ALIGHIERO TONDI


prof. Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego

w Rzymie

 

 

 

 

KARTKI Z PAMIĘTNIKA

BYŁEGO JEZUITY

 

 

 

KSIĄŻKA I WIEDZA

WARSZAWA 1952

 


Tłumaczył z języka włoskiego G. Zborsztyn

 

Redaktor odpowiedzialny J. Guranowski

 

"Książka i Wiedza", Warszawa, Grudzień 1952 r,

Tłoczono 15 000 + 208 egz. Dom Słowa Polskiego w Warszawie

Obj. ark. wydawn. 2,7. Nr Zam. 3803, druk. ukoń. dn. 5 XII. 52.

Pap. druk. sat. kl. V  70 g. f. 6lx86. Obj. ark. druk. 3,5

3-B-52375

 

 


PRZEDMOWA

 

Jezuita ksiądz Tondi, wicedyrektor Instytutu Wyższej Kultury Religijnej w Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim otrzymał od władz kościelnych zadanie pośredniczenia w kontaktach między Watykanem i Akcją Katolicką a różnymi ośrodkami włoskiego neofaszyzmu.

 

Osobisty udział w występnych konszachtach mających na celu przyśpieszenie ponownej faszyzacji Włoch doprowadził księdza Tondi do przekonania, że polityka Watykanu Jest sprzeczna z interesami narodu włoskiego, że stanowi ona poważne niebezpieczeństwo dla pokoju.

 

Ksiądz Tondi znalazł w sobie dość odwagi cywilnej, by przyznać się publicznie, że służył złej sprawie, w które uwikłał go Watykan: 21 kwietnia 1952 r. wystąpił z zakonu jezuitów i rozpoczął publikowanie na łamach demokratycznej prasy włoskiej

własnych notatek - fragmentów prowadzonego przez siebie od dłuższego czasu pamiętnika.

 

Rzecz zrozumiała, Watykan próbował wszystkiemu zaprzeczyć. Ale ksiądz Tondi obok własnych notatek posiadał w ręku przygważdżające dokumenty — fotokopie korespondencji pomiędzy dygnitarzami hierarchii watykańskiej a faszystowskimi zbrodniarzami wojennymi, dziś przywódcami odradzających się pod opieką imperialistów amerykańskich ugrupowań neofaszystowskich. Treść tej korespondencji demaskuje Watykan jako pomocnika amerykańskich podżegaczy wojennych w ich zbrodniczym spisku przeciw wolności i bezpieczeństwu narodu włoskiego.

 

Konszachty Watykanu z neofaszystami są kontynuacją jego haniebnej współpracy z faszystami niemieckimi i włoskimi w okresie przedwojennym i w czasie wojny. Są one — w ramach obecnego podporządkowania polityki Watykanu interesom amerykańskich imperialistów — jednym z przejawów amerykańsko-watykańskich przygotowań do wojny.

 

Zaangażowanie się Watykanu po stronie najciemniejszych sił reakcji międzynarodowej w ich walce przeciw obozowi demokracji i socjalizmu, przeciw niezawisłości i pokojowi narodów wiąże się ściśle z klasową rolą papiestwa jako obrońcy wyzysku obszarniczego i kapitalistycznego, z jego nienawiścią do wszystkiego, co postępowe, demokratyczne, co śluzy sprawie wyzwolenia człowieka z jarzma panowania wyzyskiwaczy i gnębicieli.

 

W czasach feudalizmu był Watykan, sam wielki feudalny obszarnik, obrońcą "świętego" prawa panów do wyzyskiwania chłopów pańszczyźnianych. Później w okresie rewolucji burżuazyjnych, gdy młoda burżuazja walczyła o wolności demokratyczne, Watykan stanął w szeregach obrońców starego porządku błogosławiąc i wysługując się "świętemu przymierzu" carów i cesarzy zagradzających żołdackim bagnetem drogę ludom do wolności.

 

Od chwili gdy burżuazja realizując swoje klasowe cele odżegnała się od haseł własnej rewolucyjnej młodości, uprawiający już od dawna obok wyzysku feudalnego wyzysk kapitalistyczny Watykan stal się z kolei wierną podporą ustroju kapitalistycznego. Jako jeden z rzeczników porozumienia i współpracy wszystkich

wyzyskiwaczy przeciw dążeniom wyzwoleńczym ludu pracującego. Kiedy w okresie imperializmu, w warunkach gnicia kapitalizmu i ogromnego zaostrzenia jego sprzeczności wewnętrznych, dla bezwzględnego podporządkowania i ujarzmienia całego ludu reakcja ucieka się do metod jawnego terroru, Watykan dostarcza jej broni "ideologicznej" w postaci encyklik Leona XIII i późniejszych papieży. Jednocześnie Watykan udziela poparcia wszystkim ugrupowaniom faszystowskim, we Włoszech, w Niemczech, w Austrii, w Hiszpanii i w innych krajach, pomagając im bardzo wydatnie w dojściu do władzy i w organizowaniu międzynarodowego bloku faszystów do walki z ruchem robotniczym i Związkiem Radzieckim.

 

I tak np. ówczesny przewodniczący chadeckiego klubu poselskiego we Włoszech De Gasperi (obecny premier) oświadczył 2 listopada 1922 roku, że ministrowie chadeccy, którzy weszli w skład rządu Mussoliniego, mogą liczyć na całkowite i "jak najbardziej szczere poparcie" chadeckiej frakcji poselskiej (popolarów). Partia popolarów została przez Watykan rozwiązana, aby członkowie jej mogli masowo wstępować do partii faszystowskiej.

11 lutego 1929 roku Watykan zawarł z rządem faszystowskim oficjalny sojusz polityczny. 29 czerwca 1931 roku papież Pius XI wydał encyklikę "Non abbiamo bisogno", w której jest mowa o wdzięczności kościoła i religii dla faszyzmu za to, że zlikwidował on "naszego wroga, socjalizm", o "wiecznej wdzięczności za to, co zostało uczynione we Włoszech (przez faszyzm) dla religii", a także o tym, że poparcie Watykanu przynosi faszyzmowi wielkie korzyści polityczne. W imię tych korzyści Watykan poparł napaść faszystów włoskich na Abisynię, republikę hiszpańską i Albanię oraz udział Włoch w II wojnie światowej po stronie Niemiec hitlerowskich.

 

W październiku 1930 roku Watykan polecił Brüningowi i innym przywódcom katolickiej partii "Centrum" w Niemczech nawiązać stały kontakt polityczny z Hitlerem. W pierwszych dniach stycznia 1933 roku jezuicki wychowanek i agent Watykanu von Papen poinformował Hitlera, że sytuacja dojrzała już do objęcia przez niego władzy i że Watykan gotów Jest udzielić Hitlerowi politycznego poparcia. 30 stycznia 1933 roku Hitler został kanclerzem, a von Papen — wicekanclerzem. Reakcyjny episkopat niemiecki udzielił Hitlerowi pełnego poparcia. Przywódca Centrum prałat Kaas nazwał publicznie Hitlera "bojownikiem wysokich ideałów, który uczyni wszystko, co trzeba, dla ratowania narodu niemieckiego". 23 marca 1933 roku Hitler oświadczył, że w chrześcijaństwie widzi "niezachwiany fundament moralności; dlatego obowiązkiem naszym jest utrzymanie i rozwijanie przyjaznych stosunków ze Stolicą Apostolską". 5 lipca 1933 roku Watykan uznał, że dalsze istnienie katolickiej partii "Centrum" jest już niepotrzebne. Wydana została wówczas odezwa, w której czytamy: "Rozwój sytuacji politycznej w Niemczech oparł życie polityczne na zupełnie nowych podstawach, w których nie ma miejsca na działalność partii politycznych. Dlatego w porozumieniu z kanclerzem Hitlerem niemieckie Centrum postanowiło się niezwłocznie rozwiązać". 20 lipca 1933 roku został zawarty konkordat podpisany w imieniu Hitlera przez von Papena a w imieniu papieża przez kardynała Pacellego (obecnego papieża Piusa XII).

 

Watykan był i jest sojusznikiem i protektorem wszystkich ugrupowań faszystowskich, poczynając od hitlerowców, faszystów włoskich i austriackich, hiszpańskich franckistów, belgijskich rexistów Degrelle'a, chorwackich faszystów Pawelicza, słowackich hlinkowców księdza Tiso, portugalskich faszystów Salazara, węgierskich faszystów kalwina Horthyego, polskich oenerowców i ozonowców itd.

 

Gdy zezwierzęceni faszyści niemieccy zrealizowali za aprobatą USA i Anglii swe plany podpalenia świata, gdy obracali w gruzy tysiące miast, torturowali i mordowali miliony ludzi w obozach śmierci, lochach gestapo, egzekucjach publicznych papież Pius XII przyjmował na codziennych audiencjach niemieckich zbrodniarzy wojennych i udzielał im ojcowskiego błogosławieństwa.

 

Po historycznym zwycięstwie ZSRR nad hitleryzmem, w obliczu wzrostu ruchu robotniczego i radykalizacji mas, w tej liczbie i katolików, Watykan zmienił taktykę ratowania kapitalizmu i zaczął wskrzeszać stare partie chrześcijańsko-demokratyczne, te same, przy pomocy których w okresie międzywojennym ułatwiał faszystom "legalne" dojście do władzy. Chadecy włoscy i francuscy dokładali teraz wszelkich sił, aby hamować rozmach walki mas pracujących z faszyzmem i nie dopuścić do naruszenia podstaw ustrojowych kapitalizmu.

 

 

Chrześcijańscy demokraci Włoch, Francji, Austrii i Niemiec Zachodnich pełnią dziś rolę jawnej agentury imperializmu amerykańskiego. Zdradzając cynicznie swe własne narody przekształcają swoje własne kraje w kolonie amerykańskiego kapitału, w bazy wypadowe dla rozpętywanej przez ich mocodawców trzeciej wojny

światowej przeciwko Związkowi Radzieckiemu i krajom demokracji ludowej. Chcąc przekształcić okupowane i ujarzmione przez siebie kraje w politycznie i gospodarczo zależne kolonie Wall Street, usiłując zamienić te kraje w poligon wojenny, a ich obywatelom szykując rolę mięsa armatniego napotykają Stany Zjednoczone na rosnący opór narodów. By zdławić ten opór, dążą one do zlikwidowania resztek swobód demokratycznych w uzależnionych od siebie krajach — stawiają na odbudowę partii faszystowskich. W tych zbrodniczych machinacjach Watykan i sprzedajni politycy chadeccy odgrywają rolę wspólników i pośredników.

 

Ale mimo jezuickiej perfidii polityków watykańskich, mimo ich biegłości w motaniu sieci intryg politycznych, mimo usiłowań rozpętania fanatyzmu religijnego na użytek podżegaczy do nowej wojny ponosi Watykan klęskę za klęską.

 

Watykan napotkał na zdecydowany odpór ze strony klasy robotniczej i skupionych wokół niej wszystkich zdrowych patriotycznych sił narodów, pchanych w odmęty katastrofy przez imperializm amerykański. Miliony ludzi pracujących przejrzały intencje obłudnych polityków watykańskich i odwracają się od nich. Świadczy o tym m. in. fiasko sławetnej ekskomuniki papieskiej, świadczy o tym głęboki kryzys w łonie partii chadeckich, świadczą o tym wreszcie wypadki opisane w niniejszej książce. Nawet w kołach zbliżonych do samego ośrodka knowań watykańskich budzi się zwątpienie, przekonanie o nieuniknionym bankructwie polityki wysługiwania się imperialistom wbrew interesom i woli narodów, otwierają się oczy ludziom najmniej zdawałoby się podatnym na głos prawdy. Odbiciem tych głębokich procesów zawodzących w opinii publicznej kapitalistycznych krajów Europy jest wystąpienie byłego jezuity Tondiego.

 


Z PAMIĘTNIKA

ALIGHIERO TONDIEGO

 

I W czerwcu 1951 roku Gedda rozpoczął pertraktacje z faszystami

 

Po wyborach z 18 kwietnia 1948 r. we Włoszech ujawniło się i w szybkim tempie zaczęło narastać niezadowolenie z praktyk chrześcijańskiej demokracji i rządów De Gasperiego. Wywołało to zaniepokojenie kół katolickich: podczas gdy ludzie dobrej woli z przykrością zdawali sobie sprawę z faktu bezczeszczenia przez partię rządową Ewangelii, wśród sfer rządzących Watykanem i przywódców grup społecznych związanych tradycyjnymi wię­zami ze Stolicą Apostolską zaczęła kiełkować obawa, że podczas następnych wyborów oburzone masy włoskie nie oddadzą tylu głosów na chrześcijańską demokrację, co w roku 1948.

Należało się więc zaasekurować. Widziano dwa wyjścia z tej sytuacji i obydwu próbowano:: bądź "uzdrowienie wewnętrzne" chrześcijańskiej demokracji, bądź też utworzenie w szybkim cza­sie nowej partii burżuazyjnej, zdolnej zająć w oczach opinii pu­blicznej miejsce chrześcijańskiej demokracji i otrzymać w spadku po niej dziedzictwo wyborcze i polityczne.

Ze względu na pewien splot wydarzeń miałem sposobność wziąć udział — niekiedy bezpośrednio, niekiedy zaś margineso­wo — w kilku fazach zarówno jednego, jak drugiego rozwiąza­nia. Mogłem dzięki temu przekonać się osobiście — prawie że na­macalnie, do jakich potwornych i paradoksalnych przymierzy, cał­kowicie sprzecznych z doktryną i duchem Chrystusa, gotowi są uciec się przywódcy Watykanu z obawy przed niebezpieczeństwem zagrażającym ich niegodnym przywilejom.

 

Nie przypadkowo, lecz świadomie prowadzę od wielu lat dokładny pamiętnik, w którym notuję wszystkie ważniejsze wyda­rzenia dnia. Tak więc, jeśli chodzi o interesujące nas tu wypadki, ograniczę się do podania zapisków z mojego pamiętnika, do poda­nia nagich faktów, pomijając ze zrozumiałych względów to wszystko, co nie wiąże się z wydarzeniami politycznymi i dotyczy prywatnych spraw zainteresowanych osób. Zresztą czytelnik sam będzie miał możność wydania sądu.

W celu bardziej jasnego i obiektywnego przedstawienia wypadków, w których uczestniczyłem, muszę się cofnąć do dość odległego okresu — do czerwca 1951 roku. W tym to właśnie miesiącu pań Leonardo Salmieri zwrócił się do mnie z prośbą, abym go przedstawił profesorowi Luigi Gedda, zajmującemu wówczas stanowisko wiceprzewodniczącego Akcji Katolickiej. Ponieważ prośba ta nie kryła w sobie nic nadzwyczajnego, nie pytałem o przyczyny. Zarówno przedtem jak i potem wiele osób zwracało się do mnie z podobną prośbą; zwracały się one do mnie, jak do każdego innego kapłana znanego na terenie Włoch. Z zasady ustosunkowywano się pozytywnie do tego rodzaju próśb. Zresztą było rzeczą powszechnie wiadomą, że Gedda chętnie wszystkich przyjmuje. Dlatego też bez wahania zaopatrzyłem pana Salmieriego w mój bilet wizytowy z odpowiednim do­piskiem.

 

Salmieri pisywał na łamach "Giornale d'Italia"1. Jak się później dowiedziałem, był uczestnikiem "republiki Salo" 2, walczył

 

1 Znany dziennik faszystowski. — Red.

2 Nazwa pochodzi od malej miejscowości we Włoszech północnych, w której mieściła się siedziba "rządu" marionetkowej "republiki". Kiedy po Stalingradzie stalą się widoczna nieuchronność klęski hitleryzmu, część wiel­kiej burżuazji i arystokracji włoskiej postanowiła ratować kapitalizm przez poświęcenie Mussoliniego i przejście od wysługiwania się imperializmowi niemieckiemu do wysługiwania się imperializmowi amerykańskiemu. Koła te posłużyły się monarchia, która firmowała swoim autorytetem "przewrót" Badoglia. W odpowiedzi na to część faszystów zaprzedanych całkowicie Niemcom proklamowała "republikę socjalna Salo", która faktycznie była ekspozytura hitlerowskiej okupacji Włoch północnych. — Red.

 

 

w szeregach "czarnych brygad" 1 , należał do MSI 2 i był ściśle związany z Augusto Turatim 3 i z FAR 4.

 

Salmieri w czasie rozmowy z Gedda zaproponował mu stwo­rzenie ruchu młodzieżowego, który zgrupowałby wszystkie siły antykomunistyczne na terenie Włoch, katolickie i niekatolickie, partyjne i bezpartyjne. Ruch ten pomyślany był jako zalążek nowej masowej partii, która by zastąpiła chrześcijańską demo­krację podczas najbliższych wyborów samorządowych oraz — a raczej przede wszystkim — podczas wyborów do parlamentu, mających się odbyć w 1953 roku. Gedda z zainteresowaniem przy­jął tę propozycję i wyraził na nią zgodę.

Podczas gdy Salmieri nawiązywał pierwsze kontakty z orga­nizacjami młodzieżowymi MSI ugrupowań monarchistycznych i liberalnych, zostałem wezwany przez Geddę, który polecił mi, abym z bliska śledził te poczynania. Z niezadowoleniem przyją­łem to polecenie i powiedziałem Geddzie, że z powodu piastowa­nej przeze mnie godności kapłańskiej moje mieszanie się do tych spraw uważam za niewskazane. Poza tym oświadczyłem, iż wy­daje mi się nonsensem, aby katolicy — a przede wszystkim Akcja Katolicka — zawierali porozumienia z faszystami. W moim prze­konaniu tego rodzaju krok podkopałby — rzecz jasna — w umys­łach wierzących prestiż Kościoła, prestiż w poważnym zresztą stopniu już zachwiany wskutek nieszczęsnej polityki chadecji. W odpowiedzi na moje wątpliwości Gedda stwierdził, że chadecja jest "nędzną" partią przypominającą tonący okręt, że nie powin­niśmy już na nią liczyć i że powinniśmy pójść w innym kie­runku. A tymczasem Salmieri nie tracił czasu. Zapewniał, iż pierwsze

 

1 Oddziały wojskowe, składające się z wypróbowanych faszystów, będące odpowiednikiem hitlerowskich SS. — Red.

2 MSI — Movimento Sociale Italiano (Włoski Ruch Społeczny), jawnie działająca partia faszystowska we Włoszech. — Red.

3 Były sekretarz generalny partii faszystowskiej. — Red.

4 Fronte Anti Rivoluzionario — na wpół legalna organizacja faszystowska o charakterze wojskowym. Grupuje różnego rodzaju wyrzutków i męty spo­łeczne. Głównym jej celem jest walka z partiami i organizacjami robotniczy­mi na terenie Włoch. — Red.

 

kontakty okazały się bardzo korzystne; podkreślał konieczność dalszej działalności w tym kierunku zalecając jednak ostrożność. Mówił o konieczności założenia tygodnika, na łamach którego mogłyby się ukazywać artykuły znanych osobistości — Geddy, Turatiego i innych — ze specjalnym jednak uwzględnieniem młodych, tygodnik ten powinien być na najwyższym poziomie, jeżeli chodzi o szatę graficzna, niezależnie od kosztów, jakie by to za sobą pociągało. Należałoby poza tym pomyśleć o dzienniku programowym. Po pewnym okresie czasu i po postawieniu pracy organizacyjnej na wysokim poziomie oraz wzmocnieniu ideolo­gicznym i utrwaleniu zawartych przymierzy, przewidywano zwo­łanie dwóch zebrań masowych, z których jedno miało się odbyć w Rzymie (w kinie "Adriano") w dniu 23 września, drugie zaś w Neapolu w dniu 30 tegoż miesiąca. Terminy tych zebrań nie zostały ustalone w sposób definitywny.

W tymże czasie Gedda zaczął publicznie wyjaśniać swe sta­nowisko. W czasopiśmie "Collegamento", organie tzw. Comitati Civici (numer 6—7 z lipca), Gedda zamieścił krótki artykuł wstępny zatytułowany "Po wyborach". Po podkreśleniu wysiłku i sukcesów odniesionych przez Comitati Civici 'W walce wybor­czej, po wskazaniu na "wyjątkowy brak zmysłu politycznego" chrześcijańskiej demokracji (chodziło o wywołany w tym okresie kryzys rządowy) Gedda stwierdził: "Wszyscy doskonale wiedzą, że Comitati Civici nie są partią. Ale są one organizacją rozwija­jącą działalność polityczną i mającą prawo wyrazić swe zdanie o zjawiskach zachodzących w naszym życiu społecznym. Prawo to, usankcjonowane osiągnięciami Comitati Civici w czasie ostat­nich wyborów, pozwala nam obecnie na bardziej wyraźne niż do­tychczas wyrażenie swego stanowiska. Nie ulega wątpliwości, że uczynimy to, gdyż w obecnych warunkach prawo staje się obowiązkiem, zaś niewykonanie tego obowiązku byłoby wysoce kary­godne".

 

 

1 Komitety Obywatelskie — organizacja powołana do życia przez Waty­kan, Akcję Katolicką i chrześcijańska demokrację w okresie poprzedzającym wybory powszechne we Włoszech w kwietniu 1949 roku. Swą bezczelną i nie przebierającą w środkach propagandą, akcją terrorystyczną i gwałtem — organizacja ta w niemałym stopniu przyczyniła się do sfałszowania woli narodu włoskiego w czasie wyborów powszechnych (w 1948 r.) oraz wyborów samorządowych (w 1951 i 1952 r.). — Red.

 

Artykuł ten wywołał wiele hałasu i przerażenia w kołach chrze­ścijańskiej demokracji. Został on przyjęty jako sygnał ostrzegaw­czy wskazujący na konieczność nowego przegrupowania sił poli­tycznych kraju, które powinno nastąpić w celu, który co prawda bliżej nic został dotychczas określony, ale będzie określony już wkrótce.

 

Przychylając się do próśb Salmieriego i Geddy spotkałem się z Augusto Turatim. Rozmowa odbyła się dnia 23 lipca o godz. 18.30 i trwała prawie godzinę. Turati oświadczył, że jest przyja­cielem Geddy, wyraził swe zadowolenie z realizowanych planów, ale równocześnie miał pewne zastrzeżenia. Nie Akcja Katolicka ale Comitati Civici, siła w pewnym sensie polityczna — mówił — powinny uczestniczyć w realizacji planu opracowanego przez Geddę, gdyż "chodzi oczywiście o uratowanie Włoch przed ko­munizmem, ale równocześnie o zabezpieczenie ich przed niedo­łężnymi rządami chadecji". Dodał też, że podczas gdy Gedda czyni wysiłki w kierunku zgrupowania sił młodzieży, on, Turati, będzie działał wśród dorosłych w celu stworzenia ogółnowłoskiej federacji wszystkich organizacji kombatanckich, niezależnie od ich kierunku politycznego: od uczestników "republiki Salo" do organizacji działających we Włoszech południowych, z wyłącze­niem, rzecz jasna, organizacji partyzanckich. Poinformował mnie, że 4 listopada odbędzie się w Rzymie zlot i kongres tych organi­zacji. Potrzebna mu jest jednak "pomoc", o czym należy zawia­domić Geddę.

 

Dnia 24 lipca o godzinie 19.30 odwiedziłem Geddę w jego mieszkaniu na via Conciliazione. Zapytał mnie o stanowisko Turatiego, które mu zreferowałem. Gedda je zaaprobował. Zloty młodzieży na terenie Rzymu i Neapolu powinny były mieć cha­rakter nacjonalistyczny. Należało stworzyć komitet młodzieżowy, w skład którego weszliby przedstawiciele różnych partii, które przyjęły propozycje Salmieriego, z ramienia zaś Comitati Civici — niejaki Walter Persegati. Należało też stworzyć "nadkomitet", do którego weszliby ludzie starsi, o głośnych nazwiskach, jak np. Turati i Borghese 1. Do zadań tego "nadkomitetu" należałoby m. in. opublikowanie odezwy skierowanej do narodu. O pieniądze postara się on, Gedda; należy jednak zachowywać daleko idącą ostrożność.

 

Salmieri kontynuował swą działalność. Uzyskał bezpłatnie pa­pier potrzebny do wydawania tygodnika oraz poparcie wielkiej włoskiej firmy wydawniczej, nie udało mu się jednak dojść do porozumienia z żadnym wydawcą. "Proszę się tym nie martwić — oświadczył mi telefonicznie Gedda — ja się tym zajmę. W naj­gorszym wypadku skorzystamy z drukarni Akcji Katolickiej nie ujawniając tego oczywiście". Spotkałem się z nim 4 września około godziny 20.30.

 

"Jestem zdecydowany — powiedział — i musimy pójść śmiało naprzód. Niestety, znajduję się w sytuacji psa uwiązanego na łańcuchu — nie mogę robić tego, co chcę. Chrześcijańska demo­kracja, Montini2, zwolennicy Dossettiego3, FUCI4 — «absolwenci katoliccy» — są moimi wrogami". — "A papież?" — "Nie widzę potrzeby mówienia o papieżu. Ale co do niego, jestem spokoj­ny". — "A Veronese?" 5 "Nie ma się co z nim liczyć, to niedołęga.

 

II Poufna misja ojca Leibera

 

Najpoważniejszym wydarzeniem w tym początkowym okresie działalności politycznej Geddy było zebranie przedstawicieli organizacji młodzieżowych MSI, monarchistów i liberałów, które odbyło się dnia 6 września w Papieskim Uniwersytecie Grego­riańskim.

 

 

1 Książę Valerio Borghese — przedstawiciel arystokratycznej rodziny rzymskiej, znany faszysta, w czasie wojny dowodził oddziałem wojskowym, znanym pod nazwą "X MAS". Odznaczył się wyjątkowym okrucieństwem wobec oddziałów partyzanckich i ludności cywilnej. Skazany początkowo na karę więzienia, zosta} w krótkim czasie wypuszczony na wolność prze;'. "chrześcijański" i "demokratyczny" rząd De Gasperiego, spełniający Jak zaw­sze posłusznie wolę mocodawców watykańskich i amerykańskich. Obecnie roz­wija wspólnie z innymi faszystami ożywioną działalność polityczną. — Red.

2 Watykański podsekretarz stanu. — Red.

3 Dosetti — przywódca tzw. "lewicy" chadeckiej. — Red.

4 Katolicka organizacja uniwersytecka. — Red. 5 Vittorino Veronese — od roku 1946 przewodniczący Akcji Katolickiej.— Red.

 

W porozumieniu z zainteresowanymi organizacjami Salmieri od dłuższego czasu pracował nad przygotowaniem tego zebrania, które miało się odbyć pod przewodnictwem Geddy. Dla zaintere­sowanych partii sprawa ta jednak o tyle nie była jasna, że nic wiedziano, czy Gedda cieszy się poparciem papieża i wyższej hierarchii kościelnej. Właśnie odnośnie do tego punktu przedstawiciele zainteresowanych partii żądali gwarancji i nalegali, abym przekazał ich obawy Geddzie. — "Jeżeli chodzi o papieża — za­pewnił mnie Gedda — to mogą być spokojni. Oświadczam i proszę im to powtórzyć, że nie działam na własną rękę".

 

Zainteresowanym osobom zapewnienia te wydały się niewy­starczające. Postanowiłem więc zwrócić się do Jego Magnificen­cji ojca Dezza, ówczesnego rektora Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego, o radę i wyjaśnienie. Po uważnym wysłuchaniu mnie, powiedział: "Niech pań nadal ostrożnie kontynuuje swą pracę. Nie ulega wątpliwości, że to «małżeństwo» między katoli­kami i faszystami może okazać się bardzo korzystne. Faszyści są zdyscyplinowani i potrafią wyjść na ulicę. Ludzie tego pokroju są nam dzisiaj potrzebni. Chadecy są zbyt bojaźliwi. Odnośnie do tego, co mówił panu Gedda, nie potrafię nic definitywnego po­wiedzieć. Jest to oświadczenie bardzo ważne i należy przypusz­czać, że zostało ono zaaprobowane przez najwyższe czynniki. Ale jeśli chce pań się jeszcze upewnić, dam panu dobrą radę: proszę się zwrócić do ojca Leibera".

 

Ojciec Leiber — profesor historii Kościoła i równocześnie dłu­goletni sekretarz papieża ustosunkował się do całej tej sprawy sceptycznie. "Będę rozmawiał; jest pań jednak w błędzie sądząc, że będzie rzeczą łatwą uzyskać zadowalającą odpowiedź. Osoba, o której mówimy, robi wrażenie uprzejmej, miłej i impulsywnej. jest to jednak tylko złudzenie, któremu ulegają jedynie ci, którzy tej nie znają".

 

Ojciec Leiber przystąpił do realizowania poruczonej mu deli­katnej misji jeszcze tego samego wieczoru; niczego jednak nie uzyskał. Ojciec Święty oderwał oczy od czytanego dokumentu i rzeki: "Gedda?... Chce stworzyć nową partię? O niczym nie wiem".

 

Zdając sobie sprawę z olbrzymiego znaczenia poruszonej sprawy, Leiber nie dat za wygraną. Następnego dnia przypuścił nowy atak. Tym razem uzyska} bardziej konkretną odpowiedź: Oj­ciec Święty oświadczył, iż wiadome mu jest, że Gedda ma zamiar stworzyć nowy ruch w celu "oczyszczenia atmosfery politycznej we Włoszech" i że w związku z tym on sam nie wysuwa ze swej strony żadnych obiekcji.

 

Zdaniem ojca Leibera wypowiedź ta była pierwszym i decy­dującym krokiem w kierunku upadku chrześcijańskiej demokracji. Ojciec Dezza, któremu zakomunikowałem o przebiegu rozmów, oświadczył: "W takim razie powinien pań nadal kontynuować rozpoczęte dzieło".

 

W tym okresie jednak, a zwłaszcza w ostatnim tygodniu sierp­nia, echa prowadzonych pertraktacji zaczęły przedostawać się już na zewnątrz i w zainteresowanych partiach dało się zauważyć silne poruszenie i zaniepokojenie. Dotyczyło to przede wszyst­kim MSI.

 

Dnia 23 sierpnia złożył mi wizytę poseł Barduzzi, szef sekre­tariatu De Marsanicha1. Przyjąłem go o godzinie 8.45 rano, w moim biurze, na parterze. Uprzednio zawiadomiłem o tym Geddę, który polecił mi go przyjąć. Turati natomiast zajął w tej spra­wie postawę obojętną, wyrażając opinię, że z samą MSI nic się nie da zrobić, ponieważ jest to partia nie ufająca nikomu; należy raczej oprzeć się na byłych wojskowych z armii faszystowskiej, znajdujących się pod jej wpływami.

 

Barduzzi był nadzwyczaj uprzejmy, ale wykazał dużą naiw­ność. Naiwność ta ujawniła się m. in. w oświadczeniu, iż Akcja Katolicka i Comitati Civici, powinny całkowicie zerwać z chrześ­cijańską demokracją i popierać jedynie MSI, a to z tego powodu, że — zdaniem jego — jest to jedyna partia mająca zapewnioną przyszłość i zdolna bronić interesów katolików, Jedyna partia, która zdolna jest odnieść zwycięstwo podczas wyborów politycz­nych.

 

l Przywódca MSI. — Red.

 

Powstrzymałem się od własnych uwag, ograniczając się je­dynie do zapewnienia, że przekażę wszystko Geddzie. I tak rze­czywiście uczyniłem. Po wysłuchaniu sprawozdania Gedda okre­ślił propozycje MSI jako idiotyzm. Śmiał się przy tym do rozpu­ku. "Biedni faszyści! — powiedział. — Są zarozumiali i głupi".

 

Następną rozmowę przeprowadziłem z Gedda w Instytucie "Maria Assunta" przy via Transpontina. Było to 6 września, tego właśnie dnia mieli się spotkać przedstawiciele zainteresowanych partii. Przy naszej rozmowie obecny był również Salmieri. Ged­da nie mógł nas przyjąć natychmiast, musiał bowiem wygłosić przemówienie do zebranych kapelanów Akcji Katolickiej. Wezwał mnie i powiedział: "W przemówieniu, które mam wygłosić, po­dam mój program. Niech pań posłucha, a będzie pań zadowo­lony".

 

Było to rzeczywiście ważne przemówienie: ukazało mi ono horyzont polityczny Geddy. Nakreślona przez niego koncepcja stała się następnie wytyczną programową ruchu, który starał się on stworzyć.

 

Pozwalam sobie zacytować kilka zdań, szczególnie przypo­minających swym stylem wypowiedzi z okresu faszyzmu:

"Zanim umożliwimy ludziom wiarę w ideały ponadnaturalne, należy im udostępnić ideał naturalny, który reprezentowany jest wyłącznie przez naród". "Wśród członków Akcji Katolickiej musimy utrwalić przy pomocy wszelkich dostępnych środków ideę istnienia państwa włoskiego".

 

"Jak dotychczas — komentował te wypowiedzi Salmieri — nie widzę w tym nic nadzwyczajnego".

 

Gedda ciągnął dalej: "Ponieważ związki małżeńskie są z za­sady zawierane między Włochami, a więc istnieje włoski typ rasowy, dlatego też następuje stale wzmacnianie jakości krwi...". "Krew to nie woda. Trzeba mieć oczy otwarte na ten fakt..." ..Rząd, który zapomina o tym, jest rządem słabym, jest złym administratorem interesów narodowych..."

 

"W tym stanie rzeczy Akcja Katolicka jest silą apolityczną, czego jednak w żadnym wypadku nie można powiedzieć o Comitati Civici; siły te nie mogą być postawione poza nawiasem ży­cia politycznego narodu, szczególnie ze względu na ich decydu­jący wkład w zwycięstwo chrześcijańskiej demokracji w dniu 18 kwietnia. Dlatego też mamy prawo wypowiedzieć nasze zdanie, mamy prawo do krytyki i do działania według naszej woli... Wła­dze katolickie postarają się, aby ich glos był usłyszany".

Zakończywszy swe przemówienie i uwolniwszy się od otacza­jących go ludzi, Gedda powiedział mi, że mocno żałuje, ale — niestety — nie będzie mógł uczestniczyć w zebraniu wyznaczo­nym w tym dniu na godzinę 21, gdyż musi wyjechać do Asyżu. Prosił więc, abym go zastąpił. "Ojcze — powiedział — niech pań wystąpi w moim imieniu; wszak zna pań już moje myśli".

 

Tak więc tego samego dnia o godzinie 21 w biurze moim, w Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim, zebrali się Salmieri i przedstawiciele partii: książę Vanni-Teodorani (zięć Arnalda Mussoliniego, prawa ręka Grazianiego, uczestnik kolumny, która wraz z "ducem" wybrała się do Dongo1), Renato Ambrosi — De Magistris, Teodoro Cutolo i Emilio Di Nunzio. Vanni reprezento­wał komitet tzw. "republiki socjalnej", Ambrosi — Narodową Partię Monarchistyczną, Cutolo — Partię Liberalną, Di Nun­zio — Unię Monarchistów Włoskich.

 

Przeanalizowano ogólną sytuację polityczną i stwierdzono, że chrześcijańska demokracja nie jest zdolna kierować losami kraju. Zebrani zgodzili się, że jedynym wyjściem z tej sytuacji jest re­alizacja planu Geddy, tj. utworzenie nowej partii masowej. Stwierdzili, że konieczne jest zgrupowanie szerokich mas, któ­rych jakoby jedynymi przedstawicielami są właśnie oni, dodając że jest to Jedyny sposób zagrodzenia drogi komunizmowi.

 

1 Chodzi o grupę z Mussolinim na czele, który w ostatniej fazie wojny, w obliczu nieuniknionej klęski faszyzmu, usiłował uciec z Włoch do Szwajcarii. Plan ucieczki nie powiódł się jednak dzięki czujności partyzantów włoskich', którzy grupę tę zatrzymali w okolicach miasteczka Dongo. Naj­bardziej skompromitowani przedstawiciele faszystów zostali następnie ska­zani przez Trybunat Wojskowy na karę śmierci i rozstrzelani. — Red.

 

Podczas tego zebrania, obserwując podniecenie zebranych osób, ich powierzchowność i wulgarność, z Jaką dyskutowali i roztrząsali podstawowe zagadnienia polityczne i ekonomiczne, odczuwałem wewnętrzne cierpienie. Nędza moralna partii repre­zentowanych przez wspomnianych wyżej uczestników zebrania była widoczna. Całą swą wiarę pokładano w Geddzie w nadziei, że uda się uzyskać od niego odpowiednie środki, aby reprezento­wane przez nich partie mogły zdobyć większe wpływy i zapewnić sobie przyszłość.

 

Słuchając wynurzeń o setkach milionów lirów, które Akcja Ka­tolicka "z całą pewnością" im podaruje, zdawałem sobie sprawę z komizmu i równocześnie tragizmu tego zebrania. Podczas gdy we Włoszech panowała nędza, mówili oni o milionach lirów, które w przekonaniu biedaków są wydatkowane zgodnie z duchem sprawiedliwości i chrześcijańskiego miłosierdzia.

 

Na zakończenie podkreślono konieczność wydawania tygod­nika i zwołania dwóch zebrań: jednego w Rzymie, drugiego w Neapolu. Po osiągnięciu całkowitego porozumienia w tych sprawach zebranie zakończono.

III Gedda nowym "mężem opatrznościowym'". Program polityczny klero- faszystów

 

Zebranie w dniu 6 września, w którym uczestniczyli przedstawiciele partii politycznych sprzymierzonych z Geddą — faszy­ści, monarchiści i liberałowie — stanowi jak gdyby zakończenie "pierwszego etapu" działalności politycznej Geddy. Równocześ­nie stworzyło ono przesłanki do rozpoczęcia "drugiego etapu", którym obecnie się zajmiemy.

 

Po zawarciu przymierza między wymienionymi wyżej partia­mi i Akcją Katolicką należało nadal kontynuować rozpoczęte dzie­ło. Z wielu przyczyn stało się jednak inaczej. Wahania nurtujące Geddę były odzwierciedleniem wahań nurtujących wyższą hie­rarchię watykańską. Ta ostatnia była niezdecydowana, ale nie z powodu jakiejś wstydliwości, nie z obawy przed zawarciem ha­niebnego porozumienia między aktywnymi katolikami a grupami faszystowskimi, ale z tej prostej przyczyny, że wybór między chrześcijańska demokracja — z jednej strony — a zarysowują­cym się na horyzoncie politycznym Włoch nowym ugrupowaniem politycznym — z drugiej — był dość trudny. Wyższa hierarchia nie wiedziała, która z tych partii będzie lepszym reprezentantem jej interesów i pewniejszym gwarantem zachowania jej dotychcza­sowych przywilejów.

 

Na podstawie zdania, które usłyszałem od Geddy w dniu 5 września (było to w czasie krótkiej rozmowy, która miała miej­sce w centralnej siedzibie Akcji Katolickiej), orientowałem się, że jego swoboda działania jest silnie ograniczona i że każde jego posunięcie jest ściśle kontrolowane przez Watykan. Gedda wyra­ził opinię, że wskutek przerażenia, jakie wzbudzę w kierownic­twie chadecji prowadzone pertraktacje, będzie można dokonać "wewnętrznego uzdrowienia" chrześcijańskiej demokracji. Do te­go celu zmierzał on od kilku miesięcy, a w szczególności od chwili opublikowania na łamach "Collegamento" (numer lipcowy) swe­go słynnego i pełnego gróźb artykułu pt. "Po wyborach". Dodał też, że taka jest wola "góry". "W każdym razie — pisał w swym artykule Gedda — jeśli chrześcijańska demokracja nie zareagu­je na to 1, to tworzona przez nas organizacja polityczna przejdzie od gróźb do czynów".

 

W rzeczywistości jednak chodziło o coś innego. Watykan nie był jeszcze zdecydowany, wahał się w podjęciu ostatecznej decyzji. W czasie rozmowy, którą przeprowadziłem później (dnia 18 paź­dziernika) w Watykanie z monsignore Montinim (zastępca sekre­tarza stanu i prawa ręka papieża w sprawach politycznych), zorientowałem się, że chrześcijańska demokracja traktowana jest jak tonący okręt; niemniej kierownicy polityki watykańskiej nie byli jeszcze zdecydowani, czy nadeszła odpowiednia chwila, aby pozwolić mu pójść na dno. Ich zamiarem było stworzenie możli­wości podwójnego rozwiązania, zdobycie obosiecznego miecza:

 

1. Tj. nie posłucha całkowicie Geddy. — Red.

 

z jednej strony popierać chrześcijańską demokrację, z drugie} zaś — pomagać Geddzie w tworzeniu partii klerykalno-faszystowskiej. W odpowiedniej chwili, posiadając w swym ręku obydwie-siły, zadecydują, na której z nich korzystniej jest się oprzeć.

 

Po pierwszym zebraniu, które wyżej opisałem, Gedda powie­dział mi, że pragnie osobiście poznać przedstawicieli zaintereso­wanych partii. Dnia 27 października o godzinie 12.30 spotkał się przy ul. Conciliazione z przedstawicielami faszystów: z Vanni i Caradonną. Dnia 31 października o godzinie 12 (w tym samym lokalu) odbył dłuższą rozmowę z Savaresem i Guglielmim, repre­zentującymi Unię Monarchistów Włoskich. "Wszyscy — doniósł mi następnie Salmieri, który otrzymał polecenie zbadania ich na­strojów — stwierdzili, że nareszcie znaleźli «szefa, jakiego pra­gnęli, «męża opatrznościowego»".

 

W sprawie składu "nadkomitetu", tj. organu, który miał kiero­wać całością, zwróciłem się do Pierro Pisenti — b. ministra spra­wiedliwości w rządzie "republiki Salo", męża zaufania Grazianiego — który poradził mi wybrać "nadkomitet" spośród następują­cych osób: Volpe, b. członek faszystowskiej Akademii Włoskiej Carnelutti, Carlo Silvestri, Piero Bargellini, Ardengo Soffici, książę Borghese, gen. Esposito, gen. Fettrappa-Sandri. Jednak nie ze wszystkimi wymienionymi osobami nawiązano kontakt. "Nale­ży — mówił Gedda — wciągnąć jakiegoś posła z chrześcijań­skiej demokracji. Dobrze byłoby rozejrzeć się wśród odłamu «vespistów»1, gdzie mam wielu przyjaciół".

 

Vanni kilkakrotnie nalegał (było to w październiku), aby jak najszybciej rozpocząć publikację dwóch dzienników: w Rzymie i Neapolu. Wydawanie każdego z tych dzienników wymagałoby subwencji w wysokości około 80 milionów lirów. Poza tym na­leżało zainteresować się specjalnym wydawnictwem dla okręgu mediolańskiego. Proponowana  nazwa  dziennika brzmiała: "Il Popolo d'Italia" 2. "Dziennik — zapewniał Teodorani — będzie

 

1 Skrajnie reakcyjne skrzydło chadecji włoskiej. Nazwa pochodzi od nazwiska jego przywódcy. — Red.

2 Dawna nazwa oficjalnego organu włoskiej partii faszystowskiej. — Red.

 

miał olbrzymie wzięcie". Gedda, któremu podczas rozmowy w dniu 19 października doniosłem o tych sprawach, okazał nieukrywana radość. "Ale — dodał — należy być ostrożnym". Wydawanie ty­godnika leżało mu jednak bardzo na sercu. "Wielkie zebrania masowe — podkreślił Gedda — nie będą mogły mieć miejsca, jeśli uprzednio nie ukaże się tygodnik".

 

W rzeczywistości jednak stało się inaczej: nie chciano jeszcze doprowadzić do konfliktu z chrześcijańska demokracja i dlatego starano się uniknąć wydania nowych dzienników, gdyż musiałoby to doprowadzić do rozłamu. Plan Geddy, jak on sam kilkakrotnie •mi o tym wspominał, polegał przede wszystkim na opanowaniu chrześcijańskiej demokracji poprzez oparcie się na oddanych mu w tej partii osobach i skierowanie jej działalności politycznej w nakreślonym przez niego kierunku. Jedynie w wypadku, gdyby plan ten się nie udał, należy postawić na drugą kartę — to jest na nową partię.

 

W tym czasie Salmieri opracował preliminarz wydatków i układ pierwszych numerów tygodnika. Gedda zażądał, aby mu przedstawiono konspekty ważniejszych trzech, czterech artykułów i szczegółowo wyjaśnił, jaka powinna być linia postępowania: żadnych jawnych ataków na chrześcijańską demokrację, walka 'bez wytchnienia z komunizmem. "Objętość tygodnika — mówił 'Gedda — powinna wynosić cztery do sześciu stron. Tak, potrzeb­ne mi jest czasopismo podobne do wydawanego przez Cucchiego i Magnaniego1, podobne do «Rinascita Socialista» (Odrodzenie Socjalistyczne)".

 

Linia ideologiczna tego pisma miała być taka, jaką nakreślił w swym przemówieniu, wygłoszonym dnia 6 września do ka­pelanów Akcji Katolickiej w Instytucie "Maria Assunta" przy via Transpontina. Znane już nam są główne zarysy tej ideologii: faszyzm i totalizm.

Niecierpliwiącym się faszystom rozwój wypadków wydawał się jednak zbyt powolny. Dnia 19 października o godzinie 19.30

 

1 Dwaj prowokatorzy, którym w okresie po wyzwoleniu udało się dostać do szeregów Włoskiej Partii Komunistycznej. Po ujawnieniu ich roli zostali z partii usunięci..— Red.

 

udałem się do Geddy. Prosił mnie, abym zakomunikował przedstawicielom zainteresowanych partii, że tygodnik zacznie ukazywać się mniej więcej od 10 listopada. W tym dniu dyskutowany będzie preliminarz budżetowy Akcji Katolickiej na rok 1952. "Jest rzeczą jasną — dodał Gedda — że wydatki związane z wydawaniem ty­godnika nie powinny w nim figurować".

 

O zebraniach w Rzymie i Neapolu, o planie Turatiego, przesta­no w ogóle mówić. Minął 10 listopada. Vanni niecierpliwił się. "To jest odpowiedni moment dla Geddy! Dlaczego nie wykorzy­stuje tego? My, faszyści, gotowi jesteśmy pójść za nim gro­madnie".

 

Gedda zaś pragnął, aby jeszcze przed wydaniem pierwszego numeru tygodnika opracowano definitywnie program nowego ru­chu. Wyznaczył on na to okres dwu miesięcy. Należało też znaleźć odpowiedni lokal. Program został opracowany w czasie licznych i nie kończących się zebrań, w których uczestniczyli przedstawi-ciele zainteresowanych partii. Opracowanie programu było naj­ważniejszym wydarzeniem "drugiego etapu" pracy politycznej Geddy.

Na koniec zatwierdził on projekt programu — zbyt długi, aby w całości podać go na tym miejscu —będący odzwierciedle­niem poglądów wyrażonych w omówionym już przez nas przemówieniu z dnia 6 września. Po wstępie następowały punkty dotyczące polityki wewnętrznej, zagranicznej i soc­jalnej. Podaję kilka z nich: l) uznanie "bohaterstwa" byłych faszystowskich kombatantów zarówno Włoch północnych (Salo), jak i Włoch południowych na płaszczyźnie absolutnej równości; 2) zniesienie ustaw specjalnych przeciwko faszyzmowi i faszy­stom; 3) "zlikwidowanie walki klas" poprzez przeprowadzenie od­powiednich reform mających na celu "lepszy i bardziej sprawiedli­wy podział bogactw", 4) stworzenie ustroju korporacyjnego; 5) zniesienie prawa do strajków (w programie użyto określenia "regulowanie strajków", ale wyjaśniono, że chodzi o "zniesienie"; nie użyto zaś słowa "zniesienie", aby nie wywoływać oburzenia' mas); 6) dozbrojenie Włoch (zgodnie z zaleceniem Geddy nie wspomniano o pakcie atlantyckim ze względu na jego niepopularność).

 

W dziedzinie ekonomicznej i społecznej panował całkowity chaos. Zdaniem Geddy na przykład (rozmowa z dnia 5 stycznia 1952 roku, godzina 20, w jego biurze przy via Conciliazione nr l) "bezrobocie powinno być zwalczane na drodze wzmożenia pro­dukcji broni". Stanowisko to podzielał Vanni. W czasie rozmowy w dniu 5 stycznia Gedda definitywnie zatwierdził projekt progra­mu. Przedstawiciele partii faszystowskich oczekiwali dalszych rozkazów. Ale w tym czasie Gedda zręcznym posunięciem przesu­nął punkt ciężkości na płaszczyznę porozumienia i przymierza z faszystami w związku ze zbliżającymi się wyborami samorzą­dowymi.

 

IV Graziani solidaryzuje się z Geddq.

 

Nastąpił okres, który można określić jako "trzeci etap" dzia­łalności politycznej Geddy.

 

Na zebraniu w dniu 5 stycznia 1952 roku nakreślił Gedda linię postępowania: "Chrześcijańska demokracja nie jest w stanie sa­ma wygrać wyborów do parlamentu, a prawdopodobnie również i samorządowych". "Co zamierza pań zrobić — spytałem. — Czy ma pań zamiar zastąpić ją nowym, tworzonym obecnie ugrupo­waniem?" — "Nie, to nie jest odpowiedni moment" — -odpowie­dział z wahaniem, po czym dodał: — "Czy nie widzi pań, że nie mamy na to czasu? Dla stworzenia nowej partii potrzebny jest spokój". — "Ale ma pań chyba opracowany jakiś plan?" — "Tak — odpowiedział — należy wykorzystać stosunki polityczne, które w 'ostatnich miesiącach nawiązaliśmy z MSI i monarchistami, przede wszystkim zaś stosunki łączące nas z faszystami. Widzi pań, przed publicznym zbrataniem się z katolikami MSI i mo­narchiści powinni w łonie swych partii przeprowadzić szeroko zakrojoną kampanię na rzecz Akcji Katolickiej". — "W czyim imieniu — zapytałem — mam wystąpić z tego rodzaju propozycją? Chyba nie w moim własnym? Tego w żadnym wypadku nie uczynię". — "Może im pań powiedzieć, że to jest mój plan.

A zresztą — dodał po chwili zastanowienia - nie wierzę, aby coś z tego wyszło".

 

Dnia 18 lutego udałem się do Geddy w towarzystwie Vanniego. Uczyniłem to na skutek wyraźnego, telefonicznego pole­cenia Geddy.

 

"Mój plan działania — zapewnił Gedda — pozostał bez zmian. Wydaje mi się jednak, że nie czas obecnie na tworzenie ruchu młodzieżowego. Stoimy w obliczu bardziej doniosłych za­dań. Musimy stworzyć front antykomunistyczny. Należy myśleć o wyborach".

 

"Może pań mieć do mnie pełne zaufanie — dodał zwracając się do Vanniego — gdyż uczyniłem i uczynię wszystko, aby usta­wy antyfaszystowskie nie były w praktyce realizowane. Wiele już zresztą zrobiłem. Widzi pań, że postępuję uczciwie, lojalnie i z ko­rzyścią dla was".

 

Vanni uważnie przysłuchiwał się wypowiedziom Geddy. Wre­szcie zaczął wyjaśniać, że w tym stanie rzeczy należy się oprzeć na Grazianim 1. "Od postawy Grazianiego zależne będzie postę­powanie faszystów na terenie całych Włoch. Borghese stał się obecnie postacią drugoplanową, jest źle widziany w wielu kołach, nawet w łonie MSI".

 

Następnie Vanni zaczął się skarżyć, że mimo zapewnień Ged­dy księża i członkowie Akcji Katolickiej w wielu miejscowościach Włoch zajmują wrogą wobec faszystów postawę. "Postaram się, aby tego więcej nie było — odpowiedział Gedda — ale faktem jest, że faszyści postępowali podobnie. Tym niemniej musimy do­prowadzić do uspokojenia umysłów zarówno z jednej, jak i z dru­giej strony". Vanni zaproponował, aby Gedda jak najszybciej spotkał się z Grazianim. "Zgoda — odpowiedział Gedda — chęt­nie to uczynię. Wiem, że Graziani jest dobrym, praktykującym katolikiem i lojalnym człowiekiem".

 

1 Radolfo Graziani, były faszystowski wicekról Abisynii, były faszystowski marszałek i szef sztabu, w roku 1943 organizator sil zbrojnych republiki faszystowskiej w Salo, zbrodniarz wojenny, wypuszczony przez De Gasperiego na wolność, obecnie rozwija aktywną faszystowska działalność politycz­na. — Red.

 

Ustalono kilka wzajemnych zobowiązań. Vanni prosił Geddę, aby nie prowadził pertraktacji z MSI bez jego i Grazianiego po­średnictwa. (Gedda, oczywiście, nie dotrzymał tych obietnic i od­był, jak mi sam mówił, kilka rozmów z Di Margio z MSI; w roz­mowie ze mną Vanni żalił się z tego powodu). Ze swej strony Graziani i Vanni mieli postępować w podobny sposób w stosun­ku do Geddy. "O ile chrześcijańska demokracja — oświadczył Gedda — będzie starała się nawiązać kontakt z MSI, to proszę mnie natychmiast o tym zawiadomić. Jest rzeczą nieodzowną, aby przy tego rodzaju rozmowach był zawsze obecny przedstawiciel z Comitati Civici".

 

Wreszcie pożegnaliśmy się. Przed wyjściem Gedda poważnym i uduchowionym głosem powiedział do Vanniego: "Pragnę, abyś­cie zdali sobie sprawę, że niezależnie od dalszego biegu wypad­ków Kościół was 'nie opuści, nie porzuca i nigdy nie porzuci".

 

Dnia następnego, tj. 19 lutego, o godzinie 10 przed południem przyszedł do mojego biura w Papieskim Uniwersytecie Grego­riańskim książę Vanni i zaprowadził mnie do Grazianiego. Graziani był bardzo uprzejmy. Zapytał mnie, jakie są plany politycz­ne Geddy i co zamierza on robić. Przedstawiłem mu sytuację w ta­kim świetle, w jakim widział ją Gedda. Wyraził całkowitą apro­batę. "Należy się jednak śpieszyć — dodał — gdyż czas ucieka", Po czym zaczął szeroko rozwodzić się na temat szeregu zagad­nień związanych z "republiką Salo", Mussolinim, księciem Borghese i posłami MSI.

V Pertraktacje między Grazianim a Gedda w sprawie wspólnego klerykalno-faszystowskiego bloku wyborczego

 

Do spotkania między Gedda i Grazianim doszło w końcu mar­ca. Gedda przygotował się do tego z charakterystyczną dla niego pedanterią przy równoczesnym zachowaniu daleko idących środ­ków ostrożności. Termin spotkania, jak również związane z tym szczegóły techniczne, Gedda ustalił osobiście z księciem Vannim: zainteresowane osoby miały się niby przypadkowo spotkać w dniu 21 marca o godzinie 17 na placu księdza Minzoniego. Stąd Gedda zobowiązał się zaprowadzić ich na wybrane przez niego miejsce, gdzie miała się odbyć rozmowa.

 

Wszystko odbyło się zgodnie z ustalonym planem. Na miejsce spotkania przybyli Graziani i książę Vanni. Wybranym miejscem rozmowy okazał się narożny dom przy via Bruno Buozzi. Dostaw­szy się windą na jedno z pięter Gedda otworzył drzwi do jakiegoś mieszkania. Nikt się nie zjawił, odnosiło się wrażenie, że dom jest opuszczony.

 

Gedda mówił długo, z przekonaniem i entuzjazmem. Chodziło mu o zbadanie terenu, o przekonanie się, czy jego rozmówcy go­towi są zawrzeć porozumienie z Akcją Katolicką i chrześcijańską demokracją w celu stworzenia wspólnego frontu antykomunistycz­nego. Przeszkodą były, co prawda, "ustawy Scelby" 1 ale Gedda żywił nadzieję — szczególnie po zapewnieniu, jakiego udzielił uprzednio księciu Vanniemu na temat "pogrzebania" tych ustaw— że uda 'mu się przezwyciężyć tę przeszkodę.

 

Przede wszystkim Gedda starał się przychylnie usposobić Gra­zianiego i Vanniego i w tym celu nie żałował słów krytyki pod adresem chrześcijańskiej demokracji, a nawet polityki watykań­skiej w ogóle. Następnie zapoznał ich ze swoim programem na­cjonalistycznym, szczególnie długo zatrzymując się nad swą ulu­bioną tezą, w myśl której "naród jest podstawą życia ludu, podob­nie jak krew jest podstawą istnienia". Wiochy — mówił — mu­szą nareszcie zająć należne im miejsce w świecie. Wiochy powin­ny się zbroić i być przygotowane do wojny. Wychowanie wojsko­we i duch wojskowy leżą u podstaw wielkości każdego narodu. I wreszcie, jest rzeczą konieczną stworzenie we Włoszech rządu silnej ręki, który potrafiłby odpowiednio zdyscyplinować naród i zniszczyć komunizm. Następnie Gedda ostrożnie przeszedł do omówienia zagadnienia, które mu szczególnie leżało na sercu: zagadnienia zbliżającej się walki wyborczej.

 

1. Potoczna nazwa ustawy zabraniającej prowadzenia na terenie Włoch jawnej działalności faszystowskiej. — Red.

 

Zdaniem Geddy, konieczność stworzenia frontu antykomuni­stycznego jest rzeczą oczywistą. Należało więc skupić wszystkie siły i przezwyciężyć ewentualne rozbieżności. Mimo istotnych braków politycznych chrześcijańskiej demokracji nie wolno igno­rować siły, którą ona przedstawia. A zresztą jest rzeczą oczy­wistą, że należy prowadzić politykę realną, w oparciu o fakty. Biorąc zaś pod uwagę fakty, to — zdaniem jego — najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby ani chrześcijańska demokracja, ani faszyści nie wystawiali odrębnych list wyborczych: należało ra­czej dążyć do stworzenia wspólnej listy, obejmującej wybitnych przedstawicieli Akcji Katolickiej, Comitati Civici, MSI, chrześci­jańskiej demokracji i niezależnych faszystów, przede wszystkim jednostki cieszące się popularnością szerokich mas, gdyż właśnie te masy "odgrywają zawsze decydującą rolę". Powyższy plan do­tyczył Rzymu. Jeżeli chodzi o inne miejscowości, to należało — zdaniem Geddy — wziąć pod uwagę miejscowe warunki.

 

Graziani i Vanni w zasadzie zgodzili się z tym planem. Zda­niem ich — podany przez Geddę projekt "wspólnej listy" na tere­nie np. Neapolu nie miał szans powodzenia, w Rzymie natomiast jedynie blok tego typu mógłby zapewnić zwycięstwo nad komu­nistami. Uważali jednak za wskazane podkreślić jedną istotną sprawę: gdyby chadecy wystawili własną listę, to współpraca "niezależnych faszystów" z nimi byłaby rzeczą niemożliwą. Na­tomiast MSI nie wysuwa takich zastrzeżeń. (W dwa dni później Vanni zakomunikował mi, że porozumienie między MSI i chrze­ścijańską demokracją nie jest rzeczą wykluczoną).

 

Pod koniec rozmowy Graziani pokazał Geddzie artykuł w dzienniku francuskim, w którym była mowa o tym, że włoska sytuacja polityczna jest w dużym stopniu zależna od Geddy. Autor artykułu przewidywał daleko idące zmiany w państwie włoskim, nie wyłączając możliwości powołania Grazianiego na stanowisko prezydenta, a Geddę jako szefa rządu.            ,

 

Na tym rozmowa się skończyła. Cechowała ją przyjazna atmo­sfera i wzajemne zrozumienie.

 

Dnia następnego książę Vanni wskazał mi na konieczność usta­lenia kalendarza zebrań między Grazianim i Geddą. Ze względu

na "udany start" Vanni nalegał, aby spotkania te miały miejsce przynajmniej raz na tydzień. On osobiście pragnął się widywać z Geddą jeszcze częściej.

 

VI.  Zmartwienia monsignore Montiniego

 

Liczne pertraktacje prowadzone przez Geddę z faszystami, polemiki, ujawnione przez prasę niedyskrecje i wreszcie szereg wydarzeń, w których nie brałem bezpośredniego udziału — wszyst­ko to umożliwiło mi jasne zrozumienie zamiarów politycznych i bezpośrednich celów wyborczych manewrów podjętych przez Geddę latem 1951 roku. Stało się dla mnie rzeczą jasną, że ze­brania, dyskusje dotyczące programów, projekty dotyczące wy­dawania prasy, zjazdy masowe — wszystko to posłużyło Geddzie do poznania, wysondowania i zbadania możliwości zmontowania bloku klerykalno-faszystowskiego. Od początkowego projektu ru­chu młodzieżowego i polemiki ideologiczno-obyczajowej prze­szedł Geddą do jawnych, zdecydowanych i brutalnych pertraktacji przedwyborczych.

 

Spotkanie Geddą—Graziani umożliwiło mi zrozumienie, a ści­ślej mówiąc, utwierdziło mnie w przekonaniu, że poczynania Ged­dy są jedynie małym epizodem w rozgrywce odbywającej się na o wiele większej szachownicy. Za Geddą stały osoby, które ogarniały wzrokiem całą szachownicę, sam zaś przewodniczący Akcji Katolickiej, mimo całej pewności siebie, był tylko jedną "figurą" — trudno określić: wieżą czy skoczkiem — w tej grze.

 

Stojący za Geddą gracz długo kombinował, obliczał i zasta­nawiał się, aż doszedł w końcu do przekonania, że jego natarcie w wiosennej bitwie politycznej powinno zabezpieczyć skrzydła chrześcijańskiej demokracji, odgrywającej nadal rolę królowej. W tym celu należało wokół chrześcijańskiej demokracji skupić pozostałe siły i przymierzami zabezpieczyć jej pozycję. Również Geddą, niezależnie od swych osobistych przekonań, pracował w tym kierunku. Tak więc, stałem się świadkiem nadzwyczaj cie­kawego zjawiska: Geddą, który niejednokrotnie z oburzeniem wyspowiadał się przeciw przywódcom chadecji, obecnie z zapałem brał udział w wiązaniu sieci, która miała uchronić chadecję przed upadkiem, ale która zarazem czyniła z chrześcijańskiej demokracji jeszcze bardziej uległego niewolnika i posłuszne narzędzie Wa­tykanu.

 

Kilkakrotnie miałem możność zwrócenia Geddzie uwagi na tę sprzeczność. W odpowiedzi słyszałem jego ulubione zdanie: "Je­stem psem na łańcuchu". Rzecz jasna, nie miałem potrzeby pytać, kto trzyma ten łańcuch w ręku.

 

Przypominam sobie dość ciekawe, a nawet rewelacyjne dla mnie wydarzenie. Warto o nim wspomnieć, chociażby ze względu na osobę mego rozmówcy i charakteryzujące go wyrafinowanie. Przypuszczam, że czytelnicy nie będą mieli mi tego za złe.

 

W pierwszej połowie października 1951 roku zwrócił się do mnie pewien poseł chadecki (aby uchronić go przed zemstą przy­wódców jego partii, nie wymienię nazwiska, ograniczając się do nazwania go panem C.). Pań C. oświadczył, że w szeregach chrześcijańskiej demokracji istnieje silny ruch secesyjny, który znacznie przybrał na sile po podróży De Gasperiego do Stanów Zjednoczonych. Zdaniem grupy posłów chadeckich — pań C. wy­mienił ich nazwiska — podróż De Gasperiego była "nie tylko be­zużyteczna, lecz również zdecydowanie szkodliwa". "De Gasperi — dodał poseł C. — związał Włochy z wojenną polityką Sta­nów Zjednoczonych, nic w zamian nie otrzymując. Z wyraźną korzyścią dla interesów amerykańskich i starając się wciągnąć nas do wojny przeciw narodom, które nie zamierzają nas atako­wać, uczynił z nas mięso armatnie. Pod tym względem Togliatti ma rację... Z tego i wielu innych względów ja i moi koledzy nie chcemy, aby przy władzy pozostała klika De Gasperiego. Zjed­noczyliśmy się w tym celu, aby zorientować się, czy istnieje moż­liwość usunięcia De Gasperiego i zastąpienia go Fanfanim.

 

Poseł C. poinformował mnie również, że istnieją dwa odłamy w łonie ich partii. Jeden z tych odłamów pragnie utrzymania De Gasperiego przy władzy do chwili wyborów do parlamentu, "gdyż usunięcie go w chwili obecnej równoznaczne byłoby ze zrobieniem przyjemności komunistom i zdezorientowałoby masy

członkowskie". Natomiast drugi odłam domaga się natychmia­stowego usunięcia De Gasperiego, "gdyż — zdaniem ich — mit powstały wokół jego osoby wyraźnie zanika, co w konsekwencji może doprowadzić chadecję do klęski wyborczej, a tym samym do kompletnej ruiny". "A zresztą — dodał poseł C. — Fanfani byłby tak krótko przy władzy (do końca kwietnia 1953 r.), że nie mógł­by nawet wywołać niezadowolenia w kraju".

 

Tyle poseł C. Zapewniał on mnie przy tym, że jest to również opinia jego kolegów.

 

"Postanowiliśmy — mówił —zwrócić się po poradę do Waty­kanu, do prałata Montiniego". Poinformował mnie również, że 17 października Montini zaprosił na kolacje grupę posłów chadeckich: kilku z odłamu Dossettiego, kilku z odłamu De Gasperiego. Wydawało się, że Montini jest za natychmiastowym usunięciem De Gasperiego. Zagadnieniem tym interesowali się również naj­wyżsi dygnitarze Akcji Katolickiej jak: Vittorio Veronese, monsignor Dall'Acqua, monsignor Pavan. — "Ale — dodał poseł C. — trudno jest zorientować się w rzeczywistych zamiarach Montinie­go, prosimy więc pana o przedstawienie mu naszych wątpliwości.

 

W pierwszej chwili odmówiłem jego prośbie podając pierwszy lepszy powód, jaki mi przyszedł na myśl. Poseł C. nalegał jednak i aby uwolnić się od jego towarzystwa, w końcu uległem. Popro­siłem o audiencję u prałata Montiniego. Ale w tym czasie, gdy oczekiwałem na odpowiedź, poruszyłem ten temat z Geddą, który oświadczył: "Usunięcie De Gasperiego byłoby, oczywiście, dobrym uczynkiem. Czy sądzi pań jednak, że Fanfani jest lepszy od De Gasperiego? Proszę mnie dobrze zrozumieć: mam na myśli momenty nie natury moralnej, ale politycznej. Mimo że obydwaj pozbawieni są rozumu politycznego, to jednak De Gasperi repre­zentuje przynajmniej jakiś określony kierunek polityczny, podczas .gdy Fanfani prowadziłby politykę wyłącznie w imię swych osobistych interesów. Wszak Fanfani zdradził wszystko i wszyst­kich po to tylko, aby się wybić. Zdradził nawet Dossettiego".

 

Geddzie nie w smak było, że postanowiono przedstawić to zagadnienie Montiniemu, gdyż "jest to. człowiek podły, wyzuty z narodowego ducha włoskiego, wrogo usposobiony do naszego narodu, a nawet do papieża".

 

Dnia 18 października o godzinie 13.30 udałem się do siedziby sekretariatu stanu w Watykanie, gdzie zostałem przyjęty przez prałata Montiniego. Po krótkim wstępie przedstawiłem mu przy­czyny moich odwiedzin. Na początku audiencji Montini był trochę roztargniony, ale gdy przeszedłem do sedna rzeczy, zaczął się przysłuchiwać bardzo uważnie. Gdy skończyłem, rzekł: "Ale dla­czego oni zwracają się do mnie w tej sprawie? Ja nic nie znaczę w Kościele. Powinni byli zwrócić się raczej do prałata Tardiniego" 1. — "Ekscelencjo — przerwałem — w takim razie lepiej bę­dzie, jeżeli odejdę". — "Nie, ojcze — odpowiedział z wahaniem w głosie — niech pań zostanie... Zagadnienie to — ciągnął dalej — nie jest dla mnie nowe. W wypadku zaś gdyby zaszły jakieś nieprzewidziane okoliczności, proszę zwrócić się do prałata Dali' Acqua". W pewnej chwili powiedział dosłownie, co następuje: "Widzicie, trzeba przyznać, że osoby, o których mowa, są dobrymi katolikami i kierują nimi pobudki natury moralnej. Jeżeli chodzi o istotę rzeczy, to nie sądzę, aby usunięcie De Gasperiego było ...grzechem śmiertelnym". Roześmiał się i dodał: "Prawdę powie­dziawszy, to De Gasperi jest człowiekiem skończonym, którego należy wyrzucić na śmietnik (sic!) natychmiast po zwycięstwie albo też po klęsce w wyborach 1953 roku. Obecnie jednak — mówił dalej, akcentując słowa — postępowanie takie byłoby błędem. Będziemy się nim posługiwać tak długo, jak długo to będzie korzystne dla Kościoła".

 

"Nie widzę jednak powodów — odrzekłem — dla których miałoby się usunąć De Gasperiego w wypadku, gdyby chrześci­jańska demokracja zwyciężyła w czasie wyborów w 1953 roku".

 

Montini spojrzał na mnie i powiedział: "Czy jest pań tego pewny, ojcze? W każdym razie zobaczymy. Mamy jeszcze dużo czasu. To, co panu powiedziałem, jest tylko moją opinią, nie mającą większego znaczenia". Dnia 30 października o godzinie 12.15 przyszedł do mnie

1 Drugi zastępca sekretarza stanu w Watykanie. — Red.

 

poseł C. Gdy przedstawiłem mu wyniki przeprowadzonej roz­mowy, oświadczył mi, że on i jego przyjaciele są rozczarowani i oburzeni postawą sekretariatu stanu, popełnili błąd odwołując się do Montiniego, gdyż ich zamiary znane są już De Gasperiemu, który dowiedział się o tym od osoby stojącej blisko Montiniego, a będącej jednocześnie w przyjacielskich stosunkach z De Gasperim.

 

Przypatrując się mu myślałem: oto ludzie tworzący większość parlamentarną i decydujący o losach Włoch. Zostali wybrani przez naród jako jego przedstawiciele. Ale jakie znaczenie mają ich osoby, jaką wartość mają ich przekonania — szczere czy nie­szczere, słuszne czy niesłuszne — wobec decyzji podejmowanych przez' osoby skupiające w swych rękach wszystkie nici? Wszak tacy nawet, jak Gedda, De Gasperi, Graziani, Borghese — są nic nie znaczącymi pionkami. Z rozgoryczeniem pomyślałem o prze­biegłym uśmiechu, który pojawił się na twarzy Montiniego w chwili, gdy wypowiadał pożegnalne zdanie: "Ojcze, to jest tylko moja opinia, nie mająca większego znaczenia".

 

VII Jak powstał "plan księdza Sturzo" 1

 

Spotkanie Geddy z Grazianim, które odbyło się dnia 21 marca, było dla mnie przełomowym momentem, wówczas bowiem zro­zumiałem, do jakich szczytów pozbawionego skrupułów wyracho­wania gotowi są oni dojść, aby tylko osiągnąć swój cel.

 

Jedna sprawa była jednak dla mnie niejasna: czy przywódcy chadecji popierali MSI, czy rzeczywiście pragnęli z nim przymie­rza? Na pozór nie. Na przykład "ustawy Scelby", oświadczenia przedstawicieli rządu, ataki antyfaszystowskie znanych posłów

 

1 Ksiądz Luigi Sturzo, przywódca tzw. "partii ludowej", poprzedniczki chrześcijańskiej 'demokracji, w okresie po pierwszej wojnie światowej poli­tyka swa w poważnym stopniu ułatwił faszystom zdobycie władzy we Wło­szech. Obecnie, po powrocie z Ameryki, ksiądz Sturzo prowadzi ożywiona, reakcyjna działalność polityczną. — Red.

 

chadeckich — wszystko to wskazywało, jakoby przywódcy cha­decji byli przeciwni zawarciu przymierza z neofaszystami. Nie­stety — jak miałem możność wkrótce się przekonać — rzeczy­wistość była inna.

 

Książę Vanni, z którym spotkałem się 22 marca, nie miał już w tej sprawie żadnych wątpliwości: "Po wczorajszym spot­kaniu (między Geddą a Grazianim) uważam sprawę przymierza między chrześcijańską demokracją a MSI za rzecz przesądzoną. Zapewniam pana, że Gedda nie ograniczył się tylko do pertrak­tacji z nami, ale rozmawiał również z Gonellą1 i innymi przy­wódcami chadecji".


"Tego chce Watykan"

 

Tego samego zdania był zresztą Gedda, którego odwiedziłem w jego mieszkaniu dnia następnego (22 marca) w godzinach wieczornych. "Watykan i chrześcijańska demokracja — oświad­czył tonem kategorycznym i z charakterystyczną dla niego pre­tensjonalnością — chcą przymierza z MSI". — "A o partii, którą chciał pań stworzyć — spytałem — nie mówi się już więcej?" — — "Nie, nie mówi się" — odpowiedział z wyraźnym zdenerwo­waniem. I dodał: "Zobaczymy ewentualnie po wyborach samorzą­dowych". — "Nie rozumiem jednak — powiedziałem — jak chrze­ścijańska demokracja, szczególnie po «ustawach Scelby», może pragnąć zawarcia porozumienia z MSI". — "Drogi ojcze — od­powiedział z naciskiem Gedda — zapomina pań o obecnej sytua­cji. «Ustawy Scelby» mogą sobie spokojnie zaczekać. Najważniejszą sprawą w chwili obecnej jest zwycięstwo w wyborach. Jesteśmy przecież ludźmi praktycznymi".

 

Sprawa jest całkowicie jasna — pomyślałem. Cóż za piekiel­na polityka! "Wydaje mi się — powiedziałem do Geddy — że Saragat, Romita 2 i Pacciardi3 zbuntują się. Jak uda wam się

 

1 Sekretarz chadecki. — Red,

2 Przywódcy prawicowych socjalistów włoskich, popierający antynarodo-

wę politykę chadecji. — Red.

3 Przywódca partii republikańskiej, minister wojny w rządzie De Gasperiego. — Red.

 

rozwiązać te trudności?" — "Myślałem już o tym — odpowiedział Gedda — jakoś to zrobimy. Ja, rzecz oczywista nie jestem w stanie-ze zrozumiałych względów przekonać ich o tym". — "A więc?" — zapytałem. — " Trzeba będzie — wyjaśnił Gedda — uciec się do-pomocy osoby nie związanej z Watykanem i cieszącej się zaufa­niem republikanów i socjaldemokratów". Wymienił on następnie szereg nazwisk, między innymi również nazwisko księdza Sturzo,. nie kładąc jednak na to nazwisko specjalnego akcentu. Nie zwró­ciłem wówczas na to uwagi, dopiero później sytuacja zmusiła mnie do zastanowienia się nad tym nazwiskiem.

 

W pierwszej połowie kwietnia — zgodnie z życzeniem Ged­dy — spotkałem się kilkakrotnie z Michettim (przewodni­czący rzymskiego Comitato Civico). Widziałem się również z Righinim, przywódcą mężczyzn zrzeszonych w Akcji Katolickiej,. w jego biurze mieszczącym się przy via Conciliazione. To oni właśnie  po  raz  pierwszy  zupełnie  wyraźnie  wymienili księdza Sturzo jako jedyną osobę, będącą w stanie rozwiązać zagadnienie frontu antykomunistycznego. Obydwaj powiedzieli mi to samo, innymi co prawda słowy, że przymierze między chrześcijańską demokracją a MSI nie napotyka na poważniejsze-trudności w łonie zainteresowanych partii, w celu jednak przeko­nania opinii publicznej należy posłużyć się osobą nie związaną-bezpośrednio z watykańskim sekretariatem stanu i występującą w stosunku do obu partii we własnym imieniu.

W rzeczywistości, jeżeli chodziło o wybory 25 kwietnia, było" już zbyt późno. Posunięcie jednak księdza Sturzo przeniosło politykę Geddy z płaszczyzny zakonspirowanych zebrań, koryta­rzowych pertraktacji i prób sondowania — na światło dzienne" na płaszczyznę oficjalnych, na oczach całego społeczeństwa pro­wadzonych, pertraktacji międzypartyjnych. Wszystkim znane są dalsze losy planu Sturzo; rozwój ostatnich wydarzeń politycz­nych, których narodziny miałem możność obserwować od czerwca 1951 r., jest już znany, co więcej — stały się one przedmiotem dyskusji politycznych.

 

 

VIII Odpowiedź przeciwnikom

 

Opowiedziałem tu historię podłej i zdradliwej polityki Geddy, Akcji Katolickiej i chrześcijańskiej demokracji, tj. polityki Waty­kanu. Ograniczyłem się do podania nagich i suchych faktów.

 

Jak wiadomo, zasadnicza i główną siłą napędową polityki watykańskiej, a więc chadecji i Geddy, jest chęć utrzymania za wszelką cenę obecnego stanu rzeczy i władzy klerykalnej we Wło­szech, nawet jeżeli to w praktyce oznacza utrzymanie i pogłębie­nie zastraszającej nędzy ludności włoskiej.

 

Po upadku faszyzmu — który zawarł pakt1 i wzmocnił wpły­wy hierarchii kościelnej na życie naszego kraju — Watykanowi zabrakło narzędzia, które umożliwiłoby mu zachowanie zdoby­tych pozycji. Stąd się bierze właśnie kariera chrześcijańskiej demokracji. Sprawa jej stanęła ponownie na porządku dziennym, kiedy się spostrzeżono, że chrześcijańska demokracja po czterech latach nieudolnych rządów straciła zaufanie i osłabła, że traci grunt pod nogami. Gedda, dobry organizator, człowiek posiada­jący wygórowane ambicje, łaknący władzy, dusza i przywódca Comitati Civici — uznał, że wybiła jego godzina.

 

I oto widzimy Geddę przy pracy. Moralność stosowanych środ­ków nie ma znaczenia; zresztą — uświęca je cel. Gdyby cel, do którego zmierzano, był zgodny z duchem Ewangelii —na przykład zbawienie dusz — wówczas stosowane środki również musiałyby być godne tego celu. Ale cel, do którego zmierzał Gedda, stał się dla nas jasny. Właśnie dla osiągnięcia tego celu bez skrupułów zawierano ohydne i niewiarygodne przymierza i porozumienia.

 

Jedyną istotną sprawą było zapewnienie sobie zwycięstwa wyborczego, jeżeli zaś chodzi o przyszłość, nie żywiono obaw, gdyż "ci, którzy dzisiaj nam pomagają — jak oświadczył mi Gedda — mogą również i jutro oddać nam usługi".

Tym razem jednak Watykan się przeliczył: manewr podjęty został zbyt późno. Stworzenie nowego ugrupowania politycznego,

 

1 Mowa o układach lateraneńskich. - Red.

 

zdolnego zastąpić upadającą chrześcijańską demokrację, wymaga długiego okresu czasu. A tymczasem zbliża się okres wyborów, zaś partie opozycyjne są silne i mogą zwyciężyć. Cóż więc robić!? Z braku nowego ubrania, nie pozostaje nic innego, jak zacerować i załatać ubranie stare — używając porównania, do którego uciekł się niedawno jeden z dzienników klerykalno-faszystowskich. Wniosek: chrześcijańska demokracja musi się sprzymierzyć z MSI i monarchistami.

 

Mimo nurtującego go gniewu Gedda pozostaje jednak posłusz­ny: chodzi przecież o polecenie watykańskiego sekretariatu stanu. Istnieją dwie możliwości: albo bronić konsekwentnie swego stano­wiska i zrezygnować z zajmowanej pozycji, albo też — poddać się. Zabrakło mu jednak odwagi, aby wybrać tę pierwszą drogę (a jednak byli tacy, którzy to uczynili!), a więc naprzód, jak "pies na łańcuchu"!

 

Tak oto mamy wyjaśnienie pertraktacji prowadzonych między Gedda i Grazianim. Przewodniczący Akcji Katolickiej proponu­je Grazianiemu przymierze z chrześcijańską demokracją, w wyniku czego zostaje zawarte odpowiednie porozumienie. W tym samym czasie jednak Gedda — wbrew podjętym zobowiązaniom — na­wiązuje rozmowy i prowadzi pertraktacje z MSI, nie mówiąc nic o tym Grazianiemu i Vanniemu.

 

Wszystko więc jest na pozór w porządku. Ale tylko na pozór. Chadecy obawiając się, że pozostaną osamotnieni na placu boju w obliczu lewicy oraz w oczekiwaniu na wyniki manewrów pro­wadzonych przez Watykan i Geddę, zawarli przymierze z Pacciardim, Saragatem i Romitą. A jak przekonać tę trójkę o koniecz­ności przymierza z MSI? Czy Gedda potrafi to uczynić? Mowy nie ma! Trzeba się uciec do pomocy osoby nie podejrzewanej o otrzymywanie rozkazów z Watykanu. W tym właśnie momencie Watykan i Gedda zwracają się do Sturzo z żądaniem odegrania smutnej komedii.

 

Aczkolwiek na terenie Rzymu manewr ten nie udaje się, to jednak plan w całości — i to jest istotne — przy całej swej ohy­dzie jest w pełni logiczny i konsekwentny. Tak więc zastrzeżenia wysuwane przez przeciwników upadają.

 

Jest rzecze łatwą, nawet bardzo łatwa wykazać, że to oni właśnie popadają w dziecinne sprzeczności.

 

Przede wszystkim zabrali się oni do dementowania faktów. Ale fakty — jak wiedza o tym sami doskonale — są prawdziwe. Dementują je, gdyż zdają sobie sprawę, jak bardzo są one dla nich kompromitujące. Ludzie ci postępują w sposób niegodny, a następnie, gdy im się to wskazuje — okazują zdenerwowanie. Nie mają dostatecznej odwagi, aby przyjąć na siebie odpowie­dzialność za popełnione czyny.

 

Nie ograniczają się zresztą do dementowania faktów. Waty­kan, to jest "0sservatore Romano" i Akcja Katolicka, to jest "Quotidiano", nie szczędzili sil i energii, by mnie obrzucić bło­tem. Każdy ich artykuł jest nie kończącą się litanią najgorszych i najgłębszych obelg: paroksyzmem histerycznej wściekłości i zjadliwości, stekiem zgniłych, ordynarnych i ohydnych słów. Czytając te wypowiedzi doznawałem uczucia wstydu i niesmaku. Oto — myślałem — tacy są przywódcy katoliccy, ba, przywódcy katolicyzmu! Oficjalni wyznawcy Ewangelii, Jezusa, słodkiego Mistrza, zwiastuna pokoju, tego, który nakazywał nastawić drugi policzek i mówił: "Miłujcie się, jako ja was miłuję, i z tego poz­nają, żeście mymi uczniami". Oto ludzie pragnący zbawić narody, pragnący rządzić nie tylko Wiochami, ale całym światem!

 

Nigdy jeszcze nie byłem tak pewny słuszności mej decyzji, jak obecnie — w obliczu faktów, które ją spowodowały.

 

Skupiwszy całą swą odwagę, na nikogo się nie oglądając, przyjmując całkowitą i pełną odpowiedzialność za swoje czyny — zerwałem więzy otaczającej mnie ciemności i wybrałem — światło. W wieku czterdziestu czterech lat zrezygnowałem z zajmowa­nego stanowiska, z posiadanych przywilejów i rozpocząłem na nowo budować swoje życie.

 

Byłem całkowicie przekonany o słuszności mojego postępowa­nia. Obecnie, po burzy ataków rozpętanej przeciw mojej osobie przez klerykalnych politykierów, jestem jeszcze głębiej, jeszcze bardziej niezachwianie przekonany o słuszności mojego czynu.


ANEKS

 

WYWIAD UDZIELONY PRZEZ JEZUITĘ, OJCA TONDIEGO, KORESPONDENTOWI POSTĘPOWEGO DZIENNIKA WŁO­SKIEGO

"IL PAESE"

Pytanie: Panie profesorze, chciałbym postawić panu szereg pytań, które dotyczyć będą, jak się panu to prawdopodobnie wyda, bardzo delikatnej materii. Ale my, dziennikarze, znani jesteśmy jako ludzie wybitnie niedyskretni. Przede wszystkim chciałbym się dowiedzieć, jakie były przyczyny pańskiego opowiedzenia się po stronie ideologii komunistycznej. Czy żądam zbyt wiele?

 

Odpowiedź: Nie sadzę. Jak pań słusznie zauważył, jest to bez wątpienia sprawa nadzwyczaj delikatna, wkraczająca w najbardziej intymne tajniki osobowości. Stawianie jednak całej sprawy na tej płaszczyźnie wydaje mi się błędne. Ten właśnie aspekt zagadnienia najmniej mnie niepokoi. Nie ma i nie chcę, aby były jakiekolwiek tajemnice. Wszyscy powinni dokładnie poznać prawdę.

 

Abstrahując od mojej bardzo skromnej osoby, fakt opowiedze­nia się członka zakonu jezuitów po stronie komunizmu posiada w chwili obecnej bardzo doniosłe i wymowne znaczenie, tym bar­dziej jeżeli weźmie się pod uwagę, że chodzi o jezuitę znanego na terenie Rzymu i poza Rzymem i zajmującego odpowiedzialne stanowisko zastępcy kierownika Instytutu Wyższej Kultury Reli­gijnej przy Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim.

 

Od ośmiu lat prowadzę ożywioną i płodną działalność w rzym­skim świecie kulturalnym. W okresie tym wygłosiłem setki prze­mówień, a artykuły moje publikowane były na łamach licznych czasopism oraz Encyklopedii Katolickiej. Moje obrazy były wysta­wione w Pałacu Weneckim i na dorocznej ogólnokrajowej wysta­wie malarstwa. Rzecz jasna, że w wyniku tej działalności — niezależnie od moich zasług osobistych — byłem znany i ceniony we wszystkich środowiskach.

 

Mówiąc o tym, nie mam oczywiście najmniejszego zamiaru wygłaszać hymnów pochwalnych na swoja cześć, lecz po prostu w dążeniu do ukazania całej prawdy muszę uzasadnić — opie­rając się na rzeczywistych i przekonywających danych — odpo­wiedź na pytanie, które mi pań przed chwila zadał. Mogłoby bowiem powstać przypuszczenie, że przyczyna mojego wystąpie­nia są pobudki natury osobistej, podczas gdy jest przeciwnie — charakter osobisty będą miały wystąpienia polityczne i konfesjonalne obozu przeciwnika.

 

Pytanie: Dziękuję i z zaciekawieniem oczekuję odpowiedzi w^ sprawie pańskiego "nawrócenia się" na komunizm.

 

Odpowiedź: Słusznie użył pań słowa "nawrócenie", gdyż właśnie było to nawrócenie. Jest to dramat, droga w kierunku światła, u której podstaw leżą długie lata medytacji i cierpień. Przyczyny tego nawrócenia można by podzielić na dwie zupełnie wyraźne kategorie, które jednak nawzajem się potęgują, gdyż jedna jest naturalnym uzupełnieniem drugiej. Pierwsze z nich są przyczynami natury ogólnej, uniwersalnej i teoretycznej, dru­cie natomiast mają charakter praktyczny i doświadczalny.

 

Jeżeli dzisiaj nawróciłem się na komunizm, to przedtem uczy­niłem to w stosunku do chrystianizmu. Umysł mój nie mógł się .przystosować do egzystencji z dnia na dzień, do "carpe diem" — jak to czyni wielu innych. Dwadzieścia lat temu — obecnie mam już czterdzieści cztery lata — zniechęcony wygodnym, ale rów­nocześnie bezdusznym życiem, odczuwając potrzebę wiary w co­kolwiek, zacząłem "wierzyć". W tym procesie psychologicznym rozum nieznaczną odegrał rolę. Byłem zresztą przekonany, że istnieją naukowe dowody "prawdy katolickiej" i że poznam je w czasie studiów w Zakonie Jezuitów. Prawdę powiedziawszy, jeszcze przed wstąpieniem do zakonu zalecono mi odpowiednią lekturę; otrzymałem wykaz książek, które dokładnie przeczytałem i przeanalizowałem. Było w nich jednak pełno sprzeczności, bra­ków i jawnych nonsensów. Gdy zwróciłem na to uwagę, zapew­niono mnie, że po wstąpieniu do zakonu zostaną mi udostępnione inne dzieła i będę poddany innemu kształceniu — zupełnie róż­nemu i bardziej doskonałemu — które mnie całkowicie przekona. Uwierzyłem w to. Niestety, w pierwszych już latach życia reli­gijnego, w czasie studiów filozoficznych, a następnie teologicz­nych na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim, zorientowa­łem się, jak bardzo zapewnienia te były kłamliwe: filozofia — przestarzała, nie dająca się pogodzić z obecnymi czasami i postę­pem, trzymająca się kurczowo Arystotelesa; teologia — apriorystyczna. Katolicyzm jest religią, której poszczególne elementy mogą być pojęte jedynie poprzez oparcie się na dokumentach hi­storycznych. Wiadomo jednak, że autentyczność tych dokumentów, ich prawdziwość oraz integralność — jak na przykład Pisma Świętego — bynajmniej nie są udowodnione. Nonsensem jest ze strony autorów katolickich opieranie się na dwudziestu zmursza­łych wierszach — zresztą nieautentycznych — jako na apodyk­tycznym dowodzie, że wszystko to, co powiedziane w "księgach świętych", jest naukowo dowiedzione.

 

Czy wobec tego uzasadnione jest pretensjonalne twierdzenie Kościoła o posiadaniu przezeń jedynej prawdy? Kościół katolicki jest organizmem historycznym, który powstał w wyniku natural­nej ewolucji, podobnie zresztą, jak to miało miejsce również z innymi wielkimi religiami. Podobnie jak mahometanizm i buddyzm, jest on historycznym świadectwem potrzeby wierzenia, odczuwanej przez ludzi, potrzeby, która istnieje tak długo, jak długo nie mają oni możliwości naukowego poznania zjawisk przy­rodniczych i społecznych. Ale epoka ta musi minąć. Oto dlaczego w świetle najbardziej ścisłej nauki komunizm stał się dla mnie ostatecznie jedyną udowodnioną prawdą. Godna podziwu jest metoda, jaką ideologia ta posługuje się przy wyjaśnianiu wszel­kich zjawisk, jak znajdują w niej wyraz nowe fakty, jak cała wiedza kosmologiczna, humanistyczna i społeczna — układa się w niej w harmonijną całość.

 

Pytanie: Czy mógłby pań podać przyczyny, przynajmniej te najważniejsze, które przekonały pana o słuszności ideologii ko­munistycznej?

 

Odpowiedź: Nie tu miejsce na wygłaszanie — a tym bardziej pogłębianie traktatu filozoficznego i politycznego. Uważam jednak, że moja wypowiedź na ten temat jest nieodzowna. Przede wszystkim, komunizm jako ideologia pozostaje w całkowitej zgo­dzie z nauką, gdyż wszystkie jego elementy są poddane jak naj­bardziej wnikliwej analizie intelektualnej. Na trudnej drodze ży­cia w dżungli rzeczy nieznanych i nieprzewidzianych — rozum jest jedynym drogowskazem pozwalającym rozróżnić prawdę od fałszu, sprawiedliwość od niesprawiedliwości. Ucieczka do wiary i uczucia charakterystyczna jest dla okresów obskurantyzmu l nieszczęścia ludów, tj. dla okresów, w których rządzą ludźmi tyrańskie idee i instytucje. Światło prawdy jest niewygodne dla tyranii. Polityka bogaczy odmawiających jakiejkolwiek pomocy ludziom biednym polega na przekonywaniu, że na nieszczęścia i cierpienia nie ma żadnego lekarstwa i że niemożliwy jest inny bieg rzeczy, ponieważ Bóg tak chce, taka jest jego wola, która — aczkolwiek niezbadana — jest jednak jedyną słuszną, mimo że wydaje się ona nielogiczna i absurdalna. Tego nie wolno podda­wać w wątpliwość. Mówią oni, że wszystkie krzywdy zostaną wyrównane na tamtym świecie, nie na ziemi, że trzeba być ze wszystkiego zadowolonym, cierpieć i korzyć się w oczekiwaniu na szczęście w innym życiu.

 

Komunizm zrywa z tymi przesądami i przywraca człowieko­wi — poprzez oparte na nauce królestwo rozumu — jego własną godność oraz prawa, wyzwala go z wszelkiej tyranii i daje mu możliwość osiągnięcia szczęścia.

 

Ten harmonijny i uniwersalny światopogląd przemawia do mnie przede wszystkim dzięki temu, że jest on wyrazem nie ja­kiejś przemijającej filozofii, nie efemerycznym zbiorem idei, nie jednym ze zwykłych "systemów", lecz słuszną naukową interpre­tacją życia. Twierdzenie, że komunizm jest światopoglądem eko­nomicznym i społecznym, jest twierdzeniem słusznym. Ponadto jednak komunizm jest czymś więcej, czymś nieskończenie więcej.

 

Komunizm jest nie tylko największą zdobyczą cywilizacji, ale samą cywilizacją, jednak nie według jakiegoś nieruchomego - a tym samym niedorzecznego — schematu, lecz w ciągłym rozwoju.

 

Pytanie: Jeśli dobrze zrozumiałem, podał mi pań przyczyny natury teoretycznej pańskiego "nawrócenia się" na komunizm. Obiecał mi pań jednak podać również przyczyny natury praktycz­nej, doświadczalnej.

 

Odpowiedź: Słusznie. Jak panu wiadomo, żadnego świato­poglądu nie można uznać za słuszny, jeśli nie wyjaśnia on rze­czywistości, jeśli jest z tą rzeczywistością niezgodny. W całym okresie mojego życia religijnego doszedłem do przekonania, że istnieje nie dająca się pogodzić sprzeczność między ideami, które kazano nam wyznawać, a odpowiadającymi im czynami. Przez pewien okres czasu sądziłem, że zjawisko to należy złożyć na karb niedoskonałości ludzkiej, wywodzącej się z grzechu pierwo­rodnego. Z biegiem czasu przekonałem się jednak, że jest inaczej. Błąd nie jest wynikiem niedoskonałości natury ludzkiej, lecz nie­logiczności teorii, która ją interpretuje. Gdy źle uszyte ubranie źle leży na ciele, to nonsensem jest winić z tego powodu ciało. Jest to wina ubrania, a nie ciała.

 

W historii Kościoła — obok wspaniałych, ale rzadkich poświę­ceń, oderwanych od panującej teorii — nie brak haniebnych po­stępków. Krwawe walki, wojny religijne, wojny zawsze i wszę­dzie, rzezie protestantów i waldensów1, papieże wzywający woj­ska cudzoziemskie, więzienia, gwałty — wszystko w celu utrzy­mania swej władzy. Są to fakty historyczne. Jest to polityka, która w słowach zapewnia, że królestwo jej nie jest z tego świata, w praktyce zaś walczy o władzę na tym świecie za wszelką cenę.

 

Aby nie szukać daleko, wystarczy wskazać na Włochy, gdzie mieliśmy możność poznać prawdziwą wartość "socjologii kato­lickiej" i ideologii katolickiej w ogóle. W imię Ewangelii Waty­kan i stojące na jego czele osoby, prowadzące terrorystyczną propagandę

 

1 Waldensi (ubodzy z Lyonu), zwani w południowej Francji wraz z in­nymi "heretykami" — albigensami, zostali na początku XIII wieku okrutnie wymordowani przez krzyżowców, którymi dowodzili legaci papiescy. — Red.

 

mającą na celu zaszczepienie strachu i nienawiści do komunizmu, korzystając z pomocy anglo-amerykańskiej — uzy­skali w czasie wyborów w dniu 18 kwietnia 1948 r. większość głosów. Wynik tego głosowania byt fałszywy i niesprawiedliwy, gdyż wybory zostały przeprowadzone w atmosferze niesłychanego terroru.

 

W okresie tym, aczkolwiek nie byłem jeszcze definitywnie przekonany o słuszności ideologii komunistycznej, głosowałem na partię Togliattiego. Zwycięstwo chrześcijańskiej demokracji i papiestwa było dla mnie ostatecznym doświadczeniem, ostatnia próba. Nareszcie — powiedziałem sobie — katolicy zgodnie ze swymi pragnieniami zdobyli władzę. Zobaczymy, co potrafią.

 

Od 1870 roku nie posiadał Kościół tak wielkiej i absolutnej władzy. Zobaczymy — mówiłem sobie — czego potrafią dokonać. Zobaczymy ideologię katolicka w życiu, w odniesieniu do społe­czeństwa, to jest na tym polu, na którym od czasów papieża Leona XIII katolicy uważają się za mistrzów.

 

Komentarze są zbyteczne. Minione cztery lata wystarcza dla wydania sadu na ten temat. Polityka chwiejna, złośliwa i nikczem­na. Jeżeli chodzi o sytuację międzynarodową — naród włoski sprzedano Anglo-Amerykanom za miskę soczewicy jako mięso armatnie: wciągnięto do absurdalnego paktu atlantyckiego po to, by prowadzić jeszcze bardziej absurdalną wojnę — wojnę przeciw Rosji i narodom prawdziwie demokratycznym, nie mają­cym w stosunku do nas żadnych agresywnych zamiarów, wal­czącym ze wszystkich swych sił o zachowanie pokoju na świecie. Głodzeni jesteśmy przez obce mocarstwo, prowadząc niedorzecz­ną gospodarkę narzuconą nam dla wygody obcych interesów.

 

Polityka wewnętrzna zdecydowanie tyrańska, niesprawiedli­wa i — co więcej — nieudolna i egoistyczna. Masy ludowe — wydziedziczone, oszukiwane pięknymi słowami. Olbrzymie skan­dale; niespotykane oszustwa. W Rzymie, stolicy katolicyzmu, olbrzymia część mas ludowych zmuszona jest wegetować w byd­lęcych warunkach. Reformy społeczne — przyrzeczone, ale nie realizowane, a jeśli nawet realizowane, to w oszukańczy sposób, w interesie klas posiadających. Jest to po prostu sypanie piaskiem w oczy. Synekury rządowe przydzielane są ludziom niekompe­tentnym, klice oszustów rozkradających dobro publiczne. Wyni­kiem tego wszystkiego jest powszechne niezadowolenie. Głos komunistów — jedynych prawdziwych obrońców mas wydziedziczonych, jest świadomie z premedytacją tłumiony.

 

I proszę mi wierzyć, że powyższa litania nie jest tylko wyni­kiem moich osobistych przekonań. Wszędzie stykałem się z po­dobnymi głosami krytyki, częstokroć o wiele bardziej ostrymi od mojego. Głosy krytyki wychodziły nawet z ust jezuitów, wybit­nych prałatów i działaczy Akcji Katolickiej.

 

Fakt, że Włochy znajdują się obecnie w obliczu nowego 18 kwietnia 1 jest przede wszystkim wynikiem zlej woli. Wiedzą o tym wszyscy. Jedynie egoistyczne interesy i strach panujący w Watykanie, obawa utraty absolutnej władzy nad naszym kra­jem — skłania Watykan do tego rodzaju niedorzecznych i ka­tastrofalnych prób.

 

Jako kontrargumenty wysuwane są fakty więzienia księży i dostojników Kościoła w Czechosłowacji, na Węgrzech i w innych krajach. Jest to zupełnie niesłuszne, gdyż komunizm nie prześla­duje religii. Ze względu na zajmowane stanowisko miałem moż­ność dokładnie poznać prawdziwe przyczyny tych wyroków i pro­cesów. Były to wyroki i procesy przeciw ludziom, którzy spiskowali, organizowali zbrojną akcję przeciw legalnym, konsty­tucyjnym rządom swoich krajów w celu obalenia ich i oddania władzy w ręce Anglo-Amerykanów. To właśnie zostało udowodnio­ne i wykazane wbrew temu, co pisze "L'0sservatore Romano".

 

Pytanie: Chciałbym panu zadać jeszcze jedno tylko pytanie: Jaką rolę odegrało środowisko, w którym pań przebywał przez tyle lat, w powzięciu przez pana decyzji opowiedzenia się za ko­munizmem?

 

Odpowiedź: Chodzi panu zapewne o to, jaki wpływ na mój umysł wywierało środowisko jezuickie. Wstąpiłem do zakonu 7 lutego 1936 roku, mając lat dwadzieścia osiem, po ukończeniu wyższych studiów i z ukształtowaną świadomością.

 

1 Wywiad opublikowany został na krótko przed ostatnimi wyborami sa­morządowymi we Włoszech. — Red.

 

Wśród jezuitów — powinien pań o tym wiedzieć — nie istnieje prawdziwa przyjaźń: każdy myśli wyłącznie o sobie. Należy stale mieć się na baczności. Jak panu wiadomo, jednym z obo­wiązków jezuity jest denuncjowanie swoich współtowarzyszy wobec przełożonych zakonu, a więc jakiekolwiek zwierzenia mogę być wysoce niebezpieczne. Życie tu pełne jest bezustannych po­dejrzeń. Wszystko robione jest w ukryciu. Celem zakonu jest utwierdzenie — przy użyciu wszelkich środków — panowania Watykanu nad światem. Człowiek, jednostka, jest tam jedynie numerem.

 

W takiej atmosferze ostrożność nigdy nie zawadzi. I tak, na przykład, zaledwie kilka dni temu, natychmiast po moim opusz­czeniu zakonu, dowiedziałem się, że poszukują mnie — przez policję — jako wariata! Chodzi oczywiście o to, aby zamknąć mnie w jakimś zakładzie dla umysłowo chorych, pogrzebać żyw­cem i zamknąć usta. Nie ulega też wątpliwości, że ten nikczemny manewr jest również dziełem Akcji Katolickiej.

 

Wracając jednak do postawionego mi pytania na temat śro­dowiska jezuickiego pragnę raz jeszcze stwierdzić, że panuje w nim bardzo ciężka atmosfera i że jest się tam całkowicie osa­motnionym.

 

Niemniej, gdy tylko w umyśle moim zrodziły się pierwsze wątpliwości, zwróciłem się z nimi do wykładowców Uniwersy­tetu Gregoriańskiego. Ponieważ odpowiedziano mi używając starych i dobrze mi znanych argumentów, które nie tylko nie były wystarczające, ale właśnie one wywołały moje wątpliwości, za­cząłem nalegać. Reakcja na moje nalegania nie była przyjemna: początkowo denerwowali się, a następnie stali się podejrzliwi i ostrożni. Jak to jest możliwe, abym nie był przekonany? Muszę być przekonany! Powinienem raczej modlić się i to dużo, gdyż moje wątpliwości to "ataki szatana", które nie wdając się w dy­skusję należy odeprzeć, zmuszając wolę do posłuszeństwa, a umysł do milczenia!

 

Szybko zamknąłem się w milczeniu. Wbrew nurtującym mnie wątpliwościom starałem się poddać autosugestii: wmawiałem w siebie, że niczego nie rozumiem. Ale walka z logiką jest rzeczą bezcelową: logiki zwyciężyć nic można.

 

Na moją ewolucję wpłynęły zarazem inne, decydujące czyn­niki. O ile chrześcijańska demokracja i Akcja Katolicka — myśla­łem — mogły ulec degeneracji, to w żadnym wypadku nie po­winno było się tak stać z zakonem religijnym, w którym — jak się twierdzi — Ewangelia jest jakoby stosowana w najpełniejszej i najczystszej postaci; szczególnie w takim zakonie jak Zakon Jezuitów. A tymczasem jest wprost przeciwnie. Tutaj właśnie panuje hipokryzja, brak jest jakiejkolwiek życzliwości. Chorzy pozbawieni są opieki lekarskiej i pozostawieni własnemu losowi. Brak ludzkiego stosunku do człowieka. W parze z tym idzie nie­spotykany luksus, i przepych. Ojciec Lombardii1 wygłasza ka­zania o wyrzeczeniach i sprawiedliwości społecznej, sam nato­miast przebywa w Villa Malta, to jest w rezydencji, której nieje­den król mógłby mu pozazdrościć. Równocześnie biedakom ofia­rowuje się 10 lirów^ na osobę i to też nie codziennie. Abstrakcyjne, nudne dyskusje, plotki i intrygi polityczne, pycha umysłowa. Jedynym i ostatecznym celem jest zdobycie i zapewnienie Waty­kanowi panowania nad światem. Welon hipokryzji, za którym próbuje się ukryć prawdziwe oblicze, stał się obecnie zupełnie przezroczysty i nie jest już w stanie przesłonić faktu, że tutaj w rzeczywistości służy się dwóm panom.

 

Miałem możność przekonać się osobiście, na własne oczy, u samego źródła o porozumieniu między najwybitniejszymi przedstawicielami Chrystusa i faszystami — awanturnikami rozkłada­jącego się kapitalizmu. Nadzieje na zwycięstwo pokłada się nie w krzyżu Chrystusa, ale w zbrojeniach amerykańskich. Księża i prałaci pragną odrodzenia we Włoszech faszystowskiej pałki policyjnej, pragną obcych wojsk, wojny, wytępienia komunistów, pragną bomby atomowej.

 

1 Jezuita, który w czasie kampanii wyborczej 18 kwietnia, jak też w czasie ostatnich wyborów samorządowych, odznaczył się wyjątkowo zaciekłą i kłam­liwą propagandą przeciw Związkowi Radzieckiemu i krajom demokracji ludowej. — Red.

 

 

Oto podstawowe przyczyny, które skłoniły mnie do "nawró­cenia się" na komunizm. Po długich walkach mnie, wtłoczonemu w ciasne, zatęchłe mury więzienia nie tylko duchowego, udało się wreszcie dzięki własnej energii to więzienie rozbić. I nareszcie mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwy i spokojny, gdyż oddycham wspaniałym i czystym powietrzem prawdy.

 


LIST PROF. TONDIEGO DO

REDAKTORA NACZELNEGO "DZIENNIKA "L'UNITA"

Drogi redaktorze!

 

W wywiadzie udzielonym w dniu 25 kwietnia korespondento­wi "Il Paese" uważałem za stosowne podać do wiadomości pu­blicznej przyczyny, które skłoniły mnie, aktywnego jezuitę, do porzucenia zakonu jezuitów i wyrażenia solidarności z politykę i ideologia komunistyczna. Ze względu na odpowiedzialność, któ­ra ciążyła na mnie jako na aktywnym działaczu jezuickim, oraz ze względu na znaczenie, jakie miała ta działalność w łonie Ko­ścioła, uważałem tego rodzaju publiczne wyjaśnienie nie tylko za rzecz konieczna, ale i za swój obowiązek.

 

Moje wyjaśnienia rozpętały wrzawę wśród przeciwników. Nie zaprotestowałem. Miałem jednak prawo przypuszczać, że pole­mika prowadzona będzie na uczciwym gruncie idei i przekonań oraz że istniejące rozbieżności nie przekształca się w nikczemne oszczerstwa i obelgi. W naiwności swej wierzyłem, że we Wło­szech każdy obywatel ma prawo wierzyć w takie ideały, które uważa za słuszne, bez obawy zdradzieckich i haniebnych ciosów, godzących w jego godność ludzką. Byłem jednak w błędzie. Z tego jedynie powodu, że dałem głośno wyraz swym przekona­niom, zaczęto rzucać na mnie obelgi, nazywając mnie ignorantem i łajdakiem.

 

Nie mogę więc milczeć, gdy po obelgach osobistych zaczęto przekręcać moje wypowiedzi, rozpowszechniać wiadomości o spot­kaniach i wydarzeniach politycznych, w których rzekomo uczestniczyłem. Równocześnie czynione są próby fałszywego naświe­tlania wydarzeń i faktów, bynajmniej nie drugorzędnych, lecz przeciwnie, posiadających duże znaczenie dla obecnej historii na­szego kraju i polityki prowadzonej przez Watykan.

 

Tak więc w grę wchodzi już nie tylko moja osoba. Dlatego też postanowiłem wziąć do ręki pióro, aby dać wyraz prawdzie i udzielić obiektywnych informacji, wstrzymując się — w miarę możliwości — od wydawania sądu. Czytelnicy moich wypowiedzi będą mogli sami na podstawie faktów osądzić, czy miałem dosta­teczne powody, aby zbuntować się przeciw temu światu, przeciw któremu się zbuntowałem.

Proszę pana, drogi redaktorze, o udzielenie mi gościny na łamach pańskiego dziennika. Proszę o to nie z powodu znacze­nia, jakie — być może — ma fakt mego nawrócenia się, lecz aby w miarę mych skromnych możliwości udostępnić wszystkim po­znanie prawdy.

strona główna

Free Web Hosting