Apsztyfikanci Grubej Berty
Izraelitcy doktorkowie,
Item aryjskie rzeczoznawce,
Socjały nudne i ponure,
Item ów belfer szkoły żeńskiej,
Item Syjontki palestyńskie,
I ty fortuny skurwysynu,
Item ględziarze i bajdury,
I wy, o których zapomniałem,
Próżnoś repliki się spodziewał
"Świetym" cię zwać nie mogę, "ojcem" się nie wstydzę
Pytano kaznodzieję: "czemu to prałacie,
Wojnę domową śpiewam więc i głoszę,
W mieście, którego nazwiska nie powiem, {Przemyśl}
W tej zawołanej ziemiańskiej stolicy
Bajki pisali o dawnym Saturnie
W tym było stanie rozkoszne siedlisko
Już były przeszły owe sławne wojny,
Ta, która nasze padoły przebiega
Strząsnęła pochodnią, natychmiast siarczyste
Wtenczas, nie mogąc znieść tego rozruchu,
Na taki widok zbiegłe braci trzody
"Bracia najmilsi! ach cóż to się dzieje?
Już się zdobywał na perorę nową
O rzadki darze przedziwnej wymowy,
Jako po smutnej chwili, która mroczy,
Na takie hasło ojcowie, co rzędem
"Pisze Chryzyppus o Alfonsie królu,
Wiem, bom to czytał w uczonym Tostacie,
Skończył. Natychmiast, skosztowawszy trunku,
Zazdrość od wieków na nas się oburza,
Ojciec Pankracy, nestor różańcowy,
Od tylu czasów siedząc na urzędzie,
O, mili bracia, gdybyście wiedzieli,
Maja więc rada wyzwać na dysputę
Rzekł. I natychmiast doktor się obudził,
PIEŚŃ DRUGA {akcja przenosi się do klasztoru karmelitów}
Już wschodzącego słońca pierwsze zorze
Skoczył na odwrót, a jako uczony,
Ojciec to Rafał od Bożego Ciała,
"Wiesz, przyjacielu - rzecze Rajmund trwożny -
Rzekł i zapłakał. Wtem brat Kanty leci:
Porwał się Rajmund, lecz jak groźne wały
Wchodzi Elijasz od świętej Barbary,
Już ojciec przeor kaczkowatym głosem,
Pierwszy Gaudenty, ów Gaudenty sławny,
Hijacynt drugi, w wdzięcznej wieku porze,
Najprzód Gaudenty pozdrowiwszy żwawo,
Trzykroć odkaszlną, uśmiechnął dwa razy
Zakon nasz jako zbawiennej ochłody
Skończył. Natychmiast filozofskiej szkoły
"Przyjmujem chętnie uczone wyzwanie,
Chciał już Gaudenty ukarać tę śmiałość,
Nowa przyczyna w karmelu do rady:
Za złym zwyczajnie idzie większość głosów.
PIEŚŃ TRZECIA
Że dobrze myśleć o chlebie i wodzie,
Dały to poznać ojcy przewielebne,
"Nie dość, ojcowie, najeść się i napić,
"Daj pokój, bracie - rzekł ojciec Hilary -
Już dziewięć głosów było w różnym zdaniu,
Z góry zły przykład idzie w każdej stronie,
Trzeba się uczyć. Wiem z dawnej powieści,
Rzekł. A gdy żaden nie wie gdzie są księgi,
Między dzwonnicą a forcianym gmachem,
Czegóż nie dopnie animusz wspaniały!
Właśnie natenczas ojciec przeor trwożny
Wdzięczna miłości kochanej szklenice!
Co tam znaleźli, ukrył czas zazdrosny, {akcja powraca do klasztoru dominikanów}
Piszmy, jak doktor, wróciwszy od kraty, kalendarz liturgiczny w kościele rzym.-katol.)
Tak, kiedy Jowisz poprzedniczym grzmotem
O miejsce niegdyś szczęśliwe prostotą!
PIEŚŃ CZWARTA
O ty, którego żaden nie rozumiał,
Osieł w lwiej skórze nieostrożnie zwodził.
Schodzą się mędrcy i bieli, i szarzy,
Mniemał Cyneasz królów w majestacie,
Powstali wszyscy, póki nie usiędzie
"Na płytkim gruncie rozbujałych fluktów
Słońce, co światłość znikłą wydobywa,
Milczcie, Bourbony, lub w koncentach nowych
Niechaj się Zoil od zazdrości puka,
Powszechne zatem nastało milczenie.
Gdyby nie puklerz distinguo dwójręczny,
Ocalon dwakroć rycerz zaczepiony,
Zdrętwieli wszyscy na takowe hasło,
Upuścił kielich, który w ręku trzymał,
Wtenczas, gdy złością uwiedzione mnichy
Postać jej wdzięczna, oczy, choć spuszczone,
Już przeszedł rozdział upierów i strachów,
W tym świętym dziele wrzask je nagły zastał,
Trzykroć się ku drzwiom alkierza potoczył,
PIEŚŃ PIĄTA
I śmiech niekiedy może być nauką,
Wpada Hijacynt, nowa postać rzeczy!
Lecą sandały i trepki, i pasy,
Ryknął Gaudenty jak lew rozjuszony,
[Coraz się mnożą i krzyki, i wrzaski, (tej oktawy brak w autografie),
Już był wyciskał talerze i szklanki,
Widzi to Rajmund, ozdoba karmelu,
Zapłakał Rafał, a mądry po szkodzie,
Otrząsnął się wkrótce, a nabrawszy duchu,
Tak gdy z wierzchołka Alpów niebotycznych
Wojna powszechna! Jak zabieżyć złemu,
Co niegdyś w Troi był posąg Pallady,
Któż cię nad niego mógł lepiej piastować,
Już się zbliżają ku miejscu strasznemu,
Już są u forty, ta stoi otworem -
PIEŚŃ SZÓSTA
Już to ostatnia pieśń, mili ojcowie,
Postawion puchar na miejscu osobnym;
O wdzięczna wiosno, twoje tam zaszczyty
Gospodarz z domu po wiernej czeladzi
Już kłos dojźrzały ku ziemi się zgina,
Jesień plon niesie, korzyści zupełne,
Mróz rolą ścisnął, śnieg osiadł na grzędzie,
Wierzchołek dzbana przedziwnej roboty
Pasą się oczy wspaniałym widokiem,
W nagłej potrzebie i skąpy uczynny:
Idźcież szczęśliwie, gdzie was sława niesie,
Wchodzą już w same progi refektarza.
Stanął, upuścił oręż, skłonił nisko,
Za czyje zdrowie pili w takiej porze?
Czytaj i pozwól, niech czytają twoi,
Często pozory łudzą słabe oczy,
Jędzo Niezgody, twoje to są sztuki!
Twój kunszt zdradny, żeś zacisze święte
Nie podła gnuśność rządziła klasztorem, (chodzi o klasztor dominikanów)
Święte więzienia miłość cnoty wzniosła,
W takim schronieniu, lepszy niż wiek złoty,
Te Jędza przerwać zabawy gdy chciała,
Wzbiła się w górę, a jak jabłko owe,
Staje przed drzwiami mieszkania doktora
Weszła, a widząc i sprzęty, i łoże,
Rzuciła pismo, a zawywszy wściekła,
Wrócił się doktor, a gdy pismo czyta,
Tak brzeżna skała, gdy niebo się chmurzy
Wchodzi Honorat, a pismo podane
"Tać to nam korzyść za tyle podjętych
Heretyk sprośny, Turczyn, jansenita, (jansenizm - ruch religijny i społeczny
"Złorzeczyć, nie wiem, jeżeli przystoi
Ten, który swoim naśladowcom wiernym
Mógł był ukarać, ile przełożony,
PIEŚŃ DRUGA
Jak chmura, co grom po polach roznosi,
Na taki odgłos, jak piorunem tknięte,
Tak łań po puszczach dzikich obłąkana
Wrzask, krzyk, hałasy. I prośbą, i wsporem
O ty, wszechrzeczy płodnej rodzicielki.
Wielki Tostacie! ty, coś znamienicie (Tostat, Alonso Tostado - teolog hiszpański, VI w.)
"Nie tylko ludziom i księgom uwłacza
Wiem, skąd te złości i jady pochodzą:
Bogdaj to dawni! w księgach nie szperali,
"Niejeden głupi był wydrukowany -
Że się z prostoty śmiał pisarz swywolny,
"Piękna przysługa! Paszkwilem, potwarzą?"
"Targa się paszkwil na niewinność trwożną,
"Ale mnie wytknął!" "Przypadkiem się stało".
Hazard nadarzył twe imię w pisaniu,
"Piękne to słowa, ale nic nie znaczą,
PIEŚŃ TRZECIA
Bogdaj to zasnąć! Byle sen był smaczny,
Myśli swobodna! twoje to są dzieła,
Postrzegła Jędza, co się wrzawą cieszy,
Świętym pozorem tai myśli zjadłe,
"Śpisz - rzecze - wtenczas, kiedy drudzy czują,
Gdyby się była Jędza nie umknęła,
Jak syn Alkmeny, gdy na wielkie sprawy, (syn Alkmeny - Herakles)
Wypadł rozjadły, sam nie wie, gdzie leci,
Noc była jeszcze, a słabe promienie
Został Honorat laty ociężały,
"Tyżeś to, ojcze?" - zdziwiony zawołał.
Niechaj nas pozna, co się targać waży,
Do argumentów!" "A książki tu po co? -
Dawne to bajki o cnocie, nauce,
I my tak czyńmy, gdy nas losy muszą,
Tak duch zajadłej Jędzy popędliwy
PIEŚŃ CZWARTA
Rzadko się kradzież nada kradnącemu,
O "Wojno mnichów!" takeś w ręce wpadła,
Byli, którzy cię słusznie zwali fraszką,
Rodzaj poetów, co się z słowy pieści,
I sprawiedliwe były takich zdania,
Spalić do szczętu". Ale nim go spalą,
Po niejednego zakątkach klasztora
Szczęściem, i wielkim, dla dzieła autora
Prawda, że piękny, udatny i hoży,
Można ją śmiele z grzecznością skojarzyć.
Ani on wiedział co drukiem podano,
Tak orzeł, górnym wybujały lotem,
Nie z orłów rodu był, choć przewielebny,
Więc chcąc, by jeszcze większe znaleźć wsparcie,
Tam się dowiedział w zapalczywej mowie,
Usłyszał, jako autor złego dzieła
Szczęściem kur zapiał. "Niechże sobie pieje!
"O bracia! choć wy bieli, my kafowi,
Więc go zaprasza w izbę zgromadzenia, Concordia res parvae crescunt, discordia et
PIEŚŃ PIĄTA
Na wielkie dzieło trzeba się zdobywać.
Wielkie przykłady do naśladowania
Zeszły się czapki, birety, kaptury,
Najprzód ten zdrajca, co z nas się naśmiewał,
Różne mogą być sprawy, aktoraty,
Mógłby i crimen status być na stole (crimen status - łac. zbrodnia stanu)
Co się mnie tycze, wiem ja, co się stanie:
Jak za powstaniem miłego wietrzyka
Trzy to filary swego zgromadzenia,
Dopieroż stamtąd jak się wzbił do góry,
Szła dalsza kolej, a ojcy wielebne,
"A pókiż - krzyknął - barbarzyniec w błędzie,
A pókiż..." Nadto rozpoczął był żwawie,
Zamilkli wszyscy. Wtem z miejsca się ruszył
Jak wichry, nagle kiedy wypadają,
"A moje zdanie - rzekł - mości panowie,
Jeżeli kształtne, dobrze napisane,
I ja tak radzę, a żem w tych dniach prawie
Tak mówił prałat, a wyraz łagodny
PIEŚŃ SZÓSTA
Jakiż to widok, który by odmiany
Właśnie naówczas wieszczym zdjęty duchem
Mamże powiedzieć, co postrzegli oni?
Stanął. Jednakże nie był on takowy,
Na nich pamiątki królów naszych dawnych
Takimi nasi ojcowie pijali,
O dobre czasy, gdy trwała prostota!
Lecz nazbyt długo już ten dzban na stole,
Już kolej wielu była przeminęła:
Bo też to nadto ci filozofowie
W kacie ukryty doktor cicho siedział;
Kolej tak dobrze już była chodziła,
Bajka to była, co o niej pisali,
Przeląkł się doktor na takowe dziwy
Rzekł; więc wspaniale Zefiryn się toczy
"Nieczęsto - rzekła - tak mnie ludzie widzą,
Skąd wasza rozpacz? skąd chęci zemszczenia?
Żart broń jest często zdradna i szkodliwa.
Sam się oświadczył, iż chętnie odwoła,
A te, de l'essere
Mentre ne' calici
Mentre sorridono
E corre un fremito
A te disfrenasi
Via l'aspersorio,
Vedi: la ruggine
Spennato arcangelo
Meteore pallide,
Ne la materia
Sol vive Satana.
O ver che languido
Brilla de' grappoli
Che la fuggevole
Tu spiri, o Satana,
De' rei pontefici,
A te, Agramainio,
Quando le ioniche
A te del Libano
A te ferveano
Tra le odorifere
Che val se barbaro
Con sacra fiaccola
Te accolse profugo
Quindi un femineo
La strega pallida
Tu a l'occhio immobile
Del chiostro torpido
A la Tebaide
dal tuo tramite
In van ti maceri
Tra la davidica
Rosee ne l'orrida
Ma d'altre imagini
Ei, da le pagine
Sveglia; e fantastico
E voi, che il rabido
A l'aura il vigile
E giŕ giŕ tremano
E pugna e prčdica
Gittň la tonaca
E splendi e folgora
Un bello e orribile
Corusco e fumido
Sorvola i baratri;
Ed esce; e indomito
Come di turbine
Passa benefico
Salute, o Satana
Sacri a te salgano
(dziękuję Frogowi za znalezienie tekstu polskiego i włoskiego)
kiedy w kielichach
gdy uśmiechają się
a z gór dreszcz spływa
ku tobie zrywa się
Precz mi już, księże,
Patrz, rdza przegryza
z piór swych odarty,
Jak mdłe meteory,
Wewnątrz materii,
sam żyje Szatan.
która, gdy słabnie,
We krwi gron winnych
co dniom, dniom
Twój duch, Szatanie,
grzesznych papieży,
Wam, Arymanie,
kiedy to jońską
Tobie szumiały
Ciebie sławiły
pośród pachnących
I cóż, że dziki
świętą pochodnią
Ciebie, wygnańca,
Stąd czarownice,
Ty pod skupionym
otwierasz gnuśnych
W piaskach Tebaidy,
Lecz za twą sprawą
Próżno się dręczysz
wśród dawidowych
mówią, różane,
Innymi sceny
On z kart Liwiusza
uniesionego
A wy, wy, których
rzućcie w świat
Już drżą w popłochu
walkę, wyzwanie
Zrzucił sutannę
W ogniach stająca
Piękny i straszny smok
w błyskach i dymach
mknie nad otchłanie;
ale wychodzi!
z potęgą burzy
Pan dobroczynny!
Cześć Ci, Szatanie,
Niech płyną k'tobie
Hymn we wrześniu 1863 r. napisał Jozue Carducci, który w masonerii zajmowal 33-ci, to jest,
najwyższy stopień.
Whilst in the full goblet
Whilst earth still is smiling,
Thrills mystic of Hymen
On thee in verse daring,
Away aspersorium,
Behold, rust is eating
The displumed Archangel
Faint pallid meteors,
In matter aye sleepless
Here only lives Satan,
Whether it languidly
In gay blood it sparkles
Which can to our fleeting
Tis thou that inspirest
On whom guilty pontiffs
Ahriman and Adonis,
When Venus new risen
On Lebanon quivered
Thee chorus and dances
Mid the palm-trees fragrant
What matter if fury
Hath set with blest torches
In cottages lowly
The God and the lover
Thou turnest the witch
Thou to the motionless
Beyond the dull cloister
In lonely Thebaid
Ah, doubtful soul standing, choose!
In vain with rough sackcloth
Betwixt psalms of David;
Amongst those companions
But other the phantoms
When tribunes and consuls
He to the Capitol
And you, Huss and Wycliffe
Send forth on the breezes
Already are trembling
Then fighting and preaching
The cowl Luther cast off,
And shine forth resplendent,
A beautiful monster,
Volcano like flashes
It spans the abysses,
Then comes forth undaunted,
As breath of the whirlwind
From place to place passes
All hail to thee, Satan!
To thee arise incense
z Tuwima
Na pewnego endeka, co na mnie szczeka (Tuwim)
Na Świętego Ojca (J. Kochanowski)
O kaznodziei (J. Kochanowski)
Litanie Do Szatana (Charles Baudelaire)
Monachomachia, I. Krasicki - biskup... - pełna wersja, a nie wykastrowana jak w książkach
AntyMonachomachia, I. Krasicki - też pełna wersja
Hymn do Szatana, Giosue Carducci - w 3 językach
modlitwa - nie znam autora - ale sam utwór jest znany
Wiersz, w którym autor grzecznie, ale stanowczo uprasza liczne zastepy bliźnich, by go w dupę pocałowali
I katowickie węglokopy,
I borysławskie naftowierty,
I lodzermensche, bycze chłopy.
Warszawskie bubki, żygolaki
Z szajką wytwornych pind na kupę,
Rębajly, franty, zabijaki,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.
Widnia, żydowskiej Mekki, flance,
Co w Bochni, Stryju i Krakowie
Szerzycie kulturalną francę!
Którzy chlipiecie z "Naje Fraje"
Swą intelektualną zupę,
Mądrale, oczytane faje,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.
Wypierdy germańskiego ducha
(Gdy swoją krew i waszą sprawdzę,
Wierzcie mi, jedna będzie jucha),
Karne pętaki i szturmowcy,
Zuchy z Makabi czy z Owupe,
I rekordziści, i sportowcy,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.
Pedeki, neokatoliki,
Podskakiwacze pod kulturę,
Czciciele radia i fizyki,
Uczone małpy, ścisłowiedy,
Co oglądacie świat przez lupę
I wszystko wiecie: co, jak, kiedy,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.
Co dużo chciałby, a nie może,
Item profesor Cy... wileński
(Pan wie już za co, profesorze!)
I ty za młodu nie dorżnięta
Megiero, co masz taki tupet,
Że szczujesz na mnie swe szczenięta;
Całujcie mnie wszyscy w dupę.
Haluce, co lejecie tkliwie
Starozakonne łzy kretyńskie,
Że "szumią jodły w Tel-Avivie",
I wszechsłowiańscy marzyciele,
Zebrani w malowniczą trupę
Z byle mistycznym kpem na czele,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.
Gówniarzu uperfumowany,
Co splendor oraz spleen Londynu
Nosisz na gębie zakazanej,
I ty, co mieszkasz dziś w pałacu,
A srać chodziłeś pod chałupę,
Ty, wypasiony na Ikacu,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.
Ciągnący z nieba grubą rentę,
O, łapiduchy z Jasnej Góry,
Z Góry Kalwarii parchy święte,
I ty, księżuniu, co kutasa
Zawiązanego masz na supeł,
Żeby ci czasem nie pohasał,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.
Lub pominąłem was przez litość,
Albo dlatego, że się bałem,
Albo, że taka was obfitość,
I ty, cenzorze, co za wiersz ten
Zapewne skarzesz mnie na ciupę,
Iżem się stał świntuchów hersztem,
Całujcie mnie wszyscy w dupę!...
co na mnie szczeka
(Tuwim)
Nie dam ci przytyczka ani klapsa.
Nie powiem nawet pies cię jebał,
Bo to mezalians byłby dla psa.
Kiedy, wielki kapłanie, syny twoje widzę.
O kaznodziei (J. Kochanowski)
nie tak sami żywiecie, jako nauczacie"?
(A miał doma kucharkę), i rzecze: "Mój panie,
Kazaniu się nie dziwuj, bo mam pięć set na nie:
A nie wziąłbym tysiąca, mogę to rzec śmiele,
Bym tak miał czynić, jako nauczam w kościele"
Litanie Do Szatana (Charles Baudelaire)
tłumaczenie Stanisław Korab-Brzozowski
Ty nad wszystkie anioły mądry i wspaniały,
Boże przez los zdradzony, pozbawiony chwały,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
O Ty, Książę wygnania, mimo wszystkie klęski
Niepokonany nigdy i zawsze zwycięski,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Głuchych mroków podziemia wszechwiedzący królu,
Lekarzu dobrotliwy ludzkich trwóg i bólu,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Któryś rzucił w pierś nawet najlichszych nędzarzy
Skrę miłości, co Raju pragnieniem się żarzy,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Który Śmierć zapłodniwszy, swą oblubienicę,
Zrodziłeś z nią Nadzieję, szaloną wietrznicę,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Który w oku skazańca zapalasz błysk dumy,
Że patrzy z szubienicy z wzgardą w ludzkie tłumy, (por. z książką A. Camus'a "Obcy"!)
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Który znasz najtajniejsze ziemskich głębin cienie,
Gdzie zazdrosny Bóg drogie pochował kamienie,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Który wzrokiem swym jasnym przejrzałeś metale
Od wieków śpiące w głuchym, mrocznym arsenale,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Który chronisz od śmierci i zgubnego strachu
Lunatyków błądzących po krawędziach dachu,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Który starym pijaka kościom niespożytą
Giętkość dajesz, gdy wpadnie pod końskie kopyto,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Któryś człeka słabego, by mu ulżyć męki,
Nauczył proch wyrabiać i dał broń do ręki,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Któryś piętno wycisnął, co hańbą naznacza,
Na czole bezwstydnego chciwca i bogacza,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Który sprawiasz, że kobiet upadłych wzrok pała
Uwielbieniem łachmanów i chorego ciała,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Pochodnio myślicieli, kosturze wygnańców,
Spowiedniku wisielców i biednych skazańców,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Ojcze przybrany dzieci, których Boga Ojca
Gniew i mściwość wygnały z rajskiego Ogrojca,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Modlitwa
Chwała Tobie, Szatanie, cześć na wysokościach
Nieba, gdzie królowałeś, chwała w głębokościach
Piekła, gdzie zwyciężony, trwasz w dumnym milczeniu!
Uczyń, niechaj ma dusza spocznie z Tobą w cieniu
Drzewa Wiedzy, gdy swoje konary rozwinie,
Jak sklepienie kościoła, który nie przeminie!
PIEŚŃ PIERWSZA
Nie wszystko złoto, co się świeci z góry,
Ani ten śmiały, co się zwierzchnie sroży,
Zewnętrzna postać nie czyni natury,
Serce, nie odzież, ośmiela lub trwoży.
Dzierżały miejsca szyszaków kaptury -
Nieraz rycerzem bywał sługa boży.
Wkrada się zjadłość i w kąty spokojne;
Taką ja śpiewać przedsięwziąłem wojnę.
Wojnę okrutną bez broni i miecza,
Rycerzów bosych i nagich po trosze,
Same ich tylko męstwo ubezpiecza:
Wojnę mnichowską... Nie śmiejcie się, proszę,
Godna litości ułomność człowiecza.
Śmiejcie się wreszcie, ja mimo te śmiechy
Przecież opowiem, co robiły mnichy.
Nic to albowiem do rzeczy nie przyda;
W mieście, ponieważ zbiór pustek tak zowiem,
W godnym siedlisku i chłopa, i Żyda,
W mieście - gród, ziemstwo trzymało albowiem
Stare zamczysko, pustoty ohyda -
Było trzy karczmy, bram cztery ułomki,
Klasztorów dziewięć i gdzieniegdzie domki.
Wielebne głupstwo od wieków mieszkało;
Pod starożytnej schronieniem świątnicy
Prawych czcicielów swoich utuczało.
Zbiegał się wierny lud; a w okolicy
Wszystko odgłosem uwielbienia brzmiało.
Święta prostoto! Ach, któż cię wychwali!
Wiekuj szczęśliwie!... Ale mówmy dalej.
Ci, co za niego tworzyli wiek złoty.
Szczęśliwszy przeor jadący poczwórnie,
Szczęśliwszy lektor mistycznej roboty,
Szczęśliwszy ojciec po trzecim nokturnie
W puchu topiący chorowe zgryzoty,
Szczęśliwszy z braci, gdy kaganek zgasnął,
Co w słodkim miodu wytrawieniu zasnął.
Świętych próżniaków. Ach, Losie zdradliwy!
Ty, co z niewczesnych odmian masz igrzysko
I nieszczęść ludzkich jesteś tylko chciwy,
Maż świat dziwactwa twego widowisko.
Jęczy pod ciężkim jarzmem człek cnotliwy.
Mniejsza, żeś państwa, trony, berła skruszył,
Będziesz tak śmiałym, żebyś kaptur ruszył?
Którym się niegdyś świat zdumiały dziwił.
Już seraficzny zakon był spokojny, (seraficzny zakon - franciszkanie)
Już karmelowi nicht się nie przeciwił, (karmel - karmelitanie)
Już kaznodziejski wzrok mniej bogobojny (kaznodzieje - dominikanie)
Oka na kaptur spiczasty nie krzywił.
Dawnych niechęci mgłę rozniosły wiatry,
Szczęśliwe były nawet bonifratry. (bonifratry - bonifratrzy)
I samym tylko nieszczęściem się pasie,
Jędza Niezgody, co Parysa-zbiega
Znalazła niegdyś na górnym Idasie,
Słodki raj mnichów gdy w locie postrzega,
Jęknęła z złości i zatrzymała się.
Widząc fortunny los spokojnych mężów
Świsnęły żądła najeżonych wężów.
Iskry na dachy i wieże wpadły;
Wskroś przebijają gmachy rozłożyste,
Już się w zakąty najciaśniejsze wkradły.
A gdzie milczenia bywały wieczyste, {akcja zaczyna się w klasztorze
Wszczyna się rozruch i odgłos zajadły. {dominikanów}
Rażą umysły Żądze rozjuszone,
Budzą się mnichy letargiem uśpione.
Ojciec Hilary obudzić się raczył.
Wtenczas ksiądz przeor, porwawszy się z puchu,
Pierwszy raz w życiu Jutrzenkę obaczył.
Klął ojciec doktor czułość swego słuchu.
Wstał i widokiem swym ojców uraczył.
I, co się rzadko w zgromadzeniu zdarza,
Pędem niezwykłym wpadł do refektarza.
Pod rzędem kuflów garcowych uklękły;
Biegli ojcowie za mistrzem w zawody;
Ten strachem zdjęty i srodze przelękły,
Wprzód otarł z potu mięsiste jagody,
Siadł, ławy pod nim dubeltowe jękły,
Siadł, strząsnął mycką, kaptura poprawił
I tak wspaniałe wyroki objawił:
Cóż to za rozruch u nas niesłychany?
Czy do piwnicy wkradli się złodzieje?
Czy wyschły kufle, gąsiory i dzbany?
Mówcie. - Cokolwiek bądź, srodze boleję;
Trzeba wam pokój wrócić pożądany..."
Wtem się zakrztusił, jęknął, łzami zalał.
Przeor tymczasem w kubek wódki nalał.
Doktor, gdy postrzegł likwor przeźroczysty.
Wódka to była, co zowią kminkową,
Przy niej toruński piernik pozłocisty,
Sucharki masą oblane cukrową,
Dar przeoryszy niegdyś uroczysty.
Zachęca przeor w urzędzie chwalebny:
"Racz się posilić, ojcze przewielebny!"
Któż ci się oprzeć, któż sprzeciwić zdoła?
Tak łagodnymi zniewolony słowy,
Wziął doktor kubek w pocie swego czoła,
Łyknął dla zdrowia posiłek gotowy;
Lecz żeby jeszcze myśl przyszła wesoła,
W świętym orszaku, w gronie miłych dzieci
Raczył się napić raz drugi i trzeci.
W pierwszym świtaniu rumienią się zorze,
Uwiędłe ziółka wdzięczna rosa moczy
I rzeźwi kwiatki w tak przyjemnej porze,
Wyiskrzyły się przewielebne oczy
Po słodko-dzielnym wódczanym likworze.
Odkrząknął żwawo, niby się uśmiechnął,
Przymrużył oczy, nadął się i kichnął.
Według godności i starszeństwa stali,
Najprzyzwoitszym poruszeniu względem,
"Vivat!" - chorowym tonem zawołali.
Ojciec Honorat, najbliższy urzędem,
Którego bracia wielce szanowali,
Niegdyś promotor sławny różańcowy,
Tymi najpierwszy auplaudował słowy:
Kiedy prowadził wojnę z Baktryjany,
Iż wpośród bitwy na licejskim polu
Od wojska swego będąc odbieżany,
Stanął, a wody czerpnąwszy z Paktolu,
Tak się orzeźwił, iż zgnębił pogany.
Stąd poszło lemma na marmurze ryte: (lemma - napis epigramatyczny)
<
Po ciemnej nocy że jasny dzień wschodzi.
Na godnym kiedy cnota majestacie
Siędzie, o szczęściu wątpić się nie godzi.
Czegoż się, mili bracia, obawiacie?
Z nami jest ojciec doktor i dobrodziej.
Dał szczęsne hasło, orzeźwił swym wzrokiem:
Cieszmy się pewnym Fortuny wyrokiem"
Ojciec Gaudenty z rzędu się wytoczył,
A znieść nie mogąc srogiego frasunku,
Na pół drzymiące oczy łzami zmoczył,
Rzekł: "Okoliczność złego jest gatunku,
Nie chcę ja, żebym pochlebstwem wykroczył.
Rozruch dzisiejszy smutne wieści głosi,
wiem ja, ojcowie, na co się zanosi.
Zgnębić niewinnych pragnie w tych krainach,
Już jad z pokątnych kryjówek wynurza,
Chce się sadowić na naszych ruinach.
Od gór Karmelu niebo się zachmurza,
Równa zajadłość w Augustyna synach; (synowie Augustyna - augustianie)
I tym, co z cicha działają, nie wierzymy:
Pókiśmy w siłach, na wszystkich uderzymy"
Co trzykroć braci i siostry odnowił,
Nim puścił strumień łagodnej wymowy,
Najprzód starszyznę i braci pozdrowił.
Słodkimi serca zniewalając słowy,
Miękczył umysły, a nadzieje wznowił:
"Wierzcie - rzekł - bracia, zgrzybiałej siwiźnie,
Rzadko się płochość z ust starych wyśliźnie.
Znam, co są ludzie, wiem, co są zakony.
Wkrada się zazdrość, wkrada niechęć wszędzie,
I święty kaptur, chociaż uwielbiony,
Nigdy tak mocnym, tak dzielnym nie będzie,
Żeby człek pod nim był ubezpieczony.
Choć w zacność, mądrość każdy z was zamożny,
Niech będzie czuły, niech będzie ostrożny.
Jakie to były niegdyś wasze przodki!
Inaczej wtenczas niż teraz myśleli,
Insze sposoby były, insze środki.
Lepiej się działo, byliśmy weseli;
Teraz nieczułe i gnuśne wyrodki,
Albo zbyt trwożni, albo zbyt zuchwali,
Nie ważym rzeczy na roztropnej szali.
Tych, co się nad was gwałtownie wynoszą.
Niech znają bronie jeszcze nie zepsute,
Niechaj litości, zwyciężeni, proszą;
A za najsroższą hardości pokutę
Niech oni sami nasze laury głoszą.
Wyjdziemy sławni z niesłusznej potwarzy,
Zgnębim potwarców - tak robili starzy".
Przeor odecknął, lektor przetarł oczy,
Makary, co się słuchaniem utrudził,
Wymknął się cicho i ku celi toczy,
Ojciec Ildefons, co równie się znudził,
Bryknął jak rzeźki rumak na poboczy.
Morfeusz, patrząc na dzieci kochane,
Siał słodkie spania i sny pożądane.
Opowiadały wrzaskliwe grzegotki,
Już się krzątali bracia po klasztorze,
Już koło forty stękały dewotki,
Już ojciec Rajmund w pierwiastkowej porze
Wychodził słuchać świątobliwe plotki,
Gdy myśląc (kto wie, czy o Panu Bogu)
Zgubił pantofel i upadł na progu.
Fatalną wróżkę w tej przygodzie znaczy.
Wtem się kościelne odezwały dzwony,
Jęk smutny nowe nieszczęścia tłumaczy.
Ledwo odetchnąć może przestraszony,
Czuje, co stracił..., a w takiej rozpaczy,
Gdy nie wie, czy spać, czy wyniść, czy siedzieć,
Sąsiad uprzejmy raczył go nawiedzić.
Rafał, towarzysz niewinnych radości;
Równego góra Karmelu nie miała
W rubasznych wdziękach, hożej uprzejmości.
Ten, skoro postrzegł, jak się wydawała
Twarz przyjaciela w zbytniej troskliwości,
Cieszy go najprzód w tak okropnej doli,
Dalej ośmiela pytać, co go boli.
Jako krok pierwszy resztą dzieła włada.
Wyszedłem rano z izby nieostrożny,
Zaraz się w progu zjawiła zawada.
Zły to dzień będzie, w nieszczęścia zamożny!
Tak Los chciał, nic tu roztropność nie nada.
Trudno przeciwne kazusy odegnać, (kazus - [łac. casus]nieszczęście, przypadek)
Trzeba się z fortą kochaną pożegnać".
"Panna Dorota do forty zaprasza".
Nic nie rzekł Rajmund; poseł drugi, trzeci,
Jeden go łaje, a drugi przeprasza.
"Nie dbaj na wróżki, straszydła dla dzieci -
Rzekł Rafał - prosi przyjaciółka nasza.
Zwycięż tę słabość odwagą wspaniałą,
Śmiałym się zawżdy najlepiej udało."
Nadbrzeżna skała nazad w morze wpycha,
Stanął u proga na poły zmartwiały,
Sili się wyniść, jęczy, płacze, wzdycha.
Ośmiela Rafał, mówca doskonały,
Lecz darmo cieszy, darmo się uśmiecha;
Widząc na koniec bez skutku perory, (perora [perorare łac. - wykładać] - długa przemowa)
Zwoływa starszych i definitory. (definitor [łac. nauczyciel] - w zakonie doradca
prowincjała, przełożony mniejszego okręgu zakonnego)
Marek od Świętej Trójcy z nim się mieści,
Jan od świętego Piotra z Alkantary,
Hermenegildus od Siedmiu Boleści,
Rafał od Piotra, Piotr od świętej Klary.
Zeszło się ojców więcej niż trzydzieści:
Starzy i młodzi, rumiani, wybledli,
Wszyscy swe miejsca porządkiem zasiedli.
Wprzód odkrząknąwszy, perorę zaczynał,
Już ojciec Marek, siedzący ukosem,
Kręcił szkaplerzem i za pas się trzymał;
Już ojciec Błażej coś szeptał pod nosem,
Już stary ojciec Elizeusz drzymał,
Już i niektórzy, znudzeni, odeszli,
Białokapturni gdy posłowie weszli. (białokapturni posłowie - dominikanie)
Co wstępnym bojem chciał losu probować,
Skrytych fortelów nieprzyjaciel jawny,
Świadom swej mocy, nie lubił próżnować,
A walecznymi dziełami zabawny,
Nie piórem, ręką umiał dokazować.
Oko wyniosłe i postać, i cera
Niezlęknionego były bohatera.
Skromnie udatny, pokornie wspaniały,
U sióstr zakonnych pierwszy po doktorze:
Kształtny, wysmukły, hoży, okazały,
Posuwistymi kroki po klasztorze
Płynął; zefiry z kapturem igrały.
Razem wśród rady obydwa stanęli
I tak poselstwo sprawować zaczęli.
"Ojcowie - rzecze - czas pokazać światu,
Kto ma z nas lepsze do nauki prawo,
Czyjego dzieła zdatniejsze warsztatu.
Jeśli się książek nudzicie zabawą,
Jeśliście szkole nie dali rozbratu,
Nam na zwycięstwo, a wam za pokutę
Plac wyznaczamy - prosim na dysputę".
Piękny Hijacynt, nim zaczął przemowę:
"Raczcie - rzekł - słuchać bez żadnej urazy,
Ojcowie mili, poselstwa osnowę.
Jeżeli pełniąc starszeństwa rozkazy
Znajdę umysły do względów gotowe,
Szczęśliwym nadto, najszczęśliwszy z wielu,
Żem znalazł łaskę w przezacnym karmelu.
Szacunku waszej wielebności szuka,
A chcąc dać swoich prac jawne dowody
I w jakiej cenie u niego nauka,
Wyznacza bitwy plac na łonie zgody,
Kto zwierzchnie sądzi, pewnie się oszuka.
Nie złość, nie zemsta te nam chęci zdradza -
Równego dzielność pragnie adwersarza". (adwersarz - [łac. adversarius] przeciwnik)
Wyborne punkta do obrania daje.
Na takie hasło niewdzięcznej mozoły
Rozruch się wzmaga, mruczenie powstaje.
Gaudenty na to, walecznie wesoły,
Strzela oczyma, gdy usty nie łaje.
Wtem ojciec przeor, co najwyżej siedział,
Tak na poselstwo obu odpowiedział:
Stawim się w miejscu, które mianujecie.
Jeszcze nam siły na tę wojnę stanie,
Jeszcze broń dobra, której sprobujecie:
Hardym w przegranej będzie ukaranie,
Będzie pokuta, kiedy tego chcecie.
Nie zna zazdrości, kto przestał na swoim;
Pochlebstw nie chcemy, a gróźb się nie boim".
Już się zamierzał, lecz go kompan wstrzymał,
A miękcząc srogą umysłu zuchwałość,
Gdy postrzegł, że się coraz bardziej zżymał,
Żeby utrzymać poselstwa wspaniałość,
Wypchnął go za drzwi, a sam się zatrzymał.
Gniewliwych ojców pozdrowiwszy wdzięcznie,
Wymknął się z cicha, dopadł forty zręcznie.
Ojciec Makary nie życzy wojować,
Ojciec Cherubin cytuje przykłady,
Ojciec Serafin chce losu probować,
Ojciec pafnucy wysyła na zwiady,
Ojciec Zefiryn nie chce i wotować,
Ojciec Elijasz wielbi stan spokojny;
Starzy się boją, a młodzi chcą wojny.
Krzyki wojenne z nagła powiększone,
Wszyscy niepewnych chcą probować losów
I na powszechną gotują obronę.
Starych uwagi zgłuszył wrzask młokosów,
Nie słyszą dzwonów na sekstę i nonę.
Wtem brat Kleofasz na obiad zadzwonił:
Wypadli wszyscy, jakby ich kto gonił.
Bajali niegdyś mędrcy zapalczywi.
Wierzył świat bajkom, lecz mądry po szkodzie,
Teraz się błędom poznanym przeciwi.
Już wstrzemięźliwość nie jest teraz w modzie,
Piją, jak drudzy, mędrcowie, prawdziwi.
Miód dobrym myślom żywności udziela,
Wino strapione serca rozwesela.
Skoro, jak mogli, wyszli z refektarza.
Wstępując w ślady swych przodków chwalebne,
Pełni radości, którą trunek zdarza,
Znowu na radę poszli. Tam potrzebne
Sposoby, środki, gdy każdy powtarza,
Ojciec Gerwazy od Zielonych Świątek
Taki radzenia uczynił początek:
Trzeba tu jeszcze coś więcej dokazać.
Kto wi? w dyspucie możem się poszkapić.
Ja radzę, żeby tę niezgodę zmazać,
Trzeba się wcześnie a dobrze pokwapić.
Ja radzę, żeby tę niezgodę zmazać,
Trzeba się wcześnie a dobrze pokwapić.
Niech z nami piją - a wtenczas ukazać
Potrafim światu, o ich własnej szkodzie,
Co może dzielność w największej przygodzie".
Nie zaczepiajmy rycerzów zbyt sławnych,
Wierz doświadczeniu, wierz, co mówi stary:
Widziałem nieraz w tej pracy zabawnych,
Zbyt to są mocne kuflowe filary,
Nie zdołasz wzruszyć gmachów starodawnych.
Znam ja ich dobrze, zna ojciec Antoni:
Pijem my nieźle, ale lepiej oni".
Gdy kolej przyszła na Elizeusza:
"Żeby dogodzić waszemu żądaniu -
Rzekł - sprawiedliwa żarliwość mnie wzrusza.
Za nic już kufle, w książkach i czytaniu
Cała treść rzeczy; żal mówić przymusza:
Minęły czasy szczęśliwej prostoty,
Trzeba się uczyć, upłynął wiek złoty!
Z góry naszego nieszczęścia przyczyna.
O ty, na polskim co osiadłszy tronie,
Wzgardziłeś miodem i nie lubisz wina!
Cierpisz, pijaństwo że w ostatnim zgonie,
Z ciebie gust książek, a piwnic ruina.
Tyś naród z kuflów, szklenic, beczek złupił;
Bodajeś w życiu nigdy się nie upił!
Że tu w klasztorze jest biblijoteka;
Gdzieś tam pod strychem podobno się mieści
I dawno swego otworzenia czeka.
Był tam brat Arnolf lat temu trzydzieści
I z starych książek poobdzierał wieka.
Kto wie, może się co znajdzie do rzeczy?
I słaby oręż czasem ubezpieczy".
Na ich szukanie wyznaczają posły.
Żaden się pojąć nie chce tej włóczęgi,
A uczonymi wzgardziwszy rzemiosły,
Wolna starszyzna od przykrej mitręgi,
Wkłada ten ciężar na domowe osły:
"Bracia kochani, wam to los nadarza!" -
Posłano w zwiady z krawcem aptekarza.
Na starożytnej baszty rozwalinach,
Laty spróchniały, wiszący nad dachem,
Był stary lamus; ten w tylu ruinach
Nabawiał nieraz przechodzących strachem,
Chwiejąc się z wiatry w słabych podwalinach.
Tam, chociaż spadkiem groził szczyt wyniosły,
Po zgniłych krokwiach dostały się posły.
Przy pożądanej ich mecie postawił.
Drzwi okowane posłów zatrzymały,
Żeby więc długo żaden się nie bawił,
Porwą za klamry: pękł zamek spróchniały,
Widok się wdzięczny natychmiast objawił.
Wracają, pracy nie podjąwszy marnie,
Dają znać wszystkim, że mają księgarnię.
Dla dobrej myśli resztę kufla dusił;
Wchodzi w tym punkcie goniec nieostrożny;
Przeląkł się ojciec i z nagła zakrztusił.
Już chciał ukarać, lecz jako pobożny
Wypić za karę, co było, przymusił.
Zagrzany duchem pokory chwalebnym.
Wypił brat resztę po ojcu wielebnym.
Czuje cię każdy i słaby, i zdrowy;
Dla ciebie miłe są ciemne piwnice,
Dla ciebie znośna duszność i ból głowy,
Słodzisz frasunki, uśmierzasz tęsknice,
W tobie pociecha, w tobie zysk gotowy.
Byle cię można znaleźć, byle kupić,
Nie żal skosztować, nie żal się i upić.
Czas, który niszczy nietrwałe dostatki.
Mówmy więc teraz, jak doktor żałosny
Poszedł na radę do wielebnej matki.
Co wskórał, dobra zakonu miłosny,
I to czas zakrył. Więc dziejów ostatki,
Gdy każe umysł natchnieniu posłuszny,
Piszmy, jak możem, na pożytek duszny.
Zwołał najpierwsze głowy zgromadzenia;
Jak wierne swemu powołaniu braty
Byli posłuszni na jego skinienia,
Jako się wszystkie zamknęły komnaty,
Jako się postać klasztorna odmienia:
Ustał brzęk kuflów i radość obfita,
Nawet Gaudenty w rubryceli czyta. (rubrycela - [śr. łac. rubricella - rozdział, paragraf]
I rażącymi strzały świat uciska,
Trzęsie się Atlas okropnym łoskotem,
Jęczą pieczary, a Etny łożyska
Pełne Cyklopów; pod hartownym młotem
Grom się rozżarza i iskrami pryska,
Wulkan je nagli, a z swego warsztatu
Raz wraz pociskiem strasznym grozi światu.
Jakaż Fatalność z gruntu cię odmienia?
Książki nieszczęsne, waszą zjadłą cnotą
Dwa przewielebne cierpią zgromadzenia!
Płochej dysputy złudzeni ochotą,
Zamiast słodkiego z pracy odpocznienia.
Przemogła Zazdrość, Zemsta duch spokojny:
Bracia pokoju biorą się do wojny.
Gdy w twoich pismach błąkał się jak w lesie.
O ty, nad którym nieraz świat się zdumiał,
I dotąd sławi, wielbi, dziwuje się!
O ty, coś głowy pozawracać umiał,
Bądź pozdrowiony, Arystotelesie!
Bożku łbów twardych i próżnej mozoły,
Witaj, ozdobo starodawnej szkoły!
Często niezgrabny płód, choć matka hoża,
Nieraz cedr słabą latorośl urodził,
Nieraz się zakradł kąkol wpośród zboża.
Nie twoja wina, żeś głupich napłodził:
Są to potomki nieprawego łoża.
Jeśli się śmiejesz patrząc na te fraszki,
Rzuć jeszcze okiem dla nowej igraszki.
Czarni, kafowi, w trzewikach i bosi,
Rumiana dzielność błyszczy się na twarzy,
Tuman mądrości nad łbami unosi,
Zazdrość i Pycha zjadłe oczy żarzy.
Jeden się tylko zakon nie wynosi:
Pokorę świętą zachowując wszędzie,
Siedli przy końcu, jednakże nie w rzędzie.
Kiedy na rzymskie patrzał senatory.
Twój to jest obraz, zacny jubilacie,
Wasz, bakałarze, regenty, lektory,
I wy, co pierwsze miejsca osiadacie,
Prowincyjały i definitory.
Znać z twarz powagę. Jak Tatry przed burzą,
Sławą zagrzane łysiny się kurzą.
Pan wicesgerent, mecenas dysputy.
Sławny to mędrzec i pilny w urzędzie;
Wziął kunią szubę i czerwone buty.
Dalej ksiądz proboszcz w rysiej rewerendzie,
Dalej ojcowie, co czynią zarzuty.
Defendens zatem, uchyliwszy głowę,
Do mecenasa tak zaczął przemowę:
Korab mądrości chwieje się i wznosi,
A pełen szczepu wybornego fruktów
Niewysławioną korzyść kiedy nosi,
Twoich, przezacny mężu, akweduktów
Żąda, i pewien, że względy uprosi,
Płynie pod wielkim hasłem, głosząc światu,
Żeś ty jest perłą konchy Perypatu.
Planety, które roczne chwile dzielą,
Księżyc, co równie wzrasta i ubywa,
Gwiazdy, co nocną posępność weselą -
Wszystko to w sobie zawiera Leliwa
I dom szacowną wsparty parentelą
Ostrogskich książąt, pińczowskich margrabiów,
Górków, Tarnowskich i Krasickich hrabiów.
Głoście szczęśliwość sarmackiej krainy,
I wy, potomki synów Jagiełłowych,
I wy, auzońskie Gwelfy, Gibeliny,
Znoście wielbienia, a w pieśniach gotowych
Dziś uwielbiajcie heroiczne czyny.
Niechaj najdalsza potomność pamięta
Wielkość dzieł, nauk, cnót wicesgerenta.
Niechaj się Syrty i Charybdy kruszą,
Niechaj już Paktol nowych źródeł szuka,
Niech się Olimpy i Parnasy wzruszą;
W tobie firmament znajduje nauka,
Tyś kraju zaszczyt, tyś ojczyzny duszą.
Przeniosłeś w dziełach Sfinksy i Feniksy,
W sławie Euryppy, Bucentaury. Dixi". [łac. dixi - powiedziałem]
Przerwał go ojciec Łukasz od Trzech Królów,
A nie rozwodząc się z słowy uczenie,
Ani cytując Szkotów i Bartolów,
Zaraz od rzeczy zaczął swe mówienie:
Nie czerpał z źródeł Hydaspów, Paktolów,
Lecz wziąwszy stronę przeciwną na oko
Nabił argument i strzelił z Baroko.
Ległby defendens na pierwszym spotkaniu.
Nim się zastawił, a w ujęciu zręczny,
Nie bawiąc długo w reasumowaniu,
Strzelił na odwrót, pocisk niezbyt wdzięczny
Raził. Oppugnans w drugim nabijaniu
Odstrzelił zasię z Celarent jak z kuszy,
Ale grot słaby poszedł mimo uszy.
Już się na trzeci bój wstępny zdobywał,
Już jak z cięciwy dzielnie natężonej
Świeży grot tylko co nie wylatywał -
Wtem krzyk ogromny wszczął się z drugiej strony.
Powszechnej bitwy gdy się nie spodziewał,
Wspojźrzał na swoich; wtem trąby i kotły
Stłumiły odgłos i wrzawę przygniotły.
Już i mecenas z krzesła się był ruszył.
Wtem natężywszy figurę opasłą,
Gdy o dyspucie nicht dobrze nie tuszył,
Dwóch jubilatów tak okrutnie wrzasło,
Że się dźwięk trąbów i kotłów zagłuszył.
Wezdrgnął się doktor i zatrząsł dom cały;
Echa okropny odgłos powtarzały.
Pijąc na zdrowie wicesgerentowej,
Piękny Hijacynt, co się właśnie zżymał
I już zdobywał na komplement nowy.
Skoczył brat Cesław, lecz go nie utrzymał;
Oblało wino żużmat partyrowy,
Żużmat - ozdoba dubieńskich kontraktów,
Zysk nieśmiertelny sfałszowanych aktów.
Jęli się nagle do uczonej broni,
Hijacynt miły, łagodny i cichy,
Porzuca bitwę i od wojny stroni.
Słodkie rozmowy przerywały śmiechy;
Zegar zbyt prędko bieży, prędko dzwoni.
Płyną szczęśliwe w zaciszy momenta,
Wesół Hijacynt, dewotka kontenta.
Przecież niezbyt błyszczą się jaskrawie;
Choć w świętej mowie, akcenta pieszczone,
Krył się subtelny kunszt w skromnej postawie,
Westchnienia, wolnym jękiem przewleczone,
Umiała mieścić w niewinnej zabawie,
Muszki z różańcem, wachlarz przy gromnicy,
Przy "Hipolicie" "Głos synogarlicy".
"Dezyderosa" i Matki z Agreda,
Już się wytoczył dyskurs z miejskich gmachów
I okolicom już pokoju nie da.
Żarliwość, pełna skutecznych zamachów,
Wojnę występkom ludzkim wypowieda,
A gromiąc w innych grzechy nieostrożne,
Z cicha kaleczy, zabija pobożnie.
Wrzask popędliwy, okropny i srogi;
Po wdzięcznej chwili czas ponury nastał;
Piękny Hijacynt pełen trosk i trwogi
Słyszy, że odgłos coraz bardziej wzrastał,
Porzuca wszystko, bierze się do drogi.
Darmo dewotka i płacze, i prosi,
Darmo brat Cesław butelkę przynosi.
Trzykroć go miła ręka zatrzymała;
Wyrwał się wreszcie i przez próg przeskoczył,
Padła dewotka i z żalu omdlała.
(Brat Cesław flaszkę do kaptura wtroczył.)
I gdy się wzrusza okolica cała,
Przez mostki, kładki, bruki i rynsztoki
Pędził, gdzie górne niosły go wyroki.
Kiedy się z przywar, nie z osób natrząsa,
I żart, dowcipną przyprawiony sztuką,
Zbawienny, kiedy szczypie, a nie kąsa;
I krytyk zda się, kiedy nie z przynuką,
Bez żółci łaje, przystojnie się dąsa.
Szanujmy mądrych, przykładnych, chwalebnych,
Śmiejmy się z głupich, choć i przewielebnych.
Miejsce dysputy zastał placem wojny:
Jeden drugiego rani i kaleczy,
Wziął w łeb od razu nasz rycerz spokojny.
Widzi, że skromność już nie ubezpieczy,
Więc dzielny w męstwie, w oddawaniu hojny,
Jak się zawinął i z boku, i z góry,
Za jednym razem urwał dwa kaptury.
Wrzawa powszechna przeraża i głuszy.
Zdrętwiał Hijacynt na takie hałasy,
Chciałby uniknąć bitwy z całej duszy,
Więc przeklinając nieszczęśliwe czasy
Resztę kaptura zasadził na uszy.
Już się wymykał - wtem kuflem od wina
Legł z sławnej ręki ojca Zefiryna.
Gdy Hijacynta na ziemi obaczył;
Nową więc złością z nagła zapalony,
Żadnemu z ojców, z braci nie przebaczył:
Padł i mecenas z krzesłem wywrócony,
Definitora za kaptur zahaczył,
Łukasz raniony zwinął się w trzy kłęby,
Stracił Kleofasz ostatnie trzy zęby.
Hałas powstaje i wrzawa, aż zgroza. (ale występuje we wszystkich)
Ojciec Remigi, sążnisty a płaski, (drukach)
Używa żwawo zgrzebnego powroza;
Wziął w łeb Kapistran obręczem od faski,
Dydak półgarcem ranił symforoza,
Skacze Regalat do czynów jak żmija,
Longin się z rożnem walecznie uwija.]
Pękły i kufle na łbach hartowanych,
Porwał natychmiast księgę zza firanki:
"Wojsko afektów zarekrutowanych".
Nią się zakłada, pędzi poza szranki
Rycerzów długą bitwą zmordowanych.
Tak niegdyś sławny mocarz Palestyny
Oślą paszczęką gromił Filistyny.
Widzi w tryumfie syna Dominika,
Wyjeżdża harc i wpada, wśród wielu
Godnego siebie szukać przeciwnika.
Rafał z nim obok: "Ratuj, przyjacielu!" -
Rzekł. Seraficzna w tym punkcie kronika
Padła nań z góry; legł i ręką kiwnął,
Dwa razy jęknął, cztery razy ziewnął.
Wtenczas błąd poznał, że wróżkom nie wierzył,
Dotrzymał jednak kroku na odwodzie,
A gdy Gaudenty na niego się mierzył,
Zmokłym kropidłem w poświęconej wodzie
Oczy mu zalał, trzonkiem w łeb uderzył.
Nie spodziewając się takowej wanny,
Stanął Gaudenty zmoczony i ranny.
W dwójnasób czyny heroiczne mnożył.
Ojcze Barnabo, lepiej było w puchu,
Po coś szedł na wojnę, po coś się źle złożył?
I ty, Pafnucy, ległeś w tym rozruchu,
I ty, Gerwazy, słusznieś się zatrwożył.
Nicht go nie wstrzyma w zemście przedsięwziętej.
Na waszą zgubę odetchnął Gaudenty.
Mały się strumyk sącząc wydobędzie,
Wzmaga się coraz w spadaniach rozlicznych,
Już brzeg podrywa, już go słychać wszędzie.
Echo szum mnoży w skałach okolicznych,
Staje się rzeką, a w gwałtownym pędzie,
Pieni się, huczy i zżyma w bałwany,
Tym sroższy w biegu, im dłużej wstrzymany.
W kącie z proboszczem wicesgerent radzą,
A chcąc usłużyć dobru powszechnemu,
Doktora tamże do siebie prowadzą.
Każdy z nich daje zdanie po swojemu.
Prałat, gdy postrzegł, że się darmo wadzą,
Biorąc wzgłąbsz rzeczy przez swój wielki rozum,
Rozkazał przynieść vitrum gloriosum.
Co w Rzymie wieczne westalskie ognisko,
Tym był ten puchar czczony przez pradziady,
Starożytności wdzięczne widowisko.
Wyjęto ze czcią z najpierwszej szuflady;
Przytomni zatem skłonili się nisko
I tę wieczystej załogę rozkoszy
W obydwie ręce wziął ksiądz podkustoszy.
Zacny pucharze? Kto nosić dostojnie?
On jeden z tobą umiał dokazować,
On godzien dźwigać w pokoju i w wojnie.
Szli dalej, żeby ten skarb uszanować,
Dzwonnik z szafarzem ubrani przystojnie,
I Krzysztof trębacz, co w post i Wielkanoc
Z kościelnej wierzy trąbił na dobranoc.
Gdzie się zwaśnione mnichy potykają.
Czynią plac wszyscy dzbanu poważnemu,
skutku ciekawie wszyscy wyglądają.
Mężny nosiciel - jednak po staremu
Myśli trwożliwe pokoju nie dają;
Umysł wspaniały podłej trwodze przeczy,
Orzeźwia dobro pospolitej rzeczy.
Zły znak! W tym punkcie z daleka postrzegli,
Jako mecenas, prałat wraz z doktorem
Na przywitanie szybkim krokiem biegli
I żeby z zwykłym wprowadzić honorem,
Niektórych ojców i braci przestrzegli.
Wchodzi szczęśliwie puchar między braty,
Do doktorowskiej zaniesion komnaty.
Miejcie cierpliwość, słuchajcie do końca.
Jeśli czujecie niesmak w przykrej mowie,
Znalazł się krytyk, znajdzie się obrońca.
Na cóż się gniewać? Wszak astronomowie
Znaleźli plamy nawet wpośród słońca.
W szyszaku, w czapce, w turbanie, w kapturze,
Wszyscyśmy jednej podlegli naturze.
Odkrył go prałat, aby był widziany.
Zadziwił oczy widokiem ozdobnym,
Szklni się w nim kruszec srebrno-pozłacany.
Wiele pomieścić trunku był sposobnym
Miara oznacza: był to dzban nad dzbany!
Rzeźba wyborna na górze, a z boku
Wyryte były cztery części roku.
Kunszt cudny wydał! Tu w pługu zziajane
Ustają woły, oracz pracowity
Nagli, już niwy na pół zaorane.
Śpiewa pastuszek w chłodniku ukryty,
Skaczą pasterki w wieńce przybierane.
Pękają listki, krzepią młode trawki,
Echo głos niesie niewinnej zabawki.
Na oglądanie roli swojej spieszy,
Małe wnuczęta za sobą prowadzi,
Widok go zboża już zeszłego cieszy.
Niesie posiłek; czeladź się gromadzi,
Porzuca brony, odbiega lemieszy.
Kmotry śpiewają, skaczą, lud się mnoży,
Pleban wesoły uznaje dar boży.
Już wypróżnione są gniazdeczka ptasze,
Lato swych darów użyczać zaczyna,
Parafijanie idą na kiermasze.
Pije ksiądz Wojciech do księdza Marcina,
Piją dzwonniki Piotry i Łukasze.
Gromadzi odpust, weselą jarmarki,
Skrzętne po domach kręcą się kucharki.
Jesień radości pomnaża przyczyny:
Składa gospodarz owiec miętką wełnę,
Tłoczy na zimę wyborne jarzyny.
Cieszy się patrząc, że stodoły pełne;
Śmieje się pleban, kontent z dziesięciny,
Co dzień odbiera nowiny pocieszne,
Co dzień rachuje wytyczne i meszne.
Zima posępna przyszła po jesieni,
Wrzaski po karczmach słychać, radość wszędzie,
Trunek myśl rzeźwi i twarze rumieni.
Idzie z wikarym pleban po kolędzie,
Żaki śpiewanie zaczynają w sieni.
Gospodarz z dziećmi dobrodzieja wita,
Kończy się kuflem pobożna wizyta.
Grono prałatów w kapitule stawił,
Ogromne barki kształcił łańcuch złoty,
Dalej wspaniałą ucztę proboszcz sprawił.
Znużonej trzodzie z przykładnej ochoty
Pulchnokarczysty pasterz błogosławił.
Śmierć była na dnie, za nią w ścisłej parze
Obfite stypy i anniwersarze.
Już zapomnieli o bitwie i radzie.
Wtem ojciec Kasper leci szybkim krokiem,
Oko podbite świadczy, że był w zwadzie.
Doktor zwyczajnym tonem i wyrokiem
Iść z kuflem w bitwę za pierwszy punkt kładzie.
"Z pełnym - rzekł prałat, i tak rzecz wywodzi -
Puchar ich wstrzyma, lecz wino pogodzi".
Niesie brat Cesław, rumiany i tłusty,
Ogromne dzbany, już czuć zapach winny
Wina, którego w post i mięsopusty
Zażywał doktor, doktor winopłynny,
Braciom po kropli użyczał w odpusty.
Garniec wlał w puchar Cesław, wlał i stęknął;
Rozśmiał się w duchu prałat, doktor jęknął.
Pokoju, zgody i miłości dzieci!
Idźcie! w ciemności niech blask ukaże się
Chwała przed wami przodkuje i leci.
Tobie przeklęstwo, Arystotelesie!
Czyż cię ta bitwa uczonym zaleci?
Cóż ma za korzyść, kto twój towar kupi?
Próżność nauka! Najszczęśliwsi głupi!
Skąd Mars zajadły Minerwę wypędził;
Rajmund w tym czasie trzonkiem od lichtarza
Jeszcze się bronił. Doktor próżno zrzędził:
"Przestańcie bitwę!" - krzyczy i powtarza.
Wrzask wszystkich zgłuszył, strach twarze wywędził.
Jeszcze się reszta krzepi bez oręża,
Gaudenty gromi, Gaudenty zwycięża.
Skoro szacowny skarb w progu obaczył.
Stanęli wszyscy na te widowisko,
A gdy się puchar coraz zbliżać raczył,
Krzyknęli: "Zgoda?" - I wojny siedlisko
W punkcie dzban miejscem pokoju oznaczył.
Czarni i bieli, kafowi i szarzy,
Wszystko się łączy, wszystko się kojarzy.
Nie wiem, lecz gdybym znajdował się z nimi,
Piłbym za twoje, szacowny przeorze,
Za twoje, który czyny chwalebnymi
Jesteś i mistrzem, i ojcem w klasztorze
I dajesz poznać przykłady twoimi,
Jak umysł prawy zdrożności unika.
Cnota, nie odzież, czyni zakonnika.
Niech się z nich każdy niewinnie rozśmieje.
Żaden nagany sobie nie przyswoi,
Nicht się nie zgorszy, mam pewną nadzieję.
Prawdziwa cnota krytyk się nie boi,
Niechaj występek jęczy i boleje.
Winien odwołać, kto zmyśla zuchwale:
Przeczytaj - osądź. Nie pochwalisz spalę.
PIEŚŃ PIERWSZA
Zwłaszcza gdy staną na widok gromadnie,
Często i malarz w dziele zbyt ochoczy
Zmyli się, obraz chcąc wydać dokładnie,
I w kunszcie nieraz rzemieślnik wykroczy,
Kiedy się w złoto szych podły zakradnie. (szych - tania pozłótka)
Nie traci przeto kruszec swej korzyści:
Szych pełznie w ogniu, a złoto się czyści.
Ty, co się w dziełach zjadliwych objawiasz,
Mieszasz się w kunszta, mieszasz i w nauki,
Słodycze żółcią mieszasz i zaprawiasz,
Wkładasz obmierzłe jarzmo twej przynuki,
A gdy się tylko niesnaski zabawiasz,
Nie dość dla ciebie państw, narodów klęski,
W cienia zakonne rzucasz grot zwycięski.
Nowym podejściem mieszać zamyślała,
Jużeś poczęła dzieło przedsięwzięte,
Jużeś na poły z twych sztuk korzystała.
Niebo sług swoich niewinnością tknięte
Nie dopuściło, byś triumfowała.
Opowiem, jakeś padła z piekłów łona,
Opowiem, jakeś była zwyciężona.
Gdzie się te sceny wydały tragiczne.
Klasztor był cnoty zawołany wzorem,
Klasztor obfity w dzieła heroiczne,
Klasztor od wieków wsławiony wyborem,
Budował wszystkie miejsca okoliczne.
Dzielny przykładzie, ach, któż cię wychwali!
Tyś tarczą twoich, co ciebie dawali.
Niewinność twierdzą otoczyła wieczną,
Żarliwość z świeckiej marności uniosła,
Pokora skryciem czyniła bezpieczną,
Przykładność dzielna w ich cieniu urosła,
Wiara obronę znalazła waleczną.
Ukryte światło stanęło na korcu (stanęło na korcu - wypłynęło na wierzch)
W nauczycielu, świętym cudotworcu.
Trawiły prawe dla Boga ofiary,
W straży ubóstwa, posłuszeństwa, cnoty,
W zaszczycie pewnej nadziei i wiary,
W czułych zapędach żarliwej ochoty;
A niebieskimi obdarzona dary
Miłość, rękojmia cnoty i załoga,
Słodziła prace dla bliźnich i Boga.
Zbliża się, kędy w głębokim ukryciu
Księga "Zakonnej wojny" zostawała (chodzi o "Monachomachię")
Płód żartobliwy... Chcąc ją mieć w użyciu,
Tyle przewrotnych kunsztów używała,
Że wpadł w jej ręce; a w klasztornym życiu
Chcąc wzniecić pożar, raduje się, zjadła,
Że dzieło przyszłej niezgody wykradła.
Co poróżniło i ludzie, i bogi,
Niesie płód żartów. Gmachy klasztorowe
Skoro zoczyła, wydała krzyk srogi,
Cieszy się widząc klęsk przyszłych osnowę.
Forty warownej już przebyła progi,
A myśląc wściekł o przyszłym pożarze,
Przebiega szybkim krokiem kurytarze.
Pewna, że starzec rozkosznie spoczywa.
Omyliła się; najpierwszy z klasztora
Do służby bożej spieszy i przybywa.
W chórze północna trzymała go pora,
W chórze wraz z bracią chwały boże śpiewa.
Wielka rzecz z zasług być od prawa wolnym,
Większa - z zasługą być prawu powolnym.
Jęknęła z złości, czując baśnie płonne:
Zamiast kotary - wytarte rogoże,
Wszędzie ubóstwo zastała zakonne.
Ksiąg mnóstwo, których zrachować nie może,
Ledwo objęły pokoje przestronne;
Sprzęt godny mędrca, godny zakonnika,
Jadem ją nowym żarzy i przenika.
Powróciła się do swego łożyska;
Z nią Zazdrość zjadła i Zemsta przewlekła,
Fanatyzm straszny z daleka i z bliska.
Wpadły, skąd wyszły, jędze w otchłań piekła,
Wpadły w zwyczajne sobie stanowiska;
Tam z źródła jady na nowo czerpały,
Aby tym dzielniej truły, zarażały.
Rozśmiał się: taka zemsta wielkiej duszy.
Trwoga występnym tylko przyzwoita:
Kto się złym czuje, tego zarzut wzruszy.
Cienia się swego boi hipokryta,
Gdy go wewnętrzne przeświadczenie głuszy.
Ubezpieczona w niewinności swojej,
Prawdziwa cnota krytyk się nie boi.
I groźne coraz zbliżają obłoki,
Wzrusz się morze, grzmi chmura wśród burzy,
A choć uderza bałwan w brzeg wysoki,
Chociaż się w fluktach zapienionych nurzy, (łac. fluktus - ruch wody, prąd)
Chociaż szturm srogi rwie twarde opoki,
Trwa niewzruszona; pełzną wiatry chyże,
A bałwan hardy piasek pod nią liże.
Z rąk od doktora kiedy czytać bierze,
Na pierwszą strofę znać po nim odmianę:
Miesza się, płoni, blednieje w cholerze;
Karty nie skończył, już rzuca o ścianę,
Chce drzeć, lecz doktor hamuje w tej mierze.
Sroży się starzec dziki i surowy,
Tymi na koniec obwieszcza gniew słowy:
Prac, trudów! Takie wdzięczności zadatki!
Targa się śmiałość na mądrych i świętych,
Wyszydza, zjadła, i ojce, i matki!
A niekontenta z bluźnierstw przedsięwziętych
Hańbi różaniec. Jeżeli ostatki
W nas jeszcze cnoty żarliwej zostały,
Niechaj jej dozna bluźnierca zuchwały.
Ateusz, piekła zarażony jadem, w kościele katolickim, potępiony przez
Oszczerca, z cudzych defektów korzysta, papiestwo, Francja XVII w.)
Godzien największej być kary przykładem.
Niechaj go hańba ogarnie wieczysta
I wszystkich, którzy tym będą iść śladem,
Niech go..." - Dech ustał ojcu żarliwemu;
Wtem tak się doktor odezwał ku niemu:
Tym, którzy tylko winni błogosławić.
Jad bardziej ranę rozjątrza, niż goi.
Na cóż się próżnym narzekaniem bawić.
Nie z zemsty pozna Bóg, którzy są swoi;
Jeśli należy, jemu ją zostawić.
A choć nas boleść najsrożej dotyka,
Cierpieć a milczeć - podział zakonnika.
Za złe stokrotnie dobrem kazał płacić,
Potrafi ulżyć troskom, choć niezmiernym,
Potrafi oddać, co możem utracić.
Zyskiem się zemsty nie zmożem mizernym,
Cierpliwość lepiej nas zdoła zbogacić.
Darujmy!" - Uciekł Honorat i mruczał,
A doktor westchnął, który go nauczał.
Ale że starszy, nie spieszył się z karą.
Starzec był laty i pracą zwątlony,
A zwykłą wieku swemu tchnąc przywarą,
Nadto był w zdaniu swoim uprzedzony,
Gdy kładł zakonność w równej szali z wiarą.
Choć zdrożność widział, ale że przy cnocie,
Przebaczył doktor żarliwej prostocie.
Obiegł Honorat wszystkie kurytarze,
Wszędzie wiadomość nieszczęśliwą głosi,
Wszędzie o wszczętym znać daje pożarze,
O zemstę wszystkich nalega i prosi,
Niechaj to dzieło i autora skarze.
"Kupcie się - woła - ku wspólnej odsieczy!
Kupcie się bronić pospolitej rzeczy!"
Tłumy się braci ze wszystkich stron spieszą.
Rzucają prace i zabawy święte,
A coraz większą gromadząc się rzeszą,
Tam idą, kędy żale rozpoczęte
Wynurzał starzec: wzmagają i cieszą.
Próżne starania. Honorat się trwoży,
Im bardziej miękczą, tym zjadlej się sroży.
Z płodem, którego pilnie dotąd strzegła,
Nagłym łoskotem myśliwców zmieszana,
Z miejsc się porywa, na których obległa.
Próżno ucieka; wkoło opasana,
Unosząc życie, choć płodu odbiegła,
Chociaż rąk uszła i buja po lesie,
Tkwi grot śmiertelny, który z sobą niesie.
Nie da się starzec ubłagać rozjadły,
Niezbytym punktu ujęty honorem.
Gdzież się zdrożności nasze nie zakradły?
Pędzi. - Księgarni drzwi zastał otworem,
Tam wpadł, strwożone bracia wraz z nim wpadły.
Jednym zamachem starzec nieużyty
Wywrócił cztery ksiąg pełne pulpity.
Dzielny tłumaczu i w lewą, i w prawą,
Którego wielbić musi człowiek wszelki!
Ty, coś jest świata nauką, zabawą,
Perło pisarzów, o Albercie Wielki, (Albert Wielki a. Albert v. Bollstädt,
Coś tajemnice objawiał tak żwawo, żył ok. 1193-1280, święty, filozof, teolog,
Uczczenia godny! Nieustraszony, przyrodnik pochodzenia niemieckiego, dominikanin)
Spadłeś pod szafę z twoimi kompany.
Pisał o wszystkim, o czym pisać można,
Nie osiedziałeś się na twym pulpicie,
Złość cię zrzuciła, ale złość pobożna.
Poznał cię starzec, zapłakał obficie,
Twym spadkiem myśl się powiększyła trwożna,
A gdy się coraz wzmaga i rozżarza,
Tak z płaczem mówił do bibliotekarza:
Bezbożnik, co się uwziął na zakony.
Co winien Tostat, że mu nie przebacza?
Co winien Alfons, ów król uwielbiony?
Zuchwalec śmiało grzeszy i wykracza,
"Kroniki" nawet dotknął zaślepiony.
Niegodzien czytać piękności dobranych:
"Wojska afektów zarekrutowanych".
Już się świat zepsuł, a płody odrodne
Polorem niby jady swoje słodzą,
Nazwiska nawet uczonych niegodne.
Ich to koncepty prawdzie nie zagrodzą.
Znajdziem my na nich sposoby dowodne.
Umilkną zdrajcy, damy się we znaki,
Spełznie z konceptem pisarz ladajaki.
Było też lepiej, każdy cicho siedział.
I cóż nowego teraz wybadali?
Bogdajby lepiej o nich świat nie wiedział!
Nie tak to nasi ojcowie działali,
A jeśli który co pisał, powiedział,
Nie dął się z swojej mądrości mniemanej
Ani zaczepiał książki drukowanej".
Biblijotekarz rzekł do Honorata -
Druk nie jest piętnem chwały lub nagany.
Dawniejszych, świeższych czasów alternata (alternata-odmiana,łac.alternare-odmieniać,przeplatać)
Głupstwo i rozum stawia na przemiany,
Jednym je węzłem wiąże i przeplata;
Z powszechnej wady my się nie odkupim,
Można i u nas być mądrym i głupim.
I my się śmiejmy, zagadniem go snadnie,
Pozna po śmiechu, w wyrazach zbyt wolny,
Że fałsz napisał; odwoła dokładnie.
Będziem się dąsać? Nie będzie powolny,
Gorszy jad może w pióro mu się wkradnie.
A kto wie wreszcie, czyli nie chciał użyć
Tego sposobu, aby się przysłużyć?"
"Posłuchaj tylko, ojcze Honoracie,
Różne się myśli wierszopisom marzą,
Jeszcze ich trybu zupełnie nie znacie.
Bywa częstokroć, gdy się zbyt rozżarzą,
Że mniej pamiętni o sławy utracie,
Zbyt letko cudzą dotkliwość tłumaczą!"
"Zły to śmiech, ojcze, gdy na niego płaczą!"
Zaraża jadem, na złe zbyt ochoczy;
Satyra, cierpieć nie mogąc rzecz zdrożną,
Karze bez względu, wyrzuca na oczy;
Krytyk żarliwość ma, ale ostrożną,
Śmiechem poprawia, jadem nie uwłoczy,
A kunsztu jego te prawe sposoby:
Występek karać, oszczędzać osoby".
"Jak to przypadkiem? Szydzić moje lata!"
"W myśli to jego może nie postało,
Osławiać, szydzić z ojca Honorata.
Co tam wyraził, u nas się nie działo,
Jakaż stąd sławy być może utrata?
Nigdy się, ojcze, taki nie frasuje,
Który zarzutu przyczyny nie czuje.
Ale opisał nie tym, czym cię znają.
Alboż upartym jesteś w twoim zdaniu?
Alboż cię o złość bracia posądzają?
Alboż nie trawisz dni, nocy w czytaniu?
Alboż cię flaszki przyjacielem mają?
Dobrzyście, mądrzy, na książkach się znacie;
To nie o tobie, ojcze Honoracie".
- Krzyknął Honorat - śmiał się z nas do woli!
Są uprzedzeni, co dobrze tłumaczą
To, co jest skutkiem nieprawej swawoli.
Niech mi mędrkowie dzisiejsi wybaczą,
Jak to nie sarknąć, kiedy kogo boli!
Pożal się Boże, widzę, naszej pracy!
I waszeć zmodniał, ojcze Bonifacy".
Mniejsza, na miękkim łożu czy na ławie.
Bogdaj to zasnąć! Chociaż sen dziwaczny,
Słodsze te baśnie niż troski na jawie.
Niechaj mnie łudzi, niech będzie opaczny,
Stawia częstokroć w szczęśliwej postawie.
Płyną w śnie miłym rozkoszne momenty,
Nie śpią królowie, spał ojciec Gaudenty.
Ty prace wieńczysz rozkosznym uśpieniem,
A co zbyt skrzętnym staraniem ujęła,
Najpożądańszym wracasz zasileniem.
Gnuśność, co twardym letargiem zasnęła,
Nie zna snów smacznych, mży za przebudzeniem.
Usnął Gaudenty w spokojnej zaciszy,
Powszechnej trwogi nie czuje, nie słyszy.
Że na ustroniu rozkosznie spoczywa
Jeden Gaudenty z tak gromadnej rzeszy;
Jadem się nowym sroży, zapalczywa:
Do jego celi szybkim krokiem spieszy.
Nową się, zdradna, postacią okrywa
I żeby wsparcia dzielniejszego dostać,
Bierze na siebie Żarliwości postać.
Pokornym słodzi jad swój ułożeniem:
Spuszczone na dół, zmrużone, zapadłe,
Pałają oczy jaskrawym płomieniem,
Usta zsiniałe i lica wybladłe,
Głos drżący, coraz przerwany westchnieniem.
W taką się postać Jędza przemieniła,
Do Gaudentego kiedy przystąpiła.
Zażywasz wczasu, kiedy bracia płaczą;
Gnuśne umysły nieprawie próżnują,
Zbyt wolnie kiedy powinność tłumaczą.
Nie tak się dzieci matce wysługują,
Nie tak jej wdzięczność oddają i znaczą.
Jeśli masz serce, porwij się i wzmagaj,
Jeśliś syn jeszcze, wstań, ratuj, wspomagaj!"
Byłby jej dostał za pierwszym zamachem,
Tak się w Gaudentym złość sroga zajęła.
Złość, rozpacz, zjadłość powiększona strachem,
Wzmaga się raźno na wspaniałe dzieła.
Jędza tymczasem już buja nad dachem.
Zająwszy żądzę zemsty niewygasłą,
Już strasznej wojny dała srogie hasło.
Bitwy z olbrzymy i smoki wychodził,
Pałając chęcią wiekopomnej sławy,
Nadzieją bitwy żądze zjadłe chłodził,
Zdobycz nemejską, zysk sławnej wyprawy,
Przywdziewał, gdy na nieśmiertelność godził -
Tak i Gaudenty w tej walnej potrzebie
Porwał za kaptur i wdział go na siebie.
Woła na bitwę, choć bez przeciwnika:
"Do mnie, kto śmiały, do mnie, moje dzieci! -
Woła, a coraz żwawiej się pomyka -
Kogo trwożliwość podląca nie szpeci
Kogo zaszczyca imię zakonnika,
Kupcie się ze mną, nacierajcie żwawo
Tak się najlepiej utrzymuje prawo".
Najpierwsze zorze puszczać zaczynały.
Słyszą krzyk bracia i nagłe wzruszenie,
Słyszą jak echo gmachy powtarzały;
Nowy strach nastał, nowe zatrwożenie.
Stanął z swoimi Honorat struchlały,
A gdy się ku nim Gaudenty przybliża,
Uciekła rzesza trwożliwa i chyża.
Strach nogi zemdlił, przeraża i mroczy;
Postrzegł go z dala bohatyr zuchwały,
Niezwykłym pędem ku niemu przyskoczy.
Padł z strachu starzec na poły zmartwiały,
Już ciosu czeka, nie śmie podnieść oczy.
Już się na niego Gaudenty zamierzył,
Wtem poznał starca i gniew swój uśmierzył.
"Jam jest - rzekł starzec - co was wszystkich bronię.
Na to los srogi starość moją chował,
Tegom się, nędzny, doczekał przy zgonie,
Że lada bajarz będzie nas strofował
I w całym szukał zdrożności zakonie.
Złącz, bracie, pomoc, zwołaj młodzież, starce,
Zgińmy z honorem lub zgnębmy potwarcę!
Niech pozna smutnym doświadczeniem swoim,
Niech wie, w jakowej jest nasz honor straży,
Niech wie, jak próżnych dąsań się nie boim,
Niech się i drugi, i trzeci odważy,
Choć i największą liczbę, uspokoim.
Gniew, co ma honor zgromadzenia w pieczy,
Zgubą przeciwnych rany swoje leczy.
Krzyknął Gaudenty, nowym zdjęty jadem. -
Niech się mędrkowie nad księgami pocą
I pysznią dumnym maksym swoich składem!
Ręka, nie pióro, będzie nam pomocą,
Idźmy powszechnym i ubitym śladem:
Kiedy potrzeba znieść z siebie zelżywość,
Gdzie moc lub sztuka, tam jest sprawiedliwość. (sztuka - tu: podstęp)
Świat polerowny te czcze światła zgasił,
Podejściu szczęście przypisał i sztuce,
Zbrodnię szczęśliwą uczcił i okrasił,
A niepodległy sumnienia przynuce,
Zdradnie się srożył, zdradnie się i łasił.
Któż teraz w cnocie wsparcia będzie szukał?
Ten wielki, mądry, kto zdarł, kto oszukał.
A radzić sobie inaczej nie można.
Kiedy moc, podstęp świata teraz duszą
I wszystko chytrość posiadła ostrożna,
Kiedy szczęśliwi, co się o złe kuszą,
A w niewinności już nadzieja prożna,
Trudno się teraz odwołać na cuda:
Bądźmy jak drudzy, a wszystko się uda".
Wskroś umysł złością zdjęty opanował.
Struchlał Honorat na takowe dziwy,
Nagłej odmiany kiedy nie pojmował,
Nie ścierpiał bluźnierstw, lubo zemsty chciwy,
Przecież, ażeby w złości uhamował,
Miękczył zawziętość, zbytek jadu słodził.
Już też dzień jasny po zorzach nadchodził.
Choć ją i pięknym nazwiskiem przywdziejem,
Choćby służyła dobru publicznemu,
Nie oczyści się i tym przywilejem.
Mówmy więc szczerze, mówmy po dawnemu:
Ktokolwiek kradnie, ten zawżdy złodziejem.
Pięknie czy szpetnie, pomaga czy szkodzi,
Niech będzie, jak chce, a kraść się nie godzi.
Takeś się najprzód zjawiła na świecie:
Płochość cię z twoich kryjówek wykradła,
Ciekawość fraszki stawiła w zalecie,
Złość cię rozniosła ślepa i zajadła,
A sława, która rada bajki plecie,
Za rzecz szacowną, gdy udała baśnie,
Prysłaś jak iskra, co parzy i gaśnie.
A poważniejszą zatrudnieni pracą,
Gardząc wspaniale nikczemną igraszką,
Nie czytając cię rzekli, żeś ladaco.
Drudzy, nie wzdęci tak poważną maszką,
Nad zgrają wierszów gdy czasu nie tracą,
Rzekli: "Dźwięk próżny, co pozory kryśli,
Niewart uczonych czytania i myśli".
Niegodzien u nich względu i szacunku,
Mędrzec, ważąc istoty i treści,
Mędrzec, mający wyroki w szafunku,
W gminnych umysłów tłumie takich mieści
I w najpodlejszym osadza gatunku,
Co kunsztem słowa układając zręcznie,
Łagodnym dźwiękiem omamiają wdzięcznie.
Co im o dobro kraju tylko chodzi:
"Cóż wiersz pomoże do praw układania?
Alboż się zboże po wierszach urodzi?
Próżne są, płoche, niewarte słuchania,
Więc się ich pisać i czytać nie godzi.
Nic nie probują, a po cóż je chwalić?
Najlepiej bajkę i bajarza spalić.
Wróćmy tymczasem do naszej powieści.
Bajkę czy prawdę ci ganią, ci chwalą,
Tym jest przyczyną śmiechu, tym boleści.
Jedni się chlubią, a drudzy się żalą,
Zgoła zwyczajnym trybem wszystkich wieści
Miało los dzieło, co po rękach chodzi:
Złe, gdy przymawia, dobre, gdy godzi.
Poszło na ogień; w drugich zachowane.
Ci błogosławią, a ci klną autora;
Zgoła umysły były rozerwane.
Pan wicesgerent śle instygatora (instygator - łac. instigator - podżegacz,
I w przyszłych sądach rokuje przegranę. tu: oskarżyciel publiczny)
A jejmość różnie: krzykliwa lub cicha, (jejmość - żona wicesgerenta)
Gniewa się, miękczy, płacze i uśmiecha.
Nigdy Hijacynt w jej domu nie gościł;
Nikt tam nie bywał prócz ojca przeora,
Lecz ojciec przeor ustawicznie pościł,
A jeśli bierał ojca promotora,
Hijacynt takich wizyt nie zazdrościł:
Pogardzający marnymi igraszki,
Pilnował wiernie książek, a nie flaszki.
Prawda, że patrzeć na niego aż miło.
Alboż być pięknym nie ma sługa boży?
Alboż to grzecznym być się nie godziło?
Wdzięczna jest skromność, gdy postać ułoży,
Zda się, iż nowych z nią wdzięków przybyło.
Niechaj występek wydaje się sprośnie.
Cnocie wdzięk nowy niechaj coraz rośnie.
I owszem, taka lepiej przykład wdraża;
Nie jej to przymiot srożyć się i swarzyć,
Dzikim wspojźrzeniem nigdy nie odraża,
Nie umie próżnie dziwaczyć i marzyć
Ani się płochym podejźrzeniem zraża.
Przykładny mile, dziwacznie niesprzeczny,
Ojciec Hijacynt był święty i grzeczny.
Pożyteczniejsze bawiły go dzieła;
Gdy już wieść doszła, co wydrukowano,
Ani go wtenczas ciekawość ujęła;
Przeczytał wreszcie, co o nim pisano,
Lecz się myśl mściwa w sercu nie zawzięła.
Ani się rozśmiał, ani się zasmucił,
Lecz dwakroć ziewnął i pismo porzucił.
Ledwo poglądać na niziny raczy,
A piorunowym nie przelękły grzmotem,
Kiedy ptaszęta pod sobą obaczy,
Skrzydeł wspaniałych straszy je łoskotem
I gdy w ostatniej postrzeże rozpaczy,
Rzuca plon podły, a lotnymi pióry
Ponad obłoki wzbija się i chmury.
Ojciec Gerwazy od Zielonych Świątek.
Lubo Hijacynt dał przykład chwalebny.
I do działania szacowny początek.
Wzgardził nim ojciec, rady mniej potrzebny,
Wzgardził, a rzeczy nowy snując wątek
Brał je do serca; a gdy zemstę knował,
Z rzeszą się braci ukonfederował.
Wzywał na pomoc inne zgromadzenia.
Zastał u forty, jakoby na warcie,
Pannę Dorotę, co chwałę imienia
Strzegąc, na zemstę czuwała otwarcie:
Od najpierwszego za czym pozdrowienia
Zamiast potocznych dyskursów zabawy
O srogiej burzy wszczął się dyskurs żwawy.
W srogim wejźrzeniu, udatnym geście
O całej rzeczy dokładnie osnowie,
Co powiedano i na wsi, i w mieście,
Zgoła, co tylko nowiną się zowie,
Co usta wywrzeć zdołały niewieście.
Wszystko to było powiedziane różnie:
Żwawo, dokładnie, zwięźle i pobożnie.
Od bezbożników na to namówiony,
Jako go zysków nadzieja ujęła,
I nawet o tym został upewniony,
Jakie bezbożność ukaranie wzięła:
Jak w świętej ziemi nie był pogrzebiony;
Jak panna Anna na rozstajnej drodze
Widziała w ogniu jęczącego srodze.
- Krzyknął Gerwazy - a ja nie mam czasu!"
Więc wszedł za fortę, wzmagając nadzieje.
Wszedł, a wśród zgiełku, wrzawy i hałasu
Gdy słyszy, jako Honorat boleje,
Ażeby złemu zabieżeć zawczasu,
Aby obwieścić, skąd złego przyczyna,
Wprzód odkaszlnąwszy, tak mówić zaczyna:
Nic to jedności serdecznej nie szkodzi:
Każdy z nas wdzięczność winien zakonowi,
Bo z tego źródła szczęśliwość pochodzi.
Łączmy się przeciw nieprzyjacielowi,
Z małych złączonych rzecz wielka się rodzi".
"Prawda - Honorat rzekł - i ja wiem o tym,
To napisano na czerwonym złotym". (w tym przypadku chodzi o dukat holenderski
z napisem zaczerpniętym z Sallustiusza:
Gdzie się żarliwi na odsiecz kupili. maximae dilabuntur - dosłownie: Zgodą
Pospolitego tam centrum ruszenia, rzeczy małe się łączą, niezgodą,
Tam źródło rady, jak będą walczyli. i największe, na części są rozbite)
Na powszechnego odgłos zaproszenia
Hurmem się zewsząd radni gromadzili.
Szedł, tknięty zemstą i punktu honorem,
Pan wicesgerent, ksiądz proboszcz z doktorem.
Fraszka pod Troją i bitwy, i rady!
Kogoż na pomoc w tej potrzebie wzywać?
Do Muz się udać czyli do Pallady?
Czy na pegazich skrzydłach podlatywać,
A dawnych bajek wskrzeszając przykłady,
Kiedy się powieść heroiczna wszczyna,
Do snu zachęcać w imię Apollina?
I drogę widzę przed sobą nieciasną;
Chluba nie wabi pióra do pisania,
Zabawę kryślę i cudzą, i własną.
Czytelnikowi nie bronię ziewania:
Chcą spać czytając, niechajże i zasną.
Ja, rzecz stosując do miary i wzrostu,
Co wiem, co nie wiem, opowiem po prostu.
A, co największa, i głowy nie lada.
Pan wicesgerent, burzliwej natury,
Plantę zemszczenia najpierwszy układa; (planta - plan)
Więc się nadąwszy rzekł: "Złe koniunktury,
Mości panowie! Za czym moja rada:
Jąć się sposobów dobrych. To, co myślę,
Opowiem krótko i jawnie okryślę.
Niech pozna, żeśmy dobrzy w odpowiedzi.
Tym grzeszył, że się zemsty nie spodziewał,
Swoja podłością zasłoniony siedzi,
Niewart, żeby się człek zacny nań gniewał.
Z tym wszystkim niech go karanie uprzedzi:
Jeśli plebeius, zbić go bez litości, (plebeius - łac. człowiek z nizin społecznych,
Jeśli szlachcic, pozwać jegomości! tu: chłop lub mieszczanin)
A ja na wszystkich nieźle dopilnuję:
Niech no się tylko odezwę zza kraty,
Niech wezmę na cel, tak go odmaluję,
Takie wynajdę nań prejudykaty, (prejudykat - orzeczenie sądowe
Zgoła, co umiem, co mogę, poczuje. stanowiące precedens prawny od łac.
Wprzód za to, że się śmiał z bluźnierstwy ozwać, praeiudicatus - przesądzony)
Z Aryjanismi regestru go pozwać.
Za to, że z królem chciał wadzić Węgrzyny, (chodzi o przerwanie handlu z Węgrami -
Lecz ja to wyższej władzy oddać wolę. głównym dostawcą win)
Mnogie są dalej oskarżeń przyczyny:
Ojcy lektory niech myślą o szkole,
Duchowni niechaj bronią dziesięciny,
A nasz ksiądz prałat przez swój wielki rozum
Weźmie w opiekę vitrum gloriosum. (vitrum gloriosum - olbrzymi puchar)
Pozna jegomość..." Wtem machnął obuchem.
Krzyknął Gaudenty: "Dobrze tak, mospanie!
To mi to sposób, co śwista nad uchem!
Na nic się nie zda pozew i gadanie,
Po co to straszyć widzeniem i słuchem!
Kto chciał być naszej przyczyną niedoli,
Kto nas zaczepił, niech czuje, co boli!"
W rozległej puszczy liść wdzięcznie szeleści,
Coraz się echo szerzy i pomyka,
Coraz słuch szeptem rozkosznym się pieści,
Tak w gromadnego liczbie zakonnika
Krzyk Gaudentego hasłem dobrych wieści.
Nieukojone mające urazy
Wzmogli się Rafał, Marek i Gerwazy.
Trzy to pociechy braci rozrzewnionych.
Pierwszy z nich, zwykłe dawszy pozdrowienia,
W słowach dobranych, zwięzłych i uczonych
Od gór libańskich wszczął asumpt mówienia;
Spuścił się potem, a wszystkich, zdziwionych,
I duchownego, i świeckiego stanu,
Ciągle prowadził do rzeki Jordanu.
Jak zaczął latać, z oczu wszystkich zniknął;
Głos tylko słychać, wzrok widzieć ponury,
Gest groźny, jakim zadziwiać przywyknął.
Wtem, kiedy wspomniał helikońskie córy, (helikońskie córy - Muzy)
Wskroś poruszony wicesgerent krzyknął:
"To mi to mówca, co się aż człek zlęknie,
Kiedy to raz wraz i górno, i pięknie!"
Raźniej młodzieży otoczone gronem,
Zdobywały się na rady potrzebne,
Każdy za swoim obstawał zakonem,
Pełzły, niknęły zamachy haniebne.
Wtem seraficznym akcentem i tonem, (seraficznym - franciszkańskim)
Okryty laurem kaznodziejskiej pracy,
Podniósł grzmotliwy głos ojciec Pankracy:
Zoil przebrzydły, co się na nas miota, (Zoil - grecki retor i filolog z IV w.
A pókiż szarpać naszą sławę będzie? p.n.e., ostro krytykował Homera,
I bluźnić, zdrajca, subtelnego Szkota? tu: złośliwy krytyk)
A pókiż w równym szeregu i rzędzie
Z nim stawać będą ci, których robota
Do tego zmierza ustawnie, koniecznie,
Aby nas zgnębić i osławić wiecznie?
Przeto go kompan strwożony, mniej bacznie,
Chcąc ciągnąć za płaszcz, głasnął po rękawie;
I chociaż mniemał, że było nieznacznie,
Tak zmieszał mówcę, iż oniemiał prawie.
Chce mówić, ale słowa szły opacznie,
Więc, co tak żwawo już miał się ku wojnie,
Skrył głowę w kaptur i usiadł spokojnie.
Doktor i zaczął namieniać o zgodzie.
Próżno namieniał - przytomnych obruszył,
Nawet tych, którzy byli na odwodzie.
Wrzask zjadłej tłuszczy mówiącego zgłuszył;
Więc, upewniony o pewnej przeszkodzie,
Umilkł. Natychmiast żwawe wojowniki
Coraz groźniejsze wznawiały okrzyki.
Wspienione wody i mącą, i burzą,
Próżno się trwożne majtki wysilają,
Razem z okrętem w dnie morskim się nurzą;
Powstaje Neptun, wiatry ucichają,
Spokojne wody, nieba się nie chmurzą -
Tak proboszcz skoro w stół pięścią uderzył,
Ucichła wrzawa i krzyk się uśmierzył.
Duchowni, świeccy, wielebni, wielmożni,
Po co się gniewać? W tej księgi osnowie
Cóż jest, żebyście mieli być tak trwożni?
Czyż to w poeciej marzyło się głowie,
Ma tych obrażać, co mądrzy, pobożni?
Na co się zemsty złych sposobów chwytać?
Jeśli złe pismo, to go i nie czytać.
Czytajmy, żartu nie biorąc do siebie.
Było podobne niegdyś udziałane
I na prałaty. W takowej potrzebie
Ci się rozśmieli, ci dali naganę,
A czas, zazwyczaj co urazy grzebie,
To zdziałał, co się pospolicie dzieje:
Nikt się nie gniewa, a każdy się śmieje.
Przypadkiem pismo o tej wojnie czytał,
Że posłużyło ku mojej zabawie,
Śmiałem się i ja, o resztę nie pytał.
Poetom śni się czasem i na jawie,
Któż by więc bajki za prawdę poczytał?
Puchar opisał! I cóż w tym jest złego?
Niech przyjdzie do nas, wypijem do niego".
Miłe uczucie w słuchających sprawił:
Wzrok niegdyś dziki stawał się pogodny,
A co się nader zapalczywym stawił,
Pan wicesgerent mniej do bojów zgodny,
Honorat srogi już się ułaskawił,
Gaudenty nawet już nie tak ochoczy.
Wtem nowy widok ściągnął wszystkich oczy.
I nową rzeczy osnowę przywodził?
Cóż to za widok tak niespodziewany,
Iż naradzeniu wielkiemu przeszkodził?
Jakiż to koniec: zły czy pożądany,
Po tylu wielkich przygodach nadchodził?
I jak przemyślnym wzniecon wynalazkiem?
Opowiem. Drzwi się otworzyły z trzaskiem.
Ojciec Regalat pałał żarliwością,
Srogim niezbożność krępował łańcuchem,
A zwykłą gnębiąc złość zapalczywością,
Niespodziewanym przelękły rozruchem,
Porwał się z miejsca. Za nim z skwapliwością
Wszyscy słuchacze spieszno ku drzwiom biegli.
Wszyscy stanęli, jak tylko postrzegli.
Powiem: postrzegli dzban czworogarcowy.
Krzyknął Gaudenty: "Do broni! do broni!"
Gerwazy raźny, Pankracy gotowy,
Doktor się wstydem niezwyczajnym płoni,
Pan wicesgerent wzrok mieni surowy,
Prałat, ażeby dobrze dzieło sprawić,
Na pierwszym miejscu kazał go postawić.
Jakim go powieść bajeczna udała;
Złocisty, prawda, i marcepanowy,
Ale go rzeźba wzwierzch nie otaczała.
W tym zaszczyt wielki, iż czworogarcowy; (mieścił ok. 16 litrów)
Jakoż i postać tak okazowała:
Poważny z kształtu, wspaniały i stary,
Szklnił się nakoło twardymi talary.
Ku pocieszeniu zgromadzonych braci,
Królów uprzejmych, szczęśliwych i sprawnych
Wyryte były twarze i postaci.
Owych Zygmuntów, Władysławów sławnych,
Których się nigdy pamięć nie zatraci.
Niósł dzban pamiątki szacownych wyrazów,
Niósł piętna Piastów, Jagiełłów i Wazów.
Smutek stroskanych myśli nie zajmował;
Takimi uczty swoje odprawiali,
Uczty, na których zbytek nie panował.
Szedł dzban na kolej, w nim radość czerpali,
A przemysł chytry ochoty nie psował. (przemysł chytry - przemyślna sztuka)
Rozweseleni uprzejmym obchodem,
Napawali się i piwem, i miodem.
Wprawdzieć nie było tak kształtnie i grzecznie,
Nie szklniła w kunsztach wytworna robota
Ani się przemysł silił ostatecznie.
Uprzejmość wszystko kształciła i cnota.
Żyli wesoło, żyli i bezpiecznie.
Słodkie wspomnienie, szacowne przykłady,
Bogdaj się nasze święciły pradziady!
Czas się go imać: Ze czcią winną wzięty,
Aby naprawił uprzykrzone dole.
Ojciec Zefiryn żarliwy i święty,
Na złość światową płacząc i swawole,
Pierwszy go ujął; za czym nadpoczęty,
Gdy się do niego każdy z ojców bierze,
Suszył się likwor w skromności i mierze.
I wicesgerent nieźle pokosztował,
I prałat, sprawca przykładnego dzieła,
Smacznego trunku sobie nie żałował.
W Gaudentym większa żarliwość się zawzięła;
Honorat niby z niechcenia sprobował.
Każdy się z swoja odezwał pochwałą,
Tymczasem wina coraz ubywało.
Rozprawowali o wstrzemięźliwości.
I w dobrym zbytek cnotą się nie zowie.
Jak to nie lubić, skąd płynął radości?
Dobrze to znali wielebni ojcowie,
Więc zasilając ducha w troskliwości,
Pod dobrym hasłem: "Niech poczciwi żyją!"
Wielebne ojce jak piją, tak piją.
Widząc, że mierna, uczcie nie przyganiał.
Chciał jednak, aby nikt o tym nie wiedział,
Wiec, jak mógł tylko, krył się i zasłaniał.
Postrzegł go prałat i wzręcz mu powiedział:
"Po cóż się będziesz od ochoty wzbraniał?
Alboż w mych ręku naczynie zabojcze?
Wino weseli, pij, wielebny ojcze!"
Iż już ku reszcie likwor się nachylał,
Poznali wszyscy, iż zabawa miła,
Więc gdy się każdy wdzięczył i przymilał,
Wstał doktor - zgraja placu ustąpiła -
Wziął dzban i westchnął, przecież się zasilał;
A gdy już resztę dopijał przykładnie,
Cud nad cudami! - postrzegł Prawdę na dnie.
Jakby w dnie studni siedziała, nieboga.
Znać filozofy wina nie pijali,
A zaś poeci, w źródle swego boga
Gdy tylko wodę kastalską czerpali, (woda kastalska - ze źródła Kastalii, użyczała
W nię Prawdę kładli; nie ta jej załoga. ducha poetyckiego)(załoga - siedziba)
Lepiej częstokroć pijak ją wyśledzi
I stąd przysłowie: "Prawda w winie siedzi!"
I dzban na miejscu, skąd wzięty, postawił.
Ruszyć się nie śmiał, chociaż boju chciwy,
Gaudenty, skoro cud doktor objawił.
Czy obraz skryty, czy widok prawdziwy?
Każdy go pyta, wszystkim jeno prawił:
"Kto się dowiedzieć o tym chce dokładnie,
Niechaj w dzban wspójźrzy, znajdzie Prawdę na dnie".
Prosto ku dzbanu, chcąc wzgłąbsz rzecz dociekać.
Blask niezwyczajny zraził wszystkie oczy,
Stanęli zlękli, nie śmią uciekać.
Jasność przytomnych przeraża i mroczy.
Z drżeniem widoku końca muszą czekać.
W tym, obłok świętny gdy się rzedzić pocznie,
Prawda przed nimi stanęła widocznie.
Chociaż się zawżdy chętna ku nim spieszę,
Zamiast wdzięczności wszyscy ze mnie szydzą
I bylem tylko weszła w którą rzeszę,
Rzadki mnie uczci, a wielu się wstydzą,
Bo złych zasmucam, a niewinnych cieszę.
Dziś z wami jestem; bo chociaż w rozruchu,
Godniście mego widzenia i słuchu.
Za lada pismo, które bajki plecie?
Mnie wierzcie, wszystkie przenikam wzruszenia,
Znam tego, co go dziś prześladujecie,
Wie on, jak święte wasze zgromadzenia;
Lecz chcąc osoby postawić w zalecie
Przychylność jego, która nie jest płocha,
Tym się obwieszcza, iż was szczerze kocha.
Ale też czasem i jej trzeba zażyć:
W śmiechu przestroga zdatna się ukrywa,
A ten, który się śmiał na nią odważyć,
Nie zasługuje, aby zemsta mściwa
Miała go gnębić, miała go znieważyć.
Porzućcie zjadłość, uśmierzajcie żale:
Wszak i wy ludzie, i on nie bez ale.
Iż, jeśli szkodzi, gotów pismo spalić.
Jeden wam wszystkim nigdy nie wydoła;
Na cóż go gnębić, lepiej się użalić.
Myśl może była zbytecznie wesoła;
Sposób - osądźcie, czy ganić, czy chwalić?
Jeżeli potwarz, sama pełznąć zwykła;
Jeżeli prawda, poprawcie się!" - Znikła.
L'INNO A SATANA (Giosue Carducci)
Principio immenso,
Materia e spirito,
Ragione e senso;
Il vin scintilla
Sě come l'anima
Ne la pupilla;
La terra e il sole
E si ricambiano
D'amor parole,
D'imene arcano
Da' monti e palpita
Fecondo il piano;
Il verso ardito,
Te invoco, o Satana,
Re del convito.
Prete, e il tuo metro!
No, prete! Satana
Non torna indietro!
Rode a Michele
Il brando mistico,
Ed il fedele
Cade nel vano.
Ghiacciato č il fulmine
A Geova in mano.
Pianeti spenti,
Piovono gli angeli
Da i firmamenti.
Che mai non dorme,
Re de i fenomeni,
Re de le forme,
Ei tien l'impero
Nel lampo tremulo
D'un occhio nero,
Sfugga e resista,
Od acre ed umido
Prňvochi, insista.
Nel lieto sangue,
Per cui la rapida
Gioia non langue,
Vita ristora,
Che il dolor proroga,
Che amor ne incora.
Nel verso mio,
Se dal sen rompemi
Sfidando il dio
De' re cruenti;
E come fulmine
Scuoti le menti.
Adone, Astarte,
E marmi vissero
E tele e carte,
Aure serene
Beň la Venere
Anadiomene.
Fremean le piante!
De l'alma Cipride
Risorto amante
Le danze e i cori,
A te i virginei
Candidi amori,
Palme d'Idume,
Dove biancheggiano
Le ciprie spume.
Il nazareno
Furor de l'agapi
Dal rito osceno
I templi t'arse
E i segni argolici
A terra sparse?
Tra gli dči lari
La plebe memore
Ne i casolari.
Sen palpitante
Empiendo, fervido
Nurne ed amante,
D'eterna cura
Volgi a soccorrere
L'egra natura.
De l'alchimista,
Tu de l'indocile
Mago a la vista,
Oltre i cancelli,
Riveli i fulgidi
Cieli novelli.
Te ne le cose
Fuggendo, il monaco
Triste s'ascose.
Alma divisa,
Benigno č Satana;
Ecco Eloisa.
Ne l'aspro sacco:
Il verso ei mormora
Di Maro e Flacco
Nenia ed il pianto;
E, forme delfiche,
A te da canto,
Compagnia nera
Mena Licoride,
Mena Glicera.
D'etŕ piů bella
Talor si popola
L'insonne cella.
Di Livio, ardenti
Tribuni, consoli,
Turbe frementi
D'italo orgoglio
Te spinge, o monaco,
Su 'l Campidoglio.
Rogo non strusse,
Voci fatidiche,
Wicleff ed Husse,
Grido mandate:
S'innova il secolo,
Piena č l'etate.
Mitre e corone:
Dal chiostro brontola
La ribellione,
Sotto la stola
Di fra' Girolamo
Savonarola.
Martin Lutero;
Gitta i tuoi vincoli,
Uman pensiero,
Di fiamme cinto;
Materia, inalzati;
Satana ha vinto.
Mostro si sferra,
Corre gli oceani,
Corre la terra:
Come i vulcani,
I monti supera,
Divora i piani;
Poi si nasconde
Per antri incogniti,
Per vie profonde;
Di lido in lido
Come di turbine
Manda il suo grido,
L'alito spande:
Ei passa, o popoli,
Satana il grande.
Di loco in loco
Su l'infrenabile
Carro del foco.
O ribellione
O forza vindice
De la ragione!
Gl'incensi e i voti!
Hai vinto il Geova
De i sacerdoti.
Hymn do Szatana
Ku Tobie, coś jest
zasadą istnienia
duch i materia,
rozum i czucie;
perli się wino,
tak jak się dusza
iskrzy w źrenicy;
ziemia i słońce
i wymieniają
słowa miłości,
tajemnych godów
i drży radośnie
płodna równina,
strofa zuchwała:
o, przyjdź Szatanie,
królu biesiady!
z kropidłem, z hymnami!
O, nie, nie, księże,
nie cofa się Szatan!
mistyczny oręż
w rękach Michała;
wierny archanioł
zapada w pustkę.
I zamarzł piorun
w ręku Jehowy.
jak zgasłe planety,
spadają z nieba
anielskie zastępy.
co nie zna spoczynku,
jako król zjawisk,
król nowych kształtów,
On dzierży władzę
w drżącym połysku
czarnej zrenicy,
wymyka się chytrze,
gdy ostra i żywa,
podnieca, przynagla.
skrzy się radośnej
i stąd ta wartka
radość nie gaśnie,
ulotnym przydaje życia,
odsuwa boleść,
miłość ożywia.
jest w strofach moich,
gdy rwą się z wnętrza
i szydzą z boga
królów okrutnych
Ty jakby piorun
wstrząsasz umysłem.
Adonisie, Astarte,
marmury żyły i płotna,
i księgi,
aurę pogodną
uszczęśliwiała
kąpiąca się Wenus.
drzewa Libanu,
gdy boskiej Cyprydy
ożywał kochanek;
tańce i chóry,
ciebie panieńskie
szczere miłości
pól Idumei
i gdzie bieleją
cypryjskie piany.
szał nazareński,
zrodzon wśród agap
o rycie bezecnym,
spalił ci chramy
i rozmiótł po ziemi
ślad Argolidy?
między swe lary
przyjął lud wierny
do chat wieśniaczych.
strażniczki wierne,
ślesz, by wspomogły
zwątlałą naturę.
wzrokiem alchemika,
ty pod spojrzeniem
hardego maga
klasztorów kraty,
odsłaniasz promienne
niebiosa nowe.
przed tobą się chroniąc,
szukał ukrycia
rój mnichów posępny.
dusza się rozdwaja:
Szatan jest miły,
świadkiem Heloiza.
w szorstkim habicie:
on szepce wiersze
dawnych poetów
nędznych zawodzeń;
formy delfickie
przy tobie obok
pośród szkaradnej
kompanii czarnej,
o pięknie życia.
z epok piękniejszych
wraz zaludnia się
bezsenna cela.
dzielnych trybunów,
konsulów wskrzesza,
tłumy kipiące;
dumą italską
zmusza cię, mnichu,
biec na Kapitol.
stos nie spopielił,
głosy prorocze,
Wiklefie, Husie,
cały swój czujny okrzyk:
wiek się odnawia,
pełnia epoki.
mitry, korony,
z klasztoru nagły
pomruk rebelii;
głosi spod stuły
fra Girolamo
Savonarola.
ksiądz Marcin Luter,
zrzuć swoje więzy,
o myśli ludzka!
syp piorunami!
Materio, w górę,
Szatan zwyciężył!
rwie okowy,
przebiega morza,
lądy przebiega,
jakby wulkanów,
przesadza góry,
pochłania równiny,
potem się skrywa
w pieczarach tajnych,
na drogach chytrych,
Nieposkromiony,
z potęgą burzy
okrzyk swój rzuca,
tę wieść roznosi:
Ludy, nadchodzi Szatan,
Pan wielki,
Jawi się wszędzie
na niewstrzymanym
ognistym rydwanie.
duchu rebelii,
o siło mściwa,
siło rozumu!
kadzidła i dary,
boś ty pokonał
Jehowę kapłanów!
Hymn ten odśpiewano publicznie w teatrze "Alfieri" w Turynie (1882) i w
teatrze "Umberto" w Rzymie (1887), też przy odsłonięciu pomnika
Garibaldiego (1893).
Hymn to Satan
To thee of all being
The first cause immense
Of matter and spirit,
Of reason and sense
Shall sparkle the wine,
So bright the pupil
The souls of men shine,
And the sun smiles above,
And men are exchanging
Their sweet words of love,
Through high mountains course,
And broad plains are heaving
With life's fertile force,
From tight rein released,
On thee I call, Satan,
The king of the feast.
With priest who would bind!
Priest, not at thy bidding
Gets Satan behind.
The edge of the blade
In the hand of great Michael
The faithful displayed.
Descends to the void,
The thunderbolt's frozen
Jehovah employed.
Wan stars void of light,
Like rain down from heaven
Fall angels in flight.
Of forces the spring,
King of phenomena,
Of forms lord and king.
His power supreme
In a dark eye flashes
With tremendous gleam,
Retreats and rebels,
Or bright and audacious
Provokes and compels
That's pressed from the vine,
Whose gift of swift pleasure
Shall never decline,
Life new strength impart,
Which puts off our sorrows,
To love gives a heart.
The song that doth rise
In my bosom, O Satan,
When that god it defies,
And cruel kings call;
Men's minds thou so shakest
As when lightenings fall.
Astarte, to thee,
Canvas, marble and paper
All lived and were free
From billowing seas
Serenely made happy
Ionia's breeze.
The trees at thy name,
When to gentle Cypria
Her risen love came.
In joy celebrate,
Love pure and virginal
To thee dedicate
Of Araby's land,
Where whitens the sea-foam
On Cyprian strand.
Of fierce Nazarene
From ritual barbaric
Of love-feast obscene.
The temples on fire,
And Argolis' idols
Hath hurled in the mire.
A refuge dost find,
Amid household Lares
Folk keep thee in mind.
A woman's warm breast
With his ardent spirit
Once having possessed,
Whom long searching makes pale
To lend succor to nature
O'er disease to prevail.
Eye of the alchemist,
In sight of the magus
Who dares to resist,
Its gates set ajar,
Revealest in brightness
New heavens afar.
The wretched monks hide
From thee and things worldly
In safety to bide.
Where life's roads divide,
See, Satan is kindly,
Heloise at thy side!
Thy flesh dost maltreat,
From Maro and Flaccus
He verse will repeat
Twixt weeping and dirge
He causes beside thee
Delphic forms to emerge.
Though garbed in black weeds
With rosy Lycoris
Glycera he leads.
When finer the age,
At times he awakens
From Livy's full page,
And vast crowds that thrill
With ardor and passion
That sleepless cell fill,
Thy land to set free
Of Italic pride dreaming,
Oh monk, urges thee.
No fury of flames Reformation,
Could stifle your voices'
Prophetic acclaims.
Your watch-cry sublime
"A new age is dawning,
Fulfilled is the time!"
Both miter and crown,
And cloistered seclusion
Rebellion breaks down.
Under the stola
Comes Fra Girolamo
Savonarola.
And freedom he brought:
So cast off thy fetters,
Be free, human thought!
Encircled with flames,
Arise Matter, Satan
The victory claims.
A terrible birth,
Runs over the ocean,
Runs over the earth.
Through dim smoke it lowers,
It scales lofty mountains
Broad plains it devours.
In caverns it hides
And through the deep cleft ways
Invisible glides;
From coast to coast hies,
As from some fierce whirlwind
It sends forth its cries.
Spreads out on the vast
Expanse, O ye nations
Great Satan goes past.
Beneficient he
Oh his chariot of fire
Untrammeled and free.
Rebellion, all hail!
Hail, power of reason,
Avenge and prevail!
And holy vows paid,
Thou, Satan, hast vanquished
The god by priests made.
"modlitwa"
Abigor pecca pro nobis
Amon, miserere nobis
Samael libera nos a bono
Belial eleyson
Focalor, in corruptionem meam intende
Haborym, damnamus dominium
Zaebos, anum meum aperies
Leonardus, asperge me spermate tuo et inquinabor
tłumaczył Anty-Burzuj
Abigorze, grzesz za nami,
Amonie, zmiluj sie nad nami,
Samaelu, nas zbaw od dobrego,
Belialu, zmiluj sie,
Focalorze, pochyl sie nad zepsuciem moim,
Haborymie, przeklinajmy pana,
Zaebosie, otwórz mój odbyt,
Leonardzie, pokropisz mnie swoja sperma i splamie sie.
strona głowna