszechstronnie wykształcony. Ale to tylko źle o nim świadczy. Hotelarz van Daniken mógłby się przynajmniej tłumaczyć, że nie jest ani archeologiem ani historykiem. Sitchin nie może. Oznacza to że doszedł do wniosku , że jako lingwista, historyk lub sumerolog nie zrobi fortuny. Miał zresztą rację. Nie znam nikogo w branży, kto by zrobił grubą forsę. Naukowa książka o Sumerze wyszłaby w 1000 egzemplarzy a tak sprzedał ich zapewne pare milionów. Uważam, więc, że to jest nieuczciwy oszust tym bardziej szkodliwy, że używający naukowego języka i swojej niewątpliwie wielkie wiedzy w celu zrobienia kasy. Żeruje na ludzkiej tendencji do poszukiwania sensacji, nobilitacji i gloryfikacji samych siebie.

Roman Zaroff
Brisbane, sierpień 1998



A M B O N A


KRÓTKO O ROZWODACH
Powrót do spisu treści numeru

Kościół katolicki i wiele protestanckich nie uznaje i nie udziela rozwodów kościelnych. Pomijając już aspekt ogólnoludzki, że w wielu przypadkach jest to podłością np. w stosunku do wierzącej kobiety bitej i maltretowanej przez męża alkoholika, który przy okazji kopuluje ich nieletnią córkę. Owa niewiasta może odejść od potwora ale nie może ponownie ułożyć sobie życia z innym człowiekiem bo Kościół nie pozwala. Taka osoba bez wątpienia targana jest rozterką czy żyć w "grzechu" czy też pozostać do końca życia samotną kobietą i matką.

Sztywne prawa watykańskie nie dotyczą jednak wszystkich. Bowiem księżniczka Monako Karolina otrzymała kościelny rozwód od papieża Jana Pawła II. Doktryna kościelna zakłada, że rozwód może być udzielony tylko w wypadku nie skonsumowania małożeństwa. Przypadek ten nie zachodzi w stosunku do Karoliny bo jej pierwszy mąż znany playboy Phillipe Junot napewno ją kopulował. Przyznać trzeba jednak, że zajęło to Watykanowi sporo czasu. Karolina rozwiodła się z Junot'em w roku 1980 a Watykan udzielił jej kościelnego rozwodu dopiero w roku 1992. W miedzy czasie, w 1983 roku, Karolina wyszła ponownie za mąż i w "grzechu" poczęła i powiła trójkę dzieci. Jej drugi mąż Stefano Casiraghi zginął w wypadku w roku 1990, a więc przed anulowaniem małożeństwa z Junotem. Rehabilitując się za swą powolność W roku 1994 Watykan uznał, że trójka dzieci Karoliny i Stefano Casiraghi jest z "prawego łoża". Jaką logiką posługiwał się tu Watykan uznając dzieci "post mortem" nieślubnego (w sensie kościelnym oczywiście) męża pozostaje tajemnicą. Znając jednak chciwość hierarchów kościoła ciekawe jest ile za ten rozwód i uznanie wnuków zapłacił książe Reiner ?

Przychodzi tu automatycznie na myśl to co napisał kiedyś George Orwell, że "wszyscy ludzie s równi ale niektórzy bardziej". To charakterystyczne dla systemów i ideologii totalitarnych określenie doskonale pasuje do Watykanu. Instytucji uzurpującej sobie przewodnictwo moralne i prawo do rządu dusz.

Roman Zaroff
Brisbane, paŸdziernik 1998



WIADOMO ŚCI Z MAGLA


POLONET- CENZURA CZY STRACH ?
Powrót do spisu treści numeru

Jakiś czas temu powstała w Canberze w Australii cenna inicjatywa polskich informatyków. Otwarto na Internecie stronę informacyjną Polonii australijskiej. Nazwano ją POLONET, i działa ona już od dłuższego czasu. POLONET nawoływał w emigracyjnej prasie ażeby polonijne organizacje, czasopisma itd. umieszczały linki na stronie POLONETU.

W swojej naiwności wysłałem w październiku 1997 roku e-mail do POLONETU z prośbą o podłączenie "Horyzontu", zaznaczając, że dla niektórych osób może mieć on charakter kontrowersyjny. Nie otrzymałem żadnej odpowiedzi zatem, w styczniu 1998 rok poinformowałem POLONETU, że napisze o całej sprawie w "Horyzoncie". Odpowiedziano mi prawie natychmiast, że i owszem gdzieś tam na jakieś liście "Horyzont" umieszczono i zaraz potem, nagle pojawił się link tam gdzie POLONET miał "podłączenia" do innych polsko-australijskich mediów elektronicznych. Uważając sprawę za małe nieporozumienie zakończone pomyślnie, tekstu o całym zajściu w "Horyzoncie" nie umieściłem. Spałem więc przez parę miesięcy spokojnie. Na początku sierpnia 1998 spostrzegłem jednak, że po zmianie szaty graficznej przez POLONET link do "Horyzontu" zniknął.

Pomijając fakt, że "Horyzont" podłączono po długich i ciężkich cierpieniach, jego usunięcie cichaczem stawia całą sprawę, w zupełnie innym świetle. Zastanawia mnie jedna rzecz. "Horyzont" nie zawiera elementów wulgarnych, a pierwsza strona zawiera ostrzeżenie dotyczące charakteru magazynu. Jednocześnie ze swojej strony POLONET chce chyba stworzyć najpełniejszą listę polskich organizacji i periodyków. Czy się to POLONETOWI podoba, czy nie, "Horyzont" jest zjawiskiem polonijnym. Gdybym miał takie same cele jakie podobno ma POLONET, umieściłbym na mojej stronie link do parafii polskiej w Bowen Hills (Brisbane) niezależnie od tego czy zgadzam się z tym co mówi miejscowy proboszcz. Oczywiście nie zrobiłbym linku przez "Horyzont", bo magazyn ma inne cele i założenia. Usuwanie więć linku do "Horyzontu" cichcem jest śmieszne i żałosne.

Istnieją dwa wytłumaczenia tego co się stało. Ktoś w POLONECIE uległ ciężkiemu przypadkowi nawiedzenia i uznał, że taki bezbożny magazyn trzeba uciszyć. W ten sposób POLONET zredukował się do mało szacownej roli cenzora-inkwizytora. Podejmując taką decyzję POLONET zatracił jednocześnie swoją reprezentatywność, o którą podobno zabiegał. Jest również możliwe, że się przestraszyli, nie wiem jednak kogo. Może proboszcz w Canberze pokiwał palcem ? Ze tego smutnego incydentu wynika, że lata przeżyte przez wielu Polonusów w wolnym, demokratycznym i tolerancyjnym kraju nic im nie pomogły. Albo zachowali styl totalitarnego myślenia przywieziony z komuny, czyli posiadają "patent na prawdę", albo z tej samej komuny przywieźli i wypielęgnowali swój konformizm i strach przed mówieniem tego co się myśli. Żałosne to, bo przecież nikt zdrowy na umyśle nie będzie łączył POLONETU (czyli takiej internetowej książki telefonicznej) z poglądami reprezentowanymi przez "Horyzont".

Tak czy owak redakcja "Horyzontu" składa POLONETOWI głebokie wyrazy współczucia. Link do POLONETU zostawiamy na naszej stronie. Może się komuś przydać.

Roman Zaroff
Brisbane , sierpień 1998



Poczta do: "Horyzontu"


Free Web Hosting