We Remember What He Read to the Dead!
Wladyslaw
Szlengel
1914-Ghetto Warszawa 1943
Halina
Birenbaum
Translated and Published in Hebrew the Poems of Wladislaw
Szlengel
Wołanie w nocy Wiersze lipiec - wrzesień 1942 - A Cry in the Night (& translation to English)
Obrachunek z Bogiem, (Getto Warszawskie, 1943) - An Account with God, Warsaw Ghetto 1943
Kol Nidrei (& translation to English)
Prima Aprilis - April 1st (& translation to English)
Szałasy (Nasz Przeglad - (Our Review) 20.09.1937) - Sukkot (Feast of Tabernacle)
Cisza (Akwarela letnia) (13.08.1939) - Silence (Summer Aquarelle)
Wiersz na temat nieżydowski , ("Nasz Przeglad", 5.10. 1937) - A Poem not about a Jewish Theme
Sklepiki (18.12.1938) - Small Shops
Niemowlę ( 1.01.1939) - An Infant
Wiosna na ulicy Pawiej (18.04. 1937) - Spring on the Pawia Street
Samolot (6.04.1937) - An Aeroplane
Tobuł tułaczy 5.02.1939 - A Bundle of a Vagabond
Płyną okręty (Quasi una Fantasia) 1938 - Ships are Sailing (almost a Fantasy)
Szukam cłowieka (1938) - I'm looking for a Human Being
Przerażone pokolenie (25.01. 1939) - Frightened Genaration
Władysław Szlengel home Wołanie w nocy Wiersze lipiec - wrzesień 1942Wiersze te, napisane między jednym A drugim Wstrząsem, w
dniach konania Wołanie... w nocy... |
A Cry in the Night Poems Written Between July and September 1942 Translated by John Nowik and Ada Holtzman These poems were written between the first My Cry... in the night... |
Władysław Szlengel home
Obrachunek z Bogiem
, (Getto Warszawskie, 1943)Może to był sen - (chociaż nie)
A może zamroczył mnie
trunek
Siedzieliśmy razem Bóg i ja
I robiliśmy
rachunek...
Bóg był starszym panem
O spojrzeniu
pełnym łaski
Miał siwą długą brodę
I chodził bez opaski...
Kenkarty
wprawdzie nie miał
Bo przybył prosto z raju
Lecz miał
obywatelstwo
Podobno... - Urugwaju
Wyjąłem dużą księgę
Aa Pan Bóg Watermana
Otwarłem konto - wiara
I rzekłem... proszę
pana
Mam lat trzydzieści dwa
Lat sytych albo biedy
Dotychczas Panie
Boże
Otwarty miałem kredyt
Mówiono: módl się
Ja się modliłem
Mówiono: pość -
- pościłem...
Przez ciężkie postu
dni
Bez kropli wody w ustach
Dla wielkiej chwały Twej
i urojonych
ustaw
W męczocych smugach świec
W tumulcie izb bóźniczych
Modliłem się byś mógł
uczynki moje zliczyć
Uówiono mi „nie kradnij"
nie
kradłem
Mówiono: nie jedz świniny...
(lubię) -
nie jadłem
Mówiono: Bóg tak
chce...
Mówiono: Boża
Droga
Mówiono: nie cudzołóż...
Wstrzymałem się... dla Boga
Mówiono nie zabijaj!
nie
zabijałem
Nie miej Boga nademną
- nie miałem...
Są różne miłe święta
Są różne
trudne święta
Po dziesięć razy na rok
Kkazano mi
pamiętać
Kazano siedzieć w kuczce
Pić gorzkie jadać macę...
Pokuty
różne czynić
i zaniedbywać pracę
Rzemieniem
ściskałem ręce
Ksiągi zżerałem nocą
i umartwiałem ciało
Przepraszam,
pytam - po co ?
Mówiłem: Bóg pomoże
Mówiłem: Bóg ocali
Wierzyłem: Pan Bóg ze
mną
Mówiłem: i tak dalej...
Spójrz no, popatrz w księgę
Rzecz jasna, oczywista
Patrz!
karta Twoich zasług
w stosunku do mnie - czysta...
Biją mnie w twarz
-
Nie uciekam
Jak zwierz tropiony z nory w norę
Cczekam... a Ty
nic...
Głodno mi chłodno i tęskno
Droga wciąż dziksza, daleka
Pusto -
wokoło, martwo
Nie płaczę... - czekam...
Na wiatr więc
wyrzucone
Błagania posty lament
i sto tysięcy modlitw
i pół miliona „Amen"...
Co Ty mi
dajesz dziś
Za wszystkie me uczynki
Ten blok...
Tę blaszkę... plac
-
Te bony - czy Treblinki?
Czy jeszcze czekasz bym
Pojutrze jak
testament
Pod pruski idąc gaz
Powiedział jeszcze „Amen"?
No mów cos, proszę mów
-
Rachunek wyjm z ukrycia
Otwarte ksiegi - patrz! -
Wspólniku mego życia...
Ten miły starszy pan,
z którym przy stole piłem
Ołówek
wziął do ręki i rzekł...
i tu się przebudziłem
Czy to był zwykły sen?
-
Czy też mnie zmorzył trunek? -
Lecz do dziś nie wiem jak
sie skończył
obrachunek
Władysław Szlengel, Nasz Przegląd, 14.09.37 nigdy nie znałem treści ani słów
|
KolNidre homeTranslated by Josef Hollender & Ada Holtzman I've never understood the content and the words, |
Władysław Szlengel , Nasz Przegląd, 1.04.39 boki zrywać panowie... |
"Our Review" 1.04.39 home Prima Aprilis Gentlemen, I'm splitting my sides |
Władysław Szlengel, Nasz Przegląd, 20.09.37 home
Dzis mamy dom
nad domem mocny dach
i murz ye stali i
betonu
a sukot prosze pana to po tamtych dniach
kiedy nie mielismy
domu
bylismy na pustyni
był skwar a nocą zimno i wiatr
straszne to
panie pewno były czasy
jeśli przetrwały tyle lat
obrzędy sukot -
szałasy
czy dziś mamy dom?
napewno własn dom?
co spokój by dawał snom
i życie spokojnym uczynił?
czy już
wróciłem z wygnania
z tułaczki z dzikiej
pustyni?
mój dom?
czy
się obawiać już nie trzeba
że przez nietrwały liściasty dach
nie spadnie
grom
z niepewnego nieba?
ja przecież jeszcze się błąkam w pustyni cudzych
wielkich miast
w zamieci złych zamiarów
złych
słów i szkalowań...
miotany tyloma
wichrami
zawieszony w przestrzeni i w czasie
siedem dni świętowania w
szałasie?
czy nimi rany zabliźnię?
kiedyś gdy wrócę do mego domu
będę wspominać te dni na
obczyźnie
przez sukot - radosne święto jesienne
ale dziś?...
proszę
pana niepewne szałasy
to moje życie codzienne
Władysław Szlengel , Nasz Przegląd, 13.08.39 home
nie ma gdzie uciec by słyszeć własne myśli
co noc chrapliwy gramofon słowikom urąga -
co wieczór nienawiść w parku nieci -
od świtu śpiew fałszywy
połąkach się błąka
a pod nogami dzieci... tysiące...milion
dzieci...
bo dzieci mają swoje najważniejsze sprawy
które zmierzch dopiero w klatki domów
wygna
księżyc w okna puka... natretny... ciekawy...
jaśminowa za oknem
czai się maligna -
las upity mocnym księżycowym światłem
kołysze się bredzi -
swawolny pijany -
wzywa wśród nocy ptactwo - psy i
dziatwę
i płoszy zalęknione szepty zakochanych...
a ja tu wśrodku w rozgwarze w rozjęku -
w wołaniu - płaczu -
śpiewie - trącany rozmową
zaczepiany kwileniem - dysonansem dźwięków
daremnie szukam zagubione słowo...
ziemia dygoce pod niebem skwarny sierpień
za ścianą chrobot -
za oknem jabłoń dyszy
i piszę list do ciebie... że ćle mi że
cierpię
szukając własnej myśli w poszarpanej ciszy
Władysław Szlengel , Nasz Przegląd, 5.10.37 home
(Mały Dziennik bardzo się na mnie gniewa, że wiersze drukowane w Naszym Przeglądzie)
pewno się panom dziwnym to wyda
że wierszyk ten wcale nie
będzie o Zydach
nie będzie skargą protestem i krzykiem
lecz będzie po
prostu zwyjczajnym wierszykiem
bo dziś już nie trzeba bo dzś już nie
muszę
do sumień kołatać i dręczyć wam duszę
już pan wojewoda dziś robi to
lepiej
już na ulicach cenniki się lepi
za szybę rozbitą i za szczęścia
chwilę
dostaje się prawda tyle i tyle...
dziś nawet jest modne to w
„Ipsie" to w „Klubie"
mówić dobrotliwie: „Zydów nawet lubie"
co pismo:
dyskusja - tygodnik: ankieta
a głosu nie zabrać uchodzi za nietakt
dziś
bardzo chętnie dżentelmen czy pani
po Grecie Grabo po Chinach
Hiszpanii
przy manikurze - wytwornie cedząc zgłoski
problem rozstrzyga
comprenez - żydowski
a kuchta powiada że lipa i draństwo...
gazeciarz
rozstrzyga: mieć czy nie mieć państwo...
dozorca powiada nic z tego nie
wyńdzie...
a to na Grzybowskiej... a tamto znów w
Saskim
i czyta się mówi od
świtu po świt
dla Zyda... przez Zyda... za
Zyda i Zyd...
więc gdy społeczeństwo tak mile wspomina
ja nie mam potrzeby
leźć z wierszem na szaniec
bo z wierszem o krzywdzie przeważnie tak
bywa
tak jak z oświatą... kaganiec... kaganiec...
gdy mówi ulica i pan wojewoda
cóż jeszcze wierszem płaczliwym dodam?
więc wierszy nie
będzie już więcej o Zydach
ie będzie już skargi sentyntemntu i
dreszczy
chce mi się wierszyk napisać że włażnie
pada jesienny
deszczyk
Władysław Szlengel , Nasz Przegląd, 18.12.38 home
zza lady chmurnej nie widać nieba
tylko reklamę czerwoną:
maggi
strzęp słońca odbija się w nożu do chleba
i blasze mosiężnej od
wagi...
nad drzwiami jest dzwonek lecz nigdy nie dzwoni
nad oknem jest
zegar - lecz dawno nie chodzi...
jest za kasa z kluczkiem - lecz także co po
niej...
jest kłótka - zbyteczna cóż znajdzie tu złodziej?...
wystawa jest w oknie lecz
dzieci nie nęci
bo nie ma w niej reklam obrazków
zabawek...
i neon nie błyszczy i nic się nie
kręci
w tym małym sklepiku ze SczStawek
w tym małym sklepiku są półki i kos
a sklep jest milczący i smutny i
starczy...
a człowiek zgarbiony wpatruje się w grosze
i liczy... i widzi
że znowu nie starczy...
i dzwonek nie dzwoni - i milczy mruk zegar
i
półki są pusti migoce
a żona jest w d... bo coś jej
dolega
i coraz ciemniejsze i dłuższe są noce
w maleńkim sklepiku na półkach jest troska
a chleb taki ciemny jak ciężkość na
duszy
a w kącie śpi żałość i bieda żydowska
patrzy na zegar... i czeka aż
ruszy...
papierki papierki - nędzarskie gredyty...
szufladki szufladki
luksusy piwnicy...
marzenia marzenia wiecznie niesytej
ulicy... ulicy...
żydowskiej ulicy...
kilo mydła...
kilo chleba...
by uciszyć głód...
poproś w sklepiku centymetr
nieba
i szczęścia jeden lut...
Władysław Szlengel , Nasz Przegląd 1.01.39 home
punkt o dwunastej ---
gdy chybocący się korowód przeciągał miastem
w huku korków z butelek pod serpentin deszczem
gdy go się najmniej
spodziewano jeszcze
na jakiejś sali przy podłej orkiestrze
w trzasku
kieliszków przy pijanym śpiewie
urodził się malec:
trzydzieści i dziewięć
nowy rok - odsesek wesolutki malec
który przed minutą życia nie znał wcale
a już był
pijany...
już znał szelest jedwabiu... i drogie szampany
i wódkę na przedmieściu kobiecej dłoni dotyk
i tańca
szaleństwo - jazzbandu narkotyk
szczęśliwy malec... cichutko sobie śni
że
ta radość beztroskpotrwa kilka dni
że będzie mały... przy orkiestrze
siedział
że będzie szczęśliwy że nie będzie wiedział...
że choń młodość
upłynie mu przyjemnie
ale daremnie...
ledwo się urodził - ledwo powitano
czule
już ubrano go w koszulę
czarną... brunatną... czerwoną...
haseł
go nauczuno ---
pierwsze abc - było butnym mar
z kołysanki - wojenny żar
szedł
elementarz - gazeta i ustawa
i zakazy i prawa
... a jeśli w
główce zabawa...
jemu
kieliszek jemu taniec
a oni jego - jego na szpalty
jego w wir
tłumny...
jego w gazet kolumny
w jego w nakazy płatnicze
w stawki
robotnicz
w waklasowe
w walki rasowe
jego w okopy w obozy na
fronty...
biedny malec... tdziewiąty...
zanim po nocy wino wywietrzało z
głów...
malec trzydziesty
dziewiąty starcem był już znów
Władysław Szlengel , Nasz Przegląd, 18.04.37 home
na rogu Smoczej i Pawiej
stoi Chawa wśród dwóch nędznych koszy
i
sprzedaje gorące parówki
para - za jedne pięć
groszy!
proszę - kto mówi Chawie
z ulicy
Pawiej
że jest już wiosna?!!
tam gdzie mieszka żyje i handluje Chawa
nie rosną kwiaty ani
nawet trawa...
nie ma spacerujących wiosennych tłumów
nikt nie sprzedaje fiołków
pierwszych
nikt sobie nie sprawia wiosennych kostiumów
i nikt nie czyta wiosennych wierszy...
słońce na Pawiej tylko liże słabe tanie -
jakby sprzedane z
wózka
wiatr wiosenny harcuje ospalej i wyżej
i
tylko na facjacie wietrzone bety muska
czy to nie jest rzecz nader ciekawa
skąd wie Chawa
że jest
już wiosna?!...
kiedy Chawa po raz pierwszy nie sprzeda
ani pary gorących
parówek
uśmiecha się do stojących
z obwarzankami
Zydówek...
parówki odnosi do domu
(a uśmiech
twarzy się trzyma)
dzieci nie będzie kolacji...
dzięki Bogu skończyła się
zima...
Władysław Szlengel , Nasz Przegląd 6.04.37 home
na Niskiej sto w suterynie
gdzie nigdy słońce nie
wstaje
mieszka reb Załman który
nigdy nie jeździł
tramwajem...
radia nigdy nie słyszał
nie ma pojęcia o kinie
całymi latami
się modlił
reb Załman w swej suterynie...
i nagle - ku żony rozpaczy -
(czyż nie ma innych kłopotów)
reb Załman się stał entuzjastą
płynących gdzieś w
dal samoów
nocami podchodzi do okna
gdy warkot daleki go zbudzi
i
uśmiech się zjawia na ustach
nie zrozumiały dla ludzi...
a Załman w sobotę w bóźnicy
słyszał
jak czytał ktoś o tym
że z Polski do Palestyny
można już dziś...
samolotem!
że nawet gazety z Warszawy
„tam" wysyłają i wszystko...
w
kilka godzin do Erec...?!
więc ziemia święta tak blisko?!
reb Załman marzy po nocach
o Erec - Bożej Winnicy
o ptaku -
co go zawiezie przez dobę
- z Niskiej ulicy...
więc niby dziś - suteryna
dyszący zaduch i para
a jutro
można się zbudzić
pod słońcem jak wielka
pomarańcz...
jak dawniej jest Erec daleko
dla takich jak Załman
nędzarzy
lecz dobrze że jest ten samolot
bo można chociaż pomarzyć...
piękną reb Załman melodię
słyszy w dalekim warkocie
reb
Załman nie jeździł
tramwajem
a marzy... o samolocie...
Władysław Szlengel, Nasz Przegląd 5.02.39 home
w małych miasteczkach zapomnianych
tam gdzie jest szary każdy
świt
w świt taki szary i zapłakany
tobuł tułaczy szykuje Zyd
a do
tobołka wziąźć by się chciało
całą codzienność swoja starą
wąskiej uliczki
krętość i małość
i zapyloną sklepików
szarość...
wierzbę przydrożną zabrać by trzeba
i pochylonę bóźniczkę z nad rzeki
płat deszczowego dobrego
nieba
zabrać ze sobą na szlak daleki...
jarmarczny rozgwar taki
znajomy
sobót dostojny spokój i ciszę
i dźwięk i barwę i ludzi i domy
by mieć ich
przy sobie i widzieć i słyszeć...
a tam w oddali bezkresy sine
drogi wichry - na deszczu
stanie
a tam spowite mgłami i dymem
jakieś szukanie - jakieś czekanie -
-
tam jakieś miasta albo pustynie
i nagłość - dziwność - siła nieczysta
-
tumult i haos z którego wypłynie
jakaś nieznana
i inna przystań
tak by się chciało z wszystkim uporać
stanąć nareszcie
śmielej i pewniej
i tylko smutno i łzawo i rzewnie
strzępy dawności
wycięgać z wora:
- - płat deszczowego nieba - -
- - głosów znajomych rozgwar - -
- -
wierzby znajomej biało&ść - -
- - uliczek krętość i maałość -
-
- - szarość zasnutą ಖzami
co nigdy nigdy już nie schną...
- - - - -
i westchnąć
Władysław Szlengel, Nasz Przegląd 18.07.37 home
Idę swoją smutną drogą
dwa tysiące lat
a za mną w ślad
co dzień
wlecze się jak cień -
litania bezecna i złaŁ
- że zatruwam
w studniach wodૻ
że sprowadzam złą pogodę
- że uroki znam na trzodę
- by je oplwać zmieszać z
b&##322;otem
- by je sprzedać drogo potem
- krwawy haracz Bogu
płacę
- i na kżde swoje świętaa
-
kradnę blade pacholęta
- by wyłupać martwe oczy
i serdecznej krwi
utoczyć...
mijają lata i lata
i zmienia się obraz świata
kultura
światło postęp
a dla was to wciąż takie proste:
- że mam lochy
tajemnicze
- że nocami złoto liczę<
- wojny robi się na prędce
Wielki Paskarz -Wielki Mag
rewolucja - gdy dam znak!
lecą w
przepaść kalendarze
tyle zdarzeń tyle zdarzeń
bajdy i przesądy
giną
przyszło radio tempo kino
ludzkość się nad wszystkim głowi
tylko
ze mną.....
nihil novi:
- ja - to burżuazja wyzysk
- ja światowy jestem kryzys
-
komunista ja i bogacz
- jestem chasyd - zwalczam Boga
- wszystko zło z
całego ඕwiata
- w jednym sercu mym się splata
- by w piwnicach chować zło
- jeśli
tylko mnie usuną
- wiecznie ja - beczka prochu
-... na ogłuszenie
motłochu
żyję
przykre prawda? nawet wstyd
lecz ja tak na
złość
wiadomo
Zyd
Władysław Szlengel home
Płyną okręty (Quasi una Fantasia) 1938r
.Przepisała ten wiersz z Gazety Nasz Przegląd i przywiozła z Polski do óczesnej Palestyny w roku 1939 M. Fira Salańska
płyną okręty po bezdrożach
po oceanach i po morzach
płyną
dniami płyną nocami
łyną okręty z uchodźcami
jadą i jadą - tu i
tam
pukają do portów i do bram
a świat się
zamknął zaryglował
więc płyną w nieskończony rejs
bo gdzie pojadą -
wszędzie słowa
wyryte na bramach - nie ma miejsc
płyną okręty płyną okręty
poprzez lazury i poprzez
odmęty
okręt jest trumną - nie okrętem
lazur jest czarnym
atramentem
starczyłoby tego atramentu
aby napisać miliard listów
by odpowiedzi dać nie mniej
miliard listów bez sententymentów
dwa słowa
tylko: NIE MA MIEJSC!
więc pozostają na okrętach
aby się włóczyć po odmętach
ni to korsarze - ni to piraci
ani
dziwacy - jacyś bogaci
ani herosi - ni włóczykije
ludzibez jutra - dusze niczyje
ludzie wypluci z ludzkich
kniej
ludzie dla których: NIE MA MIEJSC!
krąci się kręci kula świata
w skarby cuda tak
słońce ją
poświ- kwieciem się mai
tyle ma lądów - tyle
krai
nagle stanęła - czy chce mieć lżej?
proszę wysiadać - nie ma
miejsc
płyną okręty...
płyną okręty...
płyną okręty z uchodźcami...
Wladysław Szlem, NPrzegląd 1938 (pdo ówczesnej Palestyny przez Firę Salańską) home
kiedy byłem jeszcze bardzo młody
taki jeszcze młody że słońce
chciałem chwytać
bo światło wolałem od łakoci
kazano mi mądre książki
czytać
o pięknie przyrodzie i dobroci
o że to wszystko kryje sercew
człowieka
pytałem: gdzie jest CZŁOWIEK?
kazano mi
czekać...
urosłem...
znam mapy książki gazety
depesze ze świata
fotografie...
gdzieś tu musi być człowiek...
niestety... ja go znaleźć nie
potrafię
idę ulicami wielkich miast
i nie zamykam zmęczonych powiek
w
złocie słońca i w srebrze gwiazd
ulicami idę miast
i pytam: gdzie jest
CZŁOWIEK?
i nie znajduję go:
ani w depeszach z butą pisanych
w
programach mordu i przemocy
ni w oczach ludzi poniewieranych
ni w krzykach
nagłych pośród nocy
ani w pięściach wzniesionych do
nieba
ani w oczach gdy iskrzą się żądze
ani w tych szukających
chlebaa
ani w dłoniach liczących pieniądze
ani w ustach kłamiących
ani
w oczach płaczących
ani w układnych mowach dyplomatów
ani w tekstach brunatnych plakatów
ani w pluskwim peticie gazet
skomlących o ludziach
duszonych gazem
ani w szperających w babki alkowach
ni w tych co biją
starców po głowach
jest zwierz tropiony
jest myśliwy szalony
zdobywca kłamca
głupiec
ofiara krzykacz kupiec
o lis i cham i faktor
i płaz i gad i
marny aktor
i bity i zi skopany
i ciało i mięso i rany
i beznadziejna
droga daleka
i nigdzie nie mę znaleźć CZŁOWIEKA!
Władysław Szlengel, Nasz Przegląd, 15.01.39 home
(Gminy żydowskie i instytucje filantropijne wysyłają małe dzieci uchodźców do Anglii, Holandii i t.d.)
wbyło za głośne... za skomplikowane
zamazane i dziwne i zasnute
łzami...
przyszli straszni jak w kinie
tak wcześnie nad ranem
i mówili tak głośno... i stukali kolbami...
tatusiowi jak
cowboye lufami grozili
a mama miała za duże i za straszne oczy...
i taś
się jak starzec załamał i schylił
pięść ścisnął... i zawył... i sprężył i
skoczył...
potem taty nie było i była tylko cisza
a mamie drżały ręce przy
krajaniu chleba
i pytała czy kroki na schodach ktoś słyszał
i paliła
świece i wzywała nieba
i potem przyszli inni - lepsi ale obcy...
i zabrali
dzieci i było coraz gorzej
w pokoju tłoczyli się tacy sami chłopcy
a potem
był pociąg i okręt i morze...
i strasznie i pusto i szaro - bez
treści...
i wszystko się nie chce tak w główce
pomieścić...
z mgły z labiryntu tylko się wyłania -
ta droga - ta droga...
i znak zapytania...
czy urośnie pokolenie przerażonych ludzi -
których będzie po nocach każdy szelest budził
stuknięcie na
schodach - dźwięk obcego głosu
wtrącą w odmęty popłochu - chaosu - -
ludzi
co drzwi zamykają na zamki
- gotowych do skoku gdy ktoś dotknnie
klamki
ludzi niepewnych co cnotą - co grzechem
ludzi z strwożliwym
lękliwym uśmiechem
ludzi palących listy - - -
ludzi niszczących adresy - -
-
ludzi nie umiejących śpiewać - - -
ludzi szukających w oczach
przechodniów - -
spojrzenia
siostry czy brata? - - -
Władysław Szlengel, Nasz Przegląd, 25.04. 37 home
(na marginesie felietonu Pierrota „Warszawa II")
hallo! radio słuchacze!...
sygnał - dźwięk spadającej
łzy
fala - piąte przez dziesiąte
to mówi:
Warszawa III
może to was zaciekawi
po jazzie i śpiewie banalnym
Stwaki
Smocza i Niska
nadają program lokalny
na Pawiej pięć wyrzucają
graty wśród
strasznego hałasu
eksmisja rodziny tragarza
to nasz smutny sygnał
czasu
kolejka po żebracze bony
dla wszystkich nie wystarczy
reszta
musi głodować
(komunikat gospodarczy)
dwoje dzieci pożera przez szybę
(a widok tak męczy i
drażn)
leżące na wystawie jabłka
(to nasz teatr wyobraźni)
sprzedają obważanki
za to płaci się mandat karny
psst!
antlojf! (uciekaj) policja!...
(oto koncert popularny)
transmisja wielkiego pochodu
nim sabath zapadnie
święty
spieszą w dostojnych saganach -
ambrozja biedoty - czulenty
jakież istnieja nadzieje
które łzy Smoczej utrą?...
co też tu może się zmienić?!
jaki
jest program na jutro?!
fala - uchodźctwa żebractwo
sygnał: dźwięk spadającej
łzy...
kiedy „Warszawo w kwiatach" -
- zrozumiesz „Warszawę III"
Władysław Szlengel, Szpilki home
Małżeństwo Dyktatora
Wiecie zapewne, że Dyktator jest abstynetem, jaroszem i kawalerem. Jeżeli człowiek przez piędziesiąt lat nie zaznał rozkoszy jaką dają;
krwisty rozbef, cieniutki sznycelek, dobrze wyoieczony kurchak z kartofelkami i mizerią, przy czym kieliszek dobrego czerwonego winka... A, co tam wyliczyać - jak człowiek nie zna rozkoszy. Niewesole są noce w głuchym kanclerowskim pałacu, smutne są myśli niezakropione lampką wina i widmowa pustka bez kobiety.
Widziałem roześmianą twarz Roosevelta z bankietu w Filadelfii; nie wiem czy prezydent pije - ale nic nie powiem o pokaźnych butelkach na zdieciu „United Press" i wesołym wieńcu girls przy stole. Nic dyiwnego, że po takim bankiecie Roosevelt kropi depesze do Europy: „Uspokójcie się! Zycie jest piękne! - wino jest słodkie i nie chcę, aby moja żona martwiła się, że nasz syn idzie na wojnę". KonkluzjaŁ musimy dyktatora ożenić. Kobieta dokona reszta.
Będzie to wyglądało mniej więcej tak:
-Dyktator. Gerta Schmidt. Państwo pozwolą... - Panie marszałku, czego pan mnie męczy... Ja nie znoszę kobiet...
- Trudno. Zagranica. Prestiż. Smieją się. Smieszność jest zabójcza dal Dyktatora. Musi się pan ożenić.
Z tą... Gertą Schmidt?
Tak. Ona ma w posagu dwie żywe krowy, osełkę masła i niedojedzone jajecznicę po nieboszczyku pierwszym mężu. Tego nie należy bagatelizować.
Czy posag ona wniesienie zaraz po ślubie?
Natychmiast... Ogłasza się małżeństwo Dyktatora z Gertą Schmidt. Slub odbędzie się w niedzielę 22 lipca.
Wtorek, 17 lipca.
Dyktuś... więc już w niedzielę... ach mój jedyny... Ty jesteś zabójczy... taki zabójczo-piękny... Zgol te wąsy...
Coooo? Pani oszalała? Bez wąsów!! Ja się mogę obejść bez linii Zygfryda, ale nie bez wąsów...
To nie będę się całowała.
Nie zgolę.
To wszystkim powiem, że na Linii Zygfryda jest napis: "Pluć tylko do spluwaczek", bo beton się rozpłynie...
Zgolił
Sroda, 18 lipca.
Patrz, jak ja jestem ubrana. Jak strach na wróble! W całym Berlinie nie ma ani jednej przywoitej krawcowej.
Nie rozumiem.
Mój kochany, jak ty chcesz, to sobioe możesz wyrzucić wszytkich Zydów, ale nie możesz mnie pozbawić dobrej krawcowej. Sam rozumiesz, że bez Zydówki będę ubrana jak koczkodon. Bądź taki dobry, maleńki werdycik...
Szalona. Idea moja w sprawie...
Wiem, wiem, ale jak mi nie sprowadzisz Zydów do Berlina, to ja napiszę do mamy, żeby przyjechała. Może razem coś uszyjemy...
...Cofnięto nakaz wysiedlenia Zydów.
Frau Schmidt, gdzie mój garnitur, mój strój galowy?
A z czego miałam uszyć spódnicę? Może z waszej tandetnej wełny... Może z papieru?
No, dobrze, ale przecież nie mogę... Jak ja będę wyglądał? A moje spodnie z kapitańskiego uniformu?
Poszły na spód do kostiomu... Mój drogi, pożycz sobie od marszałka marnarkę i zrób sobie płaszcz, to ci wszystko zakryje... Albo przestań się kłócić z Anglią, to będziesz miał angielskie materiały...
... Przestał.
...Piątek.
Dyktuś zrób narzeczonej prezent. W niedzielę nasz żlub... Nie chcę jeść na obiad wroniego rumsztyku... Zjesz ze mną, prawda?...
Nie jadam miąsa...
Taki dobry sznycelek z kartofelkami i kieliszek bordo... óNie pijam. I nie mamy bordo. Bordo ma Francja.
To nie kłóć się z Francją, ja cię proszę... No zjedz, zjedz... Zjedz, bo piszę do mamy... I kieliszek bordo... I załatw z Francją...
...Załatwił.
... Sobota. - Dyktuś, słuchaj, mówię ci ostatni raz. Musisz mi to przyrzec przed ślubem. Bo inaczej nici z małżeństwa. Zadnych awantur... Zadnych zaczepek... Ja chcę mieć spokój w domu... I żadnych wyjazdów. W domu masz siedzieć. Spokój. Masz żonę. Będziesz mieszkał w stolicy, żebym miała blisko mai wybij sobie z głowy jakieś wyjazdy. I żadnych gości. porządek, żeby był. I koniec ersazów... ma być . Będziesz ł mięso, bo nie chcę cherlaka - i będziesz pił. I ubranie ma być z wełny, a nie z glaspapieru. Koniec.
...Powiadam Wam. Tylko małżeństwo uratuje interesy Europy.
This Web Page Was Last Updated April 28th , 2003