No więc śni mi się, że jestem w Eden i bujam się na gałęzi.
Wtem podchodzi do mnie anioł Gabryiel i ustawia przede mna,
a raczej pode mną, wielki i pozłacany obraz jakiejś kosmitki.
No więc olałem ten obraz moczem z wysokości mojej gałęzi.
No to on mnie spytał, dlaczego to zrobiłem.
No to ja mu odpowiedziałem, że mi się nie spodobał.
Za jakieś pięć minut przytaszczył wielki autoportret samego
Boga, też w złotych ramkach i za szybką.
No to ja go znowu olałem z wysokości mojej gałęzi, a na
dodatek skoczyłem na to badziewie, podeptałem, pobiłem szkło,
połamałem ramki i odrzuciłem za siebie.
No to on się obraził i poszedł na skargę do Boga...
Za jakąś chwilę słyszę głos Ojca: Synku, dlaczego to zrobiłeś?
Czy ci co nie dolega przypadkiem? Nie trzeba ci lekarza?
A ja Tacie na to, że jestem... bardzo, bardzo samotny...
Za jakieś dwie chwile słysze coś takiego: - Adamie, to znaczy
samsonieee, samsoniee, a kuku... !?
Dziwne, ani to tygrys, ani koczkodan, ani słoń, co umie grać na
trąbie. Kurcze, głos jakby znajomy, ludzki, to znaczy małpi, jakbym
sam mówił do siebie, ale jakiś taki mięciutki i powabny...
- Samsonie, choć tu szybko, mój ty samotny osiołku,
pobawimy się w doktora...
No, kurcze, aż mnie prąd przeszedł po tych, no, mniejsza z tym...
I własnie wtedy się obudziłem - ha, ha!
samson
strona głowna