słowniczek:
- Deutsch Julius - założyciel socjaldemokratycznej organizacji zbrojnej
Schutzbund, główny organizator Rewolucji 1934, udało mu się uciec za granicę, gdzie później walczył
w Hiszpanii przeciwko faszystom.
— myślałem, uczono tak, że Wiedeń — to miasto tańca —
Zawsze kłamano w szkole,
2
— więc znowu armaty, truchtem biegnący pluton,
3
W karnawał śmierć śmieszna jak chmura pachnie,
(............)
5.
Markshof w ruinie, domy wśród gruzów, przebite powały,
Mały kanclerz ze smakiem pije swe pierwsze śniadanie,
Rząd likwiduje bunt i legalnie karze:
— «Wy, Munichreiter, co? żywy? e! toście zuch!
Hej, chłopcy! pomóc mu iść, niech dwóch podeprze pod pachy!
nie może ustać pod sznurem,
W ogromnej i pustej nagle świata ciszy
Stoimy wokół potwornej świata szubienicy.
6
Taka jest historia tego dnia, który był drzewem,
Pił piramidę powietrza, wydrążał szczelinę w niebie,
Że teraz opadły kły liści zielone,
Cóż, że ten miesiąc tak krótką zakwitł nadzieją,
To było nowych narodzenie źrenic,
Pośród kamieni, które z urwiska się toczą,
7
Teraz po wierszach tych przejść trza jak po pionierskich mostach,
Naukę historii Austrii, zaczyna się od aneksji jej przez III Rzeszę.
Wiersz poniższy opisuje wydarzenia wcześniejsze - powstanie robotnicze przeciwko
faszystowskiemu rządowi Dullfussa.
- Markshof - robotnicza dzielnica Wiednia
- Horthy - dyktator Węgier, sojusznik Hitlera, zdławił Węgierską Republikę Rad
- Heimwehra - militarna organizacja faszystowska do walki z lewicą
- Starhemberg, książę... dowódca Heimwehra'y
- Fey, jeden z wodzów Heimwehry
- Miklas - prezydent, członek faszystowskiej Partii Socjalistyczno-Chrześcijańskiej
- Dullfuss - kanclerz, przywódca w.w. partii
(ab)
Ignacy Fik
PIEŚŃ O WIEDNIU
1
tym, których nie wstrzymał kraj jeziora,
tym, którzy nie siedli nad gzymsem przepaści,
tym, którzy przedarli się drzwiami od wczoraj,
umieli siarkę powietrza wiązać w garście,
tym, którym pod stopą odwraca się ziemia,
a kroki umieją dialog krzyczeć z ciszą —
poświęcam ten poemat:
towarzyszom.
czytałem na filmach: wiedeńczyk — że sznycel i piwo — że dobroduszny -
dziś:
nagle miasto w okopach i szańcach,
kulomiot godziny łamie i kruszy —
zwalił ktoś walców smukłe takty,
tanga powalił w karnawał jak drzewa,
w przeciągłych krzykach i śpiewach
przemaszerowały:
dymy, zgrzyt sznurów, zapach trupów —
spiętrzone katarakty —
skały.
mapy niedobre były;
tam w dole:
była rzeka innego koloru i siły —
w dzień nazbyt strzelisty i biały
przemienił barwy błękitny Dunaj —
piany zmęczone i zbyt młode runa:
nagle dojrzały.
hełm zgięty w kałuży, trup na barierze oparty,
rozpruta szczelina w masce, wrzask wieczornego uboju,
stopa szeroka czołgu, druty kolczaste, brzuchy dymiące koni
— i mówią:
po wojnie,
szesnaście lat pokoju,
luty,
rok tysiąc dziewięćset trzydziesty czwarty.
krew spada, konfetti i deszczów ulewa,
grzmoty wygarnia z bruku rdzawego łuna,
krzyki biegają w tańcu szalonym, w ogromnych drzewach,
huki strzelają jak szampan, sto serc zasłony zarzuca,
ran ciepłych aksamit i jedwab pod wargi —
oto Dunaj błękitny płynie czerwoną wstęgą —
pejzaż się dziwnie przemienia i skraca,
na ulicach i rynku:
rewolucja.
pod stosem cegieł czterdzieści trupów dzieci małych,
kobieta biegła po mleko, nieżywa leży na bruku,
po łbie zecera kolbami żołnierze Feya tłuką,
Deutsch błąka się w lasach, oczy z krwi brudnej ociera,
zmęczone armaty do koszar dzielna odwozi Heimwehra,
książę Starhemberg się chlubi: będę miał czysty faszyzm!
Miklas przypina Feyowi insygnia pierwszej klasy,
z Węgier przywozi poseł od naczelnika Horthy
uścisk dłoni i order za wytępienie rewolty.
Sądy doraźne pracują, rząd w radio trąbi: zwycięstwo!
na hakach i sznurach szubienic trupy kołyszą się gęsto,
siedem szubienic skrzypi dzisiaj w rządowym ogrodzie,
spocony Fey po kostki w krwi robotników brodzi,
piętnaście razy jeździła po rannych ta sama kareta,
w szpitalu znów zmarło sześcioro dzieci i jedna kobieta,
cztery tysiące leży w poprzepełnianych szpitalach,
trzysta trupów w Markshofie w kurzu i prochu się wala,
tysiąc więźniów rozpycha więzienia każdego ściany —
---------------------------------------------------------
przychodzi Fey i mówi tak do kanclerza Dollfussa:
«Zgaśnie nareszcie gwiazda czerwona na wieży ratusza,
zabłyśnie krzyż triumfującego Chrystusa:
nasze go ręce przybiją!
Czerwonym płynem zmyliśmy czerwoną miasta plamę,
jutro rozkażę w oknach wesołe wywiesić fany.
Podczas pogrzebu pojadą w paradzie:
armaty, auta pancerne i tanki
umajone Wallischem, Svobodą i Siankiem.
Wokoło szubienic wiosenny zakwitnie las:
w tym sadzie
ożyją trupami suche drzewa i sznury!
Austrio! do góry —
patrz!
nadszedł radosny czas
dyktatury!»
---------------------------------------------------------
pan radca dworu Wechsman grzebie w papierach,
przegląda kodeksy i w archiwach szpera,
długo namyśla się i powolnie waży:
«Tak, owszem, nie widzę żadnej trudności,
żaden się przepis temu nie sprzeciwi:
ranny? lecz dyszy, ma szyję, jest żywy.
kat ma więc o co swój powróz założyć —
omdlał? nie mówi? lepiej, że nie krzyczy!
wie zresztą, że krzyk tu nic mu nie pomoże!
Och! proletariat jest strasznie występny,
a zwłaszcza teraz całkiem się rozbiesił!
— postąpić najprościej:
powiesić!
Pod szubienicę!
Następny!
---------------------------------------------------------
flaki wam z brzucha wyłażą! he! he! trzymajcie się dłońmi za brzuch!
żona? dzieci są małe? a — trza było je robić wcześniej!
Zresztą tam na Markshofie jest u was nowocześnie!
gaz w każdej kuchni! Zapewne i wy go macie?
odkręcić kurek! rachunku nie trzeba płacić —
wiele rodzin tak robi! śmierć lekka, prawie bez kłopotu!
Dla państwa lepiej:
mniej będzie socjalistycznej hołoty!
---------------------------------------------------------
krew mi wytrzeć, na dworze zasypać ślad piachem!
ciężki i krwawi? można go podwieźć na takach!
spadł opatrunek? krwotok? ciało gangreną obrzmiewa?
ha! ha! toć oni lubią być przecie czerwoni:
niechże go teraz farba czerwona oblewa!
Omdlał? Ocucić! nie szczędzić kułaka!
bo — trupa wieszać:
prawo broni!
---------------------------------------------------------
opada nawet z kolan?
a — to położyć go brzuchem do góry.
my i leżących też wieszać umiemy,
niech kat się czarny nachyli,
pętlę zaciśnie na szyi —
hola!
ciągniemy!
---------------------------------------------------------
szepta, woła, na cały głos krzyczy:
zwalczyłem za sprawiedliwość —
i nie żałuję niczego —
wolności... Towarzysze!»
wbił po kolana nogi w nurt heraklitowy,
trzepotał się lotem ptaka, zielonym się kreślił śpiewem
i stworzył swą śmiercią alfabet słów nowych.
kapał jak miód dostały na nasze grube dłonie,
jak gwóźdź przeszywał piersi do serca, do siebie,
i buchał mózgu rozsadzonym ogniem.
to po to, by nie zubożyć na zimę korzeni,
to się rozszerzą mocniej w ziemi
i oprze się silniej wiatrom konar nachylony.
cóż, że tak rychło z płatków gałąź opadła,
cóż, że owoce stoczyły zęby cudze i gardła —
przecie taki jest lasów los, które się sieją!
które rozwiązać zdołała łza gorąca,
ten dzień był łzą i odtąd oczy umią otrząsać się z cieni
i odtąd się oczy stały pieczęciami słońca —
rozeszły się dwa płaty powiek wyraźną połową
i świat przesypał się do widzących oczu —
bije źródło:
wielkiego dnia powódź.
mieć w sercu blizny zgojone, w tył się nie oglądać,
na morzach, gdy morze, gdy ląd, na lądach:
budować nową ludzkość,
jej serce stworzyć i ocalić,
iść przeciw, zło zwalić —
Patrz:
droga jedyna i prosta!