MIKOŁAJ KOZAKIEWICZ

 

O tolerancji

i swobodzie

sumienia

 

 

 

KSIĄŻKA I WIEDZA

 


 

Redaktor Biblioteczki

MACIEJ MIECIŃSKI

 

Redaktor

ZENOBIA SKWIRCZYŃSKA

 

Okładkę projektował

JERZY KĘPKIEWICZ

 

Copyright by "Książka i Wiedza", 1963

Warszawa, Poland


Od autora

 

Człowiek, aby być szczęśliwym, musi zaspokoić swoje główne pragnienia i potrzeby. To prawda, jednakże nie mają racji ci, którzy główne potrzeby i pragnienia czło­wieka sprowadzają do spraw materialnych, takich jak jedzenie, mieszkanie, ubranie itd. Bez ich zaspokojenia niemożliwe jest wprawdzie biologiczne życie jednostki, ale tym, co czyni je naprawdę ludzkim, są potrzeby in­nego rzędu, potrzeby, które nie wahałbym się nazwać wyższymi.

Dwóm z nich — potrzebie tolerancji i swobody su­mienia — poświęcona jest niniejsza praca. Czy jesteśmy tolerancyjni? Czy nasze społeczeństwo gwarantuje oby­watelom prawo swobody myśli i sumienia? Oto pytania, na które spróbuję udzielić odpowiedzi na następnych stronicach tego szkicu.

 


Przesądy stare i nowe

Bardzo lubię czytać pamiętniki. Tak się złożyło, że wypadło mi przeczytać ich wiele. Były to pamiętniki zarówno ludzi młodych, bardzo młodych, starszych, jak i zupełnie starych. Część z nich opublikowałem, część jeszcze czeka na publikację. Lubię je czytać, gdyż dają prócz opisu spraw wielkich także dokumentację spraw drobnych, może nieważnych w skali historii narodu czy ludzkości, ale interesujących w skali życiowych doświadczeń jednostki.

Stary działacz oświatowy Jan Kolanko tak na przy­kład opisuje w swym nie opublikowanym pamiętniku różne zwyczaje z rodzinnej wsi rzeszowskiej sprzed lat pięćdziesięciu: "Żeby wyleczyć zakażenie krwi, trzeba było postawić nogę na siekierze, wysuwając chorą, z za­każeniem, kończynę nieco do przodu, a następnie prze­rzucano nad pachwiną kilkakrotnie żarzący się ogar, czyli węgiel drzewny. Żeby zatamować krwotok, stoso­wano obmywanie rany własnym moczem i okładanie chlebem zagniecionym z pajęczyną. Według opinii łama­nie w kościach (czyli reumatyzm) jest wynikiem zry­wania i łamania gałęzi czarnego bzu. Żeby się wyleczyć z łamania, trzeba było wyhodować na głowie kołtun, do którego łamanie przechodzi, wtedy taki dojrzały koł­tun obcinano i rzucano na drogę, a kto go dotknął, na tego przeszła choroba. Żeby zaś wyleczyć dziecko od nocnego moczenia się, zalecano zjedzenie przezeń sło­nego sznurka od kiełbasy lub słoniny itd. itd."

Powiecie mi: I cóż tutaj nadzwyczajnie ciekawego? Po prostu przesądy i zabobony. Ludzie byli wtedy ciem­ni — przecież to wieś sprzed pięćdziesięciu laty — więc wierzyli w różne gusła. Zgoda. Na pewno dzisiaj chłopi z rodzinnej wsi Jana Kolanko, zamiast przerzu­cać ogar nad pachwiną, leczą zakażenie krwi zastrzy­kiem penicyliny. Ba, nawet ich świnie i krowy leczy się dziś penicyliną, streptomycyną i innymi antybiotykami. Bo rzeczywiście człowiek, który jedzie do pracy autobu­sem czy pociągiem, który orze pole traktorem, telefo­nicznie rozmawia ze spółdzielnią, wieczorem ogląda telewizję, patrzy, jak nad jego głową kursują regularnie samoloty komunikacyjne, czyta w gazecie o rakiecie mijającej planetę Wenus — nie może, a w każdym razie nie powinien być przesądnym i zabobonnym, jak chłop rzeszowski przed pięćdziesięciu laty. Ale czy to znaczy, że my, ludzie współcześni pierwszym lotom kosmicz­nym, wszyscy już jesteśmy wolni od wszelkich przesą­dów i zabobonów?

Nieraz wydaje mi się, że wielu z nas ulega najgor­szemu przesądowi, a mianowicie: własny przesąd uwa­żamy za bardziej uzasadniony i bardziej racjonalny od cudzego. Nie mam tutaj na myśli tych niewinnych prze­sądów, jak: należy unikać kobiet z pustymi wiadrami, albo: nie zaczynać spraw 13 dnia w miesiącu, albo: od­pukać "na psa urok", gdy ktoś chwali nasze dzieci. Ostatecznie te przesądy zawsze traktujemy trochę z przy­mrużeniem oka, na wpół serio. Nasze rzeczywiste przesądy stały się trudniej dostrzegalne, bardziej zamaskowane, a tym samym mniej rzucające się w oczy.


 


Zabobony tkwiły w błędnych, fantastycznych wyobrażeniach. Sabat czarownic na starym sztychu, niemieckim.

 

Nie stały się jednak przez to mniej szkodliwe. Bo osta­tecznie przesąd o leczeniu zakażenia krwi siekierą i oga­rem mógł zaszkodzić tylko tym, którzy na zakażenie krwi zachorowali, a to, jak wiadomo, nie spotyka na szczęście ciągle i każdego z nas. Tymczasem są pewne przesądy, które, jeśli tylko człowiek uznał je za praw­dziwe, działają stale, rzutują na jego sądy o ludziach i rzeczach, przez co wypaczają jego postępowanie. Skala tych przesądnych, z góry powziętych przekonań i ocen jest bardzo szeroka: od stwierdzeń wyrażających nie­chęć regionalną np. krakowianina do warszawiaka: "Każdy warszawiak jest kombinatorem i samochwałą" lub warszawiaka do krakowianina: "Każdy krakowia­nin jest dusigroszem i egoistą" — do bardziej katego­rycznych i nasyconych nienawiścią twierdzeń rasistowskich: "Jak świat światem nie będzie Niemiec Polakowi bratem", oraz religijnych: " Każdy niewierzący jest człowiekiem niemoralnym" i odwrotnie: "Każdy czło­wiek wierzący jest głupcem", "Każdy ksiądz jest wro­giem socjalizmu i Polski Ludowej" oraz takich: "Każdy, kto ma sklep prywatny czy zakład rzemieślniczy, jest złodziejem" itp.

Życie nasze byłoby na pewno o wiele piękniejsze i o wiele łatwiejsze, gdybyśmy się potrafili wyzwolić od przesądów i pochopnych uogólnień opartych nie na dowodzie i rozumowaniu, lecz na przesłankach pozaracjonalnych i reakcjach uczuciowych. Zastanówmy się przez chwilę, co leży u podstaw tych nieraz jawnie fałszywych, lecz jakże często występujących przesądów i mylnych uogólnień.

Wspólną cechą przesądów i zabobonów jest to, że opierają się one na założeniach i wyobrażeniach wykra­czających poza granicę obiektywnego i naukowego ich sprawdzenia. Jeśli ktoś uważa, że liczba "13" przynosi nieszczęście, a spotkana rano kobieta z pustymi wia­drami zwiastuje nieuchronne niepowodzenie, i powstrzy­ma się w tym dniu na przykład od udania się na rozprawę sądową we własnej sprawie, wtedy postępuje przesądnie, ponieważ nie ma ani jednego rozumnego dowodu na to, że w ogóle istnieją dni feralne, że więc trzynasty dzień w miesiącu musi być feralny lub że spotkanie kobiety z pustymi wiadrami może mieć jaki­kolwiek wpływ na pogląd i decyzję sędziów w jego sprawie. Zabobon jest czymś podobnym, bo polega nie tylko na mylnym, fantastycznym wyobrażeniu o wła­snościach pewnych rzeczy i zjawisk, ale na pewnych irra­cjonalnych, magicznych, rozumowo nie uzasadnionych działaniach mających odwrócić lub spowodować jakiś skutek. U podstaw zarówno przesądów, jak zabobonów leżą więc mylne, nie mające nic wspólnego z wiedzą naukową, ale silnie zabarwione uczuciowo wyobrażenia i przekonania.

 


Wiedźmy latające na miotłach, czarodziejskie ziela i potworne diabły — to świat zabobonów i przesądów, który w krajach cywilizowanych należy już do przeszłości.

 

Człowiek XX wieku na ogół łatwo uwalnia się od prymitywnych zabobonów i przesądów. Najgorsze są jednak te z nich, które nie prowadzą do działań magicz­nych, o jakich pisał w swym pamiętniku Jan Kolanko, ale które w praktyce wpływają na postępowanie ludzi w ich życiu osobistym i społecznym, przez co deformują stosunek człowieka do człowieka.

Każdy z nas, jeśli poszpera w swej pamięci, znajdzie na pewno szereg głębokich przekonań i z góry powzię­tych sądów, które wpływają na jego stosunek do innych ludzi, choć nigdy nie sprawdzał ich słuszności. Czy nie zdarzyło się wam na przykład krzywić niechętnie na widok płomiennie rudego człowieka i posądzać go w ci­chości ducha o fałszywe usposobieme, a także najeżać się wewnętrznie, gdy próbował on pozyskać waszą przy­jaźń lub życzliwość?

A przecież wiadomo od dawna, że kolor włosów zale­ży od ilości barwnika (pigmentu), a nie od cech charak­teru i osobowości człowieka. Skąd więc ta niechęć do rudych? Bo rudych jest niewielu, oni się wyróżniają spośród ogółu, są inni, i to już wystarczy, żeby nimi pogardzać. Można przypuszczać, że w narodzie, w któ­rym większość stanowiliby rudzi, podobnie podejrzany­mi wydawaliby się bruneci lub blondyni.

Dlaczego do dziś jeszcze spotkać się można z pogard­liwą opinią o pewnych ludziach "obcego" pochodzenia narodowościowego? Bo mają inne, wschodnie, rysy twa­rzy, mówią innym językiem, którego ogół nie rozumie, zachowują własne obyczaje i religię — są więc inni, obcy, a więc zasługują na pogardę. Jeśli nie wierzycie temu, że właśnie obyczajowa "inność" ludzi, ich odręb­ność bywa najczęściej powodem dyskryminowania w oparciu o przesądne uogólnienia, posłuchajcie, jak nieraz psioczą na "zabużańców" (repatriantów) rdzenni mieszkańcy ziem polskich i jakie żale wnoszą przeciw tubylcom przybysze zza Buga. Tym, czym przed wojną dla wschodnich kresów II Rzeczypospolitej byli "prze­klęci galileusze", czyli przybysze z Galicji, tym na wielu terytoriach naszego kraju bywają dzisiaj "zabużańcy".


 

Obraz Marka Oberlandera "Napiętnowani" (1955) pokazuje we wstrząsającym artystycznym symbolu przesąd rasowy.

 

Jest to oczywiście postępowanie nierozsądne, niehu­manitarne i nietolerancyjne. Ludzie zatruwają sobie życie — izolują się, nie pozwalają na mieszane małżeń­stwa, podstawiają sobie nogi, prześladują się wzajem­nie — a przecież gdyby dobrze poskrobać, to okazałoby się, że pod patyną starych rasowych czy regionalnych przesądów, starych antypatii i uprzedzeń, przytaszczonych do socjalizmu ze starego świata powaśnionych ludzi, nie ma ani krzty rozumnego uzasadnienia.

Przedmiotem znienawidzonej "inności", z powodu której jedni ludzie potępiają i prześladują innych, może być wszystko: odrębny kolor skóry, odmienna religia, odrębny język czy obyczaje. Stany Zjednoczone Amery­ki Północnej, które lubią się ogłaszać "kolebką zachod­niej demokracji", do dzisiaj nie uporały się, jak wiado­mo, z problemem murzyńskim. Jeszcze przed wojną domową (1862 r.) Stany Zjednoczone przyznawały za­ledwie 1,7% dzieci murzyńskich prawo do nauki. W 1962 roku dzieci murzyńskie w USA objęto obo­wiązkiem szkolnym, ale do dzisiaj w wielu stanach obo­wiązuje segregacja rasową, to znaczy zakaz uczęszczania dzieci murzyńskich do tych szkół, do których chodzą dzieci białe. W pięciu stanach: Alabamie, Florydzie, Georgii, Missisipi i Południowej Karolinie — nadal obo­wiązuje zakaz wstępu Murzynom na wyższe uczelnie. Murzyni są upośledzeni także pod względem płac. Pod­czas gdy na południu USA średnia zarobków białego robotnika w roku 1958 wynosiła 4,5 tysiąca dolarów rocznie, to średnia zarobków robotnika Murzyna w tym samym czasie, według źródeł amerykańskich, wynosiła 2,6 tysiąca dolarów roczie.

 


W USA pokutują jeszcze przesądy rasowe.

 

Można by mnożyć takie przykłady, są jednak zbyt dobrze znane — choćby z doniesień prasy — aby trzeba je było tutaj powtarzać.

Co leży u podstaw przekonania, że Murzynom w USA należy się mniej niż białym obywatelom? Tkwi niewąt­pliwie, zakorzeniony od czasów niewolnictwa, przesąd rasowy. Do przesądu rasowego różni usłużni "naukowcy" dorabiają zresztą całe pseudonaukowe teorie. Socjolo­gowie badają problem stosunków sąsiedzkich w Ame­ryce. Z przeprowadzonych badań wynika, że przeciętny Amerykanin najbardziej nie życzyłby sobie mieć za są­siada Murzyna, Portorikańczyka, Chińczyka itd. Psycho­logowie układają testy dla pomiaru inteligencji i otrzy­mują "niezbite" dowody na to, że poziom inteligencji lu­dzi białych jest znacznie wyższy od poziomu ludzi kolo­rowych. Moraliści badają wiek rozpoczęcia życia płcio­wego przez kobiety białe i kolorowe oraz częstotliwość występowania nieślubnych urodzeń w obu tych gru­pach. Otrzymują w rezultacie, że Murzynki są mniej moralne, gdyż o wiele wcześniej zaczynają życie płciowe niż białe kobiety, wskaźnik zaś nieślubnych urodzeń wśród nich jest dziesięć razy wyższy niż u białych. Na przykład w 1957 roku na 1000 białych mieszkańców było 19,6 nieślubnych urodzeń, podczas gdy na 1000 Murzynów aż 206,7 nieślubnych urodzeń. Jeden nieuprzedzony, obiektywny rzut oka na wyniki tych badań wystarczy, żeby zapytać: Czy niższy wskaźnik inteli­gencji dzieci murzyńskich nie jest czasem, wynikiem nie koloru ich skóry, lecz o wiele gorszych materialnych i kulturalnych warunków ich życia? Lub też: Czy do przedwczesnego życia płciowego i wielkiej liczby nie­ślubnych dzieci nie zmusza Murzynki nędza i ciasnota mieszkaniowa, nie przyczynia się do tego niski poziom oświaty i brak wykształcenia?

Po to jednak, żeby umieć zadać sobie takie pytania, a szczególnie, żeby zgodnie iż prawdą na nie odpowie­dzieć, badacz musiałby sam być wolny od przesądu, musiałby przestać być rasistą. Tymczasem zdarza się, że naukowiec przystępuje do badań właśnie po to, aby swój przesąd umocnić, nie zaś po to, aby go podważyć i osłabić.

Nie chciałbym, aby czytelnik posądził mnie o to, że uważam wszystkich uczonych amerykańskich za rasistów. Na szczęście jest inaczej: każdy nieuprzedzony i myślący Amerykanin ocenia przesąd rasistowski jako hańbę swego narodu. Chcę tylko powiedzieć, że przesąd rasistowski, jeden z najszkodliwszych przesądów współ­czesnych, i na podobnej zasadzie oparty przesąd nacjo­nalistyczny i szowinistyczny, dziś potrafią odwoływać się nawet do nauki, i to w państwach zdecydowanie odżegnujących się od rasistowskiego hitleryzmu, który stworzył całą "naukową" teorię o rasach niższych i wyż­szych ("Übermenschen" i "Untermenschen") dla uza­sadnienia swojej ludobójczej polityki.

Co jest przyczyną ogromnej uporczywości niektórych przesądów?

Przesądy — społeczne, rasowe, religijne, nacjonali­styczne i inne — są tak trwałe, gdyż zaszczepia się je człowiekowi niemalże od kolebki, od pierwszego dnia, w którym dziecko zaczyna rozumieć, co się do niego

 

 


Ceremonia przyjęcia kilkuletniego dziecka do antymurzyńskiej organizacji amerykańskiej Ku-klux-klan.

 

 

mówi i co się wokół niego dzieje, Wielu psychologów amerykańskich zaniepokojonych uporczywością przesą­du rasistowskiego badało te sprawy wśród dzieci ame­rykańskich. Oto wyniki niektórych badań, które przy­dadzą się nam w późniejszych rozważaniach. Tak na przykład badania Horowitza wykazały, że dzieci białe w miarę tego jak dorastają, coraz bardziej unikają dzieci murzyńskich jako towarzyszy wspólnej zabawy, posiłków, wycieczek itd. Ciekawa rzecz, że tylko do czwartego roku życia dziecko w USA zdaje się nie po­siadać żadnych uprzedzeń rasowych. Potwierdziły to badania Joan Criswell, która zaobserwowała wraz ze wzrostem wieku nasilenie tendencji do łączenia się dzie­ci w grupy wedle koloru skóry: dzieci białe osobno i czarne osobno. Mary Godman przebadała dzieci w wie­ku przedszkolnym i okazało się, że tylko 15 procent spo­śród nich miało słabe rozeznanie w różnicach i odręb­nościach rasowych ludzi, 61 procent zbadanych białych dzieci miało jasno wyrobione zdanie o różnicach raso­wych, używało terminów rasowych, wydawało ostre oceny na ten temat i aż 24 procent dzieci w wieku poni­żej 7 lat (!) posiadało w tej materii poglądy bardzo "doj­rzałe". Wyniki przytoczonych badań są jeszcze jednyn dowodem na banalną już dziś tezę, że nie ma przesą­dów wrodzonych, że nabywa się je w trakcie rozwóju osobniczego. Wyniki te dowodzą również czego innego mianowicie: tak jak można dziecku zaszczepić niehuma­nitarny, oparty na przesądach stosunek do innych ludzi. tak można je również wychować, jak to zakłada pedago­gika socjalistyczna, w duchu poszanowania dla innych narodowości i ras, w duchu tolerancji — poprzez zrozu­mienie zasady, że "inny" wcale nie znaczy "gorszy".

Pedagodzy amerykańscy zbadali też źródła masowych postaw i — mniej lub bardziej — rasistowskich prze­konań. Badania E. L. Horowitza wykazały, że praźródłem wszystkich sądów i ocen w tej dziedzinie są rodzice. Radke dowiódł, że sądy dzieci na temat różnic rasowych są z reguły wierną kopią poglądów rodziców. Z badań Radke-Yarrowa Marion dowiadujemy się, że rodzice zaszczepiają swym dzieciom postawy i poglądy rasi­stowskie nie tylko przez bezpośrednie deklaracje, lecz także przez sposób, w jaki organizują czas wolny dziec­ka — z kim zalecają się bawić, a z kim zakazują, jakie przyjaźnie potępiają, a jakie pochwalają itd. Robert I. Watson w swej książce Psychologia dziecka, dochodzi do wniosku, że rasizm, jak wszelki przesąd społeczny, jest rzeczą wyuczoną.

Dla naszych rozważań jest to stwierdzenie bardzo ważne. Oznacza ono, że nikt nie rodzi się rasistą ani szo­winistą, nikt nie rodzi się nietolerancyjnym fanatykiem, nikt nie rodzi się z gotowym światopoglądem, a wszystkie postawy i przekonania nabywa się w trak­cie wychowania.

Nauka stwierdza i definiuje różnice między ludźmi. przesąd zaś i uprzedzenie utożsamiają człowieka innego z gorszym i na tym polega ich największe zło i naj­większa szkodliwość. Nie słyszano jeszcze o wojnach. które by się toczyły o prawa fizyki czy chemii, ale wiele było wojen o różnice w poglądach na rzekomo absolutne prawa boskie i prawdy nadprzyrodzone. Nigdzie jeszcze nikogo nie prześladowano za to, że twierdził, iż 2+2=4, setki tysięcy zaś ludzi zapłaciło życiem za to, że nie wie­rzyli, iż można być matką i dziewicą jednocześnie, albo że nie wierzyli, iż Słońce zostało tylko po to stworzone, aby oświetlało Ziemię. Jak dotychczas nikt nie miał potrzeby postulować tolerancji i swobody sumienia w zakresie nauk ścisłych, natomiast o tolerancję i swo­bodę sumienia w zakresie religii i filozofii, sztuki i este­tyki, doktryn społecznych i doktryn moralnych walczy się do dziś. Zanim jednak ludzkość nauczyła się rozróżniać dwa rodzaje prawd: prawdy dotyczące materialnej rzeczywistości — sprawdzalne, obiektywne i nauko­we — oraz zawsze niepewne prawdy dotyczące przeko­nań ludzkich, świata ocen, wartości, minęły wieki. Były to wieki cierpień, prześladowań, fanatyzmu, w których za żądanie tolerancji szło się na stos. Warto przypomnieć sobie kilka danych z historii walki o tolerancję, która w istocie swej była walką o życie człowieka wolne od wszelkich więzów, a więc i od więzów przesądów i za­bobonów.


2000 lał walki o tolerancję

 

Czym jest w istocie swej tolerancja? Jest to pewna moralna i intelektualna zasada. W zakresie myśli i do­ciekań rozumowych człowieka tolerancja oznacza prawo do własnego, niezależnego myślenia, a również prawo do istnienia różnych, nawet przeciwstawnych kierunków i sposobów myślenia. Tolerancja — to prawo do wie­rzenia lub niewierzenia w Boga, do swobodnego przyjmowania lub odrzucania różnych rozwiązań podawanych przez różne kierunki religijne i filozoficzne. Jako zasada moralna tolerancja oznacza, że uprawniona jest różno­rodność stanowisk, myśli ludzkich, różnorodność przekonań, norm moralnych i obyczajowych, że w związku z tym mniejszość nie może być dyskryminowana przez większość ani większość przez mniejszość, że rozbieżność poglądów nie może być przeszkodą w wytwarzaniu się szczerego braterstwa ludzi, przeciwnie: winna sprzyjać braterstwu i wzajemnemu poszanowaniu ludzi.

Aby uniknąć wszelkich nieporozumień, powiedzmy wyraźnie: idea tolerancji tyczy się tylko takich ludzkich przekonań, sądów i zachowań, które nie naruszają podstawowych zasad moralnych obowiązujących w danym społeczeństwie. Tolerancja oznacza wyłącznie uznanie równoprawności różnych sposobów myślenia, ale nie oznacza obojętności i bierności wobec przekonań i określanego przez nie postępowania naruszającego zasadnicze normy etyczne.

W niniejszej pracy w takim właśnie znaczeniu bę­dziemy używać terminu "tolerancja". Jest ono bowiem najbliższe temu, co każdy z nas ma potocznie na myśli, mówiąc: "tolerancja", "tolerancyjny" itd.

W swoim słynnym Traktacie o tolerancji Wolter - wielki filozof i racjonalista francuski — pisał: "Jak to, moim bratem jest Turek? Moim bratem Chińczyk? Syjamczyk? — Tak, bez wątpienia. I obyż wszyscy ludzie uświadomili sobie to, że są braćmi".

Pisząc te słowa Wolter w imieniu oświeconej mniej­szości XVIII wieku rzucał wyzwanie staremu, feudal­nemu światu. W jego czasach było to dopiero wołanie o tolerancję. Ale zanim Wolter to napisał, upłynęły set­ki lat, ba, tysiąclecia, kiedy nie istniało nawet samo po­jęcie "tolerancja". Przez długie wieki w Europie było rzeczą nie do pomyślenia, aby ktokolwiek odważył się myśleć inaczej niż pozostali. Ilekroć zaś znalazł się taki zuchwalec, tylekroć czekała nań gotowa czara cykuty, krzyż czy arena cyrkowa, sąd inkwizycji lub haniebny stos.

Można by sądzić, że Rzym w ostatnich wiekach ce­sarstwa był tolerancyjny, wszak w tym samym czasie budowano w Rzymie świątynie wielu różnym bogom — własnym starorzymskim: Jowiszowi, Weście, Cererze, Neptunowi itd., oraz bogom azjatyckim i afrykańskim: Kybele, Izydzie, Mitrze i wielu innym. Są to jednak tylko pozory, gdyż kiedy zjawili się chrześcijanie i ogło­sili, że tylko ich Bóg jest prawdziwy, Rzymianie okrzyk­nęli ich bezbożnikami, po placach i ulicach Wiecznego Miasta rozlegał się okrzyk: "Chrześcijan lwom!" Nawet za rządów tak łagodnego cesarza-filozofa, jak Marek Aureliusz zadawano najwymyślniejsze tortury męczen­nikom i przyszłym świętym chrześcijańskim. Prześla­dowano ich, bo byli inni od Rzymian, i nie dlatego, że czcili własnego, nie tego, co Rzymianie, Boga, lecz dla­tego, że głosili, iż tylko ich Bóg jest prawdziwy. Gdyby pierwsi chrześcijanie z tą samą żarliwością wielbili Chrystusa i swego żydowskiego Boga, ale zgodzili się, aby stanął on w rzędzie innych licznych bogów, nie spadłby im włos z głowy, gdyż mieściliby się w obowią­zującym sposobie myślenia, w tym schemacie, jaki wówczas panował w Rzymie. Rzym przyjąłby Chrystusa i pogodziłby się z nim, jak przedtem przyjął Mitrę i Ky­bele. Jeden więcej bóg w kolekcji trzydziestu, który nie podawał w wątpliwość ważności innych bogów, nie grał żadnej roli. Jeden zaś nowy bóg, który zażądał dla siebie monopolu, który lżył starych bogów i poniewierał nimi, był niebezpiecznym uzurpatorem, a ludzie wie­rzący w niego stawali się dla wyznawców starej religii godnymi pogardy i nienawiści bezbożnikami.

Tak więc tolerujący dziesiątki bogów Rzym okazał się nietolerancyjny wobec chrześcijan. Lecz koło historii obraca się nieustannie i oto przychodzi moment, że prze­śladowane przez cztery wieki chrześcijaństwo trium­fuje, cesarstwo rzymskie samo staje się chrześcijańskie i — jakby na ironię losu, a raczej dla potwierdzenia praw historii — ludzie do niedawna prześladowani stają się sami okrutnymi prześladowcami. Cesarz Konstan­tym Wielki i jego następcy wydają edykty zakazujące dawnych pogańskich praktyk religijnych. W 356 roku n. e. wydano edykt wprowadzający karę śmierci za od­dawanie czci "bożkom". W 392 roku zakazuje się czcić penaty — opiekunów domowego ogniska. Między rokiem 391 i 395 rodzą się kolejne zakazy: zbliżania się do dawnych świątyń pogańskich, oglądania, a nawet spacerowania w ich pobliżu. Wreszcie w roku 435 pada rozkaz, aby zburzyć wszystkie dawne świątynie pogań­skie i karać śmiercią tych wszystkich, którzy by wzbra­niali się go wykonać.

Tak więc religia miłości, stworzona przez "słodkiego syna cieśli z Nazaretu", z chwilą gdy zatriumfowała i związała się z władzą państwową, stała się narzędziem zbrodni i przelewu krwi ludzi winnych tylko tego, że nie chcieli myśleć tak, jak ci, którzy przejęli teraz wła­dzę w swoje ręce, że chcieli mieć prawo wyboru swoich bogów i swojej religii. Krwawy "sprawiedliwy miecz" zwycięskiego chrześcijaństwa kieruje się zresztą nie tylko przeciw poganom, lecz, także, a może nawel z większym okrucieństwem, przeciw własnym wiernym, którzy ośmielają się myśleć samodzielnie, rozumieć po­szczególne prawdy wiary inaczej, niż to nakazywali ortodoksyjni przywódcy Kościoła. Mnożą się herezje Pelagiusza1 i Ariusza2, Donata3 i Marcjona4, ludzi, któ­rzy ośmielili się myśleć inaczej. Walą się z karków nie­zależnie myślące głowy. Pojedynczym ucina się głowy z rozkazu cesarza, przeciw koloniom i osadom herety­ków organizuje się całe wyprawy zbrojne.

 

1 Pelagiussz — mnich angielski, zmarł po 418 r. Wystąpił prze­ciw nauce św. Augustyna o grzechu pierworodnym i łasce bożej.

2 Ariusz — założyciel sekty ariańskiej. Przeczył boskości Chrystusa. Ariusz został potępiony na soborach w Nicei (324) i Konstantynopolu (381).

3 Donat (Donatus Wielki) — od jego imienia powstała w IV w. sekta chrześcijańskich rygorystów (donatyści), która przetrwała do VII w.

4 Marcjon -— założyciel sekty chrześcijańsko-gnostycznej. Wystąpił około 140 r. w Rzymie z nową nauką, odrzucając Stary Testament i tradycję pierwotnego chrześcijaństwa.

 

 


Sala tortur w Norymberdze. Samodzielnie i krytycznie myślą­cych skazywano na śmierć jako heretyków i odstępców.

 

Wycięto w pień i zniszczono, rozpędzając resztę na cztery strony świata, osiedla katarów1 i spirytualistów. W czasie wyprawy przeciw albigensom2 nie oszczędzono starców, kobiet ani dzieci. Wszystko to działo się w imię "prawdziwego Boga".

 

1 Katarwie — nazwa sekt dualistycznych, rozpowszechnio­nych w zachodniej Europie w okresie od XI do XV w. Wyznaw­cy jej zwalczali hierarchię kościelna, dążąc do prastoty życia apostolskiego. Nie uznawali kultu obrazów i świątyń, odrzucali wszelkie obrzędy, kapłaństwo i małżeństwo.

2 Albigensi — sekta chrześcijańska rozpowszechniona w XII i XIII w. Wyznawcy jej wierzyli, że świat materialny został stworzony przez złego ducha, organizację Kościoła katolickiego uważali również za .narzędzie szatana.

W imię tegoż Boga Karol Wielki wprowadził w roku 782 karę śmierci dla tych Saksonów, którzy by odmówili chrztu lub kontynuowali obrzędy pogańskie. W imię Boga wódz jednej z wypraw krzyżowych i król Jerozo­limy Godfryd de Bouillon będzie wyłupywał oczy ryce­rzom muzułmańskim, a inny arcychrześcijański książę Bohemund I (1056—1111), wódz pierwszej wyprawy krzyżowej, poleca smażyć żywcem jeńców muzułmań­skich.

A przecież jest to rejestr zbrodni bardzo wyrywkowy i niepełny. Czy w takim klimacie, przy takim powszech­nym nastawieniu do inaczej myślących, mogła w ogóle w kimś powstać myśl o tolerancji? Już wygłoszenie jednej nieprawomyślnej tezy było śmiertelnym grze­chem i ciężką zbrodnią zasługującą na karę śmierci. Na jakąż tedy karę zasłużyłby sobie człowiek, który ośmie­liłby się powiedzieć, ba, nie tylko powiedzieć, ale nawet pomyśleć, że wszystkie prawdy, wszystkie myśli ludzkie są jednakowo uprawnione, choć oczywi­ście nie wszystkie są równie prawdziwe, słuszne, jak też pożyteczne.

Niektórzy katolicy nie chcą uwierzyć w okropność św. Inkwizycji. Niekiedy bronią się twierdząc, że są te oszczerstwa i. kalumnie rzucane przez ateistów na Ko­ściół i religię. A oto, jak niewątpliwie katolicki Słownik teologii katolickiej ks. Vacandarda informuje nas o wy­konaniu kary palenia ogniem; "Rozpalano ogień pło­mienny, rozciągano na ziemi z nogami zwróconymi w stronę ognia... nacierano je smalcem, tłuszczem lub wszelkimi mnymi przenikającymi do skóry substacjami i w ten sposób okropnie je palono".

Ile kosztowała Europę nietolerancja religijna? Jaka cenę przyszło zapłacić ludności Europy za przekonanie, że "inny" znaczy "gorszy" i zasługujący na potępienie, możemy podać tylko w przybliżeniu. Historycy zadali


"Próba łez" — sposób udowadniania czarów.

 

sobie trudu obliczenia łącznej liczby ofiar św. Inkwizy­cji — instytucji powołanej i utrzymywanej przez Ko­ściół dla walki z heretykami.

Oto dane wzięte z książki Emila Königa: Hexenprozesse, dotyczące tylko inkwizycji hiszpańskiej, która sa­ma jedna wysłała na drugi świat lub uwięziła w latach 1481—1820 ogromną liczbę nieprawowiernych.

Pod rządami Wielkich Inkwizytorów:

spalono żywcem

spalono wizerunki

skazano na galery lub więzienie

Torquemada

 

 

 

(1481—1498)

10220

6840

97371

Deza (1498—1507)

2592

829 .

32952

Cisnero (1507—1517)

3564

2232

48059

Adrian (1517—1521)

1620

560

21835

W okresie bez inkwizytorów

 

 

 

(lata 1521—1523)

324

112

4481

Manrique (1523—1538)

2250

1 125

11 250

Tabera (1538—1545)

840

420

6550

Pod rządami królów:

 

 

 

Karol I (1545—1556)

1320

660

6600

Filip II (1556—1597)

3990

1845

18450

Filip III (1597—1621)

1840

690

10 716

Filip IV (1621—1665)

2852

1428

14080

Karol II (1665—1700)

1632

540

6512

Filip V (1700—1746)

1 600

760

9120

Ferdynand VI

 

 

 

(1746—1759)

10

5

170

Karol III (1759—1788)

4

56

Karol IV (1788—1808)

—.

1

42

Razem:

34658

18049

288 244

 

 

 

 

 


Holenderska "Waga dla czarownic" w Gudewater, XVII wiek.

Wydawało się, że Renesans, z jego buntem przeciw średniowieczu i żywiołowym, umiłowaniem wolności indywidualnej, opowie się zdecydowanie za tolerancja, prawem każdego człowieka do posiadania i wyznawania własnych przekonań. Owszem, Renesans ośmielił poje­dynczych ludzi do głoszenia haseł swobody sumienia. Francuski pisarz i myśliciel Michel Montaigne w Pró­bach napisze: "Trzeba bardzo przeceniać własne przesą­dy, aby w ich imię piec. żywcem innych ludzi... Ten, kto dowodzi swej prawdy przemocą i gwałtami, przy­znaje się, że jego racje są bardzo słabe".

Ta wypowiedź i inne są tylko wypowiedziami Jedno­stek, wymagającymi zresztą od autorów wielkiej odwagi


 

Katolicy palą na stosie protestanckiego nauczyciela Annę du Bourg

(Paryż 1559).

cywilnej, jednak nie były one w stanie rozstrzygnąć sprawy tolerancji. Jeszcze w sto lat po Montaigne'u, w najbardziej światłej Francji, Woltera zamknie się w kazamatach Bastylii, Diderota uwięzi się w Vincennes, młodego Francuza zaś, imieniem Etalone, za obrazę reli­gii skaże się na wyrwanie języka i obcięcie prawej ręki, kawalera de la Barre po straszliwych torturach za to samo przestępstwo skaże się na karę śmierci.

Fanatyzm religijny katolików starł się z fanatyzmem protestantów. Walki te nie uspokoiły umysłów, ale je zaogniły, nie przyniosły zwycięstwa tolerancji, ale przy­najmniej na krótką metę opóźniły je. Pozornie spór protestantów z katolikami toczył się wokół różnej inter­pretacji tych samych wersetów Pisma św. Nie wnikając w jego istotę, należy stwierdzić, że rozstrzygano go po staremu — mieczem katowskim lub toporem, stosem lub szubienicą.

 


Rycina przedstawiająca prześladowania katolików w Anglii za rządów królowej Elżbiety (XVI wiek).

 

Jeszcze w 1757 roku, czyli w 32 lata przed Wielką Rewolucją Francuską, w dniu 16 kwietnia ukazał się dekret królewski — tzw. Ordonnance, w którym można przeczytać, co następuje:

"Artykuł pierwszy: Ci wszyscy, którzy staną się win­ni napisania lub napisania i wydania drukiem pism sta­rających się atakować religię lub mącić w umysłach, podważać naszą władzę lub zakłócać ład i spokój w na­szym państwie — będą ukarani śmiercią.

Artykuł drugi: Wszyscy ci, którzy wydrukują wy­mienione dzieła, księgarze i kolporterzy i inne osoby, które by je rozpowszechniały publicznie, będą tak samo ukarani śmiercią".

Dopiero w Deklaracji praw człowieka i obywatela, wydanej w roku 1789, po zwycięstwie Wielkiej Rewolu­cji Francuskiej, przeczytamy słowa, na które ludzkość czekała tysiące lat. W 10 artykule historycznej dekla­racji czytamy: "Nikogo nie wolno niepokoić z powodu jego przekonań również religijnych, byle ich ujawnienie nie zakłóciło porządku publicznego ustalonego przez ustawę". Na tle tego, cośmy uprzednio powiedzieli, zrozumiała wydaje się waga słów wielkiego poety fran­cuskiego — Viktora Hugo, kiedy nazwał proklamowanie tolerancji "jutrzenką wolności".

 

*

 

Kiedy w okresie Renesansu niemal cała Europa pła­wiła się w krwi wojen, religijnych, kiedy katolicy palili na stosach luteranów i kalwinów, tępili heretyków róż­nej maści, a ci rewanżowali się im pięknym za nadobne, w Polsce sprawy układały się w sposób, który może nas napawać uzasadnioną dumą. W roku 1573 uchwalono akt Warszawskiej Konfederacji Generalnej, który na­dał szlachcie (tzw. dysydentom) "na wieczne czasy" równouprawnienie polityczne w państwie i całkowitą swobodę wyznawania i szerzenia swych — odmiennych od katolickich — przekonań religijnych. Co prawda sama konfederacja narodziła się nie z ducha tolerancji, lecz z rozgrywek politycznych między szlachtą i Kościo­łem, niemniej jednak w ówczesnych czasach była do­kumentem dosłownie bezprzykładnym, który przynaj­mniej szlachcie zapewniał tolerancję religijną. Nic więc dziwnego, że już w cztery lata później, w roku 1577, episkopat polski na synodzie w Piotrkowie rzucił klątwę kościelną na wszystkich tych, którzy chcieliby bronić


Zburzenie zboru kalwińskiego w Krakowie w 1574 r.

 

 

lub popierać konfederację. Wbrew postanowieniom Warszawskiej Konfederacji Generalnej kler katolicki (szczególnie jezuici) organizuje nagonkę na dysydentów, urządza szereg tzw. "tumultów", czyli bezprawnych napadów na odszczepieńców. Mimo oporów ze stronfy Kościoła, a w szczególności jezuitów, kolejne sejmy w latach 1593, 1596 i 1598 uchwalały ustawy o tumultach. Za sprawą Kościoła sformułowane były bardzo ogólnikowo i w działaniu ograniczone tylko na okres kil­ku miesięcy, jednak potępiając gwałty religijne, powta­rzały zasadnicze stanowisko konfederacji warszawskiej. którą Polska uzasadnienie może szczycić się przed inny­mi narodami. W r. 1631 sejm wyraźnie potępił tumulty religijne, pod karą zakazał ich wszczynać, przy czym tym razem nie ograniczył terminu obowiązywania zakazu. Nic więc dziwnego, że dzięki tej tolerancyjnej zasadzie, na jakiej początkowo ułożono w Polsce szlacheckiei stosunki między katolikami i dysydentami, rozkwita bogata i różnorodna literatura polityczna i satyryczna - literatura ostro krytykująca Kościół, papiestwo i kler choć na ogół nie atakowała samej religii. KrytykoWc:-fanatyzm religijny, obłudę i zakłamanie duchowieństwa ewangelik Mikołaj Rey z Nagłowic — ojciec polskiego języka literackiego, ale i katolik Jan Kochanowski — ojciec polskiej poezji.

Oto, pełne renesansowej swobody myśli i reformator­skiego ducha krytyki, fraszki Jana Kochanowskiego:

 

NA ŚWIĘTEGO OJCA

"Świętym cię zwać nie mogę, ojcem się nie wstydzę

Kiedy, wielki kapłanie, syny twoje widzę".


 

O KAZNODZIEI

"Pytano kaznodzieję: «Czemu to, prałacie,

Nie tak sami żywiecie, jako nauczacie"?

(A miał doma kucharkę), i rzecze: «Mój panie,

Kazaniu się nie dziwuj, bo mam pięć set na nie:

A nie wziąłbym tysiąca, mogę to rzecz śmiele,

Bymh tak miał czynić, jako nauczam w kościele»".

 

Inny zaś poeta, Sebastian Fabian Klonowicz (1550 — 1602), w swym poemacie Worek Judaszów wyśmiewa ciemnotę ludu i fałszywe cuda fabrykowane przez chci­wych pieniędzy duchownych i mnichów: "Więc plecie

bredzi, mata i na ten kościółek, nawyłudza powałek, pieniędzy, gomółek..."

Pamiętajmy, że w ten sposób pisano na 200 lat przed Rewolucją Francuską! W plejadzie wielkich mężów pol­skiego Odrodzenia, tych, co piórem walczyli o toleran­cję, możemy wymienić nie tylko poetów, ale filozofów i polityków, jak Jan Ostróg i Andrzej Frycz-Modrzewski, Stanisław Orzechowski, wreszcie wielki Mikołaj Koper­nik, którego system heliocentryczny był śmiertelnym ciosem dla śreniowiecznej teologii. Zwracając się do papieża Pawła III we wstępie do swego epokowego dzie­ła pt. O obrotach ciał niebieskich Mikołaj Kopernik na­pisał:

"Jeżeli się przypadkiem znajdą lekkomyślni, którzy nieobeznani z żadną częścią matematyki zechcą wszela­ko o każdej sąd swój dawać, powołując się na pewne miejsca Pisma Świętego, źle do tego celu naciągnione, i ośmielą się dzieło moje ganić i potępiać, oświadczam, iż o takich wcale nie dbam, tak dalece, że nawet ich są­dem, jako płochym, gardzę... Prawdy matematyczne mogą tylko matematycy rozbierać i oni to wyrzekną, jeśli się nie mylę, że ta praca moja nie będzie bez pew­nego pożytku i dla sprawy Kościoła, na czele którego Wasza Świątobliwość obecnie stoisz".

Taktyczna inwokacja Kopernika do Pawła III nie­wiele pomogła. Jego dzieło trafiło na papieski indeks ksiąg zakazanych i potępionych, "których pod utratą zbawienia czytać wiernemu nie wolno", samego zaś wielkiego astronoma tylko śmierć uchroniła od procesu o herezję. Jednakoź jego przekonanie, iż w sprawach na­uki tylko naukowcy wypowiadać się mogą i że Pismo święte nie jest źródłem wiedzy naukowej o świecie, po­zostało do dziś aktualne.

Tak więc Polska jako jeden z nielicznych krajów W Europie uniknęła klęski wojen religijnych i przynajmniej na pewien czas zaprowadziła w kraju zasady to­lerancji, jako podstawę w miarę zgodnego współżycia katolików i dysydentów.

Kościół jednak nie próżnował. Zaniepokojony szerze­niem się tolerancji, umacnianiem żywiołu dysydenckiego, rozpoczął systematyczną pracę nad nawracaniem umysłów szlachty, "rozluźnionych" w okresie Odrodze­nia i reformacji. A możliwości Kościoła były tutaj nie­małe. Jak skrupulatnie obliczył wybitny historyk polski Władysław Smoleński w dziele pt. Przewrót umysłowy w Polsce w XVIII wieku, wydanym w 1791 roku, czyli w sto lat po okresie, o którym pisaliśmy, liczba duchow­nych w Polsce wynosiła 52 tysiące, podczas gdy było zaledwie 15 tysięcy wojska. Ponieważ liczba mieszkań­ców ówczesnej Polski wynosiła 8 milionów 800 tysięcy, jeden duchowny przypadał na 170 mieszkańców. Szcze­gólnie aktywni byli jezuici. Opanowali szkolnictwo i zaczęli wychowywać młodych szlachciców w duchu nie­tolerancji i religijnego fanatyzmu. Jeden z najwybit­niejszych jezuitów, skądinąd wspaniały zresztą kaznodzieja i krasomówca, ale jednocześnie niezwykle reakcyjny polityk, ks. Piotr Skarga Pawęski, takimi słowy atakował politykę tolerancji religijnej w swych wydanych w roku 1610 Kazaniach przygodnych:

"Ustawmy sobie prawo, aby każdy kradł, gdzie może, aby każdy zabijał, gdzie może (...), a mniejszy grzech u Boga i u ludzi, mniejszą sromotę i głupstwa naszego przymowkę mieć będziem, niźli gdy tę konfederację (Warszawską Konfederację Generalną — przyp. mój — M. K.) egzekwujemy, która kraść ludzie od kościoła i jedności świętej katolickiej, zabijać je fałszywą nauką dopuszcza i raz wydartych kościołów i dochodów wracać nie każe i na takie żadnej peny1 kłaść nie chce".

 

1.pena — z łac. poena — kara.

 

Starania Kościoła, krzewienie fanatyzmu katolickiego poprzez szkolnictwo jezuickie, oraz splot okoliczności społeczno-politycznych, o których tutaj nie piszemy, sprawiły, że klimat swobody i tolerancji, jaki cechował wiek XVI, a którego wspaniały wyraz stanowią wypo­wiedzi czołowych przedstawicieli złotego wieku, zaczy­na stopniowo zanikać. W połowie wieku XVII narasta w Rzeczypospolitej szlacheckiej klimat fanatyzmu reli­gijnego, który stopniowo osłabia i niweczy dobroczynne skutki konfederacji warszawskiej. Nigdy jednak w Pol­sce nie doszło do masowych prześladowań i krwawych rozpraw religijnych. Zbigniew Ogonowski w pracy pt. Z zagadnień tolerancji w Polsce XVII w., na której w wielkiej mierze opieram się w tym rozdziale, tak charakteryzuje tę epokę:

"Jeszcze w początkach XVII wieku nie do pomyślenia były tego rodzaju akty prawne, jak wyrok trybunału lubelskiego z 1627 r. w sprawie szlachcica-kalwina Sa­muela Bolestraszyckiego. Zbrodnia oskarżonego pole­gała na tym, że przetłumaczył on na polski traktat francuskiego kalwina Piotra du Moulin zawierający akcenty antypapieskie. Pozwany za to przez biskupa Achacego Grochowskiego, skazany został na sześć mie­sięcy wieży i 400 grzywien. Trybunał zakazał czytać przekład Bolestraszyckiego pod karą infamii (pozbawie­nia czci — przyp. mój — M. K.), a plebejom pod gar­dłem i konfiskatą majątku. Po wyroku odbyła się uro­czysta ceremonia: książkę spalono publicznie na rynku w Lublinie przy biciu w dzwony kościelne".

To prawda, że w Polsce spalono Bolestraszyckiemu tylko książkę, podczas gdy na Zachodzie za to, samo mogło grozić spalenie żywcem jemu samemu. To praw­da, że w Polsce wykonano jedyny raz (w 1689 r.) wyrok śmierci za nieprawy pogląd na religię, a ściślej: za ateizm na Kazimierzu Łyszczyńskim za to, że ośmielił się w wyniku filozoficznych rozważań własnoręcznie napi­sać wniosek: "Ergo non est Deus" ("A więc nie ma Bo­ga"). Świadczy to o tym, że w naszym kraju okres reak­cji katolickiej przygasił blask konfederacji warszawskiej, a życie innowierców stało się o wiele trudniejsze niż przedtem. Polityczna walka dysydentów z katoli­kami, rosnąca przewaga katolików uchroniły protestan­tyzm polski przed nietolerancją protestantów zachodnioeuropejskich, którzy nie ustępowali pod tym wzglę­dem katolikom. Dlatego właśnie najpiękniejsze i najdalej idące hasła tolerancji zrodziły się w XVII wieku właśnie w łonie polskich protestantów, którzy domagali się pełnego równouprawnienia wszystkich religii. Tak na przykład w roku 1632 różnowiercy polscy po śmierci Zygmunta III Wazy, zażartego zwolennika jezuitów, wysunęli żądania pod adresem sejmu konwokacyjnego, które szły tak daleko, jak żadne inne wysuwane w tej epoce postulaty polityków w Europie. Żądali oni — po pierwsze — unieważnienia wszystkich uchwał i dekre­tów skierowanych przeciw wolności sumienia, wyda­nych w latach 1627—1631; po drugie — zapewnienia całkowitej swobody w publicznym uprawianiu dowol­nego kultu religijnego i w propagowaniu dowolnych wierzeń religijnych; po trzecie — ustanowienia kar prawnych za naruszenie wolności religijnej; po czwar­te — laicyzacji sądownictwa, co znaczyło, że sprawy ludzi świeckich winny być rozpatrywane wyłącznie przez sądy świeckie; po piąte — nadawania urzędów dworskich i miejskich bez dyskryminowania kogokol­wiek ze względów religijnych. Po szóste — zabezpie­czenia wolności religii nie tylko szlachcie, ale mieszcza­nom i chłopom.

Chociaż niezwykle postępowe żądania różnowierców zostały odrzucone, my dzisiaj z szacunkiem myślimy o tych, którzy w epoce rosnącej reakcji katolickiej w Polsce i fanatyzmu religijnego w Europie ośmielili się wysunąć tak demokratyczny i śmiały program. Wła­śnie w środowisku zwolenników reformacji zostały sfor­mułowane liczne postępowe idee filozoficzne i polityczne, które, jeśli idzie o ducha tolerancji, wyprzedzają nieraz o całe pokolenia swoją epokę. Nazwiska Jana Crella, autora traktatu O wolności sumienia. Samuela Przypkowskiego,1 Joachima Stegmanna,2 Andrzeja Wiszowatego3 znane są nie tylko polskim historykom, ale historykom całej Europy. Bez znajomości dzieł polskich myślicieli i analizy ich poglądów nie można śledzić hi­storycznego formowania się idei tolerancji w Europie.

W politycznym i kulturalnym życiu Polski XVII wie­ku panował jednak duch nietolerancji, ciemnoty i prze­sądów. Dopiero w wieku XVIII, na krótko przed rozbio­rami Polski, kiedy patrioci polscy starali się przepro­wadzić reformy, które by uchroniły państwo polskie przed zagładą, idea tolerancji rozkwitła ponownie. Kry­tyka ciemnoty, przesądów, fanatyzmu religijnego i wsteczności Kościoła była jednym z założeń programu obozu postępowego, który wzorował się na przykładzie Wielkiej Rewolucji Francuskiej i na ideach racjonali­zmu wieku Oświecenia. Do rzeczników postępu w owych latach należeli tacy wybitni patrioci i pisarze, politycy, a nawet księża jak: Stanisław Staszic, Jędrzej Snia-

 

1 Samuel Przypkowski — socynianin, pisarz teologiczny ży­jący w latach 1592—1670. Kształcił się za granicą, gdzie przy­jął protestantyzm.

2 Joachim Stegmann — matematyk i działacz protestancki w Polsce, rodem z Brandenburgii. Rektor w Rakowie, później przeniósł się do Siedmiogrodu. Zmarł w 1632 r.

3 Andrzej Wiszowaty — pisarz i pastor ariański, żył w latach 1608—1678. Pracował na Wołyniu i w Lubelskiem. Autor około 300 rozpraw teologicznych w języku łacińskim i polskim.

 

decki, Ludwik Osiński, wybitni poeci jak: Ignacy Kra­sicki, Franciszek Zabłocki, Kajetan Węgierski i wielu innych.

"Szanujmy mądrych, przykładnych, chwalebnych,

Śmiejmy się z głupich, choć i przewielebnych".

To wezwanie Ignacego Krasickiego, który sam był bis­kupem warmińskim, stało się hasłem całego obozu re­form.

Tolerancja stała się jednym z celów reform, które miały ratować Polskę przed upadkiem. Niestety okazało się, że przyszły one zbyt późno i były zbyt połowiczne. Rzeczpospolita szlachecka upadła. Jednak dorobek postępowej, demokratycznej i tolerancyjnej myśli epoki Oświecenia jest do dzisiaj przedmiotem narodowej chlu­by i sławy.


Dlaczego państwo musi być oddzielone od Kościoła?

 

Ci czytelnicy, którzy z nauki szkolnej przypominają sobie dramatyczne dzieje zmagań niemieckiego cesarza Henryka IV z papieżem Grzegorzem VII, w których pa­mięci żyje jeszcze plastycznie przez nauczyciela malowa­ny obraz dumnego cesarza Świętego Rzymskiego Cesar­stwa Narodu Niemieckiego, gdy w szacie pokutnej, uszytej z worka, ze sznurem u szyi staje pod wierzejami zamku w Kanossie, aby błagać papieża o przebaczenie, mogą przypuszczać, że mamy już w XI wieku do czynie­nia z podobnymi konfliktami, jakie wybuchły między państwem i Kościołem w czasach nowożytnych i dziś niekiedy wybuchają. Tymczasem takie przypuszczenie okazuje się całkowicie mylne. Konflikty między cesa­rzami i królami a papieżami nie były konfliktami dwóch odrębnych i całkowicie niezależnych instytucji, lecz sporami w łonie jednej i tej samej społeczności, i — praktycznie biorąc — tej samej instytucji. Całe średniowiecze bowiem żyło pod znakiem idei Królestwa Bożego ("Regnum Dei", "Regnum Christi"), które zostało ucieleśnione jednocześnie w Świętym Cesarstwie Rzymskim i Kościele chrześcijańskim na czele z rzymskim biskupem, który nosił tytuł najwyższego kapłana (pontifex maximus). W Europie dominowała w tej epoce kon­cepcja społeczności chrześcijańskiej, w której zarówno władze świeckie, jak i duchowne pochodziły od Boga i miały obowiązek ścisłego współdziałania w realizacji tego, co nazywano "Królestwem Bożym na ziemi". Głównym zadaniem świeckich władców było wiec zachowywanie porządku i spokoju wśród obywateli oraz dbanie o ich dobra doczesne. W tym też zakresie, i tylko w tym, wszyscy obywatele byli zobowiązani do posłuszeństwa wobec władzy świeckiej. Postępowanie takie miało być zgodne ze słowami św. Pawła skierowa­nymi w liście XIII, l, do Rzymian: "Wszelaka dusza niechaj będzie poddana wyższym zwierzchnościom; albo­wiem nie masz zwierzchności, jeno od Boga. A które są, od Boga są postanowione".

Z drugiej strony Kościół poprzez swoich biskupów z papieżem na czele, poprzez duchownych świeckich i zakonnych miał się troszczyć o duchowe, wieczne do­bro ludzi. Z tego tytułu posiadał prawo domagać się bezwzględnego posłuszeństwa w realizacji tych wyż­szych i wedle Kościoła dla człowieka najważniejszych spraw ducha od wszystkich chrześcijan — poczynając od najnędzmejszych niewolników, a kończąc na książę­tach, królach i cesarzach. Dobry chrześcijanin i dobry obywatel musiał zgodnie z literą Biblii "oddawać cesarzowi to, co cesarskie, a Bogu to, co boskie". Rzecz jednak w tym, że rozgraniczyć to, co było jeszcze ce­sarskie, od tego, co już zaczynało być boskie (lub raczej kościelne), było bardzo trudno. Tak więc, choć sama zasada "Królestwa Bożego na ziemi" nie budziła zastrze­żeń średniowiecznych mężów stanu, zarówno tych, któ­rzy nosili korony, jak i tych, których wieńczyły mitry biskupie, to jednak, przy praktycznej realizacji tej zasady, raz po raz wybuchały różnice zdań. I na tym tle trzeba widzieć wszystkie konflikty władzy świeckiej i duchownej: konflikt Henryka IV z papieżem Grzego­rzem VII lub w Anglii konflikt Henryka II z arcybisku­pem Thomasem Canterbury, lub wreszcie u nas konflikt Bolesława Śmiałego z biskupem krakowskim Stani­sławem Szczepanowskim, później za świętego ogło­szonym.

Kościół, nieograniczenie i monopolistycznie uprawnio­ny do żądania od obywateli posłuszeństwa w zakresie spraw wiary i moralności, miał również prawo żądać od władzy świeckiej materialnego poparcia, jeśli trzeba — przy pomocy zbrojnego ramienia — dla swoich wyro­ków i decyzji. Dlatego kiedy Kościół raz dowiódł komuś herezji, tzn. wykrył, że ktoś ośmielił się myśleć inaczej, bo samodzielnie, heretyk stawał się przestępcą, ściga­nym zarówno przez władzę duchowną, jak i świecką.

 

 


Wykonywanie wyroku śmierci przy pomocy łamania kołem

 

 


Średniowieczny drzeworyt przedstawia okrutne kary za odstępstwa od wiary

 

 

Skoro Kościół i państwo odwoływały się do tych sa­mych obywateli i żądały od nich posłuszeństwa, rzecz jasna: zachodził między nimi szereg powiązań, funkcje obu instytucji wzajemnie się przenikały, stąd bardzo trudno byłoby powiedzieć, gdzie w państwie średnio­wiecznym kończyła się władza duchowna, a zaczynała świecka i na odwrót. Wiele funkcji społecznych i pań­stwowych, które my przywykliśmy uważać za wyłącz­nie przysługujące władzy świeckiej, państwo dzieliło wówczas z Kościołem, który nieraz bardziej przypominał świeckie państwo z szeregiem całkiem świeckich mini­sterstw niż mistyczną wspólnotę ludzi wierzących w Je­zusa Chrystusa i jego odkupienie.

Wielki ruch reformacji w wieku XVI, ruch buntu re­ligijnego, na czele którego stali Marcin Luter, Jan Kal­win, Ulrich Zwingli i wielu innych, czerpał swe siły nie tyle z uzasadnionych teologicznych wątpliwości i chęci wprowadzenia słusznych poprawek w religii, ile z gnie­wu i buntu ludzi ciemiężonych przez tyle stuleci przez połączone siły Kościoła i państwa. Nie bez powodu reformacja, która zaczęła się od sporów teologów, przerodziła się w potok rewolucyjnych walk mas ludowych i emancypacyjnych dążeń rycerstwa. Wiara w idealne, międzynarodowe państwo Chrystusowe na ziemi, z pa­pieżem i cesarzem na czele, uległa zasadniczemu za­chwianiu. Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemiec­kiego, które było żywym wcieleniem tego ideału, stra­ciło jakiekolwiek znaczenie jako instytucja między - czy ponadnarodowa. Na skutek wyłomów poczynionych przez reformację, w wyniku powstania różnych odła­mów chrześcijańskich uległa zasadniczemu osłabieniu także i powszechność Kościoła katolickiego, który stracił kontrolę nad wielkimi połaciami Europy. Wtedy to Szwajcaria podzieliła się na autonomiczne kantony w zależności od wyznawanej, katolickiej lub protestanckiej, religii.

 

 


Stara rycina pokazuje spalenie na stosie Jana Husa

 

Skandynawia wprowadziła u siebie religię luterańską, Anglia — anglikańską (głową Kościoła anglikańskiego został król angielski), Zjednoczone Prowincje Holandii przyjęły kalwinizni i zaczęły zwalczać zarówno katolików, jak i luteranów itd. itd.

 

 


W Niderlandach kalwiniści napadali na kościoły katolickie, niszcząc obrazy świętych i Matki Boskiej.

 

Z tego za­mieszania ideowego i politycznego, któremu towarzy­szyły nie kończące się wojny religijne, dopiero w roku 1598 powstał we Francji pierwszy w zachodniej Euro­pie tolerancyjny akt władzy państwowej — słynny edykt nantejski, w którym król Henryk IV uznał pro­testantyzm francuski, choć po staremu dominującą rolę miał mieć Kościół katolicki. Trzeba było dopiero czasu, aby rozwikłać wielowiekowe powiązania prawne i funk­cjonalne państwa i Kościoła, faktem jednak jest, że poczynając od okresu reformacji państwa europejskie, szczególnie protestanckie, starają się coraz bardziej uniezależnić od Kościoła, a nawet uzyskać przewagę nad nim.

W miarę tego, jak kształtowały się i krzepły nowo­żytne państwa, opinie najświatlejszych umysłów wieku XVI, XVII i XVIII przechylały się stopniowo ku całko­witemu rozdziałowi państwa i Kościoła.

Historyczna zasługa sformułowania po raz pierwszy w dziejach prawnej zasady rozdziału państwa i Kościo­ła, a tym samym położenia kresu średniowiecznej hege­monii Kościoła w dziedzinie politycznej, przypadła Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Na str. 32 cytowałem już 10 artykuł Deklaracji praw człowieka i obywatela z roku 1789. W 6 lat później, dnia 21 lutego 1795 roku, ukaże się słynny dekret będący klasycznym wyrazom liberalno‑burżuazyjnej zasady rozdziału państwa i Ko­ścioła. Dekret stwierdzał, że władza świecka nie będzie przeszkadzać w praktykowaniu jakiegokolwiek kultu, nie będzie również propagowała żadnej religii, nie bę­dzie opłacać ani dostarczać pomieszczeń dla potrzeb kul­towych, zezwala zaś na obrzędy i ceremonie religijne wyłącznie na terenie świątyń; stwierdzał, że wobec prawa duchowni są tylko obywatelami, bez żadnych szczególnych przywilejów, i nie wolno im poza świąty­niami nosić wyróżniających szat, w żadnych miejscach lub budyniach publicznych nie wolno umieszczać krzy­ży i innych przedmiotów kultu itd. itd.

Poczynając od Wielkiej Rewolucji Francuskiej zasada wolności sumienia i rozdziału państwa od Kościoła, mi­mo ostrych sprzeciwów Kościoła, wchodziła stopniowo do konstytucji i ustaw państwowych znakomitej więk­szości państw kapitalistycznych. Tak na przykład w naj­nowszej konstytucji francuskiej z 29 września 1946 ro­ku w art. l można przeczytać: "Francja jest Republiką

 

 


Drzeworyt z XVI wieku — zbawienie luteranów i strącenie do piekieł katolików z papieżem na czele.

 

niepodzielną, świecką, demokratyczną i społeczną''. W Konstytucji Federacji Szwajcarskiej w art. 49 czy­tamy: "Wolność sumienia i wiary jest nienaruszalna. Nikogo nie wolno zmuszać do należenia do związku religijnego, do pobierania nauki religii, do wykonywa­nia aktu religijnego, do poddawania się jakimkolwiek karom z powodu swoich poglądów religijnych. Osoba wykonująca władzę rodzicielską lub opiekuńczą ma prawo, zgodnie z wyżej podanymi zasadami, decy­dować o wychowaniu religijnym dzieci do ukończenia lat 16". W konstytucji włoskiej z roku 1947 w art. 8 Pytamy: "Wszystkie wyznania religijne są jednakowo wolne wobec prawa". W tzw. Pierwszej Poprawce 2 1789 r. do konstytucji Stanów Zjednoczonych czytamy: "Kongres nie może stanowić prawa odnośnie do uznania religii za państwową ani zakazu swobodnego jej wykonywania".

Tak więc "trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że zasada rozdziału państwa i Kościoła nie jest bynajmniej wyna­lazkiem komunistów, lecz jest jedną z podstawowych zdobyczy rewolucji burżuazyjnych, jest jednym z wę­gielnych kamieni ustroju wczesnego kapitalizmu — ustroju liberalno-burżuazyjnego. Burżuazja ukuła tę zasadę, aby ograniczać i zwalczać Kościół, który wów­czas był rzecznikiem i obrońcą stosunków feudalnych. Kiedy młoda, prężna burżuazja sięgała dopiero po wła­dzę, Kościół stanął po stronie arystokracji, gdyż monar­chia absolutna była najlepszym sojusznikiem Kościoła.

Włodzimierz Lenin tak charakteryzował politykę cerkwi prawosławnej po przełomie 1905 roku:

"Narodnicy i liberałowie rosyjscy przez długi czas pocieszali się, a raczej łudzili się «teorią», że w Rosji nie ma gruntu dla wojującego klerykalizmu, dla walki «książąt kościoła» z władzą świecką itp. Wraz z innymi narodnickimi i liberalnymi złudzeniami rewolucja nasza rozwiała i to złudzenie. Klerykalizm istniał w formie ukrytej dopóty, dopóki całe i nienaruszone było samowładztwo... Pierwszy zaś wyłom w feudalnym samowładztwie, dokonany przez rewolucyjny proletariat i chłopstwo, uczynił jawnym to, co było ukryte... W wa­runkach niepodzielnego absolutyzmu nie organizowały się one i nie występowały zbyt demonstracyjnie nie dlatego, że były słabe, lecz, dlatego, że były silne..." 1

Wszelka religia jest z istoty swej konserwatywna i wroga przemianom. Kościół rzymskokatolicki okazy­wał się szczególnie zachowawczy i wrogi rewolucjom, z reguły też sprzymierzał się z siłami konserwatyw­nymi — reprezentującymi to, co stare i obumierające.

 

1 W. I. Lenin: O religii, Warszawa 1960, str. 30—31.

 

Kościół zwalczał szlachtę i arystokrację, gdy te w epoce reformacji starały się uwolnić od jego hegemonii. Po trzystu latach, gdy po władzę wyciągnęła ręce młoda i jak na ową epokę postępowa klasa burżuazji, Kościół, sprzymierzywszy się z arystokracją, zwalczał burżuazję. Wreszcie obecnie, gdy przeciw kapitalistom i imperiali­stom występuje klasa przyszłości — proletariat, Ko­ściół sprzymierza się z burżuazja, aby zwalczać ruch robotniczy, z jego socjalistyczną ideologią i dążeniem do sprawiedliwości, społecznej.

Mimo niewątpliwych zmian, jakie dokonały się w os­tatnich stuleciach, w większości krajów kapitalistycz­nych niektóre piękne hasła rewolucji burżuazyjnej stały się w pierwszej połowie XX w. papierowymi deklara­cjami. Co prawda w konstytucjach nadal widnieją po­chodzące z bohaterskiego okresu burżuazji hasła tole­rancji, swobody sumienia i rozdziału państwa od Ko­ścioła, jednak praktyka polityczna tych państw często odbiegała od wspomnianych idei i haseł. Tak na przykład państwo popiera niekiedy Kościół przy pomocy kredytów państwowych w odzyskaniu przez niego uprawnień w zakresie oświaty, która jeszcze w XIX w. została zeświecczona. We Francji szkoły wyznaniowe uzyskały ostatnio dotacje państwowe, spór o nie toczy się obecnie w Stanach Zjednoczonych. Konstytucyjna zasada swo­body sumienia i tolerancji nie przeszkodziła Niemiec­kiej Republice Federalnej zakazać działalności partii komunistycznej; jeszcze w 1925 roku wprowadzono w stanie Tennessee w Ameryce ustawowy zakaz naucza­nia i popularyzowania teorii ewolucji Darwina, głosze­nie jej było traktowane jako przestępstwo kryminalne; analogiczne zakazy wydały stany: Oregon, Alabama, Arkansas, Michigan, Floryda, Wirginia Zachodnia, Georgia, Minnesota, Kentucky, Kalifornia, Oklahoma, Karolina Północna, Teksas i Missisipi.

Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, pretendujące do nazwy "kolebka demokracji zachodniej", przeszły przez okres sławnego, a raczej niesławnego "maccarthyzmu"1 z jego "polowaniem na czarownice" (czytaj: "prześladowaniem komunistów i innych postępowców"), a już zupełnie niedawno, bo za rządów prezydenta Kennedy'ego, USA wprowadziły niezgodny z zasadą tole­rancji i swobody sumienia obowiązek policyjnego reje­strowania się wszystkich członków i sympatyków partii komunistycznej, nakładając kary więzienia na uchylają­cych się od tego obowiązku.

Jak więc widać, ustawowe zasady o swobodzie sumie­nia i tolerancji stawały się i nadal stają w państwach kapitalistycznych coraz elastyczniejsze, a po rewolucyj­nych aspiracjach i ambicjach burżuazji z jej młodzień­czego okresu niewiele już pozostało. Jest to równie zro­zumiałe, co zgodne z historycznym prawem rozwoju klas i ich roli w historii.

To wszystko nie zmienia faktu, że przyjęcie zasady rozdziału państwa i Kościoła oraz konstytucyjnej za­sady tolerancji religijnej i swobody sumienia jest dzie­łem rewolucji burżuazyjnej. Tylko opóźnienie i zacofa­nie historyczne krajów, które pierwsze dokonały zwy­cięskiej rewolucji socjalistycznej, tłumaczy fakt, że musiała ona podjąć się zaległego zadania, które rozwią­zała rewolucja burżuazyjna.

Lenin już w 1905 roku tak pisał na temat stosunku socjalistów do religii:

"Religię należy uznać za sprawę prywatną — tymi słowami wyraża się zwykle stosunek socjalistów do re­ligii. Znaczenie tych słów należy jednak dokładnie okre­ślić, ażeby nie mogły wywoływać żadnych nieporozu­mień. Żądamy, aby religia była sprawą prywatną w sto-

 

1 Od nazwiska reakcyjnego senatora Mac Carthy'ego.

 

sunku do państwa, ale w żadnym razie nie możemy uważać religii za oprawę prywatną w stosunku do naszej własnej partii. Państwo nie powinno mieć nic wspólnego z religią, stowarzyszenia religijne nie powinny być związane z władzą państwową. Należy każdemu pozo­stawić zupełną swobodę wyznawania takiej religii, jaka mu odpowiada, albo nie wyznawania żadnej religii, tzn. pozostawania ateistą, jakim zazwyczaj też bywa każdy socjalista. Czynienie jakichkolwiek różnic w prawach obywateli z powodu wyznawanej przez nich religii, jest absolutnie niedopuszczalne. Wszelkie nawet wzmianki o tym czy innym wyznaniu obywatela w dokumentach urzędowych należy bezwzględnie znieść. Nie powinno być żadnych subwencji dla kościoła panującego, żad­nych subwencji z funduszy państwowych na rzecz sto­warzyszeń kościelnych i religijnych..."1

Wydany zgodnie z tymi założeniami przez Lenina dekret w styczniu 1918 roku wprowadził całkowity rozdział cerkwi od państwa i szkoły od cerkwi. Naucza­nie religii ustało we wszystkich szkołach. Równocześnie Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego rozpoczęła szeroką pracę uświadamiającą i oświatową, aby uwolnić obywateli radzieckich od wszelkich religijnych przesądów.

W ten sposób w Związku Radzieckim nie tylko zosta­ły definitywnie załatwione zaległości rewolucji burżuazyjnej, spowodowane uporczywym trwaniem feudal­nych stosunków carskiego samodzierżawia, ale po raz pierwszy zapoczątkowana została nowa faza sto­sunków między państwem i Kościołem — rzeczywistej, całkowitej i raz na zawsze dokonanej separacji tych dwóch instytucji, faza wypierania nie tylko wpływów Kościoła jako instytucji,- lecz również wypierania

1 W. I. Lenin: Dziele t. 10, Warszawa 1955, str. 72.

 

wpływu religii jako światopoglądu ze świadomości ludz­kiej.

A w Polsce?

Po odzyskaniu niepodległości w roku 1918 Polska, pozbawiona przez 120 łat niezależnego bytu, musiała sformułować na nowo swoje zasady ustrojowe. W kon­stytucji marcowej 1921 roku zamieszczono artykuł o swobodzie sumienia, uwzględniając w ten sposób po­stulaty formalnej demokracji burżuazyjnej. Konstytu­cja marcowa, na której sformułowanie mieli wpływ klerykali, nie przeprowadziła jednak rozdziału państwa i Kościoła do końca. Zezwoliła na uregulowanie wza­jemnych stosunków między burżuazyjnym państwem polskim i Kościołem przez specjalną umowę ze Stolicą Apostolską, zwaną konkordatem. Konkordat taki został zawarty w roku 1925 i praktycznie przekreślił ideę rozdziału państwa i Kościoła, skoro Kościołowi przyznał rzadko spotykane w innych krajach przywileje: swo­bodne wykonywanie władzy duchownej i jurysdykcji kościelnej, administrację dobrami w oparciu nie o pra­wo państwowe, ale o prawo kanoniczne, całkowitą swobodę porozumiewania się biskupów z wyznawcami i kontaktowania się z Rzymem, dotacje państwowe na wydatki kościelne i duchowieństwa, wyłączenie części majątków kościelnych spod parcelacji na rzecz reformy rolnej, nigdy zresztą nie przeprowadzonej. Wreszcie konkordat wprowadził, wbrew konstytucyj­nej zasadzie swobody sumienia, przymus nauki religii we wszystkich szkołach, wyjąwszy wyższe. Jedynym uprawnieniem państwa było prawo weta prezydenta RP wobec mianowania biskupa, przeciwko któremu istniały zastrzeżenia natury politycznej.

Cały konkordat, wbrew figurującej w konstytucji zasadzie równouprawnienia wyznań, świadczy o wyraź­nym uprzywilejowaniu Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce przedwrześniowej. Natomiast dyskrymino­wane były następujące wyznania: prawosławne, grecko­katolickie i inne, nie uznawane przez państwo, których kler nie posiadał uprawnień duchowieństwa. Wyznania te nie korzystały z opieki prawnej, nie miały prawa prowadzenia aktów stanu cywilnego itd.

Polska Ludowa, przystępując do budowy podstaw socjalizmu, musiała i w tej dziedzinie nadrobić zale­głości przeprowadzając dzieło pełnego rozdziału Kościoła i państwa do końca. Przede wszystkim unieważ­niono niedemokratyczny i krzywdzący inne wyznania konkordat z Rzymem. Zniesiono obowiązek nauczania religii w szkołach publicznych, choć jeszcze przez długi czas lekcje religii jako nadobowiązkowe odbywały się w wielu szkołach. Konstytucja PRL zapewniła obywate­lom pełną swobodę wyznania i sumienia. W roku 1949 wydano specjalną ustawę, która wprowadziła kary więzienia i aresztu za czyny naruszające wolność sumienia i wyznania, przy czym karze podlegają zarówno ci, któ­rzy zmuszają bezprawnie innych do uczestniczenia w obrzędach religijnych, jak i ci, którzy temu przeszka­dzając, obrażają cudze uczucia religijne lub znieważają przedmioty kultu i miejsca nabożeństw. Tworzenie, przekształcanie oraz ustalanie granic terytorialnych jednostek kościelnych wymaga zgody państwa (rad na­rodowych — dla parafii, a rządu dla diecezji). Osoby mianowane na stanowiska kościelne składają ślubowanie wierności PRL. Zgodnie z dekretem z roku 1956 miano­wanie kandydata na wyższe duchowne stanowisko ko­ścielne wymaga upewnienia się, czy rząd nie ma co do niego uzasadnionych zastrzeżeń (odpowiednik dawnego prawa weta prezydenta RP). Wszystkie kościelne nie­ruchomości ziemskie, wyjąwszy gospodarstwa rolne proboszczów do 50 ha, a w niektórych województwach do 100 ha, zostały ustawą z 1950 roku przejęte przez państwo i przekazane na Fundusz Kościelny, który prze­znaczono na utrzymanie i odbudowę kościołów, zaopa­trzenie emerytalne i zapewnienie materialnej i lekar­skiej opieki nad duchownymi, finansowanie działalności charytatywnej, opiekuńczej itd.

Ważnym aktem w dziele doprowadzenia do końca rozgraniczenia między państwem i Kościołem były zarządzenia i ustawy o zeświecczeniu urzędów stanu cy­wilnego, wprowadzeniu instytucji ślubów cywilnych, o cmentarzach komunalnych, rozwodach sądowych, wreszcie wydana niedawno (15 lipca 1961 roku) ustawa o ustroju szkolnictwa, ustalająca prawnie świecki cha­rakter wszystkich szkół i zakładów wychowawczych w Polsce.

Dziś, po blisko dwudziestu latach istnienia Polski Ludowej, można śmiało stwierdzić, że pełny i konsek­wentny rozdział państwa i Kościoła w naszym kraju stał się faktem i okazał się rzeczą słuszną. Nie uszczu­pla on w niczym indywidualnych praw jednostki, gwa­rantuje swobodę sumienia, umożliwia przy tym harmo­nijny i braterski wysiłek ludzi o najrozmaitszych posta­wach i światopoglądach filozoficznych nad budową lepszego jutra Polski. Rozdziałowi obu tych instytucji zawdzięczać w wielkiej mierze należy to, że możemy realizować w Polsce naprawdę demokratyczną politykę wyznaniową, umacniać wśród ludzi stosunki szczerej, pełnej i całkowitej tolerancji.


Czy Polska Ludowa jest tolerancyjna?

 

Tolerancja jest dzieckiem rewolucji burżuazyjnej, choć nie burżuazji sądzone było doprowadzić do końca dzieło realizacji pełnych swobód demokratycznych. To­lerancja prawdziwa i pełna zaczyna się bowiem tam, gdzie wszystkie dziedziny współżycia ludzi zostają opar­te na racjonalnej, zgodnej z wymogami rozumu i dany­mi nauki, podstawie. Tolerancja — to swoboda wyboru religii, swoboda sumienia, która polega na tym, że czło­wiekowi wolno wierzyć w takiego boga, w jakiego pragnie, lub nie wierzyć w żadnego boga. Tak rozumiana tolerancja urzeczywistnia się dopiero w ustroju socjali­stycznym, który znosi nie tylko ekonomiczne podstawy ucisku jednego człowieka przez drugiego, lecz także podstawy dyskryminacji w dziedzinie duchowej — w dziedzinie poglądów, przekonań religijnych oraz ocen moralnych.

Dlaczego chcemy i musimy być tolerancyjni w ustro­ju socjalistycznym? Jakiego znaczenia nabiera termin "tolerancja" w warunkach zwycięstwa rewolucji socja­listycznej?

W naszych warunkach każdy człowiek ma swobodę wyboru, swobodę przyjęcia lub odrzucenia .jakiejś prawdy, poglądu czy postawy, jeśli tylko nie jest ona sprzeczna z zasadami humanizmu socjalistycznego i interesami społeczeństwa.

System filozoficzny Platona lub Arystotelesa, św. To­masza z Akwinu czy Spinozy można przyjąć lub odrzu­cić. Przyjmując lub odrzucając dane twierdzenie filo­zoficzne czy dany system twierdzeń człowiek, choć na­rażony jest na to, że można podważyć słuszność jego wyboru poprzez wykazanie licznych słabych stron wybranej filozofii, a nawet fałszu, nie popełnia rażą­cego błędu. Człowiek jest w takim wyborze swobodny i w dużej mierze od niego zależy, co przyjmuje, a co odrzuca. Marksiści przyznają człowiekowi prawo do takiego wyboru, choć wiedzą, że filozofia materializmu dialektycznego jest jedynie naukowa i słuszna. Jak już wspominaliśmy swobody takiej człowiek nie posiada w dziedzinie na przykład matematyki. Nauczyciel nie może postawić niedostatecznego stopnia uczniowi, który powie, że pogląd Platona na idee jest fałszywy lub prawdziwy, postawi jednak bez wahania dwójkę, jeśli ten sam uczeń pomyli pierwiastki z tablicy Mendelejewa lub powie, że Ziemia ma kształt placka, lub też — że Słońce obraca się wokół Ziemi. My, materialiści, wy­korzystujemy wszystkie środki wychowawcze, by wszczepić całemu społeczeństwu naukowy światopo­gląd, nie prześladujemy jednakże nikogo z racji wy­znawanego jeszcze — błędnego, idealistycznego poglądu na świat; wzmacniamy jedynie słuszne wysiłki, by przyspieszyć proces odchodzenia ludzi od irracjonalnych — fałszywych poglądów. I rzecz ciekawa: w historii było wiele krwawych wojen, toczonych pod pretekstem róż­nic ideologicznych i religijnych, nie zanotowano zaś jeszcze ani jednej wojny z powodu różnic poglądów ludzi na tabliczkę mnożenia albo układ periodyczny pierwiastków. Wiadomo, że — praktycznie biorąc — ta­bliczka mnożenia i układ periodyczny pierwiastków mają w praktyce o wiele częstsze zastosowanie niż po­glądy ludzi na materialność lub nieśmiertelność duszy czy zbawienie wieczne. Jednak fakt. iż z powodu różnic religijnych, filozoficznych i światopoglądowych, choć te były tylko pretekstem, dochodziło nieraz do prześla­dowań, a nawet i wojen, świadczy o tym, że prawdy filozoficzne, na pozór wydawałoby się odległe od prak­tyki, są odczuwane przez ludzi jako ważne i bliskie. One to bowiem tłumaczą człowiekowi sprawy, których nie wyjaśni żadne szczegółowe prawo nauk ścisłych ani przy­rodniczych: sens życia i istnienia, prawa rozwoju spo­łecznego, miejsce człowieka w świecie, cel, jaki ma poprzez życie realizować, itd. itd. Tak więc, poniektóre prawdy filozoficzne i moralne w rezultacie mogą wy­wierać na życie, postępowanie i samopoczucie ludzi wpływ większy niż na przykład nie podlegające dysku­sji prawdy matematyczne. Stąd wszyscy rzecznicy po­szczególnych filozofii i światopoglądów przywiązują ogromną wagę do wyznawanego systemu, do jego upowszechniania, czujni są na to wszystko, co mu za­graża lub podaje go w wątpliwość.

My, marksiści, mamy nad zwolennikami innych syste­mów tę przewagę, że system swój oparliśmy na nauko­wej wiedzy o świecie i człowieku. Jesteśmy jednak tole­rancyjni wobec ludzi inaczej myślących. Przyznajemy im prawo wyboru dowolnego światopoglądu, jednakże uznając niematerialistyczne światopoglądy za fałszywe, staramy się pokierować tak wyborem, by padł na naj­słuszniejszy, naszym zdaniem, światopogląd materiali­styczny.

Jesteśmy tolerancyjni, żywimy bowiem przekonanie, że prawda zwycięża nie drogą nacisku administracyjnego, lecz siłą słusznej argumentacji, którą dysponu­jemy w oparciu o nasz światopogląd. Nie uważamy marksizmu za nieomylną i "objawioną" raz na zaw­sze naukę o charakterze dogmatycznym, lecz za naj­lepiej uzgodniony z dotychczasową wiedzą o świe­cie i życiu system twierdzeń i hipotez, który doskonali się i zmienia wraz z postępem wiedzy o świecie, przyro­dzie, człowieku i społeczeństwie. Nie uważając swej filo­zofii za dogmat, nie chcemy też nikomu narzucać jej siłą ani zmuszać do przyjęcia. Uważamy ją wszakże za najlepszą z istniejących, za najbardziej współczesną i najbardziej naukową, dlatego pragniemy dla niej po­zyskać jak najwięcej zwolenników i z całą siłą będziemy dowodzić jej słuszności. Jesteśmy przekonani, że mark­sizm zawiera w sobie prawdę, a prawda ma tę właści­wość, że zniewala umysły ludzkie, które ją pojmą. I oto tylko się staramy, nie prześladując jednak tych, którzy prawd zawartych w marksizmie jeszcze nie pojęli lub nie zaakceptowali.

Jakże inne jest w tej dziedzinie stanowisko religii. a ściśle biorąc — Kościoła. Ilustracji dostarczyliśmy już w części historycznej tej pracy. Ale i w czasach naj­nowszych nie brak wywodów Kościoła na temat szkod­liwości tolerancji i swobody sumienia. Oto co na ten temat mówili i pisali wybitni papieże ostatnich stu lat.

8 grudnia 1864 roku Pius IX tak pisał o zwolennikach tolerancji religijnej: "Oni nie wzdragają się ulegać tej błędnej opinii, jak najbardziej szkodliwej dla Kościoła katolickiego i zbawienia dusz" którą nasz poprzednik, błogosławionej pamięci Grzegorz XVI, nazywał «obłę­dem» że wolność sumienia i kultów jest prawem wła­ściwym każdemu człowiekowi, które powinno być pro­klamowane i zabezpieczone we wszystkich państwach dobrze urządzonych, i że obywatele mają prawo z pełną swobodą głośno i publicznie głosić swoje poglądy zarówno w słowie, jak i w piśmie i we wszelki inny sposób, niezależnie od tego, jaka jest ich treść, bez wszelkiej możliwości ograniczania ich przez władze kościelne lub cywilne... Podtrzymując te twierdzenia, nawet nie przy­puszczają i nie zastanawiają się nad tym, że propagują swobodę potępienia..." 1

Papież Leon XIII dnia 20 czerwca 1888 roku pisał: Oferować człowiekowi wolność religijną "...to tyle, co dać mu możność wynaturzenia bezkarnie najświętszego z obowiązków, uciec od niego, porzucając dobro nie­zmienne, aby się zwrócić w stronę zła: to już nie jest swoboda, ale pozbawienie swobody i niewola duszy w obmierzłości grzechu" 2.

Czy w czasach najnowszych, powiedzmy: w czasach ostatnich dwóch papieży (przed Janem XXIII) — Piusa XI, Piusa XII — coś się zmieniło w poglądzie Kościoła na sprawę tolerancji i swobody sumienia? Raczej niewie­le. Takie stanowisko Kościoła wypływa bowiem z dog­matycznego charakteru jego doktryny, która ma być je­dynie prawdziwa, nieomylna, bo objawiona przez samego Boga. Zasadnicze stanowisko Kościoła nie zmieniło się; gdyż zmienić się nie może bez odejścia od głównych za­łożeń katolicyzmu. Dlaczegóż więc ostatni papieże tak rzadko i tak mało wypowiadają się na ten temat? Bo większość krajów oparła się na zasadach odmiennych niż doktryna katolicka, na podstawie mniej lub bar­dziej konsekwentnej tolerancji. Zasada swobody sumienia znalazła się, jak widzieliśmy, w konstytucjach większości państw. Kościół musiał dostosować się do istniejącego stanu rzeczy, do tego, że w XX wieku pra­wie nigdzie nie udałoby się już wcielić w życie jego anachronicznego stanowiska w sprawie swobody sumie-

 

1 Encyklika Quanta cura, przekład własny. — MK.

2 Encyklika Libertas praestantissimum, przekład własny. — MK.

 

nia. W trudnych, konfliktowych sytuacjach, kiedy to, co istnieje, rażąco nie zgadza się z tym, czego Kościół pragnąłby, aby istniało, Kościół ucieka się do chwytów teologicznych, posługuje się słynną teorią "tezy" i "hi­potezy". Teza to stanowisko zasadnicze, wypływające z doktryny katolickiej. Hipoteza (kiedy indziej zwana "infratezą") to stanowisko uwzględniające szczególne okoliczności i sytuacje. Tak więc na zasadzie tezy Ko­ściół potępia swobodę sumienia, jednak na zasadzie hipotezy może (lub raczej musi) w poszczególnych przy­padkach cichaczem godzić się na nią. Na pewno dla ko­goś przywykłego do racjonalnego myślenia jest to gim­nastyka logiczna, rzecz nader sztuczna i naciągana. Ale teoria hipotezy umożliwia Kościołowi godzić się na wprowadzane i przestrzegane przez państwo zasady równouprawnienia religii, bo zresztą nie zgodzić się nie może. Czasy średniowiecza, kiedy cesarze drżeli przed nuncjuszem papieskim, minęły bezpowrotnie i Kościół, choć z żalem, także zdaje sobie z tego sprawę.

W chwili gdy oddaję tę książeczkę do druku, w Rzy­mie odbywają się narady Soboru Powszechnego, zwo­łanego przez papieża Jana XXIII. Obrady trwają i nie można przewidzieć, jakie będą ostateczne reformy, które Sobór uchwali. Pontyfikat Jana XXIII w każdym razie zaznaczył się narastaniem w Kościele rzymskokatolic­kim tendencji do unowocześnienia szeregu tez odnośnie spraw społecznych, zagadnienia tolerancji oraz wol­ności sumienia. Kościół poczuł, że epoka podboju kosmosu i budowy komunizmu dystansuje go coraz bar­dziej, że samą negacją i "obrażaniem się" na komuni­stów niczego nie załatwi, a tylko utrudni dzieło wpi­sania się Kościoła na karty nowego świata. Kościół już nieraz przeżywał takie przesilenia i musiał, modyfikując swoją taktykę i strategię, dostosowywać się do świata, który się zmieniał i rozwijał niezależnie od jego woli i pouczeń. Obecny kryzys należy do najdotkliwszych, bo też i dystans między tym, co i jak reprezentuje Ko­ściół, a światem współczesnym stał się ogromny w odczuciu każdego człowieka.

Ogół katolików na świecie żąda reform w Kościele, oczekuje od II Soboru Watykańskiego zmian w liturgii i obrzędach, w doktrynie społecznej i wykładzie moral­ności — zmian, które by umożliwiły im wierzenie bez tak jaskrawych, jak obecnie konfliktów i sprzeczności między literą doktryny a rzeczywistością i świadomo­ścią społeczno-moralną samych ludzi wierzących. Temu żądaniu z życzliwością i sympatią przysłuchują się także ludzie niewierzący, dla których sama doktryna jest rzeczą obojętną, jednak nie są obojętne te konflikty i trudności, jakie skostnienie tradycyjnego katolicyzmu rodziło w sumieniach ich wierzących współobywateli.

Szczególnie przestarzałe wydaje się tradycyjne stano­wisko katolicyzmu w sprawie tolerancji i swobody su­mienia, którą wszyscy ludzie, niezależnie od własnego stosunku do religii, słusznie uważają za warunek nor­malnego współżycia obywateli. Dlatego cenne są pojednawcze i nacechowane rozumem politycznym gesty papieża Jana XXIII, który wielokrotnie czynem udo­wadniał, że umie stawać ponad filozoficznymi barierami dzielącymi wierzących i niewierzących. W tej chwili wydaje się, że Kościół katolicki znajduje się — jeśli idzie o sprawy tolerancji — w swoistym okresie przej­ściowym. Jedno jest pewne, jeśli duch reform zwycięży, jeśli Kościół rzeczywiście zdobędzie się na unowocześ­nienie swej doktryny, nie będą mogły ostać się takie sądy, jak np. polskiego teologa, ks. Kazimierza Lutosławskiego, który pisał: "...w stosunku do heretyków, którzy błąd swój z uporem utrzymują i ze szkodą dla innych dusz wbrew wyjaśnieniom Kościoła go szerzą — sprawiedliwość wymagałaby najsurowszych kar; ich grzech jest taką winą, która zasługuje nie tylko na wyłączenie z obcowania wiernych przez wyklęcie, ale i na takie osądzenie, jak inne zbrodnie przeciw bliźniemu i przeciw porządkowi publicznemu: bo większą zbrodnia jest zatruwanie źródeł wiary i narażanie dusz ludzkich na chorobę i śmierć duszy aniżeli zatruwanie studni, z której woda niesie śmierć tylko dla ciał tych, co z niej korzystają; i z tego tytułu... kara śmierci najzupełniej byłaby sprawiedliwa".

Znany i głośny w okresie międzywojennym teolog pisał te słowa w XX wieku, w 120 lat po Deklaracji praw człowieka i obywatela. Gdyby ktoś jednak, spojrzawszy na datę wydania książki ks. Lutosławskiego, podejrzewał, że cytowałem specjalnie przestarzałe wy­powiedzi teologa sprzed 40 laty, gdy tymczasem dokonał się już zasadniczy, postęp w tej dziedzinie, temu zacy­tuję dwa zdania z podręcznika teologii, wydanego w Polsce Ludowej w 1960 roku.

"Kościół św. nie uznaje tolerancji dog­matycznej, która wszystkie religie uważa za do­bre. Nakazuje natomiast Kościół tolerancję osobistą, tzn. uznawanie wszystkich ludzi za bliźnich, niezależnie od ich przekonań religijnych, co nie jest równoznaczne z tolerowaniem ich błędów" 2.

 

 


Deklaracja praw człowieka i obywatela

 

Stanowisko to, o ile łagodniejsze i o ile bardziej zawoalowane, jest jednak dobrze znanym, tradycyjnym stanowiskiem Kościoła, który potępia tolerancję całko­witą, tzn. uznanie różnych sposobów myślenia za równo­uprawnione. Już nie ma mowy o karze śmierci ani porównywaniu wolnomyślicieli i heretyków do truci-

1 Kazimierz Lutosławski: Teologia. Wykład dla wykształco­nego ogółu, cz. II: Życie moralne, t. III, Warszawa 1918 r., str. 35—37.

2 Ks. dr A. Witkowiak: Propedeutyka teologii katolickiej, Poznań 1960. str. 206.

 

cieli. Bystry autor podręcznika zastąpił słowo "równo­uprawniony" słowem "dobry" i uzyskał pozór słusz­ności. Nikt bowiem nie wymaga, aby jeden Kościół uważał drugi, konkurencyjny Kościół za dobry ani aby wyznawcy jednej religii — drugą, konkurencyjną, uwa­żali za dobrą, żąda się tylko, aby uznały się za równo­uprawnione. My, materialiści, nie uważamy przecież żadnej religii za dobrą, twierdzimy, że wszystkie są złe, bo fałszują obraz świata i życia w świadomości ludzkiej, a przecież sądzimy, że wszystkie są równouprawnione. Ks. Witkowiak bardzo niejasno wypowiada się również w sprawie swobody sumienia dla niewierzących. Praw­dziwa tolerancja polega właśnie na tym, że pełną swo­bodę mają wierzący i niewierzący, a na taką tolerancję Kościół katolicki nigdy dotąd zdobyć się nie mógł. Być może, II Sobór Watykański i w tej dziedzinie zrobi ja­kieś zasadnicze kroki naprzód.

Marksiści, którzy stanowią czołowy oddział budowni­czych socjalizmu w naszym kraju, są zwolennikami i bojownikami prawdziwej tolerancji. Zdają sobie spra­wę, że różnice światopoglądów nie przeszkadzają lu­dziom żyć w zgodzie, przyjaźnić się, współpracować, jeśli tylko w praktyce uznają ten 'sam lub przynajmniej podobny program i tę samą lub przynajmniej podobną hierarchię wartości. Mamy oczywiście na myśli ludzi światłych i myślących, ludzi mądrych i kulturalnych, co bynajmniej nie jest równoznaczne z ludźmi wy­kształconymi. Na ogół jednak o nietolerancji i fana­tyzmie można powiedzieć za Arturem Schopenhauerem, "że są jak robaczki świętojańskie, świecą bowiem tylko w ciemnościach".

Spory ludzi o kwestie religii i poglądy na tzw. "spra­wy ostateczne" nieco przypominają dzisiaj, w Polsce XX wieku, zażarte polemiki i złośliwe inwektywy prokura­tora i adwokatów, którzy nie szczędzą sobie ironicznych uwag, wyrazów powątpiewania w zdrowy rozsądek i znajomość prawa przez swego adwersarza, po zakoń­czeniu zaś rozprawy, gdy wyrok już zapadł, idą zgodną kompanią na kawkę z likierem do sądowego bufetu. I mają rację, bo przecież tocząc ze sobą boje na sali sądowej, służą w istocie jednej sprawie — sprawiedli­wości — i przejęci są, lub przynajmniej być powinni, tylko jedną troską, aby sędziowie otrzymali wszystkie "za" i "przeciw" winie oskarżonego oraz podjęli na tej podstawie słuszny i sprawiedliwy wyrok.

Tak jest i w naszym życiu społecznym. Prowadząc polemiki światopoglądowe, kłócąc się na zebraniu samo­kształceniowym czy dyskutując po odczycie TWP na temat materialności lub niematerialności duszy, istnie­nia lub nieistnienia Boga, ludzie wychodzą z sali obrad, otrząsają się z niedawnych starć i polemik i powiadają: "A teraz pomówmy o czymś konkretnym. Filozofia — filozofią, Bóg — Bogiem, ale co robić z kontraktacją żywca, która nie idzie? Albo jak zmusić Gromadzką Radę Narodową, żeby wreszcie wybudowała we wsi porządną studnię artezyjską i zbiornik na okres letniej posuchy?" I oto ateista i katolik, mariawita i ewangelik zaczynają wspólnie łamać sobie głowę nad konkretny­mi problemami swojego osiedla, wsi czy miasteczka. Pięknie wyraził to przed laty Lenin mówiąc: "W osta­tecznym wyniku od różnic w poglądach proletariuszy na to, co ma być po śmierci na tamtym świecie, ważniejsza jest zgodność w poglądach na to, co ma być za życia, tutaj na ziemi".

I to jest rzeczywiście najważniejsze. I to jest powód, dla którego marksiści mogą być naprawdę tolerancyjni wobec ludzi wierzących, choć uważają religię za świato­pogląd fantastyczny, błędny, który w XX wieku nie tylko nie pomaga żyć i działać, ale przeszkadza. Partia, władza ludowa pragnie przekształcać przekonania ludzi, zmierza przez rozwój oświaty, przez treść nauki szkolnej, przez wydawanie książek naukowych i popularnonaukowych, przez film i telewizję, przez akcje odczytowe TWP, TSŚ, SAiW i wielu innych orga­nizacji do przeobrażenia światopoglądu ludzi tak, by z nienaukowego stał się naukowy, z fantastycznego — racjonalny (rozumowo uzasadniony), z religijnego — materialistyczny. Zwalczamy przesąd, niewiedzę i zabobon, o których tak prawdziwie i aż zaskakująco szczerze po­wiedział wybitny katolicki pisarz i działacz XIX wieku Józef de Maistre: "Zabobon jest szańcem religii, którego niszczyć nie należy".

Czy to znaczy, że rezultaty tych starań będą natych­miastowe lub że należy działać w pośpiechu i z nie­cierpliwością?

Byłoby nadmiernym uproszczeniem i szkodliwą wulgaryzacją zagadnienia, gdybyśmy przyjęli, że religia zawdzięcza swą trwałość wyłącznie zabobonom i ciem­nocie ludzi. Między religią chłopki z Lubelskiego i reli­gią pisarki katolickiej, między religią robotnika z PGR i religią profesora wyższej uczelni jest olbrzymia różni­ca. Tak wielka, że gdybyśmy się temu bliżej przyjrzeli, okazałoby się, że prócz wspólnej nazwy "katolicyzm" i uczestniczenia w tych samych obrzędach liturgicznych nie ma między nimi nieraz nic wspólnego. U jednych wśród motywów praktyk religijnych przeważa filozo­ficzny lęk przed bezsensem istnienia, u innych este­tyczny pociąg do piękna liturgii katolickiej, trzecich łączy z religią zakorzeniony szacunek do tradycji, je­szcze inni drżą przed piekłem i boją się złamać posłu­szeństwo należne Kościołowi itd. I jeśli Kościół kato­licki naucza, że katolikiem prawdziwym jest tylko ten, który przyjmuje za prawdę wszystko, co Kościół do wie­rzenia podaje, i żyje ściśle tak, jak wiara nakazuje, to takich prawdziwych katolików nawet wśród duchowieństwa jest niewielu. Jedni bowiem nie znają wielu prawd wiary i wielu nakazów Kościoła, inni znów znają je, ale jako ludzie wykształceni nie godzą się na nie, zmieniają, modyfikują lub wręcz odrzucają. A przecież wybitny teolog jezuicki ks. W. Cathrein pisze wyraźnie: "Kto odrzuca świadomie chociaż jedną na pewno przez Boga objawioną prawdę, burzy tym samym funda­ment wszelkiej wiary, stwierdzając, że autorytet Boga i jego objawienie nie jest dlań wcale dostateczną pod­stawą do uznania czegoś za prawdę" 1.

Jest wiele powodów, by przypuszczać, że gdy widzimy w niedzielę tłum ludzi w kościele, to większość z nich, z punktu widzenia teologii, stanowią tacy różni pół — i ćwierćkatolicy, pół — i ćwierćheretycy, którzy niejed­ną prawdę odrzucili, niejedno w swej religii pozmieniali, żeby godzić tradycyjne przywiązanie, psychiczną po­trzebę nadania sensu życiu z narastającym naciskiem naukowej prawdy o świecie i ludziach, z rozwijającą się racjonalną świadomością, którą ludzie nabywają w trakcie nauki i samokształcenia, wreszcie w uczestni­czeniu w przemianach społeczeństwa socjalistycznego

Marksiści wiedzą, że światopoglądu nie zmienia się jednym ruchem i w jednej sekundzie. Wiedzą również, że przebudowa światopoglądu człowieka to proces długotrwały, którego kolejne etapy prowadzą między innymi przez swoisty "rewizjomzm religijny", przez stopniowe usuwanie coraz większej liczby dziedzin życia spod władzy religii i poddawanie jej władzy ro­zumu i nauki. Marksiści wiedząc, że to niemożliwe, nie chcą dekretować zmiany światopoglądu, ale chcą go przyspieszyć i ukierunkować. Cieszy ich każdy postęp człowieka na drodze do prawdy o świecie wysnutej

 

1 Ks. Wiktor Cathrein T. J.: Katolicki pogląd na świat, Po­znań 1928, str. 375.

 

z danych nauki, ale nie osądzają człowieka i nie dyskry­minują go z tego tylko tytułu, że wciąż jeszcze do zro­zumienia świata i życia potrzebna mu jest taka czy inna koncepcja Boga, taki czy inny model życia religijnego. Dlatego można powiedzieć, że Partia i Rząd Polski Lu­dowej są szczerze tolerancyjne wobec ludzi religijnych.

Wybijanie na czoło różnic światopoglądowych, roz­pętywanie waśni religijnych jest sprzeczne nie tylko z szeroko rozumianym duchem demokracji socjalistycz­nej, ale z żywotnymi interesami socjalizmu, z interesa­mi naszego społeczeństwa. Już pół wieku temu Włodzi­mierz Lenin przestrzegał: "Jeden z największych i naj­bardziej niebezpiecznych błędów komunistów (jak i w ogóle rewolucjonistów, którzy z powodzeniem za­początkowali większą rewolucję) znajduje wyraz w po­glądzie, jakoby rewolucji można było dokonać rękoma samych tylko rewolucjonistów. Przeciwnie, powodzenie wszelkiej poważnej działalności rewolucyjnej wymaga zrozumienia oraz umiejętności wcielenia w życie tej prawdy, że rewolucjoniści mogą odegrać rolę jedynie jako awangarda klasy rzeczywiście żywotnej i przodu­jącej... Bez przymierza z niekomunistami na najróżnorodniejszych odcinkach działalności nie może być nawet mowy o żadnym pomyślnym budownictwie komuni­stycznym" 1.

I na tym tle doskonale rozumiemy inną myśl Lenina, dotyczącą interesujących nas tutaj spraw: "Jedność w tej rzeczywiście rewolucyjnej walce klasy uciemiężonej o stworzenie raju na ziemi jest dla nas ważniej­sza niż zgodność poglądów proletariuszy na sprawę raju w niebie" 2.

 

1 W. I. Lenin: O znaczeniu wojującego ateizmu, Dzieła, t. 33, Warszawa 1957, str. 231—232.

2 W. I. Lenin: Socjalizm o religia. Dzieła, t. 10, Warszawa 1955 r., str. 75.

 

Praktyka blisko 20 lat budowy socjalizmu w Polsce potwierdza dobitnie słuszność tej drogi, na której nie ma podziału na ludzi wierzących i niewierzących, na której ocenia się obywateli nie według ich poglądów obyczajowych i religijnych, lecz według ich rzeczywistej pracy i wkładu w dobro naszego społeczeństwa.

Dlatego też każdy nieuprzedzony i uczciwy człowiek, nawet jeśli pochodzi z wrogiego socjalizmowi obozu imperialistycznego, musi przyznać, że w Polsce Ludowej nigdy nie obrażano czyichkolwiek wierzeń religijnych, nie zamykano kościołów, nie przeszkadzano obywatelom pełnić praktyk religijnych.

Wobec władzy ludowej rzymskokatolicka religia jest akurat tyle samo warta i posiada te same prawa, co 18 innych, istniejących legalnie w Polsce religii i wyznań. W propagandzie imperialistycznej, wbrew oczywistym faktom, którym nie mogą zaprzeczyć obiektywni za­chodni korespondenci i obserwatorzy, szermowano za­rzutem, że w Polsce Ludowej prześladuje się religię. utrudnia ludziom swobodne wyznawanie swej wiary.

Gdybym tę pracę pisał dla zagranicy, byłbym chyba zmuszony udowodnić czytelnikowi, że jest to fałsz i wie­rutne kłamstwo. Polski czytelnik wie o tym sam. Wy­starczy przejechać się w niedzielę ulicami naszych miast albo otworzyć "Rocznik Polityczny i Gospodarczy" na rok 1961, aby przekonać się, że ludzie wszystkich religii i wszystkich wyznań, a więc i katolicy, korzystają z peł­nej, najpełniejszej z możliwych swobód w zaspokajaniu swych potrzeb religijnych. Wystarczy otworzyć książkę telefoniczną, aby stwierdzić, że w Warszawie działa 35 parafii, z czego 32 katolickie. A przecież nie wszystkie parafie szczególnie mniej licznych wyznań posiadają telefony.

W sumie z pełnej swobody religijnej korzystają w Polsce Ludowej następujące wyznania i religie:

Kościół rzymskokatolicki, Polski Autokefaliczny Ko­ściół Prawosławny, Kościół Ewangelicko-Augsburski w PRL, Kościół Ewangelicko-Reformowany w PRL, Ko­ściół Polskokatolicki w PRL, Starokatolicki Kościół Ma­riawitów, Katolicki Kościół Mariawitów w PRL, Kościół Metodystyczny w PRL, Polski Kościół Chrześcijan Bap­tystów, Unia Zborów Adwentystów Dnia Siódmego, Zjednoczony Kościół Ewangeliczny w PRL, Zrzeszenie Wolnych Badaczy Pisma Świętego w Polsce, Stowa­rzyszenie Badaczy Pisma Świętego w Polsce, Świecki Misyjny Ruch "Epifania", Kościół Chrześcijan Dnia Sobotniego w Polsce, Związek Religijny Wyznania Moj­żeszowego w PRL, Muzułmański Związek Religijny w PRL, Karaimski Związek Religijny w PRL.

Wszystkie te religie jako systemy filozoficzno-moralne i wszystkie Kościoły jako instytucje zaspokajające reli­gijne potrzeby swych wiernych są równouprawnione, i wielomilionowy Kościół rzymskokatolicki nie korzysta ani na jotę z większych czy mniejszych praw niż licząca tylko kilka tysięcy wyznawców gmina mariawitów czy adwentystów dnia siódmego. Z punktu widzenia mark­sizmu wszystkie te religie od najliczniejszej — katolic­kiej — poczynając, a na najmniej licznej — karaimskiej — kończąc, stanowią błędny, zniekształcony i szkodliwy obraz świata — typ fałszywej filozofii, jednak, jako przekonania bliskie i drogie wielu obywate­lom, są w ustroju demokracji socjalistycznej na zasadzie tolerancji szanowane i chronione przez konstytucyjną zasadę swobody sumienia. To jest słuszne i sprawiedli­we, a zarazem zgodne z duchem marksizmu. W dziedzi­nie uczuć i poglądów marksizm chce obywateli przeko­nywać, pozyskiwać dla swojej prawdy i swojej koncep­cji filozoficznej, ale nie chce gwałcić niczyich sumień ani "ogniem i mieczem" nawracać na materializm ludzi wierzących.

 

*

 

Czasami wrogowie socjalizmu powiadają: "Jak to nie prześladujecie religii, skoro zmuszacie swój bogaty w wielowiekowe tradycje Kościół do ograniczenia jego działalności, skoro prześladujecie biskupów i księży, skoro tłumicie kulturę (sztukę, literaturę, prasę) kato­licką, skoro odmawiacie katolikom prawa do brania udziału w życiu politycznym — we wspólnym rządzeniu krajem?" Zatrzymajmy się chwilę nad tym zarzutem.

Kiedy w roku 1957 zwiedzałem słynne EXPO, czyli Wystawę Światową w Brukseli, w pawilonie Watykanu znalazłem wymowną ekspozycję zatytułowaną "L'Ëglise du Silence" — "Kościół Milczenia". Między innymi przywódcami Kościołów w krajach socjalistycznych dostrzegłem ze zdumieniem na wystawie opleciony dru­tem kolczastym portret kardynała Stefana Wyszyńskiego. Reakcja wszystkich Polaków, którzy wraz ze mną zwiedzali pawilon Państwa Watykańskiego, była jednakowa: głębokie oburzenie i wściekłość na organizatorów tej nędznej prowokacji, mającej na celu dy­skredytowanie imienia Polski na międzynarodowym forum. Tak samo zapewne reagowali turyści z innych krajów socjalistycznych na widok spowitych w kir i druty kolczaste portretów przywódców religijnych w swoich krajach. Napisaliśmy protest w księdze pa­miątkowej pawilonu. Nie wiem, czy pomógł ten właśnie protest, czy protest naszej ambasady, czy wreszcie pro­test samego kardynała Wyszyńskiego, który nie ze­chciał — być może — zostać narzędziem tak niezdarnej prowokacji, może w końcu wystarczyły obserwacje dy­żurnych nadzorców pawilonu watykańskiego, dość, że po kilku dniach nie było już portretu kardynała Wyszyńskiego na ścianie "męczenników za wiarę" i dopóki byłem w Brukseli, miejsce to świeciło pustką. W naszej grupie turystycznej wiele było ludzi wierzących, wiele z nich w niedzielę śpieszyło na mszę poranną do gotyc­kiej katedry pod wezwaniem św. Guduli. I oni to bodaj najboleśniej odczuli niecny, oszczerczy wybieg propa­gandy watykańskiej. "To jakieś nieporozumienie, fatalna pomyłka — gorączkowali się w odpowiedzi na krytykę niewierzących towarzyszy — jakże można było umieszczać za drutem kolczastym portret kardynała Wyszyńskiego, który z polskim paszportem dyploma­tycznym, specjalnym wagonem Ministerstwa Komuni­kacji udaje się do Rzymu na konsultację z papieżem, ilekroć tego zapragnie! Jak można nazwać nasz Kościół Kościołem «milczenia», skoro jawnie i głośno wypowiada się na temat różnych spraw, wywołując nieraz repliki i polemiki marksistów?"

Nie pierwszy to raz zetknięcie katolika z Watykanem stało się dla wiernego poważnym powodem kryzysu sumienia. Współczułem moim wierzącym współtowa­rzyszom podróży, jednakże mnie osobiście ta prowoka­cja nie zaskoczyła. Nie była to żadna pomyłka ani nie­porozumienie. Co prawda, po różnych protestach, por­tret kardynała Wyszyńskiego zdjęto z "męczeńskiej" ściany, ale kampanię propagandową o rzekomych prze­śladowaniach religii i Kościoła w Polsce urabia się dalej.

Przekonałem się o tym w cztery lata później. Jesienią 1960 roku zdarzyło mi się być w Szwajcarii, w kraju, który często uważamy za najbardziej tolerancyjny. Ba­dając tamtejsze stosunki wyznaniowe i organizację świeckiego szkolnictwa, odwiedziłem między innymi szereg świątyń różnych wyznań.

Być może, czytelnika zainteresuje, jakie wówczas poczyniłem notatki z wędrówek po kościołach genew­skich. Cytuję tutaj na gorąco robione w Genewie zapi­ski: "Kupiłem numer dziennika «La Suisse», który, jak wszystkie dzienniki genewskie, podaje co tydzień pełną listę nabożeństw i mszy niedzielnych. Wybór wyznań, sekt i kościołów dla Polaka wręcz oszałamiający. Gene­wa ma zaledwie 200 tysięcy mieszkańców, ale aż 62 świą­tynie. Jedna świątynia przypada na 3 000 mieszkańców. Jednak statystyka posiada tę wadę, że wrzuca do jed­nego worka rzeczy nieporównywalne: wspaniałą, starogotycką katedrę św. Piotra i kaplice różnych sekt, mie­szczące się w lokalach nie większych od dużego pokoju mieszkalnego. Statystyka poza tym nie podaje liczby wyznawców różnych religii. Mimo że Genewa leży w katolickiej — bo francuskiej — części Szwajcarii, najwięcej świątyń w tym mieście posiada Genewska Federacja Kościołów Protestanckich; jest ich dwadzie­ścia plus dwa «wydzielone»: Niemiecko-szwajcarska reformowana gmina kościelna (Deutsch-schweizerische reformierte Kirchgemeinde) i holenderska — Niderlan­dzka gmina protestancka (Nederlandse protestante geemente). Na drugim miejscu stoi Kościół katolicki rów­nież z dwoma odszczepieńczymi: Katolicką wspólnotą w języku hiszpańskim (Comunidad catolica de lengua espanola) i Kościołem katolicko-chrześcijańskim — po­siadającym w sumie 18 kościołów. Dalej idą kościoły sekt ewangelickich, nie należących do Genewskiej Federacji Kościołów Protestanckich — a więc Wolny Kościół Ewan­geliczny, który posiada 4 świątynie, Kościół Ewange­liczny Szwajcarii Niemieckiej — 3 kościoły, Pierwszy Kościół Chrystusowy Scjentystów, Zrzeszenie Wiedzy Chrześcijańskiej, Kościół Luterańsko-Niemiecki, Zrze­szenie Religii Zreformowanych, Kościół Anglikański, Ko­ściół Waldensów (język włoski), Kościół Amerykański, Kościół Szkocki, Nowy Kościół, Ewangeliczna Wspólnota Hiszpańska, Kościół Metodystów Niemieckich, Wspólno­ta Wyznania Mojżeszowego i wreszcie Kościół Prawo­sławny (język rosyjski)".

Muszę przyznać, że przyzwyczajony do niemal kom­pletnej wyłączności religii rzymskokatolickiej w naszym kraju, byłem zaskoczony tą wielością różnych wyznań w Genewie. Mimo woli też współczułem Panu Bogu, który musi tego ranka być obecny we wszystkich ko­ściołach, a w każdym uchodzić za coś innego, w kościo­łach, uważanych przez swoich wyznawców za miejsce jedynie prawdziwego i najlepszego Boga. Każdy Kościół ma pretensję do tego, że został bezpo­średnio i najlepiej poinformowany przez Boga-Stwórcę, jak trzeba go czcić i w co wierzyć; każdy z Kościołów uważa też wyznawców innych religii za heretyków lub gorzej poinformowanych. W Genewie bardzo trudno uwierzyć w istnienie jakiegokolwiek Kościoła "jedynie prawdziwego, powszechnego, apo­stolskiego" itd. Co tydzień kłam temu zadaje choćby lista nabożeństw drukowana w "La Suisse", "Journale de Généwe" i innych dziennikach.

Globalnie biorąc, w Szwajcarii 3/5 ludności wierzącej stanowią protestanci, 2/5 zaś katolicy.

Odwiedzałem po kolei świątynie różnych wyznań. Różnica między świątyniami nie dotyczyła jedynie architektury. W kościołach protestanckich jedynymi wydawnictwami, jakie sprzedawano, były różne wyda­nia Biblii i psałterzy, w cerkwi prawosławnej prócz Historii Genewskiej Cerkwi można było kupić modli­tewniki w języku rosyjskim i francuskim oraz żywoty różnych świętych.- A w kościołach katolickich? Wszędzie w kościołach katolickich widywałem stoiska obficie zaopatrzone w broszury i książki, z których nieliczne poświęcone były sprawom wiary, większość dotyczyła problemów społecznych i politycznych. Omawiały za­gadnienia małżeństwa i bezrobocia, związków zawodo­wych i "niemoralności walki klasowej", organizacji turystyki i regulacji urodzin. Znalazłem też katalogi "książek poleconych", poradniki macierzyństwa i rady dla nowożeńców, no i wiele, wiele broszur antykomuni­stycznych. W nowoczesnym, oświetlonym jarzeniowym światłem kościele św. Teresy na Champel (wzgórze w Genewie) kupiłem jedną z takich broszur. Nazywa się złowieszczo Kościół milczenia w Europie (Église du Si lence en Europę). "Nihil obstat" (Nic nie stoi na prze­szkodzie, żeby wydać) — stwierdził dnia 29. IX. 1956 r. kanonik L. Vuachet. "Imprimatur" udzielił 12. X. 1956 r. wikariusz generalny M. Bonifazi. Jest to broszurka, która zyskała aprobatę "nieomylnego" w swej misji nauczycielskiej Kościoła. Zobaczmy, jak ta zaaprobo­wana broszurka okłamuje i bezczelnie oszukuje swoich wiernych.

Najpierw rewelacje o grekokatolikach w krajach de­mokracji ludowej oraz na terenach zachodniej Białorusi i Ukrainy. Dowiadujemy się, ni mniej ni więcej, że we wszystkich tych krajach "komuniści (!) siłą zmuszali katolików do nawracania się na prawosławie, a to za­równo dlatego, że ulegają wielowiekowej nienawiści Moskwy do grekokatolików, jak również dlatego, żeby przypodobać się cerkwi patriarchalnej kosztem Kościoła katolickiego". Komu te duby smalone o "komunistach nawracających" na prawosławie i zabiegających o względy patriarchy prawosławnego nie wystarczą, ten może dalej przeczytać, że we wszystkich tych kra­jach kler był poddany nieopisanym prześladowaniom. "Wyjąwszy małą liczbę odszczepieńców, cały kler został albo wywieziony, albo uwięziony, torturowany, po­zbawiony dóbr, wygnany ze swych domostw, zmuszony do życia w nędzy pod stałym nadzorem policji".

Mówiąc o Kościele rzymskokatolickim, w krajach socjalistycznych, "siewcy prawdy" nie ośmielają się już pleść takich bzdur, piszą więc wykrętnie: "Na temat wolności sumienia katolików w krajach socjalistycz­nych. dałoby się wiele powiedzieć, jak i na temat ogra­niczeń, niepokojów i zamachów, na jakie są narażeni wierni katoliccy". Ale "brak miejsca" nie pozwala im szerzej zająć się tą sprawą. Omawia za to laicyzację oświaty, bijąc na alarm i rwąc szaty (w Szwajcarii, któ­ra sama ma szkolnictwo całkowicie świeckie!), że w po­równaniu ze stanem przedwojennym ogromnie zmalała ilość szkół zakonnych i kościelnych, że "w polskim uni­wersytecie katolickim w Lublinie komuniści narzucili swoje programy nauczania (marksistowskie?!) i swoich (komunistycznych?!) profesorów".

Anonimowi autorzy broszury załamują ręce, że przy­gotowanie do komunii i katechizacja w wielu krajach socjalistycznych są dozwolone tylko w kościołach, że nie robi się tego w szkołach, choć to samo zjawisko ist­nieje w większości szkół szwajcarskich. Dowiadujemy się dalej, że w krajach socjalistycznych "...nie istnieje żadna prasa katolicka, a te pisma, które wychodzą (uwaga, panowie redaktorzy "Tygodnika Powszechnego", "Znaku", "Więzi", WTK itp.! — M. K.), są to pisma komunistyczne, uprawiające propagandę marksizmu pod dawnymi tytułami czasopism katolickich dla oszuka­nia wiernych". Zofia Kossak-Szczucka, Jerzy Zawieyski, L. H. Morstin, Krzysztoń i wielu innych pisarzy katolickich zainteresuje się, być może, wiadomością, że "...pisarze i filozofowie, którzy są specjalistami w dzie­dzinie myśli katolickiej, nie mogą publikować swych dzieł, wyjąwszy kilka katechizmów, których ilość zaled­wie pokrywa zapotrzebowanie", albo dalej "...żadna książka katolicka nie może ujrzeć światła dziennego, wy­jąwszy te, z których komunizm, dla różnych powodów, może uzyskać korzyści dla własnych celów". Dla pełnej jasności trzeba dodać, że słowa te dotyczą wszystkich krajów socjalistycznych. A jak wygląda "prawda" o życiu kleru katolickiego w Polsce, tego kleru, który niedawno episkopat ostrzegł przed kupo­waniem samochodów i telewizorów, a to by umknąć "drażnienia oczu wiernych"? Co piszą w Szwajcarii o młodych klerykach, których tylu widzimy na ulicach naszych miast, przygotowujących się bez przeszkód do pracy na intratnych plebaniach i proboszczostwach? Ano, zobaczmy: "Długa i bolesna jest droga kleru, którą możemy tutaj podsumować zaledwie w kilku słowach. Niektórzy księża zostali zmasakrowani lub wywiezieni na roboty przymusowe; wielu wtrącono do więzień, wszyscy byli dręczeni w rozmaity sposób, i po­znali smak głębokiej trwogi w trakcie pełnienia swej misji kapłańskiej. Ta Golgota jeszcze się nie skończyła. Mnisi i zakonnice byli uciskani w wielu regionach Polski i Jugosławii, tysiące zakonników w tych krajach zesłano do «klasztorów koncentracyjnych» itd. itd.

Sądzę, że wystarczy cytowania tych relacji aposto­łów miłości i prawdy, relacji opatrzonych pieczęcią "Nihil obstat". Ten ton znamy z przedwojennej propagandy "Rycerza Niepokalanej" i "Przewodnika Kato­lickiego". Jak widać — antykomunistyczna propaganda kościelna niewiele zmieniła swoje metody w ciągu ostat­nich 20 lat.

Ze wszystkich wyznań, jakie obserwowałem w Gene­wie, rzymski katolicyzm okazał się najbardziej zaanga­żowany politycznie i najbardziej reakcyjny. Broszurę pt. Kościół milczenia w Europie napisali politycy z "Ko­ścioła walczącego" — walczącego ze wszystkim, co tchnie postępem, radykalizmem społecznym i socjaliz­mem. Niby wiedziało się o tym od dawna, jednak spacer po kościołach genewskich różnych wyznań unaocznił mi tę prawdę. Antypostępowy i antykomunistyczny charakter Kościoła katolickiego jeszcze raz potwier­dziły cytowane broszury.

Stawiając pytanie: "Czy Polska Ludowa jest krajem tolerancyjnym?" — trzeba wyraźnie rozróżniać stosu­nek partii i władzy ludowej do religii i do Kościoła. Religię rozumiemy tutaj jako system wierzeń i przeko­nań obywateli, Kościół zaś jako instytucję z własną organizacją, hierarchią, majątkiem i środkami masowego oddziaływania (ambony, konfesjonały, punkty kateche­tyczne itd.).

Przyznając ludziom wierzącym pełnię praw i stwa­rzając realne warunki do nieskrępowanego wyznawania i praktykowania swej wiary, państwo i partia świado­mie ograniczają zakres kompetencji Kościoła wyłącznie do spraw związanych ze świadczeniem usług religij­nych wierzącym. Jeśli ktoś ośmiela się powiedzieć, że Kościołowi polskiemu utrudnia się w jakikolwiek spo­sób pełnienie jego duszpasterskich funkcji, temu zadać kłam mogą nie tylko obserwacje codziennego życia reli­gijnego w kościołach, lecz także statystyki, które poka­zują, że możliwości pełnienia ściśle duszpasterskich funkcji Kościoła nie tylko nie zmniejszyły się, ale jeszcze wzrosły w porównaniu z okresem międzywojennym.

Episkopat polski liczył w 1961 roku aż 61 biskupów i arcybiskupów. Jest to liczba, jakiej nie notowano w ciągu tysiąca lat istnienia Kościoła w naszym kraju.

W okresie międzywojennym było tylko ponad 40 bi­skupów i arcybiskupów. Z tych 61 biskupów i arcybi­skupów aż 17 zostało mianowanych przez Jana XXIII w ciągu ostatnich trzech lat. Państwo Ludowe nie inge­rowało i nie ingeruje w sprawę nominacji biskupów, uważając to za sprawę wewnętrzną Kościoła, choć może zgodnie z dekretem ze stycznia 1957 roku nie wyrazić zgody na objęcie przez biskupa funkcji ordynariusza diecezji. W świetle tych danych jakże żałosne są kłam­stwa cytowanej broszury szwajcarskiej — Église du Silence en Europe — o "pasterzach odrywanych siłą od owczarni" i o "owieczkach pozbawionych pasterzy"! Liczba księży świeckich i zakonnych wzrosła w Polsce do 15 tysięcy, podczas gdy przed wojną nie przekra­czała 14 tysięcy. Łącznie z zakonnikami i zakonnicami oraz alumnami w seminariach duchownych w Polsce Ludowej działa bez żadnych przeszkód (o ile nie przekracza granic pracy duszpasterskiej) ponad 50 tysięcy osób w szatach duchownych Kościoła rzymskokatolic­kiego.

Marksiści dążą do tego, aby lud, masy pracujące uwolnione z ucisku ekonomicznego i politycznego uwol­nić również od ucisku duchowego. I dopóki wielkim odłamom naszego społeczeństwa religia jest bliska i po­trzebna, tak długo marksiści będą szanowali ich uczucia religijne, zapewniając ludziom prawo do zaspokajania ich potrzeb religijnych, choć z drugiej strony czynią i nadal czynić będą wszystko, aby przyspieszyć proces wyzwalania się ludzi spod ucisku rzekomych prawd i fantazmatów religijnych. Ponieważ jednak zarówno wyższe, jak i niższe duchowieństwo — to obywatele Państwa Ludowego, marksiści żądają od nich lojalności wobec państwa, respektowania jego praw i zarządzeń, jak też w. miarę pozytywnego wkładu w pracę całego narodu nad przebudową socjalistycznej Polski. A z tym, niestety, bywa różnie.

Państwo nasze tylekroć będzie ingerowało w sprawy Kościoła, ilekroć Kościół będzie wykraczać poza granice spraw liturgiczno-religijnych. Państwo nasze wie do­brze to, co mówił cytowany już tutaj jezuita ks. Wiktor Cathrein: "Wśród zrzeszeń, które prowadzą walkę sku­teczną z socjalizmem, stoi na czele Kościół katolicki ze swoją nauką i ustrojem. (Kościół jest)... jakby nie­wzruszoną twierdzą przeciwko materialistycznemu ru­chowi wywrotowemu"1.

Jasno i dobitnie powiedział Władysław Gomułka: "Oddzielony od państwa kościół nie może być bowiem państwem w państwie". I jeszcze: "Wojny z kościołem nie szukamy. Daliśmy tego aż nadto dowodów. Ale nie pozwolimy, aby określona część hierarchii kościelnej i duchowieństwa, pozostająca pod wpływem wrogich Polsce kół watykańskich i dążąca do celów nie mających nic wspólnego z religijną misją kościoła, podważała porządek prawny i ustrój polityczno-społeczny naszego kraju"2.

Przeciwnicy socjalistycznej Polski bardzo często wy­suwają argumenty, że prześladuje się religię w naszym kraju, że utrudnia się klerowi pełnienie jego obowiąz­ków, starannie przemilczając prawdę o warunkach, ja­kie państwo stworzyło Kościołowi dla jego pracy dusz­pasterskiej. A prawdą jest, że obiektywne warunki tej pracy nie są gorsze niż przed wojną. Liczba kościołów i kaplic rzymskokatolickich wynosiła w Polsce w roku 1960 — 10 150, a zatem o blisko 3000 więcej niż w roku 1937. O wzroście kadry duchownych już pisałem. Łącz­nie dochody Kościoła w Polsce wynoszą (szacunkowo) 2,5 miliarda rocznie (2500 milionów złotych!). Episkopat uważa za prześladowanie religii fakt, że od dochodu jego ściąga się podatki, jednak skromnie przemilcza, o jak olbrzymie dochody tutaj chodzi. Nie pamięta rów­nież, że wszyscy obywatele i wszystkie przedsiębiorstwa w Polsce, jak zresztą na całym świecie, płacą podatki, przy czym wiadomo, że im wyższe są dochody, tym

1 W. Cathrein, op. cit., str. 314.

2 Władysław Gomułka: Referat na naradzie partyjnego aktywu oświatowego z dnia 24 września 1958 roku.

 

wyższe płaci się podatki. Istnieją w naszym kraju wy­dawnictwa katolickie, jak na przykład PAX, wreszcie wydawnictwa teologiczne (episkopalne, kurialne i inne). Wszystkie tygodniki, miesięczniki i kwartalniki katolic­kie wydaje się w naszym kraju na tych samych zasadach i prawach, co prasę świecką. Wymienimy tylko nie­które: "Słowo Powszechne", "Tygodnik Powszechny", "Kierunki", "Więź", "Znak", "Wrocławski Tygodnik Katolicki", "Homo Dei", "Homiletyka Polska", "Za i przeciw" i wiele innych. Dość powiedzieć, że prasa katolicka liczy łącznie 50 tytułów i osiąga 500000 egzem­plarzy jednorazowego nakładu. Czy jest potrzebny lep­szy dowód na to, jak naprawdę tolerancyjne jest nasze Państwo Ludowe, kiedy nawet w warunkach najwięk­szych trudności papierowych i technicznych nie łamie ono zasady tolerancji, udzielając zezwolenia na druko­wanie literatury często dalekiej od socjalizmu, bo filozoficznie sprzecznej z teorią marksistowską.

Dziwny to zaiste obraz "prześladowanego" i "za­szczutego" przez komunistów Kościoła, który dysponuje takim majątkiem, taką liczbą kościołów, i taką kadrą do wykonywania swych duszpasterskich zadań. Ow­szem, Kościół odczuje ciężar dyktatury proletariatu, ale tylko wtedy, kiedy zechce odgrywać rolę nie wspól­noty religijnej, ale wstecznej partii politycznej, o jawnie antypaństwowych, antysocjalistycznych celach i meto­dach.

Szukając odpowiedzi na postawione w tytule tego podrozdziału pytania, trzeba rozróżnić stosunek państ­wa socjalistycznego od stosunku partii komunistycznej do religii. Państwo socjalistyczne stoi konsekwentnie na gruncie pełnego rozdziału państwa i Kościoła, pełnej neutralności władzy państwowej wobec życia religij­nego obywateli. Życie religijne uważa się za prywatną sprawę jednostki, tak samo prywatną, jak sposób urządzania mieszkania, doboru książek, jakie się czyta, spo­sób, w jaki spędza się czas wolny od pracy itd. itd. I to, jak widzieliśmy, jest wszędzie i zawsze konsekwentnie przestrzegane. Stosunek partii komunistycznej jest inny. Partia obejmuje aktyw narodu, najbardziej świa­domą jego część, nie ukrywa też swojej niechęci w sto­sunku do religii jako światopoglądu, który fałszując obraz świata i życia, utrudnia ludziom zrozumienie zachodzących zmian i aktywny udział w budownictwie socjalistycznym. Partia zarówno w stosunku do swych członków, jak i do ogółu społeczeństwa prowadzi i bę­dzie prowadzić pracę uświadamiającą. Nie raniąc nie­potrzebnie uczuć ludzi wierzących, będzie się starała uwolnić ich od przesądów religijnych, Polska Zjedno­czona Partia Robotnicza dopuszcza istnienie wśród sze­regowych członków partii ludzi wierzących po to właśnie, aby tych bardzo często wartościowych i oddanych postę­powi ludzi nie odrzucać po sekciarsku, lecz żeby im pomóc przejść do końca drogę od fideizmu do materializmu. Jest to jedynie wynik roztropnej i trzeźwej oceny tra­dycji i warunków historycznych rozwoju naszego naro­du, które nie sprzyjały szybkiemu i masowemu przej­mowaniu przez polskich proletariuszy z miast i wsi teorii materializmu dialektycznego, gdyż przez wieki pozbawieni byli podstawowej siły — oświaty i wy­kształcenia. Partia uważa, że jedynie skuteczną i jedy­nie zgodną z duchem humanizmu socjalistycznego drogą jest nie zakaz administracyjny i represje za postępo­wanie oparte na innym sposobie myślenia, lecz usilne, przekonywające i taktowne propagowanie innego, doskonalszego, bardziej uzasadnionego sposobu myślenia. I tą drogą kroczy. Warto tutaj przypomnieć dwie myśli, które, choć wypowiedziane z przeciwległych biegunów, dowodzą tego samego i pouczają o tym samym. Marks powiedział: "Religia jest tylko urojonym słońcem, które porusza się wokół człowieka dopóty, dopóki on sam nie porusza się wokół siebie samego". Drugie zdanie wypo­wiedział kardynał John Henry Newman: "Żadna praw­da, choćby najświętsza, nie ostoi się wobec napaści ro­zumu: albowiem rozum zawsze zwraca się w stronę nie­wiary i gromadzi trudności". Właśnie drogę rozumu, a nie drogę siły, obieramy w dziedzinie pracy światopo­glądowej.

Już ta garść argumentów pozwala nam z całą pewno­ścią odpowiedzieć na pytanie: Czy w Polsce Ludowej jest wolność sumienia i czy jesteśmy krajem toleran­cyjnym?

Tak, jesteśmy krajem tolerancyjnym, w którym wol­no obywatelom wierzyć lub nie wierzyć w Boga, można przekonywać ludzi, że Bóg istnieje, ale można ich rów­nież przekonywać — i to czynią u nas wszyscy ludzie światli — że Boga nie ma, że wymyślili Go sami ludzie. Nikt z tytułu swoich wierzeń i przekonań nie jest i nie będzie w naszym kraju prześladowany, pod warunkiem; że nie będzie wykorzystywać swych przekonań i poglądów do działań wrogich socjalizmowi, wrogich Państwu Ludowemu.


SPIS RZECZY

 

od autora  5

przesądy stare i nowe   7

2 000 lat walki o tolerancję 21

dlaczego państwo musi być oddzielone od kościoła     41

czy Polska Ludowa jest tolerancyjna         57

 


Redaktor techn. Alfreda Kaska

Korektor Maria Orzechowska

*

"Książka i Wiedza", Warszawa, wrzesień 1963 r. Wyd. I. Nakład 20 000 + 260 egz. Obj. ark. wyd. 4. Obj. ark. druk. 5,5 (4,5). Papier druk. sat. kl. V, 70 g, 82 X 104 cm. Od­dano do składania 19. IV. 1963 r. Podpisano do dru­ku 22. VIII. 1963 r. Druk ukończono we wrześniu 1963 r. Toruńska Drukarnia Dziełowa, Toruń, ul. Katarzyny 4.

Zam. nr 462. B-14. Cena zł 5.—

 

Sześć tysięcy trzysta jedenasta

publikacja "KiW

 

-------------------

skanowała legaba

strona główna

Free Web Hosting